Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 12:01   #3
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Krąg światła ode świecy kładł się na zaciśniętych w kreskę wąską ustach pani Ksymeny, którymi, wiedziała to już, całować żadnego męża nie będzie, złocił się na jej zbladłych, przezroczystych niemal policzkach. Ze ściany zieloonoka, wąskopalca Maryja patrzyła na nią zatroskana z ikony, do której pan Kusznierewicz umiłowany, jako prawosławny, modły zanosił. Popatrzyła pani Ksymena w oczy Bożej Rodzicielki i westchnienie charkotliwe uniosło jej wychudłe piersi. Trzech mężów pojęła, i trzech ziemi oddała, z żadnego dzieci się nie doczekując, i mimo tego, i dni swych przeczuwanego już kresu, z Maryją właśnie łączność największą i zrozumienie dzieliła. Matką nigdy nie będąc, matką się czuła i matczyne troski ją zgnębiły, jakże inne od tych dotychczasowych, od męskich iście sporów, problemów i walk.

- A niech to pieron nagły strzeli! - warknęła pani Ksymena nie po matczynemu i nie po bożemu, ale po Patulskiemu, z Patulskim wrodzonym gniewem i gorączką myśli palącą, które - chcąc nie chcąc - z Henrysiem hultajem i bratankami łapserdakami dzieliła.

Paroksyzm nagły ją chwycił z gniewu i kaszlem się zaniosła, usta dłonią zasłaniając, jakby zatrzymać chciała uciekającą duszę.

Wszystko diabli wzięli. A tak to przemyślała, z każdej strony zabezpieczyła się... nawet na mszę w intencji z bratem pogodzenia i małżeństwa przyszłego dała, i to niemało... Teraz przemyśliwa sobie zajadle, że klecha zapowietrzony może czegoś w mszy odeprawianiu nie dopełnił, Bóg zeźlił się i oto tego efekty...

Pawełek na widok Aldonki, którą mu na żonę przeznaczyła, głupio się zachował, ale może i odpowiednio... Kołpak ze łba zdjął i do całowania rączek rzucił się. A Aldonka woń gorzałki podłej wyczuła, nosek zmarszczyła, zesztywniała i z lodowatą uprzejmością wycofała się do swych komnat, tłumacząc, że słabuje.

- Na żydowskie kiełbasy moje plany - mruknęła pani Ksymena do Maryji, lecz zmarkotniała zaraz, wszak Maryja Żydówką była... dziwaczne losu zaplecenie.

Potem zaś potoczyło się jak husaria z pagórka. Przy obiedzie Pawełek Aldonce ku rozbawieniu przaśne żarty opowiadał, rechotali wszyscy prócz Aldonki, która na dobre w sobie się zamknęła, a wieczorem pani Ksymenie wyznała, że Paweł Patulski brzydki jest jako knur, i że - oczywiście - ona do klasztoru chce. Pani Ksymeny pogadanie z chrześniakiem zaś tyle tylko dało, że Paweł obiecał solennie, iż w takim razie "on do tej mimozy nie odezwie się więcej". I słowa, o dziwo, dotrzymywał... Jako zaś że natura pustki nie znosi, do Aldonki przysmolił cholewki mości Konrad Karaszewski. W innej sytuacji może i by rada była temu pani Ksymena. Karbowy iście jej przypominał męża jej drugiego, pana Białłozora, i z urody, i z wejrzenia, i z fantazji... i z tego nawet, że ku szabli niechętny był. Dogadali zresztą, że kuzyn to Białłozorów przez matkę daleki... w innej sytuacji zaiste rada by była, bo źle jej samej z człekiem tej kondycji nie było, póki trwało. Jednak Aldonka komu innemu była już przyrzeczona, jej własnej rodzinie! Tedy na widok karbowego, radzącego się przy wieczerzy Aldonki w kwestyjach gospodarskich z poważną miną i oferującego, że przy kolasie jej pojedzie do kościoła, pani Ksymenie zrazu włosy się wszystkie pod czepcem zjeżyły, a potem zmora jakaś straszliwa siadła na piersi i dusiła do teraz.

