Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2012, 19:43   #8
Ogryzek
 
Ogryzek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ogryzek nie jest za bardzo znany
Podróż była zbyt męcząca, by Fiegler był w stanie dostrzec kogokolwiek, ale wiedział tylko jedno. Za nic w świecie nie wypuści z dłoni szabli. Słowem się nie odezwał. Zamarł w bezruchu i czekał na to, co przygotował dla niego los..
Poszturchiwanie stawało się coraz bardziej natarczywe - Halo.. Halo! Żyje tam pan? - Jakiś młodzian, może czternastoletni potrząsał dziko jego ramieniem sięgając do wnętrza poprzez otwarte drzwiczki, nie mógł dokładnie dostrzec jego twarzy... Z zewnątrz wlewało się światło słoneczne... Musiał przespać całą noc.
- Cholera! Już ranek? - zawołał Fiegler.
- Czego mnie szturcha jak martwego zwierza gówniarzu?! Ojciec Ci kijem do łba moresu nawtykać winien, iżby starszych budzić nie wolno!- nawrzeszczał na smarkacza. Jego podejrzliwość podsuwała mu mroczne wizje wysłanników Morbusa. Na całe szczęście to tylko malec, który zatroszczył się o jego los. Pokraśniał i zwrócił się doń o wiele ściszonym głosem.
- Przepraszam maluchu. Starym i majaki mi oczy mglą. Wybacz, nie chciałem Ci nawrzeszczeć i nawypominać. Rad jestem, żeś mnię obudził, bom zaspał. Powiedz mi młodziaku, gdzież się znajdujemy? Jest gdzie jaka karczma, gdzie mógłbym coś do brzucha wtrącić?
- Jesteś panie w oberży mojego ojca - Odparł dzieciak cofając się o krok - Wyszedłem napoić konie i zobaczyłem wóz, więc podszedłem... - Chłopak był dobrze ubrany i odżywiony, nie był gruby ale nie można też było powiedzieć że sobie żałował. - Ojciec jest w środku - Dodał i ruszył pędem do stajni.
Musiał sobie świetnie radzić, ten oberżysta. Pomyślał Fiegler. Nie myśląc za wiele wyszedł z karocy. Światło słoneczne niemal wypaliło jego siatkówki. Raziło go, jakby był jakimś Sylvańskim pomiotem. Mimo to czuł ulgę. Był zdala od wspomnień i wreszcie mógł usiąść przy wspólnym stole z ludźmi, których nie zna i porozmawiać o głupotach, dających radość z życia.
Przekraczając próg oberży, przypomniał sobie, że nie ma pieniędzy..
Jakiś tęgi mężczyzna w białym poplamionym fartuchu zerknął na wchodzącego człowieka i rzekł uśmiechając się dobrodusznie - Witam pod “Kulawą Szkapą”, jestem Otto, czym mogę panu służyć?
Fiegler zamarł. Z przerażeniem obserwował osiłka, który tak ciepło go witał. Miał poplamiony fartuch, może był poplamiony krwią jego bliskich? Może mężczyzna, który przedstawił się jako Otto był kolejnym, który chce wbić mu sztylet pod samo gardło? Skąd miał wiedzieć. Zresztą, pewnie gdyby chciał, już dawno miał ku temu sposobność. Jest tutaj gospodarzem i z pewnością widział nadjeżdżającą dorożkę, więc gdyby był poinstruowany wiedziałby co należy zrobić. Mimo to, rzekł cicho, niemal beznamiętnie.
- Oberżysto, zmęczon niemal bosko. Nie mam też pieniędzy, więc nie mam zamiaru narażać Twojego rozwijającego się interesu na dodatkowe koszta. Mógłbyś jeno wyświadczyć mi przysługę i uraczyć zimną wodą. Jeśli o zbyt wiele proszę racz mnie zrozumieć, w drodze byłem dzień cały. W miarę możliwości, chciałbym jeszcze spytać, czy dużo ludzi odwiedza Twoją karczmę? Zastanawiam się, czy wśród stałych bywalców znaleźliby się jacyć wolni kupcy, lub drobni handlarze. Bardzo mi zależy na szybkim spieniężeniu tej karety, co przed wejściem stoi. Pieniędzy mi potrza.
