Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2012, 16:20   #91
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Ld-ZH0yn9HE[/media]
Obudziła się z nieodpartym poczuciem straty. Jakby ktoś wyrwał jej żywcem jeden z wewnętrznych organów. Czuła się... inna.

Mogłaby porównać się do węża, który zrzucił skórę. Część siebie zostawiła w tyle jak zużyty bagaż. A teraz było w niej więcej... chłodu. Marzła od środka.
Chyba wtedy już wiedziała, że to nie był żaden sen. Cokolwiek jednak to było zostawiło na niej głęboką rysę. Coś w niej zepsuło.
Opuściła bose stopy na zimną posadzkę i wpatrywała się w okno. Znów napompowali ją uspokajającymi psychotropami. Głowa ciążyła jak ołowiana kula, blade omdlałe ręce wisiały bezwładnie wzdłuż ciała jak nie należące do niej kończyny szmacianej kukły, które ktoś z premedytacją doszył do jej korpusu.
A Bułka po prostu tępo gapiła się przed siebie.

Po dłuższej chwili zorientowała się, że ktoś stoi tuż obok i cały czas coś do niej mówi. To była ta policjantka, która wczoraj pozwoliła jej zadzwonić.
- Rozumie pani co do pani mówię? - złapała z nią kontakt wzrokowy wolno cedząc słowa. - Proszę się ubrać – ułożyła na łóżku rzeczy w których dwa dni temu Bułka wpada na komisariat niczym matka Teresa, z poczuciem misji ratowania świata. Teraz nie bardzo mogła sobie przypomnieć po co w ogóle tam przyszła... To chyba miało związek z Gawronem. A, tak. On też tam był. Wśród potworów. Słyszał co do niej mówili. O co ją oskarżali.
Już nigdy więcej nie spojrzy mu w oczy.

- Potrzebuje pani pomocy?
Teresa potrząsnęła głową powoli ściągając z siebie szpitalną koszulę. Chyba dzisiaj mieli ją przesłuchać? Tylko co ona im powie? Nie miała ochoty otwierać choćby ust.

Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Teresa podniosła ze schludnie ułożonej kupki damki stanik i gapiła się na niego jakby nie pojmowała co ma z nim zrobić.
- Pani Cicha, jest pani pewna, że dobrze się czuje?
Teresa przeniosła wzrok na policjantkę i dostrzegła jak tej dreszcz przepełzł po kręgosłupie od ciężaru tego spojrzenia.
- Zostawię panią samą – dopowiedziała kobieta i czmychnęła za drzwi jakby przebywanie z Teresą w tym samym pomieszczeniu niosło ze sobą szczególny dyskomfort.

Minęło sporo czasu nim wciągnęła na siebie ubranie i wyszła na korytarz. Policjantka już bez słowa poprowadziła ją do obskurnej dyżurki.
Bułka nic nie rozumiejącym wzrokiem patrzyła jak tamta wręcza jej skonfiskowaną w piątek torebkę i rzeczy osobiste. I wtedy jak spod ziemi wyrósł Milczanowski ze swoją miną pokrzywdzonego przez życie cierpiętnika.
- Proszę podpisać – podsunął jej pod nos formularz. - Jest pani zwolniona do domu.
Teresa nagryzmoliła parafkę, która nijak nie chciała przypominać jej podpisu. Dopiero teraz zauważyła, że przez cały czas ręce jej się trzęsą jak paralitykowi.
- Nie będzie przesłuchania – warknął ewidentnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy. - Tylko mi miasta nie opuszczać.

Wychodząc wściekle trzasnął drzwiami pozostawiając po sobie drażniący nikotynowy zapach.
Policjantka odprowadziła Teresę do wyjścia z budynku.
- Proszę iść.
Nikt na nią nie czekał.

* * *

Malucha zaparkowała w zwyczajowym miejscu na Rzeźniczej. Mimo dręczących ją złych przeczuć mozolnie i bez pośpiechu wspinała się w górę klatki schodowej.
W mieszkaniu Wandy Cichej zalegała dokuczliwa wręcz cisza. Teresa obeszła każdy pokój z osobna i upewniwszy się, że nie ma tam żywej duszy wywlekła spod łóżka wielką walizę. Upychała tam swoje i Antka ubrania, przybory toaletowe, drobiazgi. Po dwudziestu minutach ze zgrozą zauważyła, że cały jej życiowy dobytek zmieścił się w jednej walizce.
Zwlekła ją na podwórze i ułożyła na tylnym siedzeniu malucha. Pozostało tylko odebrać Antka ze szkoły.

* * *

- Ale Antosia dzisiaj nie ma – tłumaczyła szeptem wychowawczyni zerówki, która wyszła do Teresy na szkolny korytarz.
- Tata Antosia dzwonił, że Antoś jest chory i się dzisiaj nie pojawi.
Teresa odwróciła się na pięcie i biegiem rzuciła się do wyjścia.

* * *

- Widział pan mojego syna? - Teresa podeszła do znajomego żula żłopiącego z gwinta wino pod spożywczakiem.
- Aaa, Terenia, napijesz się? - zerknął na nią przyjaźnie ale widocznie coś w twarzy kobiety sprawiło, że w miejsce bezzębnego uśmiechu pojawił się grymas strachu. - Nie, nie widziałem Antka.
Bułka wyminęła go łapiąc za rękaw jego towarzysza.
- Widział pan mojego syna? - to jedno zdanie powtarzała w kółko i w kółko jak mantrę.

Po tym jak wróciła na Rzeźniczą dzwoniła chyba w dziesiątki miejsc jakie przyszły jej na myśl. Na pogotowie, do szpitali, przychodni, rodziców. Nikt nic o Antku nie wiedział i wtedy wróciły czarne myśli i wspomnienia z niby-snu. Porwali go. Paweł i ta wiedźma, jego matka, siedzą w tym po uszy. To oni ją wrobili. W tą ciążę, w ten dom. Zupełnie jak w dziecku Rosemary... Przekopała nawet pokój teściowej w poszukiwaniu pentagramów i pogańskich symboli.

W mieszkaniu wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Nie spakowali się, nie brakowało bagaży ani ubrań czy szczoteczek do zębów. Ale może tylko chcieli uśpić jej czujność, zmylić ją?
- Czy widziała pani mojego syna?
Pani Lewandowska, staruszka z parteru pokiwała przecząco głową a wtedy jej pies, natapirowany pudel, rzucił się w stronę Bułki z odsłoniętymi dziąsłami. Smycz napięła się jak struna i staruszka z trudem utrzymywała rozszalałego pupila.
- No coś ty, Lusia, nigdy się tak nie zachowywałaś!

Lusia toczyła pianę z pyska i nie przestawała ujadać. Teresa przykucnęła przy psie i spojrzała w czarne jak guziki oczy. Jej twarz i biały kędzierzawy pysk dzieliła odległość paru centymetrów na co staruszka jęknęła przerażona i szarpnęła smycz.
- Lusia!
Przez kilka sekund Lusia, nadal warcząc, wpatrywała się w oczy Teresy ale chyba dojrzała coś na ich samym dnie. Podkuliła ogon, zaskomlała i ukryła się za kolanami starszej pani.
- Pani Teresko, dobrze się pani dzisiaj czuje? - zapytała zaniepokojona sprawą sąsiadka.
Bułka przytaknęła i zaczepiła przechodzącą obok młodą dziewczynę.
- Nie widziałaś mojego syna?
Przez cały czas ściskała w dłoni wymiętą fotografię przedstawiającą uśmiechniętego sześciolatka.

* * *

Kiedy wróciła do mieszkania było już przed pierwszą. Nadal w płaszczu i butach usiadła na tapczanie i zaczęła obgryzać paznokcie. Zatraciła się w tym zajęciu tak dalece, że dopiero widok krwi sprawił, że przestała.
Z zeszytu Antka, który poniewierał się na stole wyrwała czystą kartkę. Wpatrywała się w nią długo nim spod długopisu wyłoniły się rozchwiane, mało czytelne słowa.

Antek jest wszystkim. Bez niego nie istnieję.

Na moment wyszła do kuchni po czym wróciła ściskając oburącz wielki kuchenny nóż.
Położyła się na tapczanie i schowała ostrze pod poduszkę nie wypuszczając z dłoni gładkiej rękojeści.
Musiała czekać...

Pozwoliła by ciężkie powieki na moment opadły.
 
liliel jest offline  
Stary 23-04-2012, 15:56   #92
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Krzyczał, zerwał się z łózka zwalając na ziemię stolik z papierzyskami i książkami. Wrzask długo jeszcze świdrował mu w uszach. Powiódł niewidzącym wzrokiem po pokoju. Jego pokoju. Radek w progu z doniczką z uschniętym badylem wzniesionym do ciosu i oczy przestraszonej Aśki za nim, wtulonej w jego plecy. Coś mówi, pyta ale Hirek wytrzeszcza oczy, dalej pełne śmigających korytarzy z żywej tkanki jak bebechy koszmaru który go trawił.
- Hiro... co kurwa z tobą? – dźwięki dochodzą jakby z pod wody, zniekształcone, o ton niższe.

Patrzy na swoje dłonie, dotyka ich gorączkowo. Są realne , ściana o którą się podpiera też. Stopy bolą kiedy mija ich w korytarzu i biegnie do łazienki. Wymiotuje żółcią do toalety, raz za razem w suchych spazmach.
Pukanie i znów głos kumpla.
- N-nic mi nie... Nie wchodź tu Radek!. Nic mi nie jest to tylko ... Już jest dobrze. Przepraszam że was obudziłem. – Prawda? Już wszystko się skończyło. Już jest dobrze... Spojrzał na swoje stopy, brudne i zakrwawione i zwymiotował znowu.

Siedział długo w kuchni, kiedy oni wrócili do sypialni. Kawa zrobiona przez ciągle wystrachaną Aśkę wystygła dawno. Powyciągał szkło i drobne kamyki z ran, zlał wszystko wodą utlenioną. Ból który szarpnął nim wściekle. Ból był dobry, oznaczał że to naprawdę przebudzenie. Że to się skończyło.

***

Pamiętał tylko że siedział w tramwaju i gapił się przez szybę. Przed wyjściem z mieszkania dzwonił na Miejską i dowiedział się Tereska wyszła przed szóstą. W domu nikt nie odbierał, może jeszcze nie dotarła. Patryk dalej siedział na PIZie a on musiał go wyciągnąć. Choćby po to by zapytać... zapytać.
W kancelarii jak zwykle był pierwszy. Otworzył zamki i wszedł do swego pokoiku. Mamba pojawi się dopiero za godzinę, półtorej. Polepione plastrami stopy bolały, ale Hirek odpychał z całej siły od siebie to wszystko co się stało w nocy. Bo to się stało... To nie był sen, Basia od początku miała rację.

Usiadł i czekał, zaczął przerzucać akta sprawy Graniewskiego. Facet który w szale skatował żonę, tak że ledwo co wyżyła. Zdjęcia z obdukcji nie oddawały tego w żadnym stopniu co kobieta przeszła. Widać to było dopiero w spojrzeniu. On jeszcze patrzył na takie sprawy, dla pani mecenas była to kolejna sygnatura i kolejny skurwysyn który opłacił swoją wolność.
Wodził oczami po opinii biegłych psychiatrów, zdania przyklejały się do świadomości
„... Opiniowany w zachowaniu spokojny, podporządkowany, ugrzeczniony. Tok myślenia wyraźnie przyspieszony. W wywiadzie uważa że dzieją się z nim dziwne rzeczy, niewłaściwe dla normalnego człowieka, dlatego zapisał się do psychiatry. W leczeniu od dwóch miesięcy... Wydaje mu się że wszyscy ludzie znają jego myśli, rozmawiają o nim, podejrzewa że jest podsłuchiwany, śledzony. Prowadzi rozmowy z własnym sumieniem, z Bogiem, aniołami i demonami, diabłem. To były wyraźnie głosy sumienia, które czasem przeklinało Boga, a czasemmówiło że Bóg go kocha pomimo tego że on jest zły i robi złe rzeczy. Boi się tych głosów, odczuwa napięcie , niepewność, ma problemy z pamięcią, ma koszmary senne. Wypowiedziom towarzyszy dziwaczność zachowania, uboga ekspresja mimiczna, maskowatość i minimalna gestykulacja...”
Tak to się zaczyna? Starał się zepchnąć wszystko, ugnieść i stłamsić, ale nie potrafił. Początek obłędu?
„... badania testem Rorschacha i obraz kliniczny opiniowanego wskazują na istnienie psychotycznych zaburzeń z kręgu schizofrenii urojeniowej. Opiniowany jest autystyczny, ma poczucie osamotnienia, izoluje się od ludzi, nie nawiązuje dobrych kontaktów społecznych. Nadmiernie koncentruje się na swoich przeżyciach wewnętrznych, nie ma poczucia porozumienia ze światem zewnętrznym. Wobec ludzi jest podejrzliwy, nieufny, nadmiernie krytyczny, przekonany o wrogości wobec siebie. W procesie myślenia przejawia urojenia ksobne, prześladowcze, oddziaływania, śledzenia, podsłuchiwania, przenikania do jego myśli. Przyznaje się do omamów słuchowych i wzrokowych. Brak mu realistycznego podejścia do rzeczywistości , obiektywizmu, krytycyzmu. Nie ma poczucia choroby. Swoje doznania uznaje za realnie istniejące, chociaż niezwykłe dla innych ludzi. Test Rorschacha ujawnia dziwaczność jego myślenia i wypowiedzi , liczne konfabulacje, odnoszenia wskazujące na obecność urojeń, występują wypowiedzi absurdalne, kontaminowane, zlewające się, symboliczne i persewerujące, świadczące o sztywności i lepkości myślenia. Impulsywność emocjonalna jest całkiem nieprzydtosowana i niekontrolowana, labilna, zmienna...”

Rzucił plik kartek na biurko. Proste wytłumaczenie, prawda? I jakie wygodne. Jestem wariatem. Widzę urojenia, halucynacje... Stają się one dla mnie rzeczywiste... Poruszył stopą wzmagając ból. Tylko że to nie jest prawda. To nie jest takie proste.
Poderwał głowę kiedy drzwi frontowe otworzyły się i weszła pani Krysia, asystentka Mamby.
Wyszedł do poczekalni.
- O Pan Hirek, jak zwykle pierwszy... – zwolniła i przyjrzała mu się uważniej – Dobrze się pan czuje? Za dużo pan pracuje, wygląda pan jak własny dziadek.
- Pani mecenas. Będzie dziś normalnie? – wychrypiał wygładzajac mimo woli na sobie marynarkę.
- Tak. Widziałam jak podjechała właśnie pod firmę.

