Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2012, 02:32   #110
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Starość. Nawet nie wiedziała jak bardzo jej doskwiera. Lata pilnowania młodych skrybów i ferowania wyrokami w nic nie znaczących sprawach otępiły jej zmysły i czujność. Herezja szerzyła się najczęściej w kniejach i ostępach. Ewentualnie w wielkim świecie wielkich miast. Przerastających klasą Bogenhafen. Tam gdzie nie był w stanie sięgnąć jej sigmarycki miecz. Prawda nie musiała triumfować. Nie było nad kim. Aż do dziś.
Greta Harkbokka uklękła z cichym jęknięciem na swoim modlitewniku i spojrzała na ustawiony na stoliku posążek Vereny. Nie wiedziała, czy wpierw przeprosić za to, że pozwoliła omotać swoje oczy fałszem, czy za to, że nie zrobiła niczego by do tego nie dopuścić. Nie przeprosiła więc w ogóle. Jeszcze nie. Podziękowała pani prawdy za nieznajomych, których przysłała do tego miasta. Przybłędów i obdartusów jak to dobitnie określił Gomrund. Którzy pierwsi dali świadectwo złu, które szerzy się w mieście. Przeprosiła natomiast za to, że dała się ponieść emocjom. Surowy krasnolud był pierwszym od wielu długich lat, który przemawiał do niej takim tonem. Zapomniała już jak to jest. Minęło już wszak tyle czasu odkąd odszedł kapłan Eick. Było jej to bardzo potrzebne. Szczególnie teraz gdy musiała się przygotować. A nawet nie była do końca pewna, czy choć to uda jej się uczynić.
- W obliczu kłamstwa i nieprawości, do Ciebie się uciekam Pani...

***

Dietrich nasłuchiwał kroków. Z początku słyszał bieg. Ale gdy pościg przekonał się, że i on nie biegnie nigdzie w oddali, bieg ustał. Poruszali się powoli. Sprawdzając dokładnie chodnik kanału. Nie miną go. Nie łudził się nawet. W jednej ręce ostrze, w drugiej fiolka. A w głowie... chaos. Myśli wrzeszczały do niego. Odwracały uwagę. A jeśli miał uratować którąś z tych dziewczyn, musiał być skupiony. Poczuł smak krwi na języku. Chyba swojej. Szczęka boleśnie zatrzeszczała gdy ją zacisnął. Łuna dzierżonych przez pościg pochodni zbliżała się. Kroki znów było słychać. Poruszali się zręcznie i pewnie. Nie przyjrzał im się dobrze gdy zbiegali po schodach, ale byli bez wątpienia młodsi od niego. Jeden taki wąsaty drągal, co to na pewno mu tu niezbyt wygodnie, a drugi pokurcz. Miecz miał chyba w lewej ręce. Zaraz tu będą. Zdecydowanie. Zdecydowanie i prędkość. To jego jedyna szansa...
Zobaczyli się. Knypek stał na chodniku po drugiej stronie kanału. Niby oczywiste było, że nie będą wtykać głowy w dziurę gdzie się zaczaił. Mniej oczywiste było, że ochroniarz może domyślać się gdzie stoi drugi z oprychów. Wyskoczył na chodnik wprost przed odrobinę zaskoczonego tym wąsacza i zamachnął się uzbrojoną w fiolkę pięścią. Gliniane naczynie pękło w zetknięciu ze szczęką tamtego, a w powietrzu rozniósł okropnie duszący zapach pracowni aptekarskiej. Dietrich nie czekając na efekt poprawił jeszcze uderzeniem noża, które nie spotkawszy żadnej zasłony i uniku sięgnęło torsu draba, rozcinając kurtkę i przejeżdżając po żebrach. Tamten chyba jednak nawet tego nie poczuł, bo tylko zatoczył się do tyłu upuszczając miecz i pochodnię i łapiąc się za twarz i usiłując zachować równowagę. Padał właśnie na chodnik gdy Dietrich podnosił jego miecz.
Huknęła handkanona knypka, nie czyniąc jednak nijakiej krzywdy Dietrichowi, poza odrobiną gruzu, która spadła na jego plecy z uszkodzonej strzałem ściany. Na refleksje jednak czasu nie było, bo oprych zakląwszy tylko szpetnie, upuścił bandolet i dobywszy miecza skokiem przesadził kanał i wpadł w Dietricha, wbijając go barkiem na ścianę. Z dwóch szybkich i celnych cięć jakimi od razu poczęstował ochroniarza, ten zdołał sparować tylko jedno. Drugie sięgnęło lewego uda mężczyzny nie na tyle jednak głęboko by uczynić coś więcej poza skaleczeniem i dawką nieprzyjemnego zimnego bólu. Nie przeszkodziło to jednak Dietrichowi w wyprowadzeniu własnego ataku. Knypek jednak zręcznie uniknął cięcia skierowanego w swój tors, przesuwając się jednak tym samym bliżej krawędzi chodnika. Był z dziesięć centymetrów niższy od Dietricha i zapewne jakieś dwadzieścia kilo chudszy. Na oko o wiele zręczniejszy. Tym bardziej w tym niesprzyjającym jakiemukolwiek fechtunkowi miejscu. Ochroniarz wiedział, że to kwestia chwili nim zostanie wymanewrowany i skończy z rozoranym bebechem. Postawił na swoją wytrzymałość. Przyjął na siebie najbardziej niedbały cios knypka, który go tylko musnął i skrócił dystans. Pięść z jelcem miecza sięgnęła szczęki oprycha, a druga wbiła się w jego brzuch. Opryszek zgiął się w pół i wypuścił brzeszczot ucapiając się mocno Dietricha by nie spaść do kanału. Ciosem w nerki ostudził chwilowo zapał ochroniarza, tak że obaj legli na podłodze chodnika. Tuż obok nadal nie mogącego dojść do siebie wąsacza. Spieler zdołał odwrócić się na bok i przygnieść knypka do podłogi. A potem zaczął tłuc. Z jakimś takim dziwnym zapamiętaniem. Ciosy nie przechodziły co prawda przez gardę, którą zasłonił się opryszek, ale nie dość, że nie dawały mu niczego zrobić, to jeszcze... uwalniały jakąś taką wściekłość z Dietricha. Taką, której miał teraz w sobie za dużo. Dostrzegł upuszczony wcześniej nóż. Finał tego pojedynku. Przestał tłuc. Wychylił się po niego gwałtownie do przodu. Dobył. Wzniósł do góry...

