„Bez żadnych odczuć, poza wrażeniem, że stoję pod kapiącą rynną."
Pozwolił się nieść rześkiemu prądowi zimnej wody, który zmył z niego wszelkie emocje. Poddał mu się całkowicie, obdarty z resztek silnej woli czy jakichkolwiek instynktów samozachowawczych, które miałyby nakazać walczyć dalej. O kolejny wdech, o posmak tlenu w płucach. O życie.
Jakby wizja była pierwszym krokiem... Który gdzie miał go zaprowadzić? Noel czuł, że z każdą sekundą bardziej oddalał się, niż zbliżał ku celowi wytyczonego przez wyrocznię, zakładając że nie śmierć była mu przeznaczona. Chociaż nie pamiętał imienia czerwonowłosego mężczyzny, które zdawało się pozostać w świecie, z którego pochodziło, żywa melodia dalej dźwięczała w jego uszach. W innych warunkach mógłby ją nawet zanucić...
Tak, w innych warunkach.
Brak emocji. Chłód. Cichy spokój. Przypadkowy strumień pochwycił i zatrząsnął jego ciałem. To zabawne, że miał umrzeć akurat dzisiaj, w rocznicę ataku na
Isobel. Najwyraźniej przed losem nie da się uciec. Tak naprawdę nigdy nie wierzył w te całe okultystyczne otoczki fatum i przeznaczenia, choć w tym momencie, w głębinach morskiej toni, gdzie czas był jedynie iluzją, zdawały się tak rzeczywiste... Mimo wszystko; pozostały mu jedynie litość i trwoga, których wagę on sam – jedyny aktor tej tragedii – miał odczuć na końcu.
Czyżby prąd wezbrał na sile? Noel nie wierzył już swoim własnym zmysłom – oczom, które zaszły mgłą, czy uszom, które nie odbierały nic, prócz próżni. Zaczął się zastanawiać jak długo jeszcze będzie się tak topić, gdy poczuł na skórze stalowy chwyt, który podniósł go w górę. Mógłby przysiąc, że w jego ciało wbiła się seria delikatnych haków, ciągnących równie delikatnie, co bezapelacyjnie.
Wystrzelił w górę z oszałamiającą armadą strumieni, wstęg i serpentyn rozprysków i rozbłysków czerwonego słońca na horyzoncie. Kątem oka dotrzegł coś, co zdawało się być diamentową mozaiką przezroczystych kształtów układających się we wzór przypominający… łuski? Wyciągnął rękę w ich kierunku, ale w chwilę później uderzył ciałem o twardą powierzchnię kamiennego mola, co skutecznie odebrało mu całą jego ciekawość.
W istocie fala była równie monstrualna, co nienaturalna, będąc zdolną przykryć w całości długość podestu, ale nie powinno to budzić wielkiego zaskoczenia, patrząc na to, co ją wywołało. Widok szklistej kreatury, która przyglądała się jeszcze przez chwilę chłopakowi oczami czarniejszymi od smoły i głębokością ustąpującymi jedynie Śmierci, był równie piękny, co niebiański w swej zdecydowanej rzadkości. Quasi-biologiczna konstrukcja z kości z szafirowego lodu i potężnych mięśni z jedwabnych włókien prawdziwej potęgi i pierwotnej, kuriozalnej siły, której Matka Natura nie powinna pozwolić zaistnieć, zastygła w niemym oczekiwaniu, unosząc się nad niespokojnym morzem wdzięcznymi ruchami swoich glazurowych skrzydeł, rozpiętych w całej swej wstrząsającej okazałości. Aż monstrum, pewne co do wykonania powierzonego zadania, rozpłynęło się w wodę i spoisty aether, z którego powstało.
A Noel zaczął przeraźliwie kaszleć, wypluwając z płuc resztki słonej wody.
*
Siarczyście przeklął. A później drugi raz.
Szedł brzegiem plaży graniczącym z betonową konstrukcją miejskich płyt i chodników. Pożyczony garnitur był w iście makabrycznym stanie; nie miał pojęcia, co powie Calebowi. Cały wyturlany w piasku nadawał się już tylko do ofiarnego złożenia biednym w wielką budkę Caritasu, ale Noel nie przestawał wierzyć w mit cudownych pralń chemicznych. „Porzuć prania cały trud, usuniemy każdy brud!”, huh? Przekonamy się.
Nie to było największym problemem. Nawet groza wywołana zgubą pudełeczka z burżujskim pierścionkiem bledła niewymiernie przy nawale problemów egzystencjonalnych, których Noel nie mógł zignorować. „Co robić, co robić, co…” stało się mantrą tak uzależniającą i chwytliwą, że po kilku minutach zlało się w taktach z melodią, tworząc zwięzłą piosenkę…
…będącą jedynie parodią gry wyroczni. Krzywym odbiciem w groteskowym ujęciu. Każda nuta zdawała się trafiać w sedno, lecz… to nie brzmiało tak samo. Może nie chodziło o to,
co było grane, lecz
przez kogo?
