Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2012, 22:02   #97
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.
Czesław Miłosz, „Nadzieja”





TERESA BUŁKA – CICHA



Zasnęła. Wymęczona psychicznie i fizycznie nawet nie poczuła, kiedy zapadła w twardy sen.
Nie obudziły jej nawet klucze szczękające w zamku, kiedy Paweł wrócił do domu.

Nie obudziła się, kiedy stanął w drzwiach do pokoju, w którym spała i przez chwilę przyglądał się jej ze zmęczonym uśmiechem na twarzy.

Wahał się przez chwilę, a potem ostrożnie, by nie budzić żony, podszedł bliżej i przykrył ją kocem. A potem, tak samo cicho, jak wszedł, tak samo cicho wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.


Na zewnątrz, mimo że ledwie minęło południe, zrobiło się nadspodziewanie czarno. Ciężkie, burzowe chmury przesłoniły niebo nad Miastem. Wiatr znów przybrał na sile. Gdzieś, ze wschodu, dało się słyszeć jeszcze odległy grzmot burzy.

Teresę obudził dopiero zapach zupy.

Otworzyła oczy, przez chwilę nie bardzo wiedząc gdzie jest i co robi w tym miejscu. Potem jednak przyszło zrozumienie. Dom. Antek.

Przy stole w pokoju siedział Paweł. Przed nim dymił talerz napełniony zupą szczawiową. Paweł jadł zupę zagryzając solidną pajdą chleba. Każdą łyżkę poprzedzał dmuchaniem na jej zawartość, ale i tak wydawać by się mogło, że parzy sobie usta. Obok męża Teresy stał jeszcze drugi talerz szczawiówki.

Palce Teresy odnalazły rękojeść noża pod poduszką. Po co go tam schowała? Jaki miała w tym cel? Przez chwilę do skołatanej głowy myśli docierały z niejakim opóźnieniem.

- Chodź i jedz, póki ciepła – burknął Paweł w stronę żony.

Teresa zauważyła, że jest dość ciemno. W pokoju paliła się tylko nocna lampa. Za oknami słyszała lejące się wartkimi potokami strumienie deszczu.

- Wyszłaś za niego tylko z litości – zapytał Paweł dziwnie obcym, jakby stłumionym głosem. – Z wyrzutów sumienia?

- Gdzie ... gdzie jest Antek – wychrypiała Teresa przez wyschnięte od snu gardło. – Gdzie mój syn!

- Z daleko od ciebie – burknął Paweł niewyraźnie z jedzeniem w ustach. – Morderczyni.

Temperatura w pokoju wyraźnie spadła. Z kuchni Teresa słyszała radio i fałszującą coś do wtóru teściową.

- Paweł – wołanie matki jej męża docierało do uszu Teresy dziwnie stłumione i odległe. – Chcesz dolewki?





HIERONIM BUŁKA



Po wizycie u Patryka, Hirek wrócił do kancelarii. Po dłuższym weekendzie w biurze było od groma papierkowej roboty, a po tym, jak Mamba załatwiła sprawę, o którą prosił, najgłupszą rzeczą byłoby narazić się jej absencją w pracy.

Siadł więc za biurkiem i robił swoje, chociaż utrzymywał się w ryzach tylko jakimś cudem. Myśli co rusz biegły w stronę przerażającego koszmaru, który okazał się być niemożliwą do pojęcia prawdą. Do widoku dziwacznej trójki ... kreatur, asystujących w makabrycznych narodzinach. Na najmniejszą myśl o tym, co wydarzyło się mu w nocy, Hieronim o mało nie wrzeszczał z przerażenia.

Za oknami pochmurny dzień zmienił się w ulewę. Czarne chmury przesłoniły niebo, i na Miasto wylały się hektolitry wody. Gdyby ta ulewa mogła coś zmienić – spłukać z nich grzechy, zmyć problemy, oczyścić. Ale nie mogła i Hieronim bał się, że nikt i nic nie może.

Niespodziewanie zorientował się, że „odpłynął” na chwilę nad papierami.

- Ciężki weekend, co? – zagadnął go Janusz Podolski – jeden z trzydziestokilkuletnich pracowników kancelarii, nieurodziwy ale bystry i dobry w tym, czym się zajmował.

Hieronim pokiwał głową. Nie przepadał za tym człowiekiem. Było coś nieprzyjemnego w jego spojrzeniu, w fałszywym uśmieszku przylepionym do warg i sposobie, w jakim traktował Bułkę. Protekcjonalnym i dość aroganckim, podszytym odrobiną stonowanej złośliwości.

