Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2012, 20:19   #6
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
„Bez żadnych odczuć, poza wrażeniem, że stoję pod kapiącą rynną."


Pozwolił się nieść rześkiemu prądowi zimnej wody, który zmył z niego wszelkie emocje. Poddał mu się całkowicie, obdarty z resztek silnej woli czy jakichkolwiek instynktów samozachowawczych, które miałyby nakazać walczyć dalej. O kolejny wdech, o posmak tlenu w płucach. O życie.

Jakby wizja była pierwszym krokiem... Który gdzie miał go zaprowadzić? Noel czuł, że z każdą sekundą bardziej oddalał się, niż zbliżał ku celowi wytyczonego przez wyrocznię, zakładając że nie śmierć była mu przeznaczona. Chociaż nie pamiętał imienia czerwonowłosego mężczyzny, które zdawało się pozostać w świecie, z którego pochodziło, żywa melodia dalej dźwięczała w jego uszach. W innych warunkach mógłby ją nawet zanucić...

Tak, w innych warunkach.

Brak emocji. Chłód. Cichy spokój. Przypadkowy strumień pochwycił i zatrząsnął jego ciałem. To zabawne, że miał umrzeć akurat dzisiaj, w rocznicę ataku na Isobel. Najwyraźniej przed losem nie da się uciec. Tak naprawdę nigdy nie wierzył w te całe okultystyczne otoczki fatum i przeznaczenia, choć w tym momencie, w głębinach morskiej toni, gdzie czas był jedynie iluzją, zdawały się tak rzeczywiste... Mimo wszystko; pozostały mu jedynie litość i trwoga, których wagę on sam – jedyny aktor tej tragedii – miał odczuć na końcu.




Czyżby prąd wezbrał na sile? Noel nie wierzył już swoim własnym zmysłom – oczom, które zaszły mgłą, czy uszom, które nie odbierały nic, prócz próżni. Zaczął się zastanawiać jak długo jeszcze będzie się tak topić, gdy poczuł na skórze stalowy chwyt, który podniósł go w górę. Mógłby przysiąc, że w jego ciało wbiła się seria delikatnych haków, ciągnących równie delikatnie, co bezapelacyjnie.

Wystrzelił w górę z oszałamiającą armadą strumieni, wstęg i serpentyn rozprysków i rozbłysków czerwonego słońca na horyzoncie. Kątem oka dotrzegł coś, co zdawało się być diamentową mozaiką przezroczystych kształtów układających się we wzór przypominający… łuski? Wyciągnął rękę w ich kierunku, ale w chwilę później uderzył ciałem o twardą powierzchnię kamiennego mola, co skutecznie odebrało mu całą jego ciekawość.




W istocie fala była równie monstrualna, co nienaturalna, będąc zdolną przykryć w całości długość podestu, ale nie powinno to budzić wielkiego zaskoczenia, patrząc na to, co ją wywołało. Widok szklistej kreatury, która przyglądała się jeszcze przez chwilę chłopakowi oczami czarniejszymi od smoły i głębokością ustąpującymi jedynie Śmierci, był równie piękny, co niebiański w swej zdecydowanej rzadkości. Quasi-biologiczna konstrukcja z kości z szafirowego lodu i potężnych mięśni z jedwabnych włókien prawdziwej potęgi i pierwotnej, kuriozalnej siły, której Matka Natura nie powinna pozwolić zaistnieć, zastygła w niemym oczekiwaniu, unosząc się nad niespokojnym morzem wdzięcznymi ruchami swoich glazurowych skrzydeł, rozpiętych w całej swej wstrząsającej okazałości. Aż monstrum, pewne co do wykonania powierzonego zadania, rozpłynęło się w wodę i spoisty aether, z którego powstało.

A Noel zaczął przeraźliwie kaszleć, wypluwając z płuc resztki słonej wody.

*

Siarczyście przeklął. A później drugi raz.

Szedł brzegiem plaży graniczącym z betonową konstrukcją miejskich płyt i chodników. Pożyczony garnitur był w iście makabrycznym stanie; nie miał pojęcia, co powie Calebowi. Cały wyturlany w piasku nadawał się już tylko do ofiarnego złożenia biednym w wielką budkę Caritasu, ale Noel nie przestawał wierzyć w mit cudownych pralń chemicznych. „Porzuć prania cały trud, usuniemy każdy brud!”, huh? Przekonamy się.

Nie to było największym problemem. Nawet groza wywołana zgubą pudełeczka z burżujskim pierścionkiem bledła niewymiernie przy nawale problemów egzystencjonalnych, których Noel nie mógł zignorować. „Co robić, co robić, co…” stało się mantrą tak uzależniającą i chwytliwą, że po kilku minutach zlało się w taktach z melodią, tworząc zwięzłą piosenkę…

…będącą jedynie parodią gry wyroczni. Krzywym odbiciem w groteskowym ujęciu. Każda nuta zdawała się trafiać w sedno, lecz… to nie brzmiało tak samo. Może nie chodziło o to, co było grane, lecz przez kogo?