Jęknął. Ta cała wizja. To było takie upokarzające... Może ktoś mu coś dosypał do jedzenia, albo do wody? Boże, nie chciał znów przerabiać zabaw z zatrutym jedzeniem, nienienie...; pokręcił głową. Zastanowił się nad sobą - nie był w dobrym stanie. Gdzie się podziała Jaenelle? Pobiegła po kogoś na pomoc tak szybko, że zdążyła zniknąć z horyzontu, nim on odzyskał przytomność? Potrafił skwitować to jedynie zwięzłym "dziwne", ale ostatnie pół godziny w całości było cholernie dziwne. Trzeba będzie się czegoś napić, albo jeszcze lepiej - komuś przyjebać. Tak, wróci do domu i zrzuci całą winę za marynarkę na Caleba; na pewno wymyśli jakieś usprawiedliwienie. Ech, nie...
Przekręcił się i oparł o najbliższy budynek. Usiadł.
...nie może tego zrobić. Trochę za bardzo zaczęłby go "irytować", zwłaszcza po tym, jak ojciec zdecydował się powierzyć artefakt z wykopalisk właśnie mu z całej ich trójki. Bezwiednie pogładził trójkątną tarczę pierścienia, badając opuszkami żłobienia i nierówności. Heh, może lepiej pójdzie na kurwy. Tylko jak się idzie na kurwy? Nigdy jeszcze nie szedł, ale na pewno ma to jakoś zapisane w genach. Wstał i podparł się o barierkę; wzrok miał w dalszym ciągu zamglony.
Taak, widział niewyraźnie...
Stawił krok w kierunku opuszczonych budowli. Przysiągłby, że widział tam jakiś... ruch? Noel normalnie nie był człowiekiem, który szedłby do melin, czy innych ruin po zobaczeniu w nich "jakiegoś ruchu", ale wyglądało na to, że tamtego wieczora (lub w zasadzie - nocy) zrobi wyjątek. Bo może ciągnęło go coś w tamtą stronę...? Coś niecodziennego,
magicznego, co wyczuł, jakby na swoistym, nadprzyrodzonym radarze podświadomości...?
Okrążył pierwszy magazyn i przeszedł w kierunku drugiego, oczekując, że zobaczy siedzącego w rogu żula z flaszką wódki. Nie, nic nie zobaczył. Usłyszał za to szelest za sobą. Jęknął w zdziwieniu.
Dwumetrowe
zwierzątko biegło w jego stronę. Był to straszny potwór z dziwnymi łapami, które w pierwszej chwili skojarzyły się Noelowi z pokrywkami od studzienek. Na czole dyndały mu czułka. Chłopak zmarszczył brwi, pisnął, obrócił się i wparował do budynku przez szczęśliwie otwarte drzwi. Zatrzasnął je szybko, rozpłaszczając mocne, dębowe deski na czole demona i zasunął rygiel. Usłyszał tępy trzask, niby łamiącego się i odpadającego czułka. Następnie rozległ się głośny huk zasysanego powietrza do próżni - implozja wstrząsnęła całym budynkiem, rozsadzając drzwi.
Noel, raniony drzazgami i odłamkami drewna, nie potrafił znaleźć żadnego komentarza, czy wytłumaczenia. W gruncie rzeczy po potworze też ani śladu. Zaczął się zastanawiać, czy te czułka nie były przypadkiem jego słabym punktem, gdy wtem... zacisnął nerwowo oczy i uderzył się z otwartej dłoni w policzek. Musiał wytrzeźwieć.
Nie pamiętał tylko, żeby coś pił.
W ciemności przed sobą zauważył drugą parę ognistych, czerwonych ślepii. Lekko się zapowietrzył i sprintem wystrzelił z budynku. Biegł tak szybko, jak tylko mógł, ale bez względu na to, ile wysiłku by nie włożył, tupot łap, wybrzmiewający jak odgłos miarowego walenia pokrywkami od studzienek o beton, wcale się nie oddalał.
W oddali zamajaczyła sylwetka latarni morskiej. Miał nadzieję, że Angus był w środku, inaczej będzie skończony. Wysoki skalny nawis nie pozwalał mu skręcić w prawo by wbiec w miasto - ta droga została odcięta; nie mógł też odwrócić się i przebiec obok opuszczonych budowli. Nie z potworem dyszącym mu na kark.
Pojedynczym ruchem ściągnął cholernie niewygodną marynarkę i rzucił ją za siebie. Nieprawdopodobnie zdyszany, ostatni fragment przebył jakby korzystając wyłącznie z resztek siły woli, dopadł do drzwi, po czym zaczął gorączkowo walić o nie staromodną kołatką. Bojąc się odwrócić, pchnął i znalazł się w środku. Szybko zatrzasnął zamek.
Odetchnął, opierając się o drzwi i zsuwając po trochu w dół, zamknął oczy i objął głowę dłońmi.
- Pierdolę to.
W rzeczywistości nic nie pierdolił. Wręcz przeciwnie, dopiero po wypowiedzeniu tych dwóch, magicznych słów zaczął się na poważnie zamartwiać.