***

- Panie Hieronimie. – Spojrzała na niego przeciągle. – Chciał pan porozmawiać.
Hirek nie wiedział co będzie dalej. Czy się zgodzi czy nie, wiedział jednak że zrobi wszystko by ją przekonać. Nie zostawi Gawrona z wyobijaną gębą w tamtym miejscu.
- Mam prośbę pani mecenas. Osobistą. Tylko pani może mi pomóc...
Przekonywał, opowiadał. Krótko i zwięźle bo wiedział że bajer i wciskanie kitu na nią nie podziała. ZA często to robiła i doszła do takiej wprawy że nie miał szans. Podkreślał że to sprawa „Druciarza” jak już niektóre media go ochrzciły. Że nie zajmie wiele czasu i całość papierków odwali sam, że Patryka nie trzeba bronić w sądzie czy prokuraturze bo tylko zatrzymany i niczemu nie winny. Na widok jest skrzywionej miny od razu zmienił front. Powiedział o Milczanowskim i po raz kolejny o zainteresowaniu prasy.
Podniosła jedną brew i zamyśliła się na chwilę. Zamknął się od razu. Taksowała go wzrokiem, pewnie zastanawiając się czy jest tego warty.

***

Wąski korytarz z odłażącymi płatami farby od ścian. Krótkie schodki i skrzypiąca ławka na której siedział od piętnastu minut, a Mamba w tym czasie rozmawiała z Milczanowskim i jego naczelnikiem. Wydawało mu się w pewnej chwili że słyszy jej śmiech z gabinetu. Kiedy drzwi otworzyły się, poderwał się do piony, ale wyszedł jedynie mundurowy i zerknął na kartkę papieru w ręce.
- Bułka? Dowodzik proszę. – Hirek podał zieloną książeczkę. – Masz zgodę na widzenie z zatrzymanym. Dziesięć minut. Zejdź do dyżurki to cię zaprowadzą. Wiesz gdzie?
Nie czekając na odpowiedź obrócił się na pięcie i zniknął w sekretariacie.

Hirek zaś szybkim krokiem ruszył do piwnic szarej kamienicy. Po chwili dwóch mundurowych otworzyło z metalicznym trzaskiem zamki i wszedł do pokoju przesłuchań. Po kilku minutach ci sami wprowadzili Patyka. Jeden z nich został usiadł pod ścianą i zaczął sennie przeglądać gazetę. Hirek spojrzał uważnie na Gawrona po czym wskazał mu krzesło, to z dala od policjanta.
- Mecenas Jasińska rozmawia z Milczanowskim. Na razie nic nie wiem, ale przynajmniej pozwolili nam pogadać... – unikał jego wzroku.
Nie było to trudne, Gawron gapił się w jeden punkt, gdzieś nad lewym ramieniem Hieronima. Słowa docierały do niego z trudem, jakby był na ciężkim kacu. Wyglądał jak tysiąc nieszczęść, był blady i prawdopodobnie na jakichś lekach.
- Hirek... - zamrugał, starając się odnaleźć w rzeczywistości, mówił cicho i powoli - Wiedziałem, że dasz radę. Jakkolwiek pedalsko to zabrzmi, niemal mam ochotę ucałować tą twoją gogusiowatą mordę. Kim są Jasińska i Milczanowski?
- Milczanowski to menda która cię tu trzyma, a Jasińska to kawaleria, Gawron. Jak ona nie da rady to pozostaje już tylko pilnik w chlebie i dynamit.
Hirek przyglądnął mu się, bo kumpel wyglądał nawet gorzej od niego.
- Termin 48 godzin mija wieczorem. Mają dwie możliwości - zaczął tłumaczyć technikalia. - Albo cię puszczą, albo stawiają zarzuty i wnoszą o tymczasowe aresztowanie. Ale to już przez Prokuraturę. Proste to jednak nie jest, postanowienie o przedstawieniu zarzutów musi być oparte o dowody zebrane w toku postępowania. Dowody, nie to co jeden chuj z drugim myśli, przypuszcza czy instynkt mu podpowiada. Mamba naciska, wyjdziesz stąd Patyk wkrótce.
- Jasińska-Mamba... już kojarzę. Sorry, wolno dziś przyswajam... kiepsko spałem. - Ostatnie słowa powiedział ciszej, ale wyraźnie. Jak jakieś hasło. Przeniósł półprzytomne spojrzenie na Hirka i przez chwilę milczał. - Dzięki, zaczyna mi tu odpierdalać. Słuchaj... co z Tereską? Miałem głupi sen... znaczy plotki.. znaczy... słyszałem że też ją aresztowali. To prawda?
- Gawron, ja też... kiepsko spałem - Hirek zbladł nagle. A więc to prawda, śnili wszyscy to samo. Pytanie czy “śnili” to dobre słowo - I obudziłem się z poranionymi nogami... bo łaziliśmy boso... Prawda?
Zerknął krótko na przyjaciela, ale nie mógł patrzeć mu w oczy.
- Ja pierdolę, musimy się z tego wydostać Patyk. Z tego wszystkiego - machnął ostro ręką pokazując że nie tylko tą cholerną celę ma na myśli. - Tereska przyszła Ci tu pomóc. Puścili ją dziś rano. Wyszła na sto procent, sprawdziłem dokładnie. Tylko nie ma jej jeszcze w domu... Dzwoniłem i nie było jej.
Gawron zaniemówił na dłuższą chwilę. Co innego dojść do jakiegoś wniosku, co innego dostać po łbie namacalnym dowodem.
- Ja pierdolę... - powtórzył za Hirkiem i pokręcił głową - Kurwa... - Rozwinął myśl z niedowierzaniem w głosie - Ale jazda. Przecież to tak pojebane, że aż zajebiste. Gadałeś z innymi? - Fenomen wspólnego snu sprawił, że Patryk chyba w ogóle zapomniał o areszcie, morderstwach i całym bożym świecie.
- Jeszcze nie. Pierwsze co to poleciałem do kancelarii i przegadałem Mambę. Pomoże ci, a przynajmniej postara się. - Hirek potarł powieki i źle ogolony policzek. - Najważniejsze jest abyś stąd wyszedł. Musimy się jakoś... pilnować. Razem. Wszyscy. Wymyślić coś. To samo kurwa nie przejdzie.
Wspomnienia upiornego “Nie cudzołóż” odezwało się silnie, tak że mężczyzna wzdrygnął się.
- Spowiedź nie wystarczy, a ucieczka z Miasta problemu nie rozwiąże. Musimy się spotkać i spróbować to jakoś... No nie patrz tak!. Musimy coś zrobić, bo następnym razem zostaną z nas warzywa. Po co poleźliśmy tym cholernym korytarzem. Pierwsza myśl kurwa zawsze jest dobra. Tereska powiedziała “siadać na dupach i czekać aż przejdzie”...
 
Harard jest offline  
Stary 24-04-2012, 18:35   #93
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nTvwKEApB9A[/MEDIA]

...tryk Gawron, z dołka przywieźli, nie ściągałbym mu kajdanek, podobno to...

Słyszy mnie pan?

Jest w szoku, to jeszcze chwilę potrwa.

Mówią, że obudził się w tym stanie.

Jasne, jak zawsze, samo się zrobiło.

...Że się zabić próbował... rękę sobie pociął. A na ścianie napisał "uciekaj stąd Patyk"... swoją krwią, uwierzysz Mariolka?

Siostra nie słucha wszystkiego co jej opowiadają, to stara blizna. Wystarczy spojrzeć.

Dawaliście mu coś?

Nie, sam z tego wyjdzie. Wracają odruchy.

Słyszy mnie pan? Halo!

Halo!

Pamięta pan jak się nazywa?

Kojarzy pan jakim mamy rok?

A jaki miesiąc?

Którego listopada?

Wie pan gdzie jest?

Data urodzenia?

Nazwisko?

Gdzie pan mieszka?

Gdzie pan jest?

Jaka?

Jaki?

Jakie?

Gdzie?

Czy?

...


***

Pytania. Pierwsze co pamiętam to cała masa niedorzecznych pytań. W kółko tych samych. Jak tylko wyjaśnisz jednemu debilowi jaki jest rok, miesiąc, dzień, w jakim mieście żyje i w jakim szpitalu pracuje, zaraz przyjdzie następny i zacznie wypytywać dokładnie o to samo. I skąd ja, kurwa, mam wiedzieć gdzie jestem? Sami mówiliście, że przywlekliście mnie tu, barany nieprzytomnego karetką. Że daty nie pamiętam? A co ja kurwa, chodzę z kalendarzem na czole? Wiem ile byłem nieprzytomny? To jakaś jebana zgadywanka?
No ale w końcu mniej więcej obczajasz zestaw poprawnych odpowiedzi, ostatecznie to nie fizyka jądrowa. Perfekcyjnie odpowiadasz raz. Drugi. Trzeci. Piątym razem z nudów zaczynasz zmyślać, wtedy debil albo rechocze, albo się zaniepokojony wzywa debila starszego stopniem, zwanego tu "doktorze". Temu odpowiadasz z sensem i zabawa może trwać nadal.

O co chodziło? To jakaś gra? Czekają aż się potknę w dacie i wyjdzie na jaw, że jestem przybyszem z 2000 roku? Raz tak odpowiedziałem, ale zamiast zacząć wypytywać mnie o porzucony wehikuł czasu, znów wezwali "doktorza".

Ten uznał wracające poczucie humoru za dobry objaw i w ten sposób chyba w końcu przeszedłem pierwszy level. Na drugim levelu pomniejsze debile zostawiły mnie w spokoju, a "doktorz" zabrał do śmierdzącego krwią, szczynami i lizolem gabinetu, gdzie pokazywał jakieś takie pseudoartystyczne graficzki z gołymi babami w dziwnych pozach i pytał co mi to przypomina. Potem powiedział, że to jakiś "Test Korczaka", czy jakoś tak, że to niby abstrakcyjne plamy atramentu tylko były. Ta... jassssne.

Powiem wam tyle - psychiatrzy to większe zjeby od tych, których leczą. I banda zboczeńców. Po jeszcze paru idiotycznych testach uznali, że nie mają pojęcia co mi było, ale chyba już przeszło, więc można mnie odesłać do aresztu.

***

Wspomnienia koszmarnego snu wróciły później. Właściwie już w czasie rozmowy z Hirkiem. Zabawne: ile czasu we śnie zajęło dziewczynom roztrząsanie, czy sen był tylko snem, ile czasu wymyślanie pokręconych strategii, jak się upewnić że to prawda po przebudzeniu. A nam, prostym i nieskomplikowanym samcom wystarczyło krótkie "kiepsko spałem" by wszytsko było jasne. Nazwijcie mnie szowinistyczną świnią...

***

Czuł, że rozmowa przywraca go do życia. Jakby odzyskiwał siły i poczytalność z każdym zdaniem wymienionym z przyjacielem. Prosta, ludzka rozmowa zdziałała w minutę więcej, niż psychiatrzy przez godziny swoich bezsensownych rytuałów. Po wstępnym podjaraniu się faktem synchronicznych snów, przyszedł czas na obmyślenie jakichś działań.

- Spowiedź nie wystarczy, a ucieczka z Miasta problemu nie rozwiąże. - Kontynuował Hirek. - Musimy się spotkać i spróbować to jakoś... No nie patrz tak! Musimy coś zrobić, bo następnym razem zostaną z nas warzywa. Po co poleźliśmy tym cholernym korytarzem. Pierwsza myśl kurwa zawsze jest dobra. Tereska powiedziała “siadać na dupach i czekać aż przejdzie”...

- I zostawić Grześka na pastwę demonicznej porodówki? Nie wydaje mi się. Poza tym, kto wam kazał leźć za mną w ten korytarz!? Mówiłem, kurwa, poczekać, to nie... poleźmy wszyscy, będziemy mniej rzucać się oczy! - Patryk zorientował się że mówi za głośno. Przygryzł spuchniętą wargę. Podjął trochę ciszej. - Dobra, może niepotrzebnie się tam pchałem. Jakoś się wydostaliśmy.. nie mam pojęcia co by było gdybyśmy zostali w tych krzakach. Może nadal byśmy tam siedzieli. Tyle pożytku, że już chyba wiem jak stamtąd wychodzić. - Dyskretnie zaprezentował bliznę na dłoni. - Co mówiłeś o tej spowiedzi? Bo niezbyt załapałem?

- Krew to zakończyła? Wystarczyło tylko to? - Hirek spojrzał na przyjaciela, ale przekonany nie był. - Dobre i to, może to rzeczywiście jakaś obrona. Wiesz... paradoksalnie to mi kuźwa ulżyło. Znaczy się że pamiętasz też, no że... - dawał popis elokwencji prawniczej. - Bo alternatywą byłoby naprawdę oddanie się pod opiekę panów w kitlach i kubraczek z długimi rękawami. Coś nas chce pozamiatać pod dywan. Nie mam pojęcia co, ani już bladego pojęcia jak. Wiem... że Milczanowski, ten twój gliniarz od drutu jest umoczony. Nie pytaj skąd, ale po prostu wiem. Tak jakby coś w nim siedziało, albo przejmowało kierownicę. - Hirek zamknął się na chwilę a potem parsknął śmiechem. - Słyszysz co mówię? Słyszysz jak to brzmi? Ja pierdolę Patyk jednak mi odpierdala. Może jednak spowiedź nie jest złym rozwiązaniem... - Zerknął na niego. - To przez to gadanie o nowym mesjaszu. A kij... - zdecydował. - I tak przecież słyszałeś co Tereska mówiła. Mamba zgodzi się tobie pomóc nie dlatego że ma dobre serduszko a ja dar przekonywania. I dlatego mi się tak jakoś...

- Hirek, na litość boską! - skrzywił się rozdrażniony, jednak po chwili spuścił wzrok i zaczął spokojnie, szeptem. - Słuchaj, doceniam to co dla mnie robisz, naprawdę, gdyby nie wy pewnie zgniłbym tu latami czekając na proces czy cokolwiek. Ale... no kuuuurwa, stary, zachowaj tą skruszoną minę dla Tereski. Przede mną naprawdę nie musisz udawać, że ci źle, bo musisz posuwać laskę z nogami po zęby i cycami jak Samanta Fox. Jakby taka pojawiła się w Miejscu, to pierwsi zaczęlibyśmy zakłady, kto pierwszy zaliczy mamuśkę. Dowiedzieliśmy się: Hirek jest hetero, robi to co każdy normalny facet zrobiłby na jego miejscu. Wielkie mi mecyje... - Zmarszczył brwi i podrapał się po czole. - Nie tak to miało zabrzmieć. Zmierzam do tego, że moim zdaniem nie zrobiłeś nic, co mogłoby spowodować to gówno.

- A to już zależy jak bardzo wielkim fanatykiem i bigotem jesteś. Bo ona mężata i... niektórym to przeszkadzać może w poczuciu własnej świętoszkowatości. - To że sypia z nią kiedy tamta zapragnie i z jakich powodów przemilczał. - Nie ważne. Ważne że ci pomoże. Trzeba się spotkać wszyscy do kupy, ten znajomy Basi też. Znaleźć wspólny mianownik. A co do Mamby, to czy ja mówię że mi źle? - miał zamiar uśmiechnąć się lekko, ale wyszedł kwaśny grymas na twarzy. - Niezbyt dobrze spałem, Gawron, to i użalam się nad sobą i marudzę. Ten cholerny koszmar nie może ze mnie ulecieć.