Wystrzał z takiej odległości poderwał nim do góry i odrzucił mocno do tyłu. Ciało Spielera z pluskiem wpadło do kanału.

Tscherny podniósł się rozmasowując obolałe ręce.
- Żyjesz? - trącił nogą wąsacza, który dopiero teraz zaczynał na nowo kontaktować. Oczy miał przekrwione, a skórę wokół nich opuchniętą i zaczerwienioną - Szukamy tej drugiej?
- Nieeee... -
jęknął boleśnie Klisch - Mam dość tego smrodu. Muszę twarz czymś opłukać. Co to kurważ mać tego posrańca było??!
- A ja wiem... Ale trzeba mu oddać - rzekł zaglądając do kanału, w którym ukrył się Dietrich i oświetlając ciało nieprzytomnej Róży Steinhager - że jak na łysiejącego staruszka, to cholernie twardy był niego suczy syn.

***

Ocknęła się gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Zamrugała oczami zobaczywszy dwie postaci. Obie poznała. Franz Bauman unosił właśnie jedną z jej powiek, sprawdzając chyba jej przytomość. Dietrich stał z mieczem i pochodnią nieco dalej. Z mieczem w dłoni pilnował, czy nikt nie nadchodził z żadnej strony kanałów. Kanały. Ta myśl uderzyła w nią z całą siłą potwornego smrodu jaki tylko może się z nimi wiązać. Poczuła jak torsje skurczają jej żołądek i po chwili zwymiotowała gwałtownie. Dietrich obejrzał się na nią i znów na tunele.
- W porządku - powiedział Bauman - Dasz radę iść?
Kiwnęła głową ocierając usta. Ręce się jej trzęsły. Nie wiedziała czemu.
- Dobrze. Musimy stąd znikać.
Podtrzymując się na jego ramieniu dała się prowadzić gdy ruszyli przez kanały. Chciała wyjść od razu, ale Bauman się nie zgodził. Dopiero w Pikach. A i tam nie od razu.
- Wasze podobizny wiszą już na większości drzew. A lada moment dołączą do nich podobizny waszych przyjaciół, którzy zbiegli dzisiejszego ranka z baraków. W ogóle to o takich szczęściarzach jak Wy to jeszcze nie słyszałem. Lepiej nie grajcie już w nic w tym roku, bo fortuna już się do Was chyba za wszystkie czasy wyszczerzyła.
Spieler milczał. W kieszeni leżała złota korona. Nic już raczej za nią nie kupi. Kula wbiła się w nią tak, że metal obejmował ją teraz ściśle. A i siniak i kłucie obok prawej pachy dawało mu się niemniej solidnie we znaki, co czarne myśli, które zasnuły jego umysł.
A Sylwia... Sylwia miała jakieś takie dziwne przeświadczenie... a może wspomnienie jakiejś mary sennej. Że człowiek, którego uśmierciła wcale nie trafił przed oblicze Morra.

