Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2012, 01:59   #138
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Przybywając do Silverymoon, Daniros liczył na jakąś rozrywkę, która odciągnie jego myśli od nudnych obowiązków Nadwornego Czarodzieja z Everlund. Liczył na jakiś turniej magiczny, które zdażały się od czasu do czasu, lub w ostateczności na pojedynek z innym czarodziejem. Ostatnim razem zyskał w ten sposób chowańca, więc ciekaw był co by wynikło z drugiego takiego spotkania.
Jednak zamiast tego trafił w sam środek oblężenia miasta. Patrzył na początek krwawej wojny w której niewinni cierpią, a mężowie giną za swoje rodziny.

Jednym słowem zabawa była przednia i końca jej nie było widać. Czarownik nie narzekał. Póki stał na nogach, siał dookoła zniszczenie i nie wykrwawiał się na śmierć, nie miał na co.
Jednak widok bohatersko broniącej się kobiety w zbroi wyrwał go z jego “bitewnego transu”.
- Dama w opresji, widzę... - mruknął pod nosem i skrzywił się lekko widząc, jak wojowniczka chwieje się od kolejnego ciosu.
- No, trzeba wyrównać szanse. Zagramy w refleks, kurwie syny! - zakrzyczał, po czym podwinął rękawy i wycelował seryjnym strumieniem wyjątkowo mocnego mrozu w przeciwnika najbliżej kobiety, po to by zaklęcie powędrowało od niego we wszystkie orki i gobliny dookoła niej.
Biała błyskawica wystrzeliła z dłoni mężczyzny pędząc prosto na wrogie siły, otaczające zbrojną kobietę i jej rannego towarzysza. Pierwszym celem tego magicznego ataku stał się rosły Ork, któremu wyładowanie przeszyło na wylot tors, mrożąc przy okazji nieszczęśnika na śmierć. Padł z mocno pokrytym lodem ciałem na bruk, a sama błyskawica po wystrzeleniu z jego pleców dopadła następnego przeciwnika, czyniąc z nim podobnie. I następnym, i następnym i następnym... piętnaście trupów padło martwych, zapewniając osaczonej i rannemu chwilę wytchnienia.
Pozostałe Orki lub Gobliny spojrzały początkowo ze strachem, szybko on jednak przerodził się we wściekłość. W stronę Daritosa rzuciło się kilku przeciwników, a oprócz nich poleciało i parę bełtów, strzał, i nawet jeden oszczep... wszystie pociski spudłowały, oprócz jednej strzały, która ugodziła mężczyznę w prawy bark.
Kobieta w tym czasie pochwyciła rannego za kołnierz, po czym zaczęła mozolnie przeć w stronę rzeki, z dala od przeciwników... a na pomoc zarówno jej, jak i Daritosowi rzucili się już żołnierze.
Czarownik był zdecydowanie zadowolony z efektów swojego zaklęcia. Ponad tuzin trupów za jednym zamachem, to chyba jego nowy rekord. A nie, jednak miał lepszy wynik... kiedyś...
Jednak teraz musiał skupić się na szarżujących wrogach.
- Panowie do mnie? - zakpił przygotowując kolejne zaklęcie. Tym razem nic szczególnie wyszukanego, zwłaszcza że żołnierze byli już w drodze - prosta niewidzialność, żeby zniknąć i zejść walczącym z drogi.
Wojacy Silverymoon starli się z Orkami i Goblinami, przejmując inicjatywę po Daritosie, kobieta wraz z rannym wciąż się wycofywała w stronę siwowłosego... i nagle jakiś wojak wpadł z impetem na niewidzialnego Zaklinacza, efektem czego, obaj po zderzeniu wyłożyli się na bruku...
Daritos, złorzecząc pod nosem, podnosił się na powrót na nogi, gdy zobaczył, jak zbrojna otrzymuje strzałę prosto w plecy, jak pada z krzykiem tonącym w innych wrzaskach, w huku metalu i eksplozji... jeszcze jednak żyła, z twarzą wykrzywioną bólem, próbując ponownie wstać. A ranny pozostawiony bez opieki, otrzymał śmiertelny cios Orczym toporem, rozpoławiającym jego głowę. Ona była następna, jeszcze jeden oddech, może dwa, i będzie po niej...