- W porządku. "Nie będziesz dymał żony bliźniego swego", wasi rodzice, stare nawyki. Łapię. Chwilowo, jako główny beneficjent tego układu, chyba jestem ostatnią osobą, która powinna się odzywać. Użalaj się i marudź na zdrowie. - zrobił groteskowo skruszoną minę, po czym uśmiechnął się - W kwestii koszmarów... sam, kurwa, nie wiem. Wspólne sny to dziwna rzecz, ale po mieście ciągle gania jakiś skurwiel z drutem kolczastym, który na nas poluje. Może zebrać wszystkich do kupy i zrobić sobie dłuższe ferie w jakichś Bieszczadach czy innym zadupiu. Kupić kilogram zioła, parę skrzynek browców i w spokoju ducha zająć się roztrząsaniem o co chodzi z naszym syndromem dzieci z Elm Street... - wbił spojrzenie w sufit z rozmarzoną miną. - Kurwa, nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyjechałem poza Miasto.

- Pomarzyć dobra rzecz, Gawron menelu. A praca to co? Antek? Rodzinki? Poza tym to jest jeszcze mniejszy problem. Widzisz, tak mi się wydaję że to raczej związane jest z nami, osobiście, a nie z Miastem. Zjaranie się w Bieszczadach może nie pomóc, w każdym razie nie na dłuższą metę. Mamy tylko dziesięć minut, więc muszę spytać. W mieszkaniu miałeś czysto? Tylko ten drut pieprzony w piwnicy, tak? Żadnych niespodzianek w postaci suszu roślinnego z zawartością 5 do 7 % delta 9 tetrahydrocannabinolu?

Gawron nie wyglądał na przekonanego w kwestii wyjazdu, ale najwyraźniej postanowił zostawić temat na później.
- Czysto. Żadnych ziół, grzybów, nawet cholerna herbata mi się skończyła. - Wzruszył ramionami. - Nie przemieszkałem tam nawet miesiąca, więc zapomniany worek zbunkrowany na czarną godzinę też raczej nie wchodzi w grę. Tego drutu osobiście na oczy nie widziałem, ale sam wiesz jak te piwnice na Węglowej wyglądają. Na razie rozkminiłem, gdzie jest mój węgiel i myślę że to sporo.

- Dobra, niby mówiłeś mi to już raz, ale to było no wiesz... Wolałem się upewnić na jawie. Na samym drucie sprawy nie zrobią, a terminn zatrzymania się kończy wieczorem. Mamba się stara, puszczą cię Gawron.
Zobaczył jak mundurowy już się szykuje do pogonienia go z pokoju, więc sam wstał i jeszcze na odchodnym powiedział.

- Pewnie nie dadzą znać wcześniej, więc nie dam rady podjechać po ciebie. - Hirek zerknął na kumpla. - Poza tym muszę wpaść do Tereski, bo wyjść wyszła, ale nie wiem gdzie łazi. W domu nie mogłem jej złapać. Po jaką cholerę myśmy tam poszli... Trzym się, przedzwoń jak wyjdziesz.

- Nie bój żaby, jeszcze tak źle ze mną nie jest, żebym do domu od własnych siłach nie trafił. - Gawron wyszczerzył się w uśmiechu, ale zaraz spoważniał. - Poszukaj jej, ostatnio jak ją widziałem nie wyglądała najlepiej. I zobacz co u reszty. Dzięki za wszystko.

***

Plany na popołudnie? Czekać i się, kurwa, modlić o cud.

I spytam, czy dadzą mi pogadać z kapelanem przed wyjściem... ciekawe czy był urojony.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 24-04-2012 o 19:15.
Gryf jest offline  
Stary 25-04-2012, 21:44   #94
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Nie znoszę, jak mnie tak nazywasz… nazywałeś – warknęła Basia – Zielińska jest od zielonego, nie od ziela.

Nie zdążył odpowiedzieć, obraz rozmył się, nie, nie obraz Andrzeja, obraz pokoju, Basi zakręciło się w głowie i poczuła, że spada. Zamknęła oczy.
„To już?” – przemknęła jej przez głowę – „Tak wygląda umieranie? Żadnych korytarzy, świateł ani poczucia absolutnego szczęścia?”

- Basiu… Basiu, otwórz oczy.. Basiu
– słowa docierały do niej powoli, z trudem przebijając się przez zasłonę z mgły, która ją otaczała. Posłuchała.
- Kochanie … - napuchnięta od płaczu, ale w tym momencie rozjaśniona szczęściem i nadzieją twarz matki pochylała się nad nią – Obudziłaś się. Nie ruszaj się, zawołam lekarza..

Basia przełknęła ślinę. Wypełniało ją jedno odczucie.
- Boli.. boli mnie.. – zastanowiła się, szukając słów na określenie doznań – wszystko. W środku. Wszędzie. – słowa uwierały ją, jakby były kanciastymi kamyczkami, raniły buzię, gardło i krtań. Kamyczki. Wspomnienia wracały wolno, falami, zbyt przerażające i niewiarygodne, żeby mózg chciał je przyjąć. Bronił się, rwąc skojarzenia, neurony przestawały się widzieć, odpychały się od siebie jak namagnesowane cząsteczki. Mgła wypełniała wolną przestrzeń, odcinając od bodźców, wyciszając wszystko…

- Basiu.. Basia – głos matki kotwiczył ją w rzeczywistości – Miałaś wypadek. Wpadłaś pod samochód. Pamiętasz?

Samochód? Nie , tam nie było samochodu, szli, było zimno.. skąd samochód… pamiętała zimno, przerażenie, atak paniki.. ból.
- A inni? – wyszeptała, krtań nie chciała działać - żyją? Przywieźli ich tu? co z nimi?

Matka popatrzyła na dziewczynę, starając się uśmiechem przykryć zdenerwowanie. Skończyła szkolę medyczną i była mądra kobietą. Wiedziała więcej o stanie Basi, niż mówili jej lekarze. W kazdym razie wydawało sie jej, ze wie.. lekarze nigdy nie mówili wszystkiego, na raz, kłamali, dawkowali informację... Ale pani Zenobia miała przeszkolenie medyczne. „Obrzęk mózgu.. krwiak?”
- Kto, Basiu? – zapytała miękko - Wpadłaś pod samochód... Nikt więcej nie ucierpiał..
- Nie, nie... byli tam... wszyscy... Wandzia, Grześ, Bułki, Patryk.. co z nimi? Są tu?
- Przyjadą, kochanie… ale potem.. na razie nie wpuszczają do ciebie odwiedzających
– matka chciała pogładzić Basię po włosach, ale ręka zatrzymała się na bieli bandaża i w końcu dotknęła policzka dziewczyny -– Dobrze się czujesz? Boli cie głowa? zawołam lekarza..
- Poczekaj, mamo, poczekaj.. moje stopy..
- Co? zimno ci?
- Nie.. sprawdź
- wyszeptała Basia
- Co mam sprawdzić? Nie.. nie czujesz ich? - "Boże" - pomyślała - "tylko nie kręgosłup, tylko nie to..."
- Zobacz. – napięcie w głosie było wyraźnie wyczuwalne.
Matka nie chciała dodatkowo pobudzać dziewczyny, odsłoniła jej stopy. Dotknęła ich lekko.
- Czujesz? - kiedy ta potwierdziła , odetchnęła - Masz tu ranki, ale to nic groźnego.. wszystko będzie dobrze Basiu.
- Mamo
- powiedziała Basia, całkiem przytomnym głosem - Musisz coś dla mnie zrobić. Obiecaj.
- Kochanie, jeśli chodzi o Zbyszka.. -
zaczęła kobieta.
- Nie, nie chodzi o wujka - Basia zdziwiła się, jak lekko i łatwo było wypowiedzieć jej to słowo. I jak ono.. pasowało - Przeproszę.. ale nie to. Mamo, musisz zadzwonić do Wandy. Albo Grześka. Do wszystkich. Czy są w domu, czy w szpitalu, jak ja. I.. czy maja ranki na stopach. Obiecaj mi - na twarzy Basi pojawiały się wypieki, oczy zaczęły błyszczeć gorączkowo - Obiecaj. Teraz. - Złapała matkę ręka, druga.. wisiała jakoś dziwnie nad nią. Nieruchoma. - Obiecaj! Czy tez mają poranione stopy. - Musiała wiedzieć.

- O , pacjentka się obudziła – powiedziała młodziutka pielęgniarka stając w drzwiach – Zawołam lekarza. Niech się pacjentka przygotuje do badania.

- Zadzwonię Basiu
– obiecała pani Zenobia, patrząc ponuro na ubraną w biel panienkę w drzwiach. „Kogo teraz wypuszczają z tych szkół… Zapłacić tej małej, czy od razu poszukać siostry przełożonej.. hm… .”
– Pacjentka jest unieruchomiona, moja kochana – powiedziała miłym głosem – ja pójdę po lekarza, a ty jej złociutka pomożesz, dobrze? A co kończyłaś? Akademie? Dalej tam profesor Wasowski wykłada? Ten, co tylko te przepuszcza przez egzamin, co mają czerwone mini?
- Pani tez kończyła Akademię?
– ucieszyła się pielęgniareczka – proszę się nie martwić, zajmę się.. - rzuciła okiem na kartę - Basią. Pani i tak tu nie może zostać, zna pani procedury, żadnej rodziny w czasie badań..
- Wiem, moja kochana, wiem… mdleją, histeryzują, skaranie boskie z nimi…


Nachyliła się nad Basią. Dziewczyna wydawała się być myślami bardzo daleko.
- Nie śpij, kochanie – powiedziała miękko – zaraz przyjdzie lekarz. Zadzwonię do... Wandzi i wrócę.
Pocałowała Basię i wyszła, zostawiając ją z pielęgniarką.

- Proszę się nie martwic – uśmiechnęła się dziewczyna do Basi – Wszystko będzie dobrze.
Basia leżała nieruchomo, patrząc w przestrzeń.

------
Pani Zenobia – uspokojona, że Basia się obudziła - pokręciła się po oddziale. Odnalazła siostrę oddziałową, po chwili rozmowy okazało się, że tamta, siostra Grażynka, tylko o rok starsza od pani Zielińskiej (wtedy Maksymiuk), pamiętała ją ze szkoły.

Po kilku miłych chwilach wspomnień – męczących dla pani Zenobii, ale niezbędnych - "A pamiętasz?” „A wiesz, że Heniek? „A słyszałaś, że Zośka urodziła trojaczki?” panie wspólnie ustaliły priorytety („Taka kurteczka z wycieranego jeansu, na 148 – 150 Kinia o niej marzy"), zakres opieki („Wszystkiego dopilnuje i lekarzy podpytam, ustawię”) wynagrodzenie („Po kosztach, Zeniu, nie mogę tu ciągle być, a te młode nie czują solidarności zawodowej…” ) a pani Zielińska, jeszcze bardziej uspokojona, opuściła dyżurkę i udała się na poszukiwanie telefonu.

----
Lekarzy było kilku. A może to byli stażyści? Badanie było opresyjne i nieprzyjemne. Znaczy – byłoby nieprzyjemne, gdyby Basia się nad tym zastanowiła. Lekarze świecili Basi w oczy, kazali zgadywać, ile palców widzi, zaglądali, gdzie się dało, bez żadnego poszanowania jej intymności, naciskali, zadawali pytania, stukali i pociągali. Basia leżała jak miękka, szmaciana lalka, bezwładna i obojętna. Pozwalała się obracać, podnosić, przenosić, rozpinać bluzkę od piżamy i osłuchiwać. Czuła ból, swoje ciało i wiedziała, że jest jej, ale wszystko wydawało się jej nierealne. Te tłumy lekarzy, aparaty do mierzenia rozmaitych rzeczy, rurki i kroplówki. Ciemna wstęga ropy zmieszanej z krwią sącząca z oczu jednego z lekarzy. Pielęgniarka w za krótkiej spódnicy, odsłaniającej nie tylko kolana ale i pół długości uda. Niech już skończą. Spać.

----
Wanda nie odebrała. Pani Zenia wybrała następny numer.

- Dzień dobry, Grzesiu - w głosie kobiety słychać było zdenerwowanie - Tu Zenobia Zielińska, mama Basi.
- Eee... Witam, witam. Czemu zawdzięczam pani telefon?
- Dzwoniłam do Wandy, ale jej nie ma...
- Do pracy poszła. Moge jakoś pomóc?
- No właśnie, Grzesiu, to trochę takie niepoważne pytanie ..
- kobieta zawahała się - Nie poczuj sie urażony.. niezręcznie mi, ale Basia nalegała. Czy masz poranioną nogę?
Przez moment w słuchawce zaległa absolutna cisza.
- Miałem wczoraj mały wypadek i mam pokłutą łydkę... Ale o co dokładnie chodzi, bo chyba nie za bardzo rozumiem...
- Nie, nie.. - pani Zenobia zaprzeczyła gwałtownie - chodzi o stopy.. przepraszam, to pewnie niemiłe dla ciebie... ja wiem o wypadku... o stopę. Czy masz poranioną stopę?
Kolejna pauza.
- Proszę przekazać Basi, że wszystko będzie dobrze. I że postaram się do niej wpaść wieczorem, wtedy z nią porozmawiam. Bo tak między nami, przyda jej się rozmowa z przyjacielem.
- Grzesiu.. znam cie od małego, prawda?
- w tonie głosu pani Zenobii pojawiła się łagodna nagana, tak podobna do tej, której kiedyś używała do strofowania rozwrzeszczanego towarzystwa na podwórku - Ja też jestem pewna, że Basia się z tego wyliże, jest młoda, organizm się łatwo regeneruje... - głos kobiety zadrżał, ale szybko się opanowała - Wymogła na mnie, ze się dowiem. Czy masz poranioną stopę? Na podeszwie? Odpowiedz mi.
- Tak, wychodzi na to, że mam. Chociaż nie do końca to rozumiem... Eh... Nieważne, proszę przekazać Basi, że przyjdę przed 19, a przynajmniej postaram się. Dobrze, pani Zielińska?
- To może za kilka dni Grzesiu, na razie to nawet mnie nie za bardzo chcieli wpuścić.. pozdrowię ją od ciebie, muszę już kończyć, do usłyszenia.
- Zaraz, chwila. Jak to "nie chcieli wpuścić"? Kto? Co się stało, pani Zielińska?
- Prawda.. zapomniałam.. wpadła pod samochód. Ale już jest całkiem dobrze. Obudziła się, w każdym razie.. Musze kończyć, już pewnie lekarze poszli.
- O Boże... W jakim szpitalu leży?
- Na Matejki.
- Dziękuję. Dziękuję bardzo, pani Zielińska. Już pani nie powstrzymuję, do widzenia.


Pani Zenobia odwiesiła słuchawkę. Rękę miała mokrą od potu. I nie miała już więcej monet. Wróciła do sali Basi.

- Mamo? – głos Basi był napięty do granic możliwości.
- Wszystko dobrze, kochanie. Wanda juz w pracy, a Grzesio jest cały i zdrów. Był w domu. Powiedział, że przyjdzie.
- Ma.. ?
- Tak kochanie. Ma ranki.

Basia zamknęła oczy. A więc trafili do Piekła. Ale Basia nie wierzyła w Piekło.

