Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 13:45   #35
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Rozdział IV: W służbie Andoranu




Gdy wyszedł ze składu i dołączył do dziewczyn powoli już się ściemniało. Zauważył, że podziwiały nawzajem elementy swojej biżuterii, których wcześniej, co do czego był niemal pewien, nie posiadały. U Drusilli była to zdobiona liściastym motywem spinka do włosów, u Betty zaś niepozorna bransoleta z ledwo widocznym zygzakowatym wzorem.
- I jak poszło? - wypaliły niemal jednocześnie.
Streścił najważniejsze punkty spotkania. Nie było to wszak miejsce ani czas na dłuższe rozmowy, wyjaśnienia i wątpliwości.

Rozbity Dzban znaleźli dość szybko, starczyło kierować się jedynie w coraz ciemniejsze i bardziej obskurne alejki. Gospoda znajdowała się właśnie tam, w absolutnym centrum obskurności Macini. Nie była może aż tak odpychająca, jak meliny w mniej cywilizowanych i praworządnych państwach, prezentowała jednak przyzwoity poziom w swojej klasie. Weszli do środka, pozwalając owiać się stęchłemu, ciężkiemu od alkoholicznych wyziewów powietrzu. Poza tuzinem spitych bywalców w różnych stadiach melanżowego rozkładu dostrzegli też znajomą, poparzoną twarz. O dziwo Yalon wydawał się zupełnie trzeźwy. I zaniepokojony.
- Jesteśmy w dupie - stwierdził niezwykle elokwentnie, pospieszając, by weszli za nim do oddzielonego zawszoną zasłoną alkierza. Gdy tylko znaleźli się w środku i zasunął za nimi przegrodę w środku zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Niespodziewanie wyostrzyło to resztę ich zmysłów powodując, że odór panujący w dusznym, małym wnętrzu stał się prawie nie do zniesienia. Żołnierz zapalił brudną, stojąca na stole świeczkę. Zapachniało starym łojem.
- Piliśmy sobie już w najlepsze... - zaczął relacjonować. - ...i przyznać muszę, że ta dwójka gołowąsów sobie całkiem nieźle radziła... - wtrącił. - Gdy nagle na zewnątrz rozległy się jakieś krzyki i za oknem ujrzeliśmy tłumy uciekających w popłochu żebraków, złodziei i dziwek. Widok iście niecodzienny! - dodał z przejęciem. - A za nimi pieprzony Czarny Rycerz rozpędzony jak szarżujący tur. Wyglądało to tak jakby gonił kogoś konkretnego, choć przez cały ten spanikowany burdel nie dało się ujrzeć kogo. - popatrzył po nich upewniając się, że śledzą opowieść. - Chłopaki nie wytrzymali. Cholera wie, czy uderzyła im do głowy wypita gorzała, czy