No dobrze, pomysł z niewidzialnością był na dłuższą metę głupi. Ale jak zaklinacz zaczynał kogoś ochraniać to nie zamierzał teraz patrzeć jak ten ktoś ginie. Miał nowe zadanie na ten dzień - nie dopuścić, żeby kobieta zginęła. To kwestia zasad, takie wyzwanie dla niego samego. W ramach samodoskonalenia.
Poza tym była bardzo ładna.
Zrzucił z siebie zaklęcie niewidzialności, żeby uniknąć więcej nieprzyjemnych przypadków i praktycznie na klęczkach wydukał zaklęcie.
Ziemia się zatrzęsła, a ulica zaczęła wybrzuszać. Bruk pękał, rósł, wznosił się coraz wyżej i wyżej, i w końcu jakby niezwykły, uliczny bąbel uległ rozpryśnięciu, ukazując okolicznym gapiom co krył wewnątrz... między Daritosem a kobietą pojawił się duży żywiołak ziemi.


~ Ochraniaj ją za wszelką cenę! ~ polecił mu w myślach zaklinacz.
Stwór stworzony z kamienia i piachu spojrzał najpierw na Zaklinacza, a następnie na wskazaną osobę. Rozegło się głośne zgrzytanie kamieni, zupełnie jakby żywiołak przytaknął swemu stwórcy... po czym ruszył wyjątkowo szybko we wskazane miejsce, swym biegiem wprawiając najbliższą okolicę w lekkie drżenie. Drżały i Orki i Gobliny na ten widok, a pechowiec, chcący zakończyć żywot rannej kobiety, stał z toporem uniesionym nad głowę, zastygając w pozycji. Na widok nadciągającego żywiołaka zaczął drzeć się wyjątkowo głośno, i była to ostatnia rzecz, jaką w swym plugawym życiu uczynił. Pięciometrowy, kamienny stwór trzasnął z rozbiegu nogą zielonoskórego, zupełnie jakby grał w pewną grę... efektem czego, część Orczego ścierwa została wkomponowana w kamienną nogę, a druga w ścianę pobliskiego budynku. Następnie żywiołak stanął rozkrokiem nad zbrojną, rozglądając się wyraźnie na boki, gotowy zmieść każdego następnego delikwenta, mającego czelność nastawać na zdrowie kobiety.
- Raaaaaaaa! - Zaryczały wściekłe Orki i Gobliny, strzelając do kamiennego stwora z łuków i kusz, pociski jednak po prostu się od niego odbijały... w tym też czasie, żołnierze związali już na dobre walką agresorów Silverymoon, spychając ich nawet o kilkanaście metrów w tył. Nikt jednak z wojaków “Klejnotu Północy” również nie miał zamiaru zbliżyć się do krwawiącej zbrojnej...

- Jest! - zaklinacz zakrzyknął pod nosem, po czym zakodował sobie w głowie że na przyszłość przeciw orkom i goblinom najlepiej stosować strach. Podszedł do wojowniczki i jej martwego już towarzysza.
- Przykro mi z jego powodu. - powiedział. - Jemu już nie pomogę, ale tobie jak najbardziej.
Zakasał rękawy i wymówił podobną formułkę, jak przed chwilą. Tym razem jednak ziemia się nie zatrzęsła, ani nie wybrzuszała. Zamiast tego pojawiła się lekka mgiełka, która szybko zgęstniała i przybrała postać wysokiego mężczyzny o egzotycznym wyglądzie i władczym wyrazie twarzy. Bralani.
- Ulecz ją. - polecił przyzwanemu tworowi, po czym zwrócił się do żywiołaka ziemi. - A ty... idź niszczyć orków. I postrasz ich przy okazji.
Niebianin uklęknął nad kobietą, kładąc jej dłoń na ramieniu. W ciało poszkodowanej wniknęła jasna energia... a jednocześnie druga dłoń Bralani brutalnie wyrwała kobiecie strzałę z pleców. Ta oczywiście jęknęła tak potraktowana, po czym zaczęła coś mamrotać pod nosem...
- Lanrir... gdzie Lanrir... - Powtarzała.

W tym czasie żywiołak ruszył ulicami w dalszy bój, zgniatając na miazgę wiele Orków, a za nim parli dzielnie obrońcy miasta.
- Zabieraj ją staąd! - Daritos usłyszał nagle krzyk z przestworzy. Darła się do niego jakaś unosząca kilka metrów nad ziemią rudowłosa kobieta, strzelająca właśnie w zielonoskrórych serię “Magicznych pocisków”...