Jęknął. Ta cała wizja. To było takie upokarzające... Może ktoś mu coś dosypał do jedzenia, albo do wody? Boże, nie chciał znów przerabiać zabaw z zatrutym jedzeniem, nienienie...; pokręcił głową. Zastanowił się nad sobą - nie był w dobrym stanie. Gdzie się podziała Jaenelle? Pobiegła po kogoś na pomoc tak szybko, że zdążyła zniknąć z horyzontu, nim on odzyskał przytomność? Potrafił skwitować to jedynie zwięzłym "dziwne", ale ostatnie pół godziny w całości było cholernie dziwne. Trzeba będzie się czegoś napić, albo jeszcze lepiej - komuś przyjebać. Tak, wróci do domu i zrzuci całą winę za marynarkę na Caleba; na pewno wymyśli jakieś usprawiedliwienie. Ech, nie...

Przekręcił się i oparł o najbliższy budynek. Usiadł.

...nie może tego zrobić. Trochę za bardzo zaczęłby go "irytować", zwłaszcza po tym, jak ojciec zdecydował się powierzyć artefakt z wykopalisk właśnie mu z całej ich trójki. Bezwiednie pogładził trójkątną tarczę pierścienia, badając opuszkami żłobienia i nierówności. Heh, może lepiej pójdzie na kurwy. Tylko jak się idzie na kurwy? Nigdy jeszcze nie szedł, ale na pewno ma to jakoś zapisane w genach. Wstał i podparł się o barierkę; wzrok miał w dalszym ciągu zamglony.

Taak, widział niewyraźnie...




Stawił krok w kierunku opuszczonych budowli. Przysiągłby, że widział tam jakiś... ruch? Noel normalnie nie był człowiekiem, który szedłby do melin, czy innych ruin po zobaczeniu w nich "jakiegoś ruchu", ale wyglądało na to, że tamtego wieczora (lub w zasadzie - nocy) zrobi wyjątek. Bo może ciągnęło go coś w tamtą stronę...? Coś niecodziennego, magicznego, co wyczuł, jakby na swoistym, nadprzyrodzonym radarze podświadomości...?

Okrążył pierwszy magazyn i przeszedł w kierunku drugiego, oczekując, że zobaczy siedzącego w rogu żula z flaszką wódki. Nie, nic nie zobaczył. Usłyszał za to szelest za sobą. Jęknął w zdziwieniu.

Dwumetrowe zwierzątko biegło w jego stronę. Był to straszny potwór z dziwnymi łapami, które w pierwszej chwili skojarzyły się Noelowi z pokrywkami od studzienek. Na czole dyndały mu czułka. Chłopak zmarszczył brwi, pisnął, obrócił się i wparował do budynku przez szczęśliwie otwarte drzwi. Zatrzasnął je szybko, rozpłaszczając mocne, dębowe deski na czole demona i zasunął rygiel. Usłyszał tępy trzask, niby łamiącego się i odpadającego czułka. Następnie rozległ się głośny huk zasysanego powietrza do próżni - implozja wstrząsnęła całym budynkiem, rozsadzając drzwi.

Noel, raniony drzazgami i odłamkami drewna, nie potrafił znaleźć żadnego komentarza, czy wytłumaczenia. W gruncie rzeczy po potworze też ani śladu. Zaczął się zastanawiać, czy te czułka nie były przypadkiem jego słabym punktem, gdy wtem... zacisnął nerwowo oczy i uderzył się z otwartej dłoni w policzek. Musiał wytrzeźwieć.

Nie pamiętał tylko, żeby coś pił.

W ciemności przed sobą zauważył drugą parę ognistych, czerwonych ślepii. Lekko się zapowietrzył i sprintem wystrzelił z budynku. Biegł tak szybko, jak tylko mógł, ale bez względu na to, ile wysiłku by nie włożył, tupot łap, wybrzmiewający jak odgłos miarowego walenia pokrywkami od studzienek o beton, wcale się nie oddalał.

W oddali zamajaczyła sylwetka latarni morskiej. Miał nadzieję, że Angus był w środku, inaczej będzie skończony. Wysoki skalny nawis nie pozwalał mu skręcić w prawo by wbiec w miasto - ta droga została odcięta; nie mógł też odwrócić się i przebiec obok opuszczonych budowli. Nie z potworem dyszącym mu na kark.

Pojedynczym ruchem ściągnął cholernie niewygodną marynarkę i rzucił ją za siebie. Nieprawdopodobnie zdyszany, ostatni fragment przebył jakby korzystając wyłącznie z resztek siły woli, dopadł do drzwi, po czym zaczął gorączkowo walić o nie staromodną kołatką. Bojąc się odwrócić, pchnął i znalazł się w środku. Szybko zatrzasnął zamek.

Odetchnął, opierając się o drzwi i zsuwając po trochu w dół, zamknął oczy i objął głowę dłońmi.

- Pierdolę to.

W rzeczywistości nic nie pierdolił. Wręcz przeciwnie, dopiero po wypowiedzeniu tych dwóch, magicznych słów zaczął się na poważnie zamartwiać.
 
Ombrose jest offline