Twarz Otta stężała i odparł chłodnym tonem. - Woda oczywiście się znajdzie, jednak nie handlujemy tutaj kradzionym towarem.
Fiegler zachował twarz i począł mówić tonem osoby nieprzejętej i tak fałszywym zarzutem
- Drogi panie, podejrzewacie mnie o kradzież własnego dorobku? Spójrzcie na mnie i powiedzcie, komu na litość Sigmara byłby w stanie ukraść karocę obdartus moich gabarytów? Zapewniam Cię dobroduszny oberżysto, że ten wóz jest mój i zapewniam, że nie on innego właściciela ode mnie. Spalono mój dobytek, nawet nie miałem czego na siebie założyć, a jedyną rzeczą jaką udało mi się uratować była ta dorożka. Teraz, żeby moć związać chociażby koniec z końcem potrzeba mi pieniędzy. Przynajmniej na nowe łachy i trochę jedzenia.
- Hmmm... - Oberżysta zastanowił się chwilę, po czym rzucił - Ile sobie liczysz za karetę razem z tą wychudzoną szkapą?
- Niewątpliwym jest, iż znasz ten teren lepiej ode mnie, więc pewnie wiesz za ile kupić bym mógł przyzwoite odzienie, dobrze zjeść a także wkroczyć do miasta z kilkoma monetami w dłoni? Chciałbym, abyś wyznaczając sumę wziął pod uwagę te potrzeby. Wiem, że oberżyście nie będzie bardzo potrzebna karoca ze względu na długie przesiadywanie i pilnowanie interesu, ale na pewno cena, którą mi zaoferujesz będzie odpowiednia. - uśmiechnął się, przez skrywany w sobie żal, że rozstaje się z ostatnią rzeczą, z jaką wiązały go wspomnienia. Mimo, że były bolesne, to jednak odnosił się do nich melancholijnie.
- Hmmm... - Powtórnie mruknął Otto. Myślę, że mamy jakieś ubrania na miejscu, napoić i nakarmić też cię możemy. Cóż, jako że ryzykuję i nie mam gwarancji, że owa kareta jest bezpiecznym zakupem, proponuję... Ubranie, posiłek, napitek, prowiant na drogę i dziesięć Karli.
Fiegler poczuł ulgę. Przecież gdyby Morbus wynajął go do skończenia z nim nie dostałby od niego czegokolwiek. Handel. Nie lubił za bardzo brnąć w ten kradnący duszę interes, ale nie miał wyboru. Był szczęśliwy, że są jeszcze w Starym Świecie ludzie, którzy potrafią zadbać o innych. Jego ton nabrał formy dziękczynnej.
- Rad jestem, że zrozumiałeś mnie panie. Mógłbym w takim razie dostać swój posiłek? Nie zrozum mnie źle, ale jestem po bardzo wyczerpującej podróży. Zjem tylko coś porządnego, przebiorę i odejdę, pamiętając o Twojej szczodrości...
Oberżysta usadził go przy jednym ze stołów i zastawił go specjałami, zapewne swojej żony, musiał ubić dobry interes bo Fiegler otrzymał, potrawkę z królika, ser, miód, śmietanę masło, zupę warzywną, połowę kurczęcia, chleb oraz dzban piwa. Komplet ubrań, granatowe spodnie, biała koszula wiązana pod szyją, miękkie skórzane buty oraz lekka brązowa kurtka. Zaoferowano mu również możliwość kąpieli.
Fiegler czuł się jak nowo narodzony. Potraktowano go przynajmniej jak jakiegoś kupca z Arabii, których to za przywiezienie paru łańcuszków, czy pierścieni wykonanych z tanich materiałów, których w Starym Świecie jest niewiele, nielicząc Marienburga, gdzie Arabskie kamczatki przybywają co niemiara, traktuje się jak królów. Zastanawiał się, skąd u ludzi tyle dobroci. Obracał się w końcu w towarzystwie zimnej arystokracji, która bacząc na włąsne interesy i wypełnianie weksli nie miała nawet chwili na rozmowę, chociażby o pogodzie.