- Szefowa ma cię na oku – dodał Janusz, – więc nie śpij nad dokumentacją. Zrób sobie kawy.

Ten przejaw troski Janusza był podejrzany, ale rada była dobra, więc Hieronim z niej skorzystał.

Po chwili był już w pokoju służącym pracownikom za jadalnię i kuchnię i nalewał sobie kawy z ekspresu. Była mocna, świeżo zaparzona. Ciężka i czarna, aż buzująca kofeiną, której Hieronim teraz potrzebował.

Pokrzepiony gorącym napojem wrócił do pracy. Zagłębił się w akta, nad którymi pracował i tylko, co jakiś czas zerkał w stronę zegara. Do szesnastej pozostawało jednak nadal sporo czasu.

- Panie Hieronimie – znad dokumentów wyrwał go głos asystentki z sekretariatu. – Telefon do pana. Policja – dodała zupełnie niepotrzebnie i nieprofesjonalnie.

Z lekką obawą podszedł do aparatu. Jako stażysta nie miał własnego telefonu na biurku.

- Panie Bułek, tutaj Milczanowski – głos policjanta był suchy i nieprzyjazny. – Obawiam się, że będę musiał pana poprosić o ponowne spotkanie.

Słowo „poprosić” pasowało do tonu wypowiedzi, jak wosk na lody.

- Kiedy?

- Powiedzmy jutro rano przed pana pracą. Pasuje panu?

Więc jednak nie chodziło o nic paskudnego. Inaczej Milczanowski tak by się z nim nie pierdzielił.





PATRYK GAWRON



Patryk czekał i modlił się o cud obserwując przez zakratowane okna, jak na zewnątrz zaczyna szaleć ulewa. Nie miał nic innego, konkretniejszego do roboty, poza gapieniem się na strugi deszczu i szary, betonowy dziedziniec wewnętrzny, na którym tworzyła się coraz większa kałuża, tym większa, im bardziej kanalizacja deszczowa nie radziła sobie z odprowadzeniem wody.

W końcu się doczekał. Grubo po piętnastej zgrzytnął zamek w jego sali i do środka wparowało kilku mundurowych. Wśród nich sam Milczanowski, wpatrując się w Patryka jak człowiek, który zauważył, że po przejściu przez miejski skwerek do buta przyczepiła mu się pamiątka po jakimś psie.

- Wychodzisz, Gawron – powiedział przez zęby. – To twoje rzeczy. Ubieraj się.

Jeden z policjantów położył na jego łóżku złożone w kostkę ubrania, które wcześniej zamieniono mu na więzienny uniform.

Zostawili go samego, by mógł się przebrać, a potem sam Milczanowski i dwóch smutnych panów, odprowadziło go do małego pokoju, gdzie podano mu do poczytania i podpisania kilku dokumentów.

- To oświadczenie, że nie byłeś traktowany źle – wyjaśniał Milczanowski – Podpisz.

Patryk zawahał się, a wtedy jeden z policjantów zdzielił go pałką pod kolana, aż z bólu musiał przyklęknąć.

- Podpisz to, kutasie, jeśli nie chcesz tutaj spędzić jeszcze jednej niezapomnianej nocy – wycedził Milczanowski.

Tym razem Patryk podpisał bez oporów.

- Tutaj oświadczenie, że nie opuścisz Miasta i codziennie między dwunastą, a pierwszą stawisz się na komisariat przy Bocianiej. Do aspiranta Wieczorka.

Podpisał.

- Tutaj ....

Nawet nie słuchał, czego dotyczyły kolejne świstki papieru podtykane mu pod nos. Żadne nie było przyznaniem się do winy, wiec grzecznie podpisywał, aż go wypuścili.

- Wrócisz tutaj, Gawron – wycedził Milczanowski patrząc na Patryka długo i zimno. – Znam takich jak ty. Wiem, co ci w duszy gra. Wrócisz tutaj.

Zamknął za nim kratę korytarza, zostawiając Patryka w ogólnodostępnej części gmachu szpitala.

- A kiedy trafisz tutaj ponownie – zimne oczy Milczanowskiego patrzyły przez kraty na Gawrona – to już zostaniesz tutaj na dłużej.

Potem oficer odwrócił się i pomaszerował energicznym krokiem przez prawie pusty korytarz, wzbudzając echa kroków.

Był wolny. Była prawie czwarta. W brzuchu burczało mu z głodu, a na zewnątrz lało, jak diabli, ale był wolny.




BARBARA ZIELIŃSKA



Basia otworzyła oczy obudzona szumem ulewy. Dłuższą chwilę trwało, nim uświadomiła sobie fakt, że jest w szpitalu.

