Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2012, 17:39   #10
Coen
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Było mroczno, a On przemierzał właśnie centrum niewielkiego miasteczka położonego na północy kontynentu. Poruszał się jedną z bardziej zabrudzonych, brukowanych uliczek tego krańca świata, chodziły tędy największe mendy północy. Ludzie przypatrywali mu się, ale nikt nie chciał podejść. Nawet nie wiedzieli ile mieli wtedy szczęścia. Był bardzo poirytowany, głód męczył jego ciało, męczył duszę. Coraz trudniej było myśleć trzeźwo. Gwiazdy na niebie przepowiadały coś niezwykłego- ta noc musiała zakończyć się czymś irracjonalnym, czymś niewyjaśnionym, bajkowym. Wiatr wzmagał się z każda chwilą podnosząc z ziemi opadłe liście i wirując z nimi w tańcu radości co i raz zmieniając figury, w których szkoliły się przez lata.
Jego kroki był coraz szybsze, kolejni ludzi patrzyli na jego blade oblicze i zastanawiali się skąd ów człowiek do nich przybył. Nie wyglądał na mieszkańca tego państwa.
- Czego kur...a? -rzucił w myślach poirytowany, zniesmaczony ciekawskim usposobieniem ludzi. Te myśli wtedy właśnie przeszył jasny promień próbujący rozświetlić ponure spojrzenie na rzeczywistość bohatera.
Promień, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. To było dziwne, bardzo dziwne przeżycie. Nagle stracił kontakt z rzeczywistością, z tym światem, w którym jeszcze kilka chwil wcześniej spacerował. Od razu wyczuł w tym miejscu nadnaturalną aurę; moc, której dawno nie czuł. Moc, która była w stanie go powalić.
Promienie słońca parzyły, piekły zwykle, bo nie dziś...
Chciał uciekać, ale nie było gdzie, widział sylwetki postaci, których nie mógł rozróżnić, czuł się nieswojo.
Obraz ptaków królujących na nieboskłonie, latających, szybujących, pikujących zwykle wymuszał u Coena ucieczkę- nie tym razem.
Nie pamiętał co to strach. On potępiony, on zapomniany i długowieczny, on niemal nieśmiertelny...
Mimowolnie osłonił się przed promieniami słońca i chodź zauważył, ze te go nie piekły nie mógł się powstrzymać. Zahamować instynktu obronnego, który nakazywał mu takie, a nie inne manewry.
Całemu krajobrazowi, który zwyczajnie nie przypadł mu do gustu akompaniowała muzyka radosna i gwałtowna, szybka i harmonijna. To chyba sprawiło, że Coen nie próbował wyrwać się z tego miejsca. Zaciekawiony sztuką, bo sztuka go bardzo interesowała pozwolił sobie zostać…
Oczy miał zasłonięte rękawem prawej ręki, której dłoń schował głęboko pod materiał, ale jakimś cudem zauważył wysepkę, na której znalazł się blond włosy chłopiec- ślepy i wydawało się niemy, bo odzywając się nie poruszał nawet ustami.
Servantes na szczęście wiele już widział, dlatego poza osłupieniem i coraz większym zainteresowaniem nie pozwalał układowi nerwowemu na inne myśli. Miał siłę aby jeszcze stać. Nie padł, walczył i patrzył. Patrzył i słuchał.
-Krew…- nie mógł przecież zapomnieć o tym, czym się stał.
-Witajcie, w końcu Was odnalazłem…- bladoskóry mężczyzna nie odpowiedział, nie miał zamiaru.
Chwilę później na ramieniu niewidomego chłopca usiadł paskowany ptaszek, Coen spojrzał w górę. Czy to możliwe, aby ów ptaszek był jednym z tych, które nad nim fruwały? Wątpił…
- Jestem Oracle, Boska Wyrocznia… .
Bohater nie poruszył się nawet, nie wykonał choćby jednego gestu, nie wydał jakiegokolwiek dźwięku. Stał zobojętniały. Nie wierzył w bóstwa. On, który potępiony został za życia; za to tylko jak ciężki miał charakter nie mógł uwierzyć, że nagle po tylu latach stanął naprzeciw wyroczni. Tyle lat, tyle niesnasek, szykan poniżeń. Śmierć na stosie. Nie… Nie, ma bóstw…
- Jesteście wybrańcami…tylko wy jesteście w stanie zapobiec Apokalipsie…drugiemu Ragnarokowi, które grozi nie tylko Niebu i Piekłu, ale także i waszym światom…zły duch Arymon, przebudził się z wielotysięcznego snu…a raczej ktoś go uwolnił… już kiedyś z nim walczyliście…dawno, dawno temu…ale z każdym nowym wcieleniem zapominaliście o tym…czas się obudzić…musicie się obudzić…inaczej…inaczej nastąpi koniec…świat jaki znacie przestanie istnieć…nie patrzcie na mnie jak na kogoś kto postradał zmysły…jaki cudem mogę widzieć?…nie zawsze da się zobaczyć wszystko oczami…czasem trzeba też czuć sercem…nie mam za dużo czasu, aby wam wszystko wyjaśnić…za trzy dni przyjdą po was…przygotujcie się…
Coen nie patrzył nań, jak na szaleńca, był to raczej wzrok litości i przerażenia, wzrok, którym chciał powiedzieć - Chłopcze nie znam Cię, ale pozwól mi już odejść.- lecz wahał się.
Trochę czasu minęło za nim nabrał odwagi, ale wtedy było już za późno.Kiedy miał już przemówić, krajobraz z wyrocznią, jako głównym motywem zniknął, a czarnowłosy mężczyzna stał w tej samej uliczce, w której tej nocy wyruszył na poszukiwanie lekarstwa na swe męki.

…Wahania nastrojów,
ból,
cierpienie,
miłość do ludzi, którzy już dawno go odrzucili,
strach i ból.
zapomnienie, pustka, niepamięć…

Pamiętał tylko o swoim głównym problemie, musiał czym prędzej go rozwiązać. Chciał wejść w jedną z odnóżek uliczki, w której zauważył biedną samotną istotę.
- Cóż…. pomyślał rozchwiany bohater i już miał rozpocząć dzieło, lecz wtedy przypomniało mu się, co przeszedł kilka chwil wcześniej.
Czuł się, jak znarkotyzowany, z jednej strony instynkt, który kierował go do zaspokojenia swej głównej potrzeby; z drugiej coś interesującego. Mógł wreszcie odegrać się na bogach za ich niełaskę.
Wtedy to po raz pierwszy tej nocy dało się słyszeć warczący i syczący głos Coena- GRAAAAAR!!! CZEGO JESZCZE ODE MNIE CHCECIE!- wrzasnął i padł na ziemię, jak rażony.


Ludzie nie podchodzili, bali się. Słychać było tylko szelest padających na ziemię liści. Taniec dobiegł końca.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-05-2012 o 21:08. Powód: zmiana koloru - czerwony na obsługę
Coen jest offline