Brzuch Fieglera przeżył gastronomiczny orgazm. Pyszna strawa zdawała się kawałkiem nieba wpływającym do jego wnętrza, a możliwość kąpieli pozwoliła wrócić do swojego odświeżonego imidżu.
Ogolił się, a tłuste, poklejone włosy odzyskały witalność 30-latka. Zmył brud z twarzy i przywrócił jej dawny blask. Przeglądał się w lustrze i zaraz po tym uśmiechnął. Przypomniał sobie czasy, gdy witano go na dworach bardziej niż samego gospodarza. Po chwili jednak zamarł. Przecież nie mogę się rzucać w oczy do cholery! Jego szlacheckie wdzięki były dla niego w tej chwili przekleństwem. Postanowił więc nieco popracować nad swoim wyglądem i korzystając ze swej wiernej szabli ściął swoje włosy, które upadły na podłogę jak zrzucony płaszcz. Wyprał łachy w których przybył, po czym załadował doń resztki tego, czego nie mógł dojeść i zszedł pożegnać się ze swym szczodrym zbawcą. Myślał, czyby nie podzielić się z nim pewną tajemnicą, wszak jego rodzina miała kiedyś nieco kontaktów, o których nie zapomniał Fiegler.
Tym razem, już mniej pokornie, zawołał
- Dziękuję Ci drogi Otto! To właśnie przez takich mieszkańców Starego Świata jak Ty i twa szczodrość, wszystko może się udać. . . Pomogłeś mi, więc ja mógłbym w pewien sposób pomóc Tobie. Zapewne marzy Ci się rozwinięcie swojego i tak już dochodowego interesu nieprawdaż?- w tym momencie zbliżył się do oberżysty i ściszył głos, nadając konwersacji tonu bardziej osobistego.
- Jeśli jest tak jak mówię i faktycznie zależy Ci na sięgnięciu lepszych pieniędzy, poślij kogoś do Marienburga. Na wyspie Paleisbuurt znajduje się przystań, a doń ma zawitać okręt wyładowany większą górką monet niż ta, która mi podzwania w kieszeni ku Twej uprzejmości. Pieniądze, które okręt będzie wiózł miały swojego czasu dotrzeć do przyjaciół pewnej szlacheckiej rodziny, za sam fakt życia z nią w przyjaźni. Otóż jak pewnie zdążyłeś wywnioskować to ja jestem jednym z tych przyjaciół. Chciałbym, żebyś zrobił dobry użytek z tych pieniędzy, a jeśli pośrednik będzie stawiał kłopoty, niech Twój posłaniec powoła się na nazwisko Kramer. To chyba wszystko, co mógłbym dla Ciebie zrobić.
Wychodząc z oberży dodał :
- Nie zapomnij podziękować kucharzowi za tak wspaniałą ucztę, wartą stołu samego Imperatora! - po tych słowach trzasnął drzwiami. Stojąc przed zajazdem poprawił pas ze swoją wierną szablą i ruszył w kierunku miasta...
Najedzony i rześki, w niecałą godzinę dotarł do bram miasta, z pełną sakiewką i brzuchem, czuł się spokojny, nie wyglądał jak żebrak, a co najważniejsze nie śmierdział jak on... Był... Sam nie wiedział, ale czuł się dziwnie komfortowo stojąc w strumieniu ludzi wlewającym i wylewającym się z miasta.
Czując skromne podzwanianie w kieszeni, Fiegler był pewien, że reszta dnia będzie tak samo udana jak jego początek. Wciąż jednak pamiętał o swoich prześladowcach, więc zanim przekroczył bramę, poprawił kołnierz, robiąc z niego małą zasłonkę. Sprawdził jeszcze raz kieszenie, czy aby jego pieniądze są bezpieczne, bo w końcu 10 koron nie było małą sumką, zwłaszcza w tych mrocznych czasach. Dla pewności 7 z nich włożył do buta, a trzy do kieszeni. Był gotowy. Koszulą zakrył sporą część szabli i wkraczając do miasta, rozejrzał się.