- Śpi – powiedziała siostra Grażynka pojawiając sie znikąd – wszystko będzie dobrze, Młoda jej popilnuję. Choć do dyżurki, Zeniu, napijemy się kawy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 01-05-2012, 22:56   #95
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Grzesiek zamarł, wpatrując się we własną dłoń. Drzazga, która rozpłynęła się w powietrzu zrobiła na nim spore wrażenie. I nie chodziło raczej o samo jej niewytłumaczalne zniknięcie, bardziej o to, dlaczego tam się pojawiła. Ten pokręcony sen okazał się być w pewnym stopniu prawdziwy. I to w bardzo dużym stopniu- jego stopy były poranione od bosej wędrówki po kamieniach, a ta krótsza była lekko obolała, brak specjalnego obuwia jej nie służył. Na domiar złego, wczorajsza rana od drutu kolczastego nie goiła się dobrze, na prześcieradle widać było plamy krwi. Sen sam w sobie był snem, nie ruszył się przez noc z miejsca, jednak wszystko, co we śnie miało miejsce, odbiło się na jego ciele, oraz umyśle. Zastanawiał się ze zgrozą, czy też nie na duszy.

A co z pozostałymi? Słyszał, jak debatowali o tym, czy to sen, czy jawa. Wtedy ich po prostu zignorował, ale teraz wydawało mu się dziwne, żeby wytwory jego wyobraźni miały miały się sprzeczać o takie sprawy. Sen ma to do siebie, że zawsze znajome nam osoby skupiają się właśnie na nas i tym, co robimy. Niby reszta podążała za nim, ale te rozmowy... On sam nie miał wtedy wątpliwości, że to tylko sen, dlaczego więc majaki miałyby wątpić? I czemu tylko oni? Czemu tylko śnił o tej piątce przyjaciół, z którymi razem był na pogrzebie Czarka? Czarka, który nawiedził go na jawie? Ciężko mu było to przyznać, nawet przed samym sobą, ale oni również mogli być w tym śnie naprawdę. Aż dreszcze przechodziły po plecach.

Nieprzyjemne rozmyślania przerwał mu dzwoniący w przedpokoju telefon. Niepewnie podniósł się z łóżka. Było po szóstej, jeśli dobrze odczytał godzinę z stojącego w kuchni zegarka. Kto to mógł być?

Wanda. Z przerażeniem upewnili się, że właściwy jest najgorszy scenariusz- oboje tam byli. A skoro oni, to zapewne i reszta.

Po krótkiej rozmowie, Grzesiek odwiesił słuchawkę i wrócił do łóżka. Po drodze włączył radio, cisza go przytłaczała i nie pozwalała myśleć. Chciał ustalić jakiś konkretny plan działania, jednak wspomnienia przeżytego koszmaru zapadły mu w pamięć. Po co był to wszystko? Co taka interaktywna wycieczka miała im dać? Jeszcze bardziej wystraszyć? Zapewnić o swojej sile i wszechmocy? "Nigdzie przed nami nie uciekniecie, dopadniemy was"- czy taką wiadomość chcieli przekazać? Tylko dlaczego? Czemu po prostu ich nie zabiją, jeśli taki maja zamiar?
Chwila, moment, warto zastanowić się nad czymś bliższym. Dlaczego Grzesiek wciąż żyje? Dlaczego tajemniczy głos nakazał świnioczłekowi dać kalece jeszcze trzy dni? Teraz już dwa, poprawił się w duchu. Co ma osiągnąć w ten krótki okres czasu?
To jakaś chora gra, jest sposób na jej wygranie, a "oni" dali mu na to drugą szansę. To jest pierwsza możliwość. Druga- chcą, żeby dłużej cierpiał, delektują się jego strachem. Okrutne i nie dające szans na przeżycie, dlatego można założyć, że fałszywe- w końcu i tak nie mógłby nic w tej sytuacji zrobić. Inne opcje to wariacje pierwszego wyjścia- przy obecnym stanie wiedzy sprowadzające się do jednego- dowiedzieć się czegoś o napastnikach i znaleźć wyjście z sytuacji.

Sam nie wiedział kiedy, zasnął. Ponownie obudził się po dziesiątej, na szczęście tym razem sen był nijaki- biegał po mieście za Gosią, która szukała jakiegoś obrazu na prezent dla ojca. Właśnie, biegał. W snach nigdy nie miał problemów z nogą. Nawet, jeśli widział swoją stopę i była ona krótsza, to nie przeszkadzała mu ona w normalnym chodzeniu. Wbrew fizyki prawom, ruszał się żwawo...

Gdy dotarło do niego, która godzina, zaczął pospiesznie robić śniadanie. Dwie niechlujnie zrobione kanapki oraz szybką wizytę w łazience później, był niemalże gotów do wyjścia. Koło południa będzie mógł odebrać wyniki i bezpośrednio, czyli odczekawszy godzinę czy półtorej, będzie mógł je zinterpretować lekarz.
Kiedy zakładał spodnie, ponownie tego dnia zadzwonił telefon. Dźwięk zdawał się być jeszcze bardziej irytujący niż zwykle. Gdyby nie wydarzenia tej nocy i poranna rozmowa z Wandzią, pewnie nie odebrałby. Miał jednak przeczucie, że to ciąg dalszy nawiązań do niewytłumaczalnego snu, i nie mylił się.
Odebrał. Dzwoniła matka Basi, i, mówiąc krótko, jej córka również chciała sprawdzić, czy inne postacie ze snu przeżyły to wszystko naprawdę. Na domiar złego okazało się, że młoda Zielińska miała wypadek samochodowy. Na ile miało to związek z prześladującymi ich złymi siłami- tego nie wiedział, nie wyobrażał sobie jednak, żeby miał to być przypadek, nie w takim momencie.

Ubrał się i już miał wyjść, jednak przypomniał sobie, jak brutalnie automat przerwał jego wczorajszą rozmowę z Gosią. Wykręcił numer teściów, przeczekał sześć sygnałów, jednak nikt nie odbierał. Musiała pójść z matką do szpitala.
Tak jak i on. W placówce pojawił się przed dwunastą, na wyniki czekał niespełna trzydzieści minut. Gorzej było, kiedy przyszło mu czekać w kolejce do lekarza. W międzyczasie planował resztę dnia. Jeśli wyniki będą pozytywne, a nie widział powodu, żeby miały takie nie być, uda się bezpośrednio do ojca Kolińskiego. Musi jak najszybciej spotkać się z jego "znajomym". Wieczorem będzie musiał jeszcze zadzwonić do restauracji, w której pracował na zmywaku i zapowiedzieć, że jutro go nie będzie, oraz wpaść do Basi, miejmy nadzieję, że z jakimiś informacjami na temat ich prześladowców. Telefon do Gosi wydawał mu się tak przyziemny i wręcz niedorzeczny w obecnej sytuacji, uznał jednak, że powinien znaleźć na niego pięć minut.

Dłużący się w kolejce czas starał się umilić sobie rozmową z pozostałymi pacjentami, jednak tym razem nie potrafił całkowicie zapomnieć o swoich problemach, za duży kaliber.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 03-05-2012, 16:38   #96
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wanda obudziła się i dłuższą chwilę spędziła próbując zorientować się gdzie się znajdowała, gdzie była góra, gdzie dół a nawet i kim była ona sama. Bardzo nie lubiła takich momentów po przebudzeniu, bo brak elementarnej wiedzy wzbudzał w niej panikę a ta z kolei negatywnie rzutowała na dalszą część dnia.
Kiedy w końcu jej umysł także oprzytomniał i pomógł jej ustalić podstawowe fakty dziewczyna wcale nie poczuła się lepiej a wręcz przeciwnie. Siedziała na łóżku i tępo wpatrywała się w ścianę, tę samą, na której jeszcze wczoraj przez chwilę widziała dziwaczny obraz z aniołem i dwójką dzieci. Nie próbowała tego ogarnąć, nie byłaby w stanie. Po prostu siedziała i czekała aż wspomnienie realnego snu, choć trochę wyblaknie żeby ona mogła zacząć funkcjonować i zmusić się do wykonywania czynności, które po przebudzeniu zwykle robiła.

Siedziała tak piętnaście minut aż ze stanu apatii wyrwał ją pierwszy dźwięk jej budzika. Walnęła pięścią w przycisk wyłączający alarm i wstała z łóżka po to tylko żeby zaraz do niego wrócić. Wpatrywała się zdumiona w podłogę. Czemu czuła wilgoć pod stopami? Czyżby sąsiedzi ich zalali? Tuż obok łóżka miała kawałek dywanika i on był suchy a dopiero podłoga była jakaś taka lepka. Podniosła stopę do góry żeby sprawdzić czy to rzeczywiście woda i szybko zrozumiała swój błąd. To była krew ze sporego rozcięcia na stopie. Dywanik wchłonął ciecz a zimna posadzka już nie. Dziewczyna wyciągnęła głęboko ukryte pod łóżkiem kapcie, napchała do nich chusteczek i wsunęła w nie stopy. Stawiała nogi tak żeby nie urazić rany. Cicho zajrzała do pokoju matki, ale ta jeszcze spokojne spała. Wanda przejrzała się w lustrze na korytarzu i zobaczyła swoja bladą, przestraszoną twarz. Po chwili wzrok dziewczyny ześliznął się na stojący pod zwierciadłem telefon. Chwyciła za słuchawkę, przez ułamek sekundy wahała się, ale szybko znalazła notes z telefonami i wykręciła numer zupełnie ignorując fakt jak wczesna była to pora.

Wanda wsłuchiwała się w sygnał czekając aż ktoś odbierze. Zastanawiała się wcześniej, do kogo mogłaby zadzwonić. Gawron był w areszcie, możliwe, że Tereska też, Baśka chyba nie miała w domu telefonu, a na Hirka znowu Wanda nie miała namiarów, więc pozostał jej tylko...

- Halo?- Rzucił Grzesiek do słuchawki. W jego głosie było coś dziwnego. Nie zaspanie, które o tej porze byłoby naturalne, lecz raczej niepewność.

- Cześć Grzesiek - Usłyszał cichy szept po drugiej stronie słuchawki.
- Ja dzwonię, bo... - Wanda urwała zorientowawszy się, że może jednak dzwonienie o takiej nieludzkiej porze jakkolwiek uzasadnione i tak było dość dziwne.

- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie. Mam nadzieję, że cię nie obudziłam i że nie przeszkadzam - Powiedziała szybko na jednym wydechu.

- Nie, nie, przed momentem się rozbudziłem i raczej już nie zasnę... Coś się stało? Powiedz, Wandziu?

- Po prostu muszę wiedzieć: co ci się śniło? - W głosie Wandy pobrzmiewał strach, mimo, że pytanie wydawało się takie niewinne.

- O mój Boże...- Grzesiek milczał dłuższą chwilę, odezwał się ponownie dopiero po paru sekundach, gdy Wandzia zaczęła się już niepokoić.
- To było coś więcej, niż sen. Miałem drzazgę w dłoni po przebudzeniu... Cholera, to się działo naprawdę... W jakiś dziwny, pokrętny sposób, ale jednak...

- Ja mam poranione nogi do krwi, a w moim łóżku nie ma żadnego elementu, o który mogłabym się tak poharatać przez sen- Zabrakło jej tchu i musiała zaczerpnąć głęboko powietrza - ale to znaczy, że to nie było żadne wspólne śnienie. My tam naprawdę w jakiś sposób się znaleźliśmy, a ja nie potrafię... Nie umiem znaleźć na to żadnego wytłumaczenia. Takie rzeczy się zwyczajnie nie zdarzają - Zakończyła bezradnie.

- Zwyczajnie nie, ale sytuacja, w której się znajdujemy nie jest zwyczajna. Jest popieprzona... Słuchaj, Wandziu, idziesz dzisiaj do pracy? Bo mogłabyś sprawdzić takie... Imię, nazwisko, może przydomek, sam nie wiem. Poszukaj po prostu hasła Voivorodina. Zapisz sobie gdzieś. Vo-i-vo-ro-di-na. I zacznij do jakiś okultystycznych książek. Sekty i inne takie... dziwactwa. To bardzo ważne, sprawdzisz to?- Od momentu, gdy Wichrowicz wypowiedział dziwne imię, zaczął szeptać do słuchawki. Jednak na tyle wyraźnie, że Wanda nie miała problemu ze zrozumieniem jego słów.

- Tak, tak. Idę do pracy. Jeszcze by mieli mnie wywalić z roboty przez to wszystko. Postaram się sprawdzić, ale martwię się o Basię. Zastanawiam się czy zdążyłabym do niej przed pracą pojechać.

Kiedy tylko wymówiła te słowa uświadomiła sobie, że nawet gdyby w jakiś tajemniczy sposób dała radę przenieść się do domu Zielińskiej natychmiast to i tak byłoby za późno na cokolwiek. Minęło ponad dwadzieścia minut od przebudzenia a skoro i ona i Grzesiek obudzili się w podobnym czasie to i Baśka musiała się wybudzić i albo atak duszności jej minął albo trwał nadal i wtedy potrzebowała pomocy kogoś z współmieszkańców. Co z tego że Wanda zjawiłaby się w domu Zielińskich za pół godziny, tak czy inaczej w niczym by nie pomogła. Bezsilność była przygnębiająca.

- Fakt, mocno to przeżyła... Ja niestety muszę jechać gdzie indziej, nie mogę zwlekać... Aha, byłbym zapomniał. Odnośnie tego orła przybitego do krzyża. Wypytałem rodziców, mają taki symbol i utrzymywali, że za komuny to był znak ruchu wolnościowego. Bardziej jak kółko dyskusyjne, z tego co mówili, ale nie jestem pewien, czy czegoś przede mną nie ukrywali. Spróbuję się jeszcze czegoś dowiedzieć na ten temat, ale nie liczę na wiele.

- Rozumiem. - Powiedziała szybko jakby nie za bardzo słuchała - Mam nadzieję, że i Teresce, Patrykowi i Hirkowi nic nie jest. Po tym jak weszli w ten korytarz i straciliśmy z nimi kontakt, ale jak my się obudziliśmy to oni pewnie też. Może Baśka też się na czas obudziła. Słuchaj jakbyś się coś dowiedział albo miał jakieś wieści od nich to podam ci telefon do siebie do pracy. Zadzwoń i daj mi znać, dobrze?

- Jasne, jasne...

Jaworska przedyktowała swój numer do pracy upewniając się, że Wichrowicz wszystko dobrze zapisał.

- Dobra. I pewnie wieczorem przedzwonię w sprawie tego imienia. Póki co, trzymaj się. Rozgryziemy to, Wandziu, obiecuję. Wszystko będzie jak dawniej.

- Do usłyszenia albo do zobaczenia - Powiedziała cicho, bo nie potrafiła już w sobie wzbudzić takiego entuzjazmu w kwestii rozwikłania tej zagadki.

Wanda wyszykowała się do pracy szczególną uwagę poświęcając poranionym stopom. Większość zadrapań była niegroźna tylko to jedno mocno krwawiące nieco ją martwiło. Oczyściła ranę jak najdokładniej i zakleiła plastrem. Miejsce zranienia było tak niefortunne, że nawet oszczędzając tę nogę i stąpając jak najdelikatniej czuła dyskomfort a kiedy zdarzyło jej się źle stanąć to za każdym razem po twarzy ściekały jej łzy wywoływane bólem.