***

Skorka znaleźć było niełatwo. Jeszcze zaś trudniej dotrzymać mu kroku. Samozwańczy król uliczników nie był z początku zachwycony tym, że ktoś o niego rozpytuje, ale gdy przekonał się kim jest ten ktoś i że chodzi między innymi o Sylwię, zmienił ton. Najpierw zaprowadził Konrada do jakiegoś warsztatu snycerskiego gdzie chwile rozmawiał z tamtejszym rzemieślnikiem. Niczego się jednak nie dowiedziawszy opuścili warsztat i zgodnie z sugestią chłopaka skierowali się do gospody Skrzyżowane Piki znajdującej się na tyłach zachodnich koszar. Miejsce mimo względnie przyzwoicie wyglądających stołów i barmanek nie wzbudzało jednak w Konradzie najcieplejszych uczuć, gdyż wśród klientów najwięcej było przesiadujących po swoich zmianach strażników miejskich i gwardzistów. Bez problemu rozpoznał dwóch spośród tych, którzy aresztowali ich wczoraj w świątyni Shallyi. Skorek jednak nie wydawał się tym w najmniejszym stopniu speszony. Z wdziękiem chłopaka na posyłki i niemal przez nikogo nie zauważony podbiegł do oberżysty i zaczął z nim o czymś rozmawiać podczas gdy Konrad modlił się by żadnemu ze zbrojnych nie przyszło na myśl zainteresować się co młody verenita robi późnym rankiem w szynku. Strażnicy jednak najwyraźniej z premedytacją zostawiali swoje obowiązki na zewnątrz i wyglądało na to, że po nocnej zmianie jedyne co ich interesuje nie wykracza poza ich zastawione kuflami stoły.
Skorek w końcu ulitował się nad młodym przewoźnikiem i przywołał go.
- Są tutaj. Znaczy Sylwia i ten łysawy. Na zapleczu. Wpuszczą nas tam za chwilę.
Gdy wchodzili po chwili na tyły gospody, Konrad czuł na swoich plecach kilka bacznie obserwujących go par oczu. Nie mógł sobie jednak wyobrazić by mogły należeć do strażników.
Pomieszczenie zalatywało źle przechowywanym serem i ziemią. W środku siedzieli Bauman, Sylwia i Dietrich. Ten pierwszy uśmiechnął się niemal czule na widok verenickich szat, złodziejka właśnie oceniała stan swoich butów, które jedyne z całego ubrania wskazywały na to, że nie próżnowała nocą, a Dietrich z posępnym spojrzeniem wpatrywał się w obracany w dłoni nóż.
- A to się Harkbokka uśmieje, jak mnie zobaczy - zachichotał Bauman - No dobra. Chyba czas się w jedno miejsce przenieść. Skombinuje jakąś furmankę, co by nasze dwa poszukiwane wcale nie białe kruczki mogły niezauważone dostać się do świątyni.

***

Ekwipunek zgodnie z obietnicą Sprengera, został im przywieziony jeszcze przed południem przez jednego ze strażników. Do tego czasu ani Gomrund ani Erich nie wystawiali nosa nawet do nawy głównej gdzie jak się przekonali przyszedł niedawno feldwebel porozmawiać o czymś z Harkbokką. Sama kapłanka zaś, po odbytej z nimi wcześniej rozmowie, była przez większość czasu niedostępna. Ponoć na modlitwie czas spędzała. Gdy wyszła wręczyła Gomrundowi hełm stalowy symbolem Vereny ozdobiony.
- Nie patrz się tak panie krasnoludzie. Może i mi owszem, ale Verenie walka nie jest obca gdy inne drogi zawodzą. Uraduje ją fakt, że w końcu się to żelastwo do czegoś nada. A nada się szczególnie gdy Ci się przyjdzie borykać z ułudą i magią iluzji. No. A dla Ciebie chłopcze niestety niczego nie mam. Ale człowiek kapitana poza Waszą bronią przyniósł też trochę innego uzbrojenia w razie jakby któryś z Was potrzebował.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline