Yngvar rozejrzał się po obozowisku. Gwardziści siedzieli w swoim gronie, grzejąc się przy ogniu. Banda mamisynków z bogatych domów, którzy nie wiedzą za którą część miecza chwycić - pomyślał, po czym splunął. Niedaleko od niego stała dwójka najemników, która rozmawiała wesoło. Doświadczony najemnik przyglądał się kątem oka zachowaniu i uzbrojeniu rozmówców. Pieprzeni amatorzy - swierdził i ponownie splunął. Nie miał najmniejszego zamiaru zdobywać tutaj nowe znajmości albo chociaż porazmawiać z towarzyszami. Zależało mu tylko na jak najszybszym ukatrupieniu czarownicy i wiążącym się z tym wydarzeniem książęcym srebrze. Podniósł się i ruszył do swojego wierzchowca. Wyjął gruby koc, suchary i suszone mięso. Jakoś nie miał zaufania do posiłków jakie zabrała ze sobą kompania. W milczeniu zjadł swoją zimną kolację i położył się na swoim posłaniu niedaleko ogniska. Obok siebie ułożył swój wielki duręczny topór z którym niegdy się nie rozstawał. Cały czas trzymał na rękojeści dłoń, aby w razie potrzeby móc natychmiastowo się nim posłużyć. Życie nauczyło go, że atak przychodzi zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Przyjemne ciepło oraz długa droga sprawiły, że od razu zasnął. Śniły mu się wysokie, ośnieżone góry, gdzie nieustannie wiał silny, huczący wicher. |