- O w jego jebaną, kurwa, kurwę – Leo tracił swoje opanowanie, widząc niechybnie nadchodzącą śmierć. Spopielili jednego dupnego skubańca, ale jeszcze dwie takie same cholery podążały żwawo na nich. A z nim masa mniejszych, aczkolwiek też groźnych skurczybyków. Ente nie chciał ginąć, nie tak, nie w walce, to nie było jego przeznaczenie. Dowódca dziesiątego widział jak jego oddział reagował, byli przerażeni, nawet bardziej niż ich dowódca. Do tego nie było już czym strzelać, trzeba było walczyć wręcz. ~Niedobrze, oj w pytę nie dobrze~ kołatało mu się w głowie naprzemiennie z myślami, jak stąd wypieprzyć dzielnie. Ale takiej możliwości niestety nie było. – Dziesiąty! Wycofać się z barykady i formować linię obronną przy pozostałych oddziałach, na placu! Włócznie na sztorc! Przygotować się do obrony! Jajca w garść i walczyć o przeżycie! – Wykrzyczał.
Sam wziął jedną z płonących pochodni, zajął pozycję na podniesieniu, tak by móc strzelać do atakujących i walił ze swej kuszy. Płonące bełty miały lecieć gdziekolwiek we wrogów, byle szybko i celnie. Pozycje miał taką, by być nie do sięgnięcia przez wrogów. Za nim jakiś mur, przed nim obronne linie. ~Oby te linie wytrzymały napór! – Patrzył z wielką nadzieją na oddziały, szczególnie na innych dowódców, dupnego Matta, Jeszcze dupniejszego Górę, na ‘swojego’ Schweine i Ortha. ~Oby kurna podołali!~ błagał bogów. |