Jak przez mgłę docierały do niej ostatnie wydarzenia. Mgła. Bieg przed jakimś zagrożeniem. Pisk hamulców niewidzialnego samochodu i potem przeraźliwy ból.

Przez chwile wsłuchiwała się w odgłosy deszczu i leżała bez ruchu zastanawiając się nad tym, co jej się przytrafiało.

Była sama w pokoju. Mrocznym, chłodnym i pustym. Ale w jakiś dziwny sposób ta pustka i samotność nie przerażała jej. Nawet odpowiadała. Pozwalała uspokoić myśli i zebrać się w sobie.

Nie nacieszyła się takim stanem długo, kiedy drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich pielęgniarka. Straszą, korpulentna i ostro umalowana.

- Widzę, że czujesz się lepiej, kwiatuszku – głos kobiety był nadspodziewanie miły i przyjemny, wzbudzał pozytywne emocje w słuchaczu, który od razu wybaczał tej milej kobiecie familiarność.

- Dasz radę coś zjeść? – zapytała. – To tylko bulion, bo zbyt długo byłaś nieprzytomna. A jutro, jak badania pójdą dobrze, to dostaniesz coś konkretniejszego.

- Co ze mną? – zapytała Basia, nieco wbrew sobie, ale pielęgniarka najwyraźniej liczyła na jakąś konwersację.

- Miałaś dużo, naprawdę dużo szczęścia, że kierowca jechał wolniutko, przez mgłę i wyhamował w porę. Troszkę cię jedynie poturbował. Nawet tutaj jest, wiesz, na kardiologii, bo dostał zawału z tego wszystkiego. Nie jest już taki młody. Masz troszkę sińców, zadrapań i guzów. Nic wielkiego. Do weseliska się zagoi na pewno.

Wbrew wszystkiemu Basia poczuła ulgę. Nie chciała umierać. Nie chciała być kaleką. A dobry los pozwolił jej wyjść z tej złej przygody bez szwanku. Może uda się jej zrozumieć, tą drugą sprawę. Tą, która przerażała ją dużo bardziej.

- Dam znać twojej mamie, że się obudziłaś – pielęgniarka zakończyła krzątaninę koło jej łóżka i skierowała się do wyjścia. – Odpoczywaj.




GRZEGORZ WICHROWICZ



Lekarz, który analizował jego wyniki, był szczupłym, niewysokim mężczyzną po pięćdziesiątce z miną wiecznie zatroskanego złem świata człowieka.

Przyjął pacjenta ze spokojem i uprzejmością, której bardzo często brakowało spotykanym przez Wichrowicza lekarzom. Przez dłuższą chwilę wczytywał się w wyniki z głębokim zamyśleniem i uwagą, w ciszy, w której Grzegorz wyraźnie słyszał odgłosy ulewy i zbliżającej się burzy. Mimo zapalonego światła gabinet wydawał się muzykowi dziwnie ponurym i mrocznym miejscem.

- Zawroty głowy? – niespodziewane pytanie zaskoczyło Grzegorza.

- Słucham? – odpowiedział niezbyt przytomnie.

- Miewa pan zawroty głowy, młodzieńcze?

- Tak. Czasami – odpowiedział Wichrowicz.

- Jakieś ... omamy....zaburzenia percepcji?

Wichrowicz zaniemówił.

- A co to ma do rzeczy? – postanowił zagrać nieco inaczej, wyciągnąć ile się da od lekarza Wiktora Pagaja – jak widniało na tabliczce na drzwiach.

- Proszę zerknąć – doktor wskazał coś w prześwietleniu czaszki. – Tutaj i tutaj, te dwie ciemniejsze plamy. Wie pan, co to może być?

Pokręcił głową.

- Nie chcę stawiać ostatecznej diagnozy, młodzieńcze – spojrzenie doktora było bardzo poważne i ciepłe – nim nie zrobię kilku dodatkowych badań, ale ... może pan mieć nowotwory w mózgu.

Zaniemówił. Pokręcił głową.

- Chciałbym skierować pana na specjalistyczne badania – powiedział lekarz. – Zajmą dwa, trzy dni w szpitalu. Pozwolą potwierdzić lub wykluczyć tą ewentualność. A jeśli to rak, to szybkie wykrycie i odpowiednie leczenie dają panu spore szanse na jego przezwyciężenie.

Doktor Pagaj spojrzał na Grzegorza z powagą.

- Kiedy pan może położyć się na oddział? – zapytał wprost z nieukrywaną troską w oczach.