Nie zamierzała jednak zrezygnować i opuścić dnia w pracy. Obawiała się o swoją przyszłość w Książnicy gdyby miała zawalić powierzone jej obowiązki. Poza tym miała przecież poszukać istotnych informacji a przeczucie podpowiadało jej, że gonił ich czas. Ostatnim powodem jej decyzji był fakt, iż rutyna i zwyczajność dnia codziennego pozwalała jej najlepiej zapanować nad lękami. Zawsze tak było. Kiedy Wandzia uczęszczała do szkoły podstawowej to często śniły jej się koszmary, które nie chciały jej opuścić wraz z bladym światłem poranka. Dopiero po dotarciu do budynku szkoły wspomnienia sennych majaków blakły, kiedy dziewczyna wkręcała się w szkolne życie klasy i szkoły. Rażące w oczy światła jarzeniówek wydobywały z cienia wszystkie kąty tak, że nie mogły się w nich skryć żadne potwory. Potem trwały lekcje z odpytywaniem, kartkówkami i klasówkami i kiedy w końcu Wanda opuszczała szkolny budynek żegnana jak wszystkie dzieci przez panią Zosię, szatniarkę to nic a nic już nie pamiętała ze swoich nocnych i porannych strachów.

Gdy Jaworska przekroczyła progi Książnicy miała nadzieję, iż praca uczyni dla niej to, co w dzieciństwie robiła szkoła. I rzeczywiście, kiedy pracownicy zebrali się jak zwykle na poranne spotkanie z kierowniczką, panią Izą i porozdzielano zadania na ten dzień dla wszystkich obecnych pod sam koniec zebrania do sali wpadła spóźniona pani Marysia zrzucając odpowiedzialność za swój poślizg czasowy na komunikację miejską a pani Alicja skomentowała to słowami, że przecież wszyscy inni też z niej korzystają a pani Marysia znowu ze zbolałą miną zaczęła żalić się na wszystko i wszystkich twierdząc, że to przeciwko niej sprzysięgły się siły wszechświata, aby nie pozwolić jej zdążyć na czas Wanda wyszła żeby zabrać się za swoje obowiązki i nie wysłuchiwać tych bzdur, które zawsze ją irytowały. Dopiero po chwili zorientowała się, że działania i słowa pani Marysi były tym punktem dnia, który wyrwał ją z marazmu i zapoczątkował proces przezwyciężania wywołanego nocnymi zdarzeniami lęku.

Około południa Wanda wyrwała się na chwilę do głównego holu żeby skorzystać z aparatu telefonicznego na monety. Miała oczywiście telefon u siebie, ale nie lubiła korzystać ze służbowego aparatu w prywatnych sprawach. Niestety tym razem musiała się przemóc, bo automat był nieczynny. Dziewczyna wróciła na górę i walczyła z własnymi zasadami aż w końcu poległa. Sprawdziła tylko czy nikt nie kręcił się w pobliżu i wykręciła numer do Obotryckiego żeby umówić się na rozmowę o testamencie Zygmunta Wolniewicza. Adwokat zaprezentował bardzo profesjonalne podejście i zupełnie niezrażony faktem, że Wanda nie kontaktowała się z nim przez dość długi czas zaproponował spotkanie w dogodnym dla Jaworskiej terminie. Wandzia zdesperowana, aby dowiedzieć się jak najszybciej czy testament pana Władzia miał coś wspólnego z bieżącymi wydarzeniami rzuciła propozycję spotkania w dniu dzisiejszym o osiemnastej i mężczyzna na to przystał.

Przynajmniej jedna sprawa załatwiona została pozytywnie, w przeciwieństwie do jej bibliotecznych poszukiwań. Wanda zrzuciła swoją porażkę na znikomy kawałek wolnego czasu, który udało jej się wygospodarować na prywatne zajęcia niemniej jednak nie dość, że nie znalazła żadnych informacji to nie miała też żadnych punktów zaczepienia dla poszukiwań na szerszą skalę, gdy już znajdzie na to więcej czasu.

Zaczęła poszukiwania od haseł, bo w jej przekonaniu były łatwiejsze do odszukania a dopiero potem zajęła się symbolem z różańca i organizacjami religijnymi.

Pod hasłem Voivorodina pisanym zarówno przez „v” jak i „w” nie znalazła absolutnie nic. Jedynym zbliżonym słowem było Wojwodina albo Vojvodina oznaczające autonomiczny okręg w północnej Serbii ze stolicą w Nowym Sadzie. I to było wszystko, co znalazła. Może Grzesiu się pomylił? Mógł źle zrozumieć tak dziwaczne słowo albo źle zapamiętać. Nie spytała go nawet gdzie i w jakich okolicznościach się z nim zetknął.

Później wzięła na tapetę słowa przytoczone przez Baśkę i te po łacinie i te już przetłumaczone. Aquila in coronam. Sanguinem. Mortem. Orzeł w koronie. Skrwawiony. Martwy. O samym orle w koronie znalazła sporo informacji, bo niedawno korona wróciła na orła z PRL, ale w kontekście, który wskazywałby jednoznacznie na symbol z różańca nie znalazła żadnych wiadomości. Sam symbol też był nieuchwytny. Owszem znalazła orła w koronie, ale zwykłej, nie cierniowej i tak jak wspomniał Grzesiu był to symbol ruchu wolnościowego. Jednak ten znaleziony u matki nie przypominał tego, którym posługiwała się opozycja w czasach PRLu. Wanda wiedziała, że podąża w złym kierunku, więc dała sobie spokój z samym orłem i zaczęła wertować książki i opracowania na temat nietypowych organizacji około religijnych związanych z symboliką orła w koronie, w łańcuchach i na krzyżu i dowiedziała się, że nie istnieje stowarzyszenie religijne o nazwie czy sentencji przytoczonej przez Zielińską lub charakteryzującej się symbolem, o którym chciała się czegoś dowiedzieć.

Wanda zajęła się swoją pracą przygnębiona nieco fiaskiem poszukiwań. Jeśli spotkanie z adwokatem też okaże się tak samo pomocne w wyjaśnianiu koszmarnej zagadki to cały ten dzień będzie kompletnie stracony i w niczym nie przybliży jej do rozwiązania tej układanki.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 03-05-2012, 22:02   #97
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.
Czesław Miłosz, „Nadzieja”





TERESA BUŁKA – CICHA



Zasnęła. Wymęczona psychicznie i fizycznie nawet nie poczuła, kiedy zapadła w twardy sen.
Nie obudziły jej nawet klucze szczękające w zamku, kiedy Paweł wrócił do domu.

Nie obudziła się, kiedy stanął w drzwiach do pokoju, w którym spała i przez chwilę przyglądał się jej ze zmęczonym uśmiechem na twarzy.

Wahał się przez chwilę, a potem ostrożnie, by nie budzić żony, podszedł bliżej i przykrył ją kocem. A potem, tak samo cicho, jak wszedł, tak samo cicho wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.


Na zewnątrz, mimo że ledwie minęło południe, zrobiło się nadspodziewanie czarno. Ciężkie, burzowe chmury przesłoniły niebo nad Miastem. Wiatr znów przybrał na sile. Gdzieś, ze wschodu, dało się słyszeć jeszcze odległy grzmot burzy.

Teresę obudził dopiero zapach zupy.

Otworzyła oczy, przez chwilę nie bardzo wiedząc gdzie jest i co robi w tym miejscu. Potem jednak przyszło zrozumienie. Dom. Antek.

Przy stole w pokoju siedział Paweł. Przed nim dymił talerz napełniony zupą szczawiową. Paweł jadł zupę zagryzając solidną pajdą chleba. Każdą łyżkę poprzedzał dmuchaniem na jej zawartość, ale i tak wydawać by się mogło, że parzy sobie usta. Obok męża Teresy stał jeszcze drugi talerz szczawiówki.

Palce Teresy odnalazły rękojeść noża pod poduszką. Po co go tam schowała? Jaki miała w tym cel? Przez chwilę do skołatanej głowy myśli docierały z niejakim opóźnieniem.

- Chodź i jedz, póki ciepła – burknął Paweł w stronę żony.

Teresa zauważyła, że jest dość ciemno. W pokoju paliła się tylko nocna lampa. Za oknami słyszała lejące się wartkimi potokami strumienie deszczu.

- Wyszłaś za niego tylko z litości – zapytał Paweł dziwnie obcym, jakby stłumionym głosem. – Z wyrzutów sumienia?

- Gdzie ... gdzie jest Antek – wychrypiała Teresa przez wyschnięte od snu gardło. – Gdzie mój syn!

- Z daleko od ciebie – burknął Paweł niewyraźnie z jedzeniem w ustach. – Morderczyni.

Temperatura w pokoju wyraźnie spadła. Z kuchni Teresa słyszała radio i fałszującą coś do wtóru teściową.

- Paweł – wołanie matki jej męża docierało do uszu Teresy dziwnie stłumione i odległe. – Chcesz dolewki?





HIERONIM BUŁKA



Po wizycie u Patryka, Hirek wrócił do kancelarii. Po dłuższym weekendzie w biurze było od groma papierkowej roboty, a po tym, jak Mamba załatwiła sprawę, o którą prosił, najgłupszą rzeczą byłoby narazić się jej absencją w pracy.

Siadł więc za biurkiem i robił swoje, chociaż utrzymywał się w ryzach tylko jakimś cudem. Myśli co rusz biegły w stronę przerażającego koszmaru, który okazał się być niemożliwą do pojęcia prawdą. Do widoku dziwacznej trójki ... kreatur, asystujących w makabrycznych narodzinach. Na najmniejszą myśl o tym, co wydarzyło się mu w nocy, Hieronim o mało nie wrzeszczał z przerażenia.

Za oknami pochmurny dzień zmienił się w ulewę. Czarne chmury przesłoniły niebo, i na Miasto wylały się hektolitry wody. Gdyby ta ulewa mogła coś zmienić – spłukać z nich grzechy, zmyć problemy, oczyścić. Ale nie mogła i Hieronim bał się, że nikt i nic nie może.

Niespodziewanie zorientował się, że „odpłynął” na chwilę nad papierami.

- Ciężki weekend, co? – zagadnął go Janusz Podolski – jeden z trzydziestokilkuletnich pracowników kancelarii, nieurodziwy ale bystry i dobry w tym, czym się zajmował.

Hieronim pokiwał głową. Nie przepadał za tym człowiekiem. Było coś nieprzyjemnego w jego spojrzeniu, w fałszywym uśmieszku przylepionym do warg i sposobie, w jakim traktował Bułkę. Protekcjonalnym i dość aroganckim, podszytym odrobiną stonowanej złośliwości.

- Szefowa ma cię na oku – dodał Janusz, – więc nie śpij nad dokumentacją. Zrób sobie kawy.

Ten przejaw troski Janusza był podejrzany, ale rada była dobra, więc Hieronim z niej skorzystał.

Po chwili był już w pokoju służącym pracownikom za jadalnię i kuchnię i nalewał sobie kawy z ekspresu. Była mocna, świeżo zaparzona. Ciężka i czarna, aż buzująca kofeiną, której Hieronim teraz potrzebował.

Pokrzepiony gorącym napojem wrócił do pracy. Zagłębił się w akta, nad którymi pracował i tylko, co jakiś czas zerkał w stronę zegara. Do szesnastej pozostawało jednak nadal sporo czasu.

- Panie Hieronimie – znad dokumentów wyrwał go głos asystentki z sekretariatu. – Telefon do pana. Policja – dodała zupełnie niepotrzebnie i nieprofesjonalnie.

Z lekką obawą podszedł do aparatu. Jako stażysta nie miał własnego telefonu na biurku.

- Panie Bułek, tutaj Milczanowski – głos policjanta był suchy i nieprzyjazny. – Obawiam się, że będę musiał pana poprosić o ponowne spotkanie.

Słowo „poprosić” pasowało do tonu wypowiedzi, jak wosk na lody.

- Kiedy?

- Powiedzmy jutro rano przed pana pracą. Pasuje panu?

Więc jednak nie chodziło o nic paskudnego. Inaczej Milczanowski tak by się z nim nie pierdzielił.





PATRYK GAWRON



Patryk czekał i modlił się o cud obserwując przez zakratowane okna, jak na zewnątrz zaczyna szaleć ulewa. Nie miał nic innego, konkretniejszego do roboty, poza gapieniem się na strugi deszczu i szary, betonowy dziedziniec wewnętrzny, na którym tworzyła się coraz większa kałuża, tym większa, im bardziej kanalizacja deszczowa nie radziła sobie z odprowadzeniem wody.

W końcu się doczekał. Grubo po piętnastej zgrzytnął zamek w jego sali i do środka wparowało kilku mundurowych. Wśród nich sam Milczanowski, wpatrując się w Patryka jak człowiek, który zauważył, że po przejściu przez miejski skwerek do buta przyczepiła mu się pamiątka po jakimś psie.

- Wychodzisz, Gawron – powiedział przez zęby. – To twoje rzeczy. Ubieraj się.

Jeden z policjantów położył na jego łóżku złożone w kostkę ubrania, które wcześniej zamieniono mu na więzienny uniform.

Zostawili go samego, by mógł się przebrać, a potem sam Milczanowski i dwóch smutnych panów, odprowadziło go do małego pokoju, gdzie podano mu do poczytania i podpisania kilku dokumentów.

- To oświadczenie, że nie byłeś traktowany źle – wyjaśniał Milczanowski – Podpisz.

Patryk zawahał się, a wtedy jeden z policjantów zdzielił go pałką pod kolana, aż z bólu musiał przyklęknąć.

- Podpisz to, kutasie, jeśli nie chcesz tutaj spędzić jeszcze jednej niezapomnianej nocy – wycedził Milczanowski.

Tym razem Patryk podpisał bez oporów.

- Tutaj oświadczenie, że nie opuścisz Miasta i codziennie między dwunastą, a pierwszą stawisz się na komisariat przy Bocianiej. Do aspiranta Wieczorka.

Podpisał.

- Tutaj ....

Nawet nie słuchał, czego dotyczyły kolejne świstki papieru podtykane mu pod nos. Żadne nie było przyznaniem się do winy, wiec grzecznie podpisywał, aż go wypuścili.

- Wrócisz tutaj, Gawron – wycedził Milczanowski patrząc na Patryka długo i zimno. – Znam takich jak ty. Wiem, co ci w duszy gra. Wrócisz tutaj.

Zamknął za nim kratę korytarza, zostawiając Patryka w ogólnodostępnej części gmachu szpitala.

- A kiedy trafisz tutaj ponownie – zimne oczy Milczanowskiego patrzyły przez kraty na Gawrona – to już zostaniesz tutaj na dłużej.

Potem oficer odwrócił się i pomaszerował energicznym krokiem przez prawie pusty korytarz, wzbudzając echa kroków.

Był wolny. Była prawie czwarta. W brzuchu burczało mu z głodu, a na zewnątrz lało, jak diabli, ale był wolny.




BARBARA ZIELIŃSKA



Basia otworzyła oczy obudzona szumem ulewy. Dłuższą chwilę trwało, nim uświadomiła sobie fakt, że jest w szpitalu.

Jak przez mgłę docierały do niej ostatnie wydarzenia. Mgła. Bieg przed jakimś zagrożeniem. Pisk hamulców niewidzialnego samochodu i potem przeraźliwy ból.

Przez chwile wsłuchiwała się w odgłosy deszczu i leżała bez ruchu zastanawiając się nad tym, co jej się przytrafiało.