Słońce zalewało ulice, cienie rzucane przez okoliczne budynki zapewniały troche komfortu i schronienia przed wszechogarniającym żarem. Zdążył sie już spocić, nie pomagał smród niemytych ciał i fekaliów w tym upale unoszący się tak gęsto, że niemal można go było posmakować. Budynki mieszkalne, sklepiki, kupcy, tragarze, straż, wszystko przewijało się wokół ignorując go i żyjąc swoim życiem.
Fiegler stał i przez chwilę podziwiał ten nietuzinkowy cud architektury, jakim było owe miasto. Było rozbudowane, a każdy budynek swoimi rozmiarami zachwycał i intrygował wnętrzem, którego Fiegler nie był w stanie poznać, póki doń nie zajrzał. Nie tracił jednak zbyt wiele czasu na podziwianie architektury, bowiem podchodząc do jednego z mieszczan zapytał tonem uprzejmym i barwnym.
- Przepraszam, pochodzę z daleka, a wasze miasto przykuło moją uwagę swoimi barwami. Mógłbyś mi proszę zdradzić, jak się zwie? Szaleniem ciekaw.
Człowiek zatrzymał się i przez chwilę wpatrywał w niego zdziwiony - Talabheim - odparł i szybko się oddalił.
Obręcz bogów. Pomyślał. To jest to miasto, z którego dalej już tylko do mroźnego Kisleva. Zdziwił się, że od razu na to nie wpadł, sugerując się tyloma lasami otaczającymi Talabheim. Miasto olbrzymie, jednak nieco prowincjonalne, na pewno skrywało w sobie wiele sekretów, które Fiegler może kiedyś odkryć. Postanowił pozwiedzać, zaczynając od rozległych straganów, sprawdzając dla pewności, czy korony, które uchował wciąż są tam, gdzie powinny. Jeszcze raz dla pewności poprawił szablę i ruszył, w kierunku kramów. Może kupi sobie co nieco na dalszą drogę?
Dookoła wśród tłumu ludzi na rynku dostrzegał przeróżne stragany, stoiska, czy sklepiki, miasto było na tyle duże, że różnorodność towarów sprawiała, iż sprzedawcy niemal troili się w oczach. Zdecydowanie mógł tu znaleźć niemal wszystko.
Nie wiedział, po co ruszył na stragany. Bardziej od kramów interesowało go plotkowanie, więc poprosił jednego ze sprzedawców o nakierowanie go do najbliższej gospody.
Kupiec wskazał mu w kierunku uliczki odchodzącej na południe - Jedzenie mają parszywe, szczególnie unikałbym potrawki z... No nie jestem pewien z czego ale poczujesz sam, z jakiego powodu ją odradzam. Piwo jest niezłe a i wszelkie plotki zawsze się tam zaplątają.
Wkraczając do karczmy Fiegler nagle poczuł niepohamowaną potrzebę...plotkowania. Zawsze stronił od długich, bezcelowych konwersacji, ale w tym momencie, po tylu minionych wydarzeniach pragnął porozmawiać z kimś. Kimkolwiek. Kupił więc piwo, a ew. proponowanych potraw grzecznie odmówił. Przysiadł się do najbardziej “rozgadanego” stołu ku uprzejmości jego klientów i zaczął słuchać opowiadań przeróżnych, z zapartym tchem. Poczuł, że słuchanie pierdół i zwykłych gawęd działa na niego niezwykle kojąco.
Niezbyt wyszukane opowieści o cycatych kochankach, zarżniętych przeciwnikach i zapewnienia o swoim rodowodzie. Zwykłe karczmienne opowieści. W tle słychać było krasnoludy dyskutujące w Khazalidzie, ludzi doprawiających swoje historie przeróżnymi akcentami oraz wdzięczące się dziewki służebne próbując zabawić, a co najważniejsze... “Znaleźć” klientów.
