Jejmość pani Ksymena Judyta
[głęboki wdeeeeech]
primo voto Kozubska
secundo voto Białłozor
tertio voto Kusznierewicz
de domo Patulska
herbu obecnie Bożawola
Pani Ksymena białogłową jest już niemłodą, choć i do zgrzybiałej starości jej daleko. Chuda niezmiernie, z piersią płaską raczej niż mile krągłą, o rysach iście nie po niewieściemu ostrych, oczach zimnych i przenikliwych i wąskich ustach, zdaje się na wiór wysuszona. Odziewa się dostatnio, bo i do ubogich nie należy, chodzi sprężyście jak żołnierz, na podwładnych drze się jak ataman kozacki, a targuje i łże iście niczym jaki oczajdusza kupiec ormiański.
Pani Kusznierewicz jest bezdzietna, trzykrotnie za mąż szła i trzykrotnie owdowiała, w okolicznościach dość... nagłych. Przy czym drugi wyszła za szlachcica, którego dworek przedtem z poprzednim mężem zajechała... który to zajazd po raz pierwszy wdową ją zrobił. . Jest siostrą pana Henryka Patulskiego i matką chrzestną młodszego z braci Patulskich. Tajemnicą poliszynela jest, że pan Henryk z Ksymeną koty od kołyski drą, i do grobowej deski drzeć będą... Tu i ówdzie szepczą, że mości Henryk Ksymenę okrutnie przy podziale spadku okantował, a ona mu z miłości do rodziny odpuściła, ale od kilku dni przy wspólnych posiłkach coś często z ust pani Ksymeny słuchać na poły żartobliwe, na poły poważne groźby, że "tatuńcia testament wyciągniem". Z bratem zresztą o byle co żre się, a szczególnie o zapuszczenie za szczętem ziemi po ''tatuńciu i dziaduńciu'' oraz syneczków wychowanie, a raczej puszczenie samopas. Wielce pobożna, po wierzchu przynajmniej, całe towarzystwo w niedzielne ranki z barłogów zrywa na mszę poranną... pan Henryk pismo nosem wyczuwszy, w interesach jakoby wyjechał. Ksymena za kołnierz nie wylewa, ale cały czas tresuje bratanków, że szlachcic na zagrodzie u siebie chlać powinien. Karbowym w robotę włazi i na wszytko swoje zdanie ma, przerażające jest to, że w większości przypadków, - ma rację, czego z triumfem nie zapomni wypomnieć. U brata rządzi się jak na swoim, a że od zajazdów i sądów nigdy nie stroniła, drugiego dnia chłopów wysłała i osobiście dopilnowała, by wycięli brzezinę, którą Janikowscy posadzili na łąkach, które wyszarpali - niesłusznie, rzecz jasna - w sądzie, a które wcześniej wiano jej i Henryka babci stanowiły.
Co tu dużo gadać - Ksymena jest starzejącą się harpią, która potrafi zatruć życie na setki różnych sposobów. Tym bardziej dziwi, że Henryk pokornie w cień się usunął i siostrze synków i dwór pod opieką zostawił - choć z zapiekłej nienawiści nie odzywali się do siebie wiele lat... cos tu na rzeczy musi być.
Z Ksymeną zjechała jej wychowanica - panna Aldona Kusznierewicz, wiosen szesnaście licząca piękna i słodka jak anioł jasnowłosa dziewczyna... której Ksymena strzeże jak oczka w głowie i na krok panów braci do niej nie dopuszcza, na przemian to ciąganiem końmi, to sądem grożąc.
Panią Ksymenę, jak sama twierdzi, męczy okrutnie mazurska pogoda - albo wilgotno i zgnile, albo sucho z piachem w płuca się pchającym, od czego kaszel jej siadł na piersi nieprzyjemny. Kaszel ów mocarny, jakby duszę na zewnątrz wyrzucający, słuchać szczególnie świtem bladym, gdy pani Ksymena o gruszę oparta dobre dwa pacierze flegmę głośno odpluwa. |