Była sama w pokoju. Mrocznym, chłodnym i pustym. Ale w jakiś dziwny sposób ta pustka i samotność nie przerażała jej. Nawet odpowiadała. Pozwalała uspokoić myśli i zebrać się w sobie.

Nie nacieszyła się takim stanem długo, kiedy drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich pielęgniarka. Straszą, korpulentna i ostro umalowana.

- Widzę, że czujesz się lepiej, kwiatuszku – głos kobiety był nadspodziewanie miły i przyjemny, wzbudzał pozytywne emocje w słuchaczu, który od razu wybaczał tej milej kobiecie familiarność.

- Dasz radę coś zjeść? – zapytała. – To tylko bulion, bo zbyt długo byłaś nieprzytomna. A jutro, jak badania pójdą dobrze, to dostaniesz coś konkretniejszego.

- Co ze mną? – zapytała Basia, nieco wbrew sobie, ale pielęgniarka najwyraźniej liczyła na jakąś konwersację.

- Miałaś dużo, naprawdę dużo szczęścia, że kierowca jechał wolniutko, przez mgłę i wyhamował w porę. Troszkę cię jedynie poturbował. Nawet tutaj jest, wiesz, na kardiologii, bo dostał zawału z tego wszystkiego. Nie jest już taki młody. Masz troszkę sińców, zadrapań i guzów. Nic wielkiego. Do weseliska się zagoi na pewno.

Wbrew wszystkiemu Basia poczuła ulgę. Nie chciała umierać. Nie chciała być kaleką. A dobry los pozwolił jej wyjść z tej złej przygody bez szwanku. Może uda się jej zrozumieć, tą drugą sprawę. Tą, która przerażała ją dużo bardziej.

- Dam znać twojej mamie, że się obudziłaś – pielęgniarka zakończyła krzątaninę koło jej łóżka i skierowała się do wyjścia. – Odpoczywaj.




GRZEGORZ WICHROWICZ



Lekarz, który analizował jego wyniki, był szczupłym, niewysokim mężczyzną po pięćdziesiątce z miną wiecznie zatroskanego złem świata człowieka.

Przyjął pacjenta ze spokojem i uprzejmością, której bardzo często brakowało spotykanym przez Wichrowicza lekarzom. Przez dłuższą chwilę wczytywał się w wyniki z głębokim zamyśleniem i uwagą, w ciszy, w której Grzegorz wyraźnie słyszał odgłosy ulewy i zbliżającej się burzy. Mimo zapalonego światła gabinet wydawał się muzykowi dziwnie ponurym i mrocznym miejscem.

- Zawroty głowy? – niespodziewane pytanie zaskoczyło Grzegorza.

- Słucham? – odpowiedział niezbyt przytomnie.

- Miewa pan zawroty głowy, młodzieńcze?

- Tak. Czasami – odpowiedział Wichrowicz.

- Jakieś ... omamy....zaburzenia percepcji?

Wichrowicz zaniemówił.

- A co to ma do rzeczy? – postanowił zagrać nieco inaczej, wyciągnąć ile się da od lekarza Wiktora Pagaja – jak widniało na tabliczce na drzwiach.

- Proszę zerknąć – doktor wskazał coś w prześwietleniu czaszki. – Tutaj i tutaj, te dwie ciemniejsze plamy. Wie pan, co to może być?

Pokręcił głową.

- Nie chcę stawiać ostatecznej diagnozy, młodzieńcze – spojrzenie doktora było bardzo poważne i ciepłe – nim nie zrobię kilku dodatkowych badań, ale ... może pan mieć nowotwory w mózgu.

Zaniemówił. Pokręcił głową.

- Chciałbym skierować pana na specjalistyczne badania – powiedział lekarz. – Zajmą dwa, trzy dni w szpitalu. Pozwolą potwierdzić lub wykluczyć tą ewentualność. A jeśli to rak, to szybkie wykrycie i odpowiednie leczenie dają panu spore szanse na jego przezwyciężenie.

Doktor Pagaj spojrzał na Grzegorza z powagą.

- Kiedy pan może położyć się na oddział? – zapytał wprost z nieukrywaną troską w oczach.





WANDA JAWORSKA



Praca szła jej dzisiaj dość opornie. Fiasko szybkich poszukiwań informacji, które mogły zadecydować o jej .... właściwie sama nie za bardzo wiedziała, o czym mogły zadecydować ...przygnębiły ją nieco.

Poza tym załamanie pogody i szalejąca za oknami ulewa, też robiła swoje. Nic więc dziwnego, że blisko końca pracy nadal miała wrażenie, że nie zrobiła wszystkiego, co zamierzała.

- Coś widzę, dzisiaj nie najlepiej ci idzie – zauważyła jej problemy pani Iza. – Co się dzieje, Wandziu?

Uśmiechnęła się dosiadając się do jej miejsca pracy.

- Nie, nic .... – co innego mogła odpowiedzieć swojej kierowniczce.

- Wandziu – pani Iza nie dawała za wygraną – posłuchaj mnie, proszę.

Jej głos był pełen sympatii i ciepła.

- Przez ostatnie kilka tygodni pracowałaś bardzo ciężko i sumiennie. Wiem, ze starasz się zrobić na mnie dobre wrażenie, bo chcesz tutaj pracować. Ale nie musisz się starać. Wiem, z jakiej gliny jesteś ulepiona, i pracę tutaj na pewno utrzymasz. Zrób sobie jutro wolne. Odpocznij. Zbierz siły. Chcę cię mieć przed samą wystawą ogarniętą i będącą dla mnie podporą. Nie tak ą zmartwioną i przemęczoną, jak teraz.

- Ale ... – próbowała zaprotestować.

- Nie chcę słyszeć żadnego ale ...- ucięła pani Iza z pełną stanowczością. – Jutro nie chcę cię widzieć w pracy, chyba że poradzisz sobie do tego czasu z tym, co cię trapi, Wandziu. A pojutrze przychodzisz do pracy i kończymy ten cyrk zwany wystawą. Jasne.

Wanda pokiwała głową.

- Aha. Byłabym zapomniała – pani Iza uścisnęła jej przyjacielsko ramię. – Kiedy byłaś na przerwie szukał cię jakiś młody mężczyzna. Zostawił jakąś kopertę dla ciebie. I, nawiasem mówiąc, jeśli to on jest źródłem twoich zmartwień, to – uwierz mi – nie jest tego wart. Możesz mieć każdego, Wandziu, nie tylko takiego jak on.

Wstała uznając chyba rozmowę za zakończoną

- Kopertę zostawiłam u pani Zosi w sekretariacie. Jak chcesz, możesz kończyć na dzisiaj. I tak do czwartej zostało zaledwie pół godziny, a i pogoda nie sprzyja pracy. W środę nadgonisz. Wszystko mamy pod kontrolą.

Wiatr zadął w szczelinach okiennych. Ciężkie krople uderzyły o szyby. Sama nie wiedząc czemu Wanda zadrżała z obawy.





WSZYSCY



Młodzieniec siedział przy starym biurku utrzymanym na wysoki połysk. Brzytwa trzymana przez niego w rękach drżała wyraźnie. Chłopak przyglądał się ostrzu z wahaniem. Z oczu spływały mu łzy, usta zaciśnięte w wąską kreskę drgały nerwowo.

- Nie – wyszeptał w końcu chłopak odkładając brzytwę na lśniący pulpit biurka.

- Jeszcze nie – odpowiedziało mu jego własne odbicie w powierzchni mebla.

- Nie. Nie zrobię tego.

- Oni to zrobią – szydziło odbicie. – Zrobią. Zrobią.

- Zamknij się – syknął chłopak.

- Zamknij się – odpowiedziało odbicie.

- Powstrzymają was – powiedział chłopak. – Zobaczysz.

- Nie bądź śmieszy – wykrzywiła się wykrzywiona twarz odbita w politurze. – Nie są w stanie zapanować nad swoim udawanym życiem. Jak więc mogą nas powstrzymać.

- Zobaczysz – uparł się chłopak.

- Zobaczysz – powtórzyło odbicie.

- Z kim rozmawiasz? – zza drzwi dało się słyszeć kobiecy, nieco zaniepokojony głos.

- Z nikim, mamo – powiedział chłopak.

- Kłamca – zaśmiało się odbicie. – Całe twoje życie to kłamstwo i dobrze o tym wiesz.

- Zamknij się – syknął chłopak.

- Zamknij się – odpowiedziało odbicie.

Za oknem zagrzmiała zbliżająca się burza.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-05-2012 o 22:30.
Armiel jest offline  
Stary 10-05-2012, 22:08   #98
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=FM5Q-1ezrkE[/media]

Teresa zrzuciła z siebie koc i nadal półprzytomna usiadła na kanapie. Z radia sączyła się najbardziej przygnębiająca piosenka jaką w życiu słyszała i zupełnie bez powodu zachciało jej się płakać.
Przypomniała sobie o nożu ukrytym pod poduszką i ujmując go w dwa palce odłożyła wysoko na kredens.
Usiadła z brzegu stołu i zajrzała w zielonkawą zawartość głębokiego talerza. Nie zjadła konkretnego posiłku od kilku dni i ślina napłynęła obficie do ust ale zaraz, gdzieś z tyłu głowy pojawił się podszept niepokoju.
A jeśli ją zatruł? Dosypał kreta albo strychniny?
Późniejsze słowa Pawła tylko umocniły to poczucie paranoi i odsunęła od siebie talerz zdecydowanym ruchem.
Jej mąż mówił o sobie samym w trzeciej osobie i nagle zapaliły się alarmowe lampki. To nie Paweł siedział po przeciwnej stronie stołu, już wcześniej to podejrzewała a teraz przyjęła to jako najbardziej oczywistą oczywistość.
- Nie - odparła spokojnie przecierając zaspane oczy. - Nie wyszłam za niego z litości. Ani przez wyrzuty sumienia. Z tych powodów się z nim przespałam. Wyszłam za niego bo byłam w ciąży, miałam siedemnaście lat i ojciec wywalił mnie z domu.

Odczekała chwilę patrząc głęboko w oczy człowiekowi o twarzy jej męża jakby oczekiwała odnaleźć w nich dowód, że w tym ciele zakotwiczył na moment ktoś inny. Krzysztof Cichy. To wszystko wydało się nagle takie nieskomplikowane. Kamień, który trafił w malucha. Drugi, którym dostała w czoło. Cegła na prześcieradle.
- Dlaczego go nawiedzasz? To z mojego powodu? To ty mówiłeś od tyłu, prawda? Zabiję cię suko... - ułożyła drżące dłonie na blacie stołu. - Na prawdę chcesz mnie zabić?
Z kuchni dobiegł rozświergolony głos teściowej. Teresa zastanawiała się przez moment czy ona wie co odgrywa się tuż przed jej nosem. I co ważniejsze - czy wie o tym sam Paweł.

- Cisza. Ciemność. Zimno.
Paweł odpowiedział powoli. Nienaturalnie.
- Tym jesteśmy. To po nas pozostaje. Wiedziałaś o tym?

- Oboje wiemy, że mnie po śmierci czeka coś znacznie gorszego - znalazła nitkę na swojej spódnicy i poczęła ją natarczywie dłubać. - Nie rób tego. Jestem jedyną osobą, której zależy na twoim synu. Jeśli mnie zabijesz Paweł spadnie na samo dno.

- Czemu miałbym cię zabijać? Nic mi to nie da. Nie po to tutaj przybyłem. I mylisz się, nie jestem nim. Nie tym, który cię nienawidzi. Jestem tutaj by cię ostrzec. Ostrzec przed cieniem jego skrzydeł. Kiedy usłyszysz ich łopot uciekaj, gdziekolwiek wtedy będziesz. Szukaj sobie miejsca, w którym nie ma światła. Szukaj najszybciej jak potrafisz. Bo kiedy jego wzrok padnie na ciebie, zapłacisz cenę. Dziewięć i pięć. Pamiętaj to. Zawsze. W każdej chwili. Dziewięć i pięć. Nie wahaj się. Nie wtedy.
- Jeśli nie jesteś jego ojcem to... kim? Dlaczego chcesz mi pomóc? I gdzie jest Antek? Błagam, czy mojemu synowi coś grozi? Ten poród...- spuściła głowę na samo wspomnienie zatapiając we włosach paznokcie. - Czy on ma być jakimś nowym antychrystem? Ja na to nie pozwolę...

Uśmiech na twarzy Pawła wyglądał groteskowo, jakby mięśnie napinała zupełnie inna wola.
- A co ty możesz zrobić? - zimny ton głosu pozostawał w kontraście z tym paskudnym uśmieszkiem. Był szyderczy i raczej nieprzyjazny. - Co ktokolwiek może zrobić w takiej sytuacji? Nie panujesz nad swoim życiem, a chcesz ... Zresztą.... sama nie masz pojęcia, czego chcesz. Ale przekonasz się, że nim dojdzie do końca, zrozumiesz. Oby jednak wtedy nie było za późno. Oni ... oni nie będą łaskawi i wyrozumiali. Z każdym kolejnym dniem zaczną działać coraz pewniej. Uderzą w sposób, po którym zaczniesz się modlić swoją resztą wypaczonej wiary, by nadszedł kres.

Podłubał łyżką w talerzu.
- Zabiorą ci wszystko nim zakończą z tobą sprawę - powiedział łagodniejszym tonem. - Antka, rodzinę, przyjaciół, życie jakie toczyłaś, nawet wolę i rozum. Ale to nie będzie najgorsze. Najgorsze zawsze zostawiają na koniec. Chcesz im przeszkodzić, otwórz swoje oczy.Patrz uważnie. I zawsze pamiętaj. Dziewięć i pięć. Nie zapomnij.

- Dziewięć i pięć - powtórzyła za nim niczym pilna uczennica do wtóru potakując głową. - Ja wszystko przetrzymam - ciągnęła z zaciętą miną. -Ale ja muszę odzyskać mojego syna. Błagam... Jeśli mogę go jakoś uchronić. Pomóż mi.

- Sama musisz sobie pomóc. Na mnie nie możesz liczyć. I tak... pomagam ci zbyt bezpośrednio.

- No właśnie. Skoro pomagasz musisz mieć w tym swój interes. Dlaczego? - z bezsilności zacisnęła pięści. - Dlaczego my?

- A dlaczego nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Kiedy zrozumiesz dlaczego wy, zapewne zrozumiesz jak się obronić. Jak... przetrwać.
- A czy to pozwoli mi także obronić mojego syna?
Sztywność twarzy była jedyną odpowiedzią. A raczej jej brakiem.

Teresa poczuła nagle, że jest tą rozmową wykończona. Bez słowa wyjaśnienia wstała od stołu i wyszła do łazienki, gdzie zakamuflowane w swojej skrytce trzymała kilka pigułek "na specjalne okazje". Ta okazja właśnie nadeszła.
Tabletki leżały luzem, wrzucone do nylonowego woreczka ale Teresa rozpoznała każdą z nich po kształcie i kolorze. Przez lata pracy w szpitalu podprowadzała jedną, raz na jakiś czas, aby nikt się niezorientował. Nie była do końca pewna dlaczego buduje ten swój apteczny magazyn niemniej teraz wydał jej się zbawienny.