Po niecałej godzinie wysłuchiwania bajęd i oglądania się za kobietami, Fiegler odczuł te swoje 10 koron. Jako, że nie przywiązywał zbytniej wagi do majętności, pamiętał jednak o swoim jestestwie. Wszak był szlachcicem, a szlachcie nie wypada podróżować z “marnymi groszami”. Postanowił więc poszukać sposobu na “pomnożenie” swojej mało imponującej marży. Zwrócił się więc tonem uprzejmym do gospodarza :
- Dobry panie, powiedzcie no (rozejrzał się w lewo, prawo, po czym ukradkiem wsunął pod dłoń oberżysty złotą koronę) wiecie może, czy nie ma ostatnio gdzieś zapotrzebowania na “ręce skore do pracy” ? Nie pytam oczywiście o błahostki, wszak pewnie się domyślasz, że nie przystoi mi praca dobra dla chłopstwa i drobnomieszczaństwa. Nie słyszałeś może jakichś plotek, lub nie znasz kogoś, kto oferuje wynagrodzenie za udzielenie wsparcia?
Karczmarz z szerokim uśmiechem schował koronę do kieszeni i odchrząknął - Cóż, to duże miasto dobry człowieku, jest wiele ofert i plotek, nie wiem jednak dokładnie o jaki rodzaj pracy panu chodzi. Jeśli mógłbym prosić o... Ekhm - Odchrząknął ponownie - Dokładniejsze naprowadzenie mnie na zakres pańskich... Eeee... Możliwości.
Fiegler zamyślił się. Pamiętał doskonale o tym, że nie mógł zaniedbać swoich zdolności szermierskich. Znów się obejrzał i uchylił rąbek swojej koszuli, obnażając przed oberżystą rękojeść szabli, po czym dodał towarzysza złotej koronie, dosuwając jeszcze jedną. Powiedział szeptem:
- Potrafię robić szablą, a jako, że we krwi mojej płynie nieco błękitu, zdolny jestem także do rozwiązywania problemów osób z “wyższych sfer”. Na pewno w tym pięknym mieście znasz jakiegoś małostkowego bogacza, o którego można być podejrzanym, że nie przędzie mu się tak dobrze? Obiecuję, że jeśli jesteś w stanie wskazać mi takiego, nie zapomnę o Twoim interesie i z pewnością jakoś wspomogę...
- Drogi panie, małostkowi bogacze... Cóż nie są oni na tyle popularni żeby rozmawiano o nich w mojej karczmie, zaglądają tutaj kupcy i handlarze, także awanturnicy, a ci szukają jedynie pewnej i konkretnej płacy, dosłownie dziś rano usłyszałem, że dość znany właściciel kompanii handlowej von Shmitt ma jakieś problemy z kradzieżami jego dostaw, może warto spróbować tam? Może i wygląda to na błachą sprawę, jednak Shmitt jest człowiekiem który zapewne zapłaci za wykonaną robotę.
- Dziękuję dobry gospodarzu. Na pewno odwiedzę Cię jeszcze nie jeden raz. Teraz jednak musisz mi wybaczyć, bowiem chciałbym spróbować, właśnie u niego. Mógłbyś mnie w takim razie skierować do jego posiadłości? Byłbym bardzo wdzięczny.
Człowiek skinął głową i odprowadził szlachcica do drzwi karczmy, otworzył je i wskazał w kierunku rynku - Dojdziesz panie do rynku, potem ulicą do głównej bramy, za nią pierwsza odnoga scieżki w lewo prowadzi do jego posiadłości, nie da się jej przegapić.
- Dziękuję! - zawołał, po czym skierował kroki drogą, którą został przed chwilą poinstruowany. Miał nadzieję, że jeszcze znajdzie okazję, by odbić sobie te dwie korony, które wydał na uzyskanie informacji...
Słoneczna pogoda nie utrudniała mu marszu, sprężystym krokiem minął bramy miasta, a po kilku minutach dotarł do wspomnianego wcześniej zakrętu. Scieżka była wyboista ale sucha, toteż bez wysiłku pokonał dystans dzielący go od rezydencji Von Shmitta. Zapukał uprzejmie do drzwi, które otworzył mu podstarzały mężczyzna, z ciężkim westchnieniem, gestem zaprosił go do środka. Fiegler już w hallu dosłyszał głos gospodarza.
 
__________________
Bycie szalonym, to trochę jak herbatka z przypadkowymi gośćmi i przymusem improwizacji
Ogryzek jest offline