Zaklinacz przymróżył oczy na jej widok. Jego umysł odpłynął na chwilę zastanawiając się po co ta kobieta lewituje. Żeby być ruchomym celem dla strzelców?
Jego myśli jednak szybko wróciły na ziemię.
- Tak, tak chyba będzie lepiej. - powiedział dając znak przywołanemu niebianinowi, żeby wziął zbrojną na ramiona, po czym obydwaj oddalili się od lini frontu. Zwykle nie słuchał poleceń od dziwnych osób, ale i tak zamierzał zrobić jak radziła mu rudowłosa. Postanowił chociaż spróbować poszukać jakiegoś kapłana.

Zaklinacz wraz z kobietą pokonali rzekę, przechodząc do północnej części miasta, gdzie powinni być względnie bezpieczni, z dala już od walk i towarzyszącemu jej szaleństwu. Kobieta, mocno zdezorientowana, pozwoliła się prowadzić bez najmniejszych problemów. Spoczęli więc oboje za jednym z budynków, chronieni przez niego również i przed chociażby zabłąkanymi strzałami... zbrojna z kolei, spojrzała w końcu na Daritosa szklącymi się oczami.
- Lanrir nie żyje prawda? - Szepnęła, i po jej policzkach spłynęły łzy, ona sama z kolei przytknęła w poczuciu bezsilności czoło do ściany,


- Przykro mi, zginął zanim zdołałem do was dotrzeć. - odpowidział zaklinacz. - Jeszcze chwila a i dla ciebie byłoby za późno.
- Bez niego... życie... i tak... nie ma... już sensu... - Wymamrotała.
- Nie mów tak. - twarz zaklinacza spoważniała. - Zawsze jest sens żyć. Nie po to cię ratowałem, żebyś teraz takie pierdoły wygadywała. Lanrir wiedział w co się pakował idąc na tą walkę. Nie chciałby, żebyś tak bezsensownie go opłakiwała. Lepiej go pomścić, zwłaszcza że wróg jest wciąż u bram.
Spojrzała na niego, przygryzając nerwowo wargę. Głęboko odetchnęła, choć wyraźnie w tym oddechu było słychać drżenie głosu.
- Potrzebuję miecz - Szepnęła, po czym zamrugała dziwnie oczami - Potrzebuję miecz! - Krzyknęła, i puściła się gdzieś pędem, całkowicie ignorując Zaklinacza...

Można było śmiało powiedzieć, że efekt przerastał oczekiwania. Kilkakrotnie nawet. Zaklinacz jeszcze przez chwilę stał z otwartymi ustami gotowymi, by jeszcze coś powiedzieć, po czym je zamknął i wstał.
Kobieta była naprawdę szybka i zdeterminowana, bo już nigdzie jej nie widział. To dopiero się nazywa perswazja...
Daniros westchnął i podszedł do mostu łączącego walczącą i niewalczącą część miasta. Przystanął przy innym budynku po tej bezpieczniejszej części i przyglądał się wydarzeniom po drugiej stronie oceniając, czy warto się tam znowu pchać. Wypatrywał też owej zbrojnej, co miecza potrzebowała. W jakiś nieokreślony sposób czuł się za nią odpowiedzialny.

Zauważył ją dopiero po dłuższej chwili, gdy samotnie przebiegała z mieczem w dłoni przez jeden z prowizorycznych mostów, łączących oba brzegi, utworzonych za pomocą magii z “rozrośniętych” murów nabrzeżnych, a gdy kobieta była już po drugiej stronie, Zaklinacz szybko stracił ją z oczu wśród walczących tłumów...

Westchnął. Szukanie jej teraz w tym tłumie byłoby mniej niż zabawne, Daritos już wolałby szukanie białego królika w czasie śnieżycy. Jakoś tak sądził, że miałby z nim większe szanse.
Postanowił wrócić na front, jednak teraz szukał nowego wyzwania dla siebie - jakiegoś orka wyjątkowo dużego, którego zabicie podłamałoby morale innych zielonoskórych, lub może szamana. Im szybciej się to skończy, tym szybciej tłum się rozbiegnie i będzie mógł poszukać kobiety poza wirem walki.
 
Gettor jest offline