Afobam
Haldol
Zolpic
Dormicum
Prozac
Rispolept
Ketonal
Paxil
Zolafren
Zoloft



Łyknęła jedną, czerwoną, a po namyśle wepchnęła do ust jeszcze białozieloną. Popiła kranówką gapiąc się w swoje odbicie w lustrze. Z pół godzinki i prochy zaskoczą. Taka pierwsza pomoc.

Żeby przestać się trząść.
Żeby nie udusić Pawła.
Żeby nie wbić kuchennego tasaka w potylicę teściowej.
Żeby nie wyleźć na okienny gzyms.
Ani nie podciąć sobie żył.
Żeby nie krzyczeć takim krzykiem, który na wiór zdarłby jej gardło.
Żeby sprawiać pozory normalności.

* * *

Jeszcze nigdy nikt nie zdołał do tego stopnia wyprowadzić Bułki z równowagi. Każde jej pytanie Paweł przyjmował z wyniosłą obojętnością, jakby była jedynie ciemniejszą plamą powietrza uprzykrzającą mu oglądanie telewizji.
Mówiła, błagała, zaklinała ale na jej ślubnym nie robiło to wrażenia. Zaczęła więc krzyczeć ale jedyną tego konsekwencją była Pawła ewakuacja do mamusi.

To przelało czarę. Stała w pokoju, sama jak ten palec, zdyszana i zdesperowana. I wtedy jej wzrok zatrzymał się na ukochanej porcelanowej kolekcji Wandy Cichej, zbieranej skrupulatnie od blisko dekady. Hołubione, wychuchane źródło dumy i natchnienia pani matki, która, gdyby życie obdarzyło ją talentem spisałaby pewnie o swoich fajansowych przyjaciołach wyszukany zbiór peanów. Tereska od zawsze nienawidziła tych figurek.

Pierwsza w ruch poszła smukła pastereczka przycupnięta przy stadku gąsek. Fruuu! Dziewczę i jej zwierzyniec rozkruszyły się w drobny mak co na krótki moment poprawiło Teresie humor. Złapała więc drugiegow kolejce, uśmiechniętego kominiarza w cylindrze, który pani Cichej przynosił ponoć szczęście.

A później poszło już hurtem i Tereska przekonała się, że istnieją rzeczy bezcenne. Na przykład mina teściowej, która właśnie wparowała do pokoju w asyście swojego nadętego synka.Teściowa melodramatycznie opadła na klęczki pośród setek okruchów a Paweł unieruchomił żonie ręce wędrujące po kolejny drogocenny egzemplarz.

No i się zaczęło.
Szarpali się i okładali bez najmniejszej taryfy ulgowej.

...gdzie jest Antek! Gadaj! Ukradłeś mi dziecko...
...bezpieczny, u rodziny, przestań robić sceny. To nie ja go narażam...
...kłamca. Doniosłeś na niewinnych ludzi, nie wybaczę ci tego...
...spójrzna siebie, powinni cię wsadzić w kaftan. Wariatka...
...nie nadajesz się do wychowywania dzieci...
...ja ten dom utrzymuje, słyszysz? Ciebie i twoją mamusię! Ty potrafisz kasę tylko przepić...
...Alkoholik! Zero!...
...Taki masz widać odchył, że do samych pijaków cię ciągnie...
...Ten twój lump pójdzie siedzieć i zostaniesz sama, skończysz pod jebanym mostem!...
...rżniesz się z mordercami i gwałcicielami, ty kazałaś mu obić mi ryja?...
...ty chory maniaku, zmień płytę bo mam dość słuchania z kim to cię nie zdradzam....
...pierdolona lady Makbet, a on wielki chojrak bo się ledwo na nogach trzymałem...
...jak mnie uderzyłeś to ci nie przeszkadzało, że nie oddaję...
...i ten twój brat, niby taki kutas wykształcony...
...Antek stał tam, w progu, zaryczany bo pan kurwa mecenas na oczach dzieciaka skopał mnie tak, że juchę musiała matka pół godziny z klatki zmywać...
...żałuję, że tylko skopał. Mógł ci ten głupi łeb przestrzelić...
...niewdzięczna kurwa...
...alkoholik, szumowina...
...wynoś się...
...nigdy cię nie kochałam...

* * *

Paweł zamknął się w łazience.
Przez następne pięć minut pakowała jeszcze mniej istotne drobiazgi. Bo teraz była już pewna, że z tymi murami żegna się ostatecznie.
I wtedy zadzwonił telefon.

- Słucham? - powiedziała zdyszanym z wysiłku głosem.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 10-05-2012 o 22:21.
liliel jest offline  
Stary 11-05-2012, 02:01   #99
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Mieszkanie zastał w stanie chyba nieco gorszym, niż je zostawił, ale zdecydowanie lepszym, niż spodziewał się je zastać. Miał przed oczami kipisz i ogólną demolkę. Jednak ekipa z kryminalistyki która szukała tu "niepodważalnych dowodów winy", okazała się nieco subtelniejsza w działaniach, niż banda zomoców, która wynosiła go stąd niedawno. W zasadzie wszystko było na miejscu. Może coś by zauważył, gdyby sobie przypomniał, jak poukładał skarpetki w szufladzie, albo pamiętał ile rzeczy walało się po podłodze... no właśnie, nie układał skarpetek i nie pamiętał, gdyby mu Milczanowski nie powiedział, pewnie nawet nie zauważyłby że ktoś mu myszkował w mieszkaniu.
Co ciekawe, ktoś umył drzwi wejściowe. I to zdecydowanie nie konserwator. Robota była zbyt porządna. Pewnie Baśka... Gawron przez chwilę rozważał zapukanie do jej mieszkania, ale ostatecznie postanowił nie zaogniać i tak napiętej sytuacji w kamienicy. Pogadają później.

Tymczasem czekała go inna rozmowa. Zarzucił kurtkę na kark, zrobił głęboki wdech, jak przed skokiem do wody i ruszył do budki telefonicznej.

- Słucham?
Usłyszał apatyczny, podszyty jakimś żalem głos Bułki.
Długo nie odpowiadał i choć milczenie zdawało się przeciągać w nieskończoność to ona nie odłożyła słuchawki ani nie ponowiła pytania. W tle słychać było jedynie deszcz walący w dach budki telefonicznej. W końcu ten szelest przerwał cichy zachrypnięty głos Patryka.
- Wyszedłem. Możemy gdzieś się spotkać i pogadać?
Pociągnęła nosem, jeden raz po drugim. Jakby solidnie się przeziębiła albo miała się rozpłakać. Pewnie to pierwsze bo przecież Bułka jak sama twierdziła "nigdy nie ryczy".
- W maluchu - wydukała bez pośpiechu. - Pod moją klatką.
Ostatnie co usłyszał to jej ciężkie westchnienie i sygnał odkładania słuchawki.

***

Czekał oparty o maskę samochodu. Z pooranym ryjem, z rękami wbitymi w kieszenie skórzanej kurtki, nawet nie próbował osłonić się przed deszczem. Strzęp człowieka, dosłownie jak kadr z filmu o Żywych Trupach.
- Źle wyglądasz, Bułka. - Przez chwilę wpatrywał się w Tereskę w milczeniu. - Zastanowiłaś się?

Unikała jego wzroku. Gapiąc się na czubki swoich butów podeszła sztywno do drzwi pasażera i otworzyła je zapraszająco. Wyminęła przyjaciela jakby był powietrzem. Nie zważając na deszcz, jakby działała na zwolnionych obrotach, obeszła obdrapanego fiata i zwaliła się ciężko na fotel kierowcy.
Z marszu zabrała się za obgryzanie paznokci jakby był to długo wyczekiwany rytuał. Gestem wskazała zapakowaną walizkę upchniętą na tylną kanapę.
- Chcesz mnie jeszcze znać? - jej głos nie miał w sobie zwyczajowego ciepła. - Po tym co mi zarzucił w twarz świński ryj? - spojrzała na niego z ukosa. Przelotnie. - To wszystko prawda.
Spojrzał na walizkę, potem na dziewczynę. Uśmiechnął się.
- Nie wiem co ci powiedział. Nie ciekawi mnie to. - Wzruszył ramionami - Jebać świński ryj. Jedźmy.
- Dokąd?
- Do domu, Tereska. - odparł po prostu. - Na Węglową.
Z ociąganiem oderwała od ust gorliwie obrabiane paznokcie i przekręciła stacyjkę.
Pokonanie dwóch przecznic zajęło jakąś minutę i pod kamienicą numer trzynaście silnik ponownie umilkł pozostawiając by ciszę wypełniało jedynie monotonne bębnienie deszczu.
Bułka poprawiła rozhełstane włosy i wygładziła na sobie płaszcz chcąc doprowadzić się do względnego ładu. Po raz pierwszy odkąd opuściła areszt spojrzała na siebie z perspektywy otoczenia i przyznała, że zachowuje się jak wariatka. Trochę tak też się czuła ale postanowiła ten fakt za wszelką cenę ukryć przed Gawronem. On i tak miał mnóstwo własnych problemów.
- Zostawię u ciebie walizkę i będę musiała pojechać do Hirka i do Marceliny. I może wynajmę jakiegoś detektywa - nie odrywała wzroku od zalewanej strugami deszczu przedniej szyby. - Zabrali mi Antka. Banda skurwysynów! - ostatnie słowo zabrzmiało z ust powściągliwej i grzecznej Bułki zupełnie nienaturalnie. Zaakcentowała mocno "er", do wtóru trzasnęła pięścią w deskę rozdzielczą i wróciła do obgryzania paznokci. - Flaki im wypróję jeśli ruszą moje dziecko. Nieważne czy stoją za tym ludzie, demony czy sam kurwa Wszechmogący... Flaki wypruję.

Sięgał po walizkę. Zamarł w pół ruchu. Zrobił się jeszcze bardziej blady.
- Kto zabrał Antka? Cichy czy...? - Słowo, które miał na myśli, najwyraźniej nie chciało mu przejść przez gardło. - Wiesz... Oni.

- Nie wiem Patryk. Nie wiem czy to nie jedno i to samo. Może oni dla jakiejś sekty robią? Wiesz, jak w dziecku Rosemary? Albo w Omenie? - wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu. - Sukinsyn i stara wiedźma, myślą, że sobie Damienka znaleźli... Mój syn nie będzie żadnym Antychrystem, niech sobie to wszyscy z głowy wybiją. Wiesz, on mówił, że po przeciwnej stronie jest tylko cisza, ziąb i ciemność. Jeśli Bóg istnieje to nie mogę na niego liczyć, tak sądzę. On powiedział, że teraz się dopiero zacznie. Że zabiorą nam wszystko, kawałek po kawałku a najgorsze zostawią na koniec. I dziewięć i pięć. Dziewięć i pięć. Mam pamiętać. Ty lepiej też pamiętaj, to ponoć bardzo ważne. Już wcześniej mi to Czuba mówił, na swoim pogrzebie. Myślałam nawet, że to adres na Węgielnej, dziewięć przez pięć ale tam mieszka tylko chłopak, który trzęsie gaciami przed WKU. On powiedział, nie ten chłopak z Węgielnej tylko pasażer Pawła... powiedział, że jeśli zrozumiemy dlaczego właśnie nam się to przytrafiło to znajdziemy też sposób żeby się uratować. I chciał nas ostrzec. Przed cieniem jego skrzydeł. Kiedy usłyszymy ich odgłos mamy uciekać. Szukać miejsca pozbawionego światła - skończyła tyradę unosząc przed siebie drżącą dłoń bo spostrzegła, że przygryzła sobie paznokieć do krwi. Czerwona gęsta strużka opadała w stronę nadgarstka a zaaferowana Bułka nie mogła oderwać od niej oczu.

- Mówiłem ci już kiedyś. Przestań je obgryzać, bo skończysz jak Wenus z Milo. - żart Gawrona był tak stary jak niesmaczna maniera Tereski i, mimo że od ostatniej okazji, by go użyć upłynęła prawie dekada, nadal nie zrobił się zabawny. Przekręcił głowę w jej stronę. Spojrzał na nią jakoś... dziwnie. Stalowo-szare oczy w oprawie pokiereszowanej twarzy przywodziły na myśl drapieżne zwierzę. W dodatku mocno wkurwione. Gdy się odezwał, poczuła lekki odór alkoholu.
- Dobra. A więc to Cichy. Słuchaj... jeśli okaże się, że to prawda, osobiście wypruję skurwysynom flaki i przyniosę ci je w zębach. - Mówił powoli i dobitnie. W jego ustach zabrzmiało to zupełnie naturalnie. Zapadła dłuższa chwila ciszy, deszcz bębnił w blaszany dach samochodu, za wodospadem na przedniej szyby przebiegli jacyś ludzie, chowając się w bramie. Gawron przygryzł spuchniętą wargę, po czym uśmiechnął się krzywo. - Ale jak długo nie przyłapiemy gnoi na jakiejś satanistycznej orgii, myślę że prościej będzie załatwić to przez sąd rodzinny. Nie dajmy sobie zryć beretów.

Otworzył drzwi, wysiadł, złożył siedzenie i sięgnął na tyną kanapę po walizkę.

- Chodź, zanim gdziekolwiek cię puszczę, musisz ochłonąć. Bez obrazy, Bułka, ale w tym stanie nie pomożesz ani sobie, ani dzieciakowi.

- Nie tykaj go - Tereska wpakowała do ust krwawiący palec. - Ja się z nim uporam. Ty i tak masz już gliniarnię na karku, dodatkowe pobicie, które urozmaici twoją kartotekę ci nie potrzebne. Obiecaj.
Wyszła z malucha i zaczęła wlec się za nim do klatki.
- Mówię poważnie, obiecaj Gawron. Nie pozwalam ci się do tego wtrącać.

- Na to już trochę za późno, nie sądzisz? - wszedł do bramy i przytrzymał jej skrzydło stopą. Ich spojrzenia się spotkały. - Jasna cholera, nie patrz tak na mnie, nie możesz mnie prosić, żebym zostawił cię z tym samą! Dobra. Mogę obiecać że go nie pobiję... już więcej. Ale nie oczekuj ode mnie, że będę stał z założonymi rękami.

Nie odwróciła wzroku. Z premedytacją przytrzymała jego spojrzenie i dodatkowo zacisnęła dłoń na jego nadgarstku.
- Obiecaj. Albo oddaj moją walizkę i poszukam sobie innej mety. Cichy zostaje poza zakresem twoich zainteresowań i to nie podlega dyskusji. Nie będę ci przysparzać więcej kłopotów, już postanowiłam.

- Obiecuję, że nie tknę Cichego - powiedział powoli, starannie dobierając słowa.

Usatysfakcjonowana pokiwała głową i wyminąwszy go w wąskim przesmyku bramy potruchtała schodami pod drzwi Gawrona. W milczeniu czekała aż upora się z zamkami aby nieśmiało wkroczyć na jego prywatne terytorium jakby co najmniej była tu po raz pierwszy. Poniekąd tak właśnie miało być, jeszcze nigdy nie przekroczyła jego progu z zamiarem nocowania.
- Masz rację, muszę się doprowadzić do porządku - zgarnęła niesforne kosmyki i zaczesała za uszy. - Ja... wszystko mi się sypie.
Nadal spięta i ewidentnie skrępowana poczyniła krok w kierunku łazienki.