WANDA JAWORSKA



Praca szła jej dzisiaj dość opornie. Fiasko szybkich poszukiwań informacji, które mogły zadecydować o jej .... właściwie sama nie za bardzo wiedziała, o czym mogły zadecydować ...przygnębiły ją nieco.

Poza tym załamanie pogody i szalejąca za oknami ulewa, też robiła swoje. Nic więc dziwnego, że blisko końca pracy nadal miała wrażenie, że nie zrobiła wszystkiego, co zamierzała.

- Coś widzę, dzisiaj nie najlepiej ci idzie – zauważyła jej problemy pani Iza. – Co się dzieje, Wandziu?

Uśmiechnęła się dosiadając się do jej miejsca pracy.

- Nie, nic .... – co innego mogła odpowiedzieć swojej kierowniczce.

- Wandziu – pani Iza nie dawała za wygraną – posłuchaj mnie, proszę.

Jej głos był pełen sympatii i ciepła.

- Przez ostatnie kilka tygodni pracowałaś bardzo ciężko i sumiennie. Wiem, ze starasz się zrobić na mnie dobre wrażenie, bo chcesz tutaj pracować. Ale nie musisz się starać. Wiem, z jakiej gliny jesteś ulepiona, i pracę tutaj na pewno utrzymasz. Zrób sobie jutro wolne. Odpocznij. Zbierz siły. Chcę cię mieć przed samą wystawą ogarniętą i będącą dla mnie podporą. Nie tak ą zmartwioną i przemęczoną, jak teraz.

- Ale ... – próbowała zaprotestować.

- Nie chcę słyszeć żadnego ale ...- ucięła pani Iza z pełną stanowczością. – Jutro nie chcę cię widzieć w pracy, chyba że poradzisz sobie do tego czasu z tym, co cię trapi, Wandziu. A pojutrze przychodzisz do pracy i kończymy ten cyrk zwany wystawą. Jasne.

Wanda pokiwała głową.

- Aha. Byłabym zapomniała – pani Iza uścisnęła jej przyjacielsko ramię. – Kiedy byłaś na przerwie szukał cię jakiś młody mężczyzna. Zostawił jakąś kopertę dla ciebie. I, nawiasem mówiąc, jeśli to on jest źródłem twoich zmartwień, to – uwierz mi – nie jest tego wart. Możesz mieć każdego, Wandziu, nie tylko takiego jak on.

Wstała uznając chyba rozmowę za zakończoną

- Kopertę zostawiłam u pani Zosi w sekretariacie. Jak chcesz, możesz kończyć na dzisiaj. I tak do czwartej zostało zaledwie pół godziny, a i pogoda nie sprzyja pracy. W środę nadgonisz. Wszystko mamy pod kontrolą.

Wiatr zadął w szczelinach okiennych. Ciężkie krople uderzyły o szyby. Sama nie wiedząc czemu Wanda zadrżała z obawy.





WSZYSCY



Młodzieniec siedział przy starym biurku utrzymanym na wysoki połysk. Brzytwa trzymana przez niego w rękach drżała wyraźnie. Chłopak przyglądał się ostrzu z wahaniem. Z oczu spływały mu łzy, usta zaciśnięte w wąską kreskę drgały nerwowo.

- Nie – wyszeptał w końcu chłopak odkładając brzytwę na lśniący pulpit biurka.

- Jeszcze nie – odpowiedziało mu jego własne odbicie w powierzchni mebla.

- Nie. Nie zrobię tego.

- Oni to zrobią – szydziło odbicie. – Zrobią. Zrobią.

- Zamknij się – syknął chłopak.

- Zamknij się – odpowiedziało odbicie.

- Powstrzymają was – powiedział chłopak. – Zobaczysz.

- Nie bądź śmieszy – wykrzywiła się wykrzywiona twarz odbita w politurze. – Nie są w stanie zapanować nad swoim udawanym życiem. Jak więc mogą nas powstrzymać.

- Zobaczysz – uparł się chłopak.

- Zobaczysz – powtórzyło odbicie.

- Z kim rozmawiasz? – zza drzwi dało się słyszeć kobiecy, nieco zaniepokojony głos.

- Z nikim, mamo – powiedział chłopak.

- Kłamca – zaśmiało się odbicie. – Całe twoje życie to kłamstwo i dobrze o tym wiesz.

- Zamknij się – syknął chłopak.

- Zamknij się – odpowiedziało odbicie.

Za oknem zagrzmiała zbliżająca się burza.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-05-2012 o 22:30.
Armiel jest offline