I coś z tym zrobić trzeba będzie, nim za daleko sprawy zajdą... Maryja patrzyła z troską z ikony, a w jej spojrzeniu pani Ksymena tak długo dopatrywała się przyzwolenie na kopnięcie karbowego w zadek, aż się wreszcie dopatrzyła. Wstawała już, by do Karaszewskiego się udać i sprawy mu jasno wyłożyć, gdzie jego miejsce w Patulskich dworze i by głowy za wysoko nie zadzierał, bo mu jeszcze w karku coś pierdyknie.I wtedy też rozległo się pana Karaszewskiego wołanie trwożliwe... mimowolnie uśmiechnęła się. Tako samo pan Białłozor wołał: Ksymeno! Ksymeno! Jadą na nas! Ratuj! A myślał naprawdę: Ksymeno, a uczyć coś, abym ja czynić nie musiał. Wielką sympatię miała pani Kusznierewicz do karbowego swego brata z uwagi na to podobieństwo, jednak nie stanie to na drodze Aldonki i Pawła małżeństwu. Jeno z większym bólem przyjdzie go odprawić.

- Uspokój się waści - rzekła głosem kojącym i klepnęła nawet karbowego familiarnie po ramieniu. - Myślałby kto, że orda ruszyła się, przeze Rzplitą przekradła się cichaczem by pod Mierzynowem z nagła wyskoczyć! To ile tych strzałów, skąd i kiedy?
Wysłuchała z powagą relacji, głową kiwając. Karbowy patrzył w jej twarz ptasią i oczy zajadłe, i choć decyzji jeszcze nie znał, juże odetchnął z ulgą wyraźną a wielką.
- Ja ruszę obaczyć - zdecydowała pani Ksymena. - Jednakże dwór niechroniony ostać nie powinien.
Pan karbowy tłumaczeniem zaniósł się męczącym, a za jego plecami drzwi uchyliły się cicho i stanęła w nich Aldonka, ubrana mimo pory późnej, z jasnym warkoczem przez ramię przerzuconym, ze świecą w jednej białej rączce i pistoletem skałkowym w drugiej.
- Zostaniem z panem Karaszewskim, ciotuchna, kogo trzeba pobudzim i bronić, nie daj Bóg, będziem - oznajmiła głosem cichutkim, lecz twardym.
- Wybij to z główki sobie, dziewczyno, do alkowy wracaj i zarygluj się! - warknęła pani Ksymena, ale zdanie zmieniła nim ostatnie słowa wybrzmiały. Aldonka na Ukrainie trzy ćwierci życia chowana pewnie lepiej z obroną była obznajomiona niż pan karbowy, wpatrzony w nią uwielbieniem jak w ikonę. Jeśli zaś Pawełka żoną miała zostać, będzie musiała jeszcze lepiej obznajomić się. By bronić siebie, dworu i dzieci, gdy hultaja tego wiatr gdzie poniesie.
- Dobrze - zgodziła się. - Jeno mi się w największy tłum jakby co nie pchaj.
- Bóg mi świadkiem, pani Ksymeno, nie dopuszczę, aby waćpannie Aldonie choć włos z głowy spadł, własne życie złożę - zapewnił karbowy i znów w Aldonkę zagapił się. Nie podobało się Ksymenie to spojrzenie, i nie podobał się jej uśmiech radosny karbowego, gdy ją przede dworkiem żegnał, łaskom Boga i świętych polecając. Ludzi znając zbyt dobrze, przeczuwała, iż karbowy może sam sobie do końca tego nie uświadamia, może wstyd mu i sromota to wyrazić słowem i nazwać...
... ale wolałby, aby Ksymena nie wróciła.
Jabłkowita klaczka inflancka pani Ksymeny zarżała radośnie na tą nieoczekiwaną nocną przejażdżkę. Pani Ksymena pistolety, prezent ode męża pierwszego, Łasiczkami zwane pieszczotliwe, w olstrach poprawiła, kołpak mocniej wbiła na głowę. Odchrząknęła flegmę parę razy, by jej w czasie jazdy paroksyzm nie złapał, i samotrzeć z pachołami uzbrojonymi na podjezdkach w stronę, skąd karbowy strzały posłyszał, pojechała z kopyta.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 07-05-2012 o 12:48.
Asenat jest offline