- Mogę się wykąpać? Woda mnie uspokaja - złapała rączkę swojej walizki i stanowczo przyciągnęła bagaż do siebie. - Poleżę sobie i pomyślę. A ty się zastanów gdzie mnie upchniesz... na te kilka dni... czy coś.

- Raczej "czy coś". - uśmiechnął się, oddając walizkę. - Wymocz się spokojnie, później pogadamy.

W miarę jak minuty upływały Bułka zaczęła się nieco rozluźniać. Snuła się po domu jakby była u siebie już o nic nie pytając i nie prosząc ciągle o pozwolenie. Zgrzytnęła lodówka, zadzwoniły kuchenne szafki. Kiedy ponownie pojawiła się na korytarzu miała ze sobą kubek, butelkę taniego wina i kanapkę, w drugiej ręcę natomiast targała wysłużonego boomboxa.
- Pożyczę - oznajmiła. - Mam parę swoich kaset ale na Rzeźnicznej się nie dało i... - słowa jakoś ciężko wiązały się w zdania. - Muszę pozbierać myśli. Pomyśleć co zrobić w związku z... Antkiem, tymi demonami i wiaduktem. Ja muszę sobie to poukładać.

- Uważaj na junkers przy odkręcaniu. Trochę hałasuje. - rzucił przez ramię, zajęty majstrowaniem przy piecu kaflowym.


Bułka zamknęła się w łazience do akompaniamentu szumiącej wody. Coś tam trzasnęło, coś zaszurało a w końcu wszystkie dźwięki utonęły w puszczonej na cały regulator muzyce.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NEOem7U2LPE[/MEDIA]

Z tej strony jej nie znał. Oglądali razem horrory i trochę komedii ale Tereska nigdy nie wykazywała zainteresowania mdławymi romantycznymi historyjkami. Po prostu nie ten typ.
Z muzyką było podobnie, jeszcze zanim zaliczyła wpadkę często odwiedzała ich na próbach no i generalnie dużo punkrocka razem słuchali. Tym dziwaczniej było sterczeć pod drzwiami własnej łazienki i słuchać jak stare mury nasiąkają popowym gniotem dla nieszczęśliwie zakochanych nastolatek.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 11-05-2012, 02:01   #100
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Gawron przebrał się z mokrych łachów i zaczął doprowadzać do porządku jeden z pokoi. W odróżnieniu od Tereski, robił wszystko co mógł, by nie myśleć, ile razy zaczynał, w jego głowie pojawiał się jedne wielki mętlik. Mętlik i lęk na każdym możliwym poziomie - od metafizycznej grozy, do której w prostej linii prowadziły go rozważania o prawdziwych-kurwa-ja-pierdolę-demonach i snach, po proste przyziemne lęki w rodzaju, czy na pewno spuścił po sobie wodę w kiblu przed wyjściem. Nie to żeby jakoś mu zależało na takich duperelach, ale... no właśnie, nic już nie było takie samo, na każdym możliwym poziomie. Nie lubił myśleć, bolała go od tego głowa. Do tego chciało mu się pić. Dwa kieliszki wódki, które wydusił z jakiejś cudem ocalałej butelki to było zdecydowanie za mało na dzisiaj.
Swoją drogą nie mógł się nadziwić w ilu kątach jego mieszkania poupychany jest alkohol, tyle co z Hirkiem zrobili Saharę z lodówki, a tu znów jakaś zaginiona butelczyna pod stołem się znajduje... i skąd do cholery Teresa wytrzasnęła tego jabcoka? Bo chyba nie przywiozła ze sobą. Diabły ze snu chowają mu flaszki po mieszkaniu?

- Demony alkoholu... niszczą twoje relacje z ludźmi.- Wymamrotał sam do siebie, starając się odtworzyć słowa więziennego prawdopodobnie-urojonego-ale-co-tam kapelana. Zrobiło mu się dziwnie zimno. Czy to już godzina? Muzyka wciąż grała, łazienka wciąż była zamknięta. Coś jej się stało? Nigdy nie mieszkał z kobietą, ale ile do cholery się można pindrzyć? Z drugiej strony sam ją zaprosił, miała się zrelaksować, jeśli zacznie ją teraz poganiać, wyjdzie na ostatniego buca. Z wahaniem zapukał w drzwi łazienki. Brak odpowiedzi. Nic dziwnego, kiczowata muzyka napierdzielała na cały regulator. Jak cholerna dyskoteka na kolonii.

Zapukał głośniej.
- Hej, Bułka! Żyjesz tam?

Nikt nie odpowiadał. Muzyka rżnęła z zapałem spalinowej kosiarki Lionela Cosgrove'a z "Martwicy Mózgu". Aż we łbie huczało.
Gawron stanowczo rąbnął pięścią w drzwi ale nie przyniosło to żadnych skutków. Solidnie już zaniepokojony nacisnął na klamkę i wpadł do środka.

Na kilku metrach kwadratowych łazienki ścieżka z Top Guna rozbrzmiewała chyba jeszcze głośniej, aż wprawiała w drganie leżące opodal drobne przedmioty.
Woda z kranu spadała potężną kaskadą i uderzała w taflę wody, która wypełniała już wannę po same brzegi.
Ścisnęło go za gardło kiedy zobaczył nieruchome ciało na dnie żeliwnej wanny, ciemne ruchliwe języki włosów okalające twarz, której spokojny wyraz i zamknięte oczy dodawały upiorności.

Impuls. Złapał ją pod ramiona i wyciągnął na powierzchnię i właśnie w tej chwili Tereska wyłupiła oczy śmiertelnie zaskoczona i wciągnęła haust powietrza. Zaczęła na przemian szamotać się i zakrywać rękami goliznę. Jej usta poruszały się gorączkowo ale przez tą cholerną muzykę, jak w niemym filmie, nie dosłyszał ani jednego słowa.

Bułka, całą sytuacją wystraszona nie mniej od niego, wyślizgnęła mu się z rąk i na moment znów zniknęła w bladoniebieskim odmęcie. Gdy się wynurzyła posłała mu spojrzenie, które mogłoby zabić i przechyliła się przez brzeg wanny po omacku macając na kafelkach kąpielowy ręcznik.

Gawron cofnął się zbity z tropu. Tereska okazała się posiadać znacznie więcej wigoru niż początkowo zakładał, do tego wydawała się bez mała wkurzona bo bez przerwy jej usta się poruszały ale błogosławiony hałas na razie zachował ich treść w tajemnicy. Spuścił wzrok żeby nie gapić się na jej gołe cycki i zupełnie już zirytowany hukiem i prymitywną melodią wyszarpnął z kontaktu kabel. Przez ułamek sekundy mógł cieszyć się błogą ciszą, którą przerwał zaraz pełen wyrzutów wrzask Bułki, która zdążyła zakręcić kran i owinąć się ręcznikiem.
- Patryk, czyś ty do reszty zwariował?

- Myślałem... ja... - Gawron z uniesionymi pojednawczo dłońmi zaczął się tyłem wycofywać w stronę drzwi. - Kurwa, znów to samo. Sorry, myślałem, że coś ci jest. Długo nie wychodziłaś. Dobijałem się dobre dziesięć minut. Napędziłaś mi stracha i tyle. Mogłaś ostrzec że masz zamiar się w topielicę bawić, nie to, że myślałem, że coś głupiego zrobiłaś, ale wiesz, junkers, czasem gaz się ulatnia, albo mogłaś się w beret pierdolnąć... - mówił coraz szybciej i mniej zrozumiale, aż znalazł się na wysokości drzwi. Dopiero wtedy pozwolił sobie na podniesienie wzroku. - No nic, skoro wszyscy cali, to nie przeszkadzaj sobie.

* * *

Kwadrans później Teresa okutana szlafrokiem przekroczyła próg dużego pokoju. Usiadła na wersalce obok Gawrona, posłała mu niejednoznaczne spojrzenie aby nagle... parsknąć śmiechem. Wyglądała ładnie. Z szerokim uśmiechem i wesołymi oczami. Po siniakach i strupach prawie nie było śladu, może jedynie smugi pod oczami zdradzały ogólną kiepską kondycję.
- Lubię nurkować. W wannie też - dodała wyjaśniająco i zmierzwiła dłonią Gawronową niesforną czuprynę. - Nic się nie stało.

- Cieszę się. Dwa gwałty w jednym tygodniu, to byłoby przegięcie. - Wyszczerzył się. - I nikomu nie powiem, że przytyłaś.

- Prowokuj mnie dalej to zrzucę ten szlafrok żebyś mógł na spokojnie obcenić. W szoku i zamieszaniu jak widać zatraciłeś właściwą ocenę rzeczywistości - bez cienia rozbawienia pogroziła mu palcem. - Może nie jestem taka ładna jak moja siostra ani tak mądra jak mój brat ale chociaż mam, po matce, nienaganną figurę. Przenigdy, nawet w żartach, nie twierdź, że jest inaczej.

Ewidentnie odądana włączyła telewizor i przez chwilę skakała po kanałach bez ładu i składu. Nie zajęło to długo - telewizor Gawrona odbierał dwa kanały, w dodatku z powodu burzy z oknem śnieżyły tak, że ledwie dało się dostrzec obraz.
- No dobra. Czas chyba to wszystko poskładać do kupy. Mnie tylko powtarzają to dziewięć i pięć ale na razie nic mi to nie mówi. Ostrzegł mnie. Że mamy się dowiedzieć dlaczego na nas padło. Mów co tobie się przytrafiło. Po kolei i nic nie pomiń żebyśmy mogli to poukładać i dotrzeć do sedna.

- Po kolei. Hmm. No dobra, zaczęło się od tego, że wypiłem jabola na środki przeciwbólowe... - Opowiedział po kolei, niczego nie pomijając. Trochę się tego uzbierało. Flashback z łazienki, wizja na pogrzebie, prawdziwa opowieść o "gwałcie" na Baśce, dziwne nawiedzenie ścian w celi, ksiądz... i na deser świniogłowy, butelka i dramatyczny finał wizyty w dziwnych ruinach. Kiepski poziom umiejętności narracyjnych nadrobił efektowną prezentacją blizny, z której wydawał się najwyraźniej dumny.

- Niezły klimat, nie?

- Trochę to brzmi jak... wariactwo. Prędzej czy później wszystkich nas zamkną, jeśli nie w więzieniu to w psychiatryku - skwitowała Teresa zwijając się w kulkę i wciskając brodę w kolana. Milczała długo nim, nie bez wahania, podjęła wątek. - Gawron... To byłam ja. To ja krzyczałam. Widziałam twarz tej rodzącej kobiety... To była moja twarz - zerknęła na Patryka z powagą w stalowych oczach. - Nie mów nikomu.

- Nie powiem. - Pokiwał głową, pociągając łyk z butelki. W którym momencie resztki wina z łazienki znalazły się w jego ręku pozostanie mistyczną tajemnicą wszechświata. - Ale nie powinnaś brać tego do siebie... te pokraki chyba po prostu chciały namotać nam we łbach.

- No nie wiem. Wszystko co złego mi się przytrafiło... - wyjęła mu z rąk dopite do połowy wino i pociągnęła solidnego łyka. - Przytrafiło mi się zasłużenie. Nie chciałabym jedynie żeby Antek płacił za moje grzechy, wiesz co mam na myśli? - wygięła usta w podkówkę i dopiero teraz Gawron mógł odnotować, że jest już lekko wstawiona. - To był najgorszy widok. Poznałam go. Mimo ostrych wilczych zębów ii oczu ciemnych jak asfalt. Ja na to nie pozwolę. On jest wszystkim co mam - podniosła głos wyraźnie wzburzona i pociągnęła jeszcze jeden łyk. - Przez ostatnie siedem lat moje życie było podporządkowane jemu. Jak ja mam teraz żyć Gawron? Jak ja się pytam?

Odstawiła butelkę na stolik z wyrazem zniesmaczenia.
- Nie wiem jak ty to możesz pić na dłuższą metę... - niespodziewanie złapała go za rękę. - Musimy się spotkać z pozostałymi. Żeby każdy opowiedział skrawek swojej historii i podzielił się wnioskami. Straszną z siebie idiotkę zrobiłam, prawda? Ale na prawdę myślałam, że to sen. - Uniosła jego dłoń i wtuliła w nią policzek muskając nosem nadgarstek. - Gawron... Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego miałam, wiesz? Nie wiem co ja bym bez ciebie zrobiła.

- O cho, Bułka nam się narąbała. - Uśmiechnął się złośliwie, ale nie zabrał ręki. Zaraz potem spoważniał. - Odzyskamy go, Tereska. Nie martw się. Miejsce dzieciaka jest przy matce, jeśli sami im tego nie wyperswadujemy, to załatwi to za nas sąd. Bo jak dla mnie, to co zrobił Cichy i jego stara kwalifikuje się pod uprowadzenie. Musimy tylko najpierw jakoś ogarnąć ten obłęd. Im szybciej tym lepiej.

- Odzyskamy go - powtórzyła za nim. - Odzyskamy bo tak trzeba, bo bez niego... bez niego... - zawiesiła się na jakimś punkcie na ścianie i dodała szeptem - mnie nie ma. Ja bez Antka nie istnieję.
Puściła jego dłoń ale tylko po to aby w jakimś dziwnym, zupełnie nie podobnym do Bułki zrywie zarzucić Gawronowi ręce na szyję i się przytulić. Musiała trwać w te dziwnej pozie dobre kilka minut, z nosem wbitym w jego obojczyk, rękami okręconymi wokół szyi jak wisielcza pętla i kolanem, które uwierało go w żebra. Zamarła w bezruchu, nic nie mówiła, ba, chyba nawet wstrzymała oddech.

- Jasne... nie krępuj się. - bąknął, chyba trochę zażenowany. Przez chwilę niezbyt wiedział co począć z rękami, w końcu nieproporcjonalnie długie, posiniaczone łapska objęły ją nieporadnie z gracją przywodzącą na myśl przerdzewiały radziecki czołg.

Gdy go wreszcie puściła odsunęła się niezgrabnie w przeciwny kąt kanapy.
- Przepraszam. Potrzebowałam tego. Jest mi zimno... Wiesz, tak od środka - zmieszana spuściła wzrok zdając sobie sprawę, że znów gada bez sensu. - A ty jesteś... ciepły.

- Luz. Rozumiem... chyba.

Wstała z kanapy, szczelniej okręciła się szlafrokiem i pomaszerowała w stronę korytarza. Odwróciła się jeszcze w progu.
- Ubiorę się i zadzwonię do Hirka. Skoczę też na dół do Baśki, ty się lepiej jej ojczymowi nie pokazuj na oczy. Ty załatwisz telefonicznie Grześka i Wandę, dobra? Skrzykniemy ich do ciebie, najlepiej jeszcze na dziś wieczór. A co do Antka... Może Hirek coś podpowie. A jak nie podpowie... - urwała w pół zdania ale wyraz jej twarzy zrobił się zimny i obcy jakby w myślach rozważała co najmniej Cichego morderstwo.

- Wtedy poradzimy sobie inaczej. - odparł z morderczym spokojem. Czytał jej w myślach, czy może jej ton wyzwolił coś, co skrywał we własnych.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172