W dzień wyjazdu Stirlandczyk obudził się z bólem głowy oraz pewnymi ubytkami w pamięci. Poza tym miał też nieco obitą twarz, ale znacznie bardzie obite pięści - z dwóch ostatnich poszlak wyciągnął wniosek, że zabawa była udana. Rozrywki oferowane przez wielkie miasto zdaje się, że mu służyły - jeszcze kiedyś będzie musiał ich zakosztować. Nic to, czas było wyruszać!
Posiadanie jasnego celu i proste, powtarzalne czynności w trasie dobrze wpływały na samopoczucie Knuta. Podróż spędzał na koźle wozu, biorąc na siebie obowiązki woźnicy, bo się na tym znał. Droga nie była ciężka, a spotkanym tu i ówdzie bandytom drużyna, wzmocniona niedawno dodatkowymi zbrojnymi, potrafiła ostudzić zapał do rozbojów. Wszystko na razie szło jak z płatka i żołnierz nabierał coraz większej chęci, by znaleźć się już w Kreutzhofen - zmierzyć się z chaosem, przeżyć przygodę, sprawdzić się… Jedynym spięciem w podróży były uciążliwe pytania tego kapłana - Ottona - który postanowił zadawać Knutowi jakieś podchwytliwe zagadki.
Nadszedł wieczór - być może ostatni, który przyjdzie im spędzić w suchych posłaniach. Szłomnik na biwaku zajął się po pierwsze rozprzęgnięciem i nakarmieniem konia - uznawał zaprzęg za swoją odpowiedzialność, zwłaszcza, że zawsze miał rękę do zwierząt. Potem ogarnął się wokół zwyczajowych obozowych czynności. Wartę wziął byle którą, najadł się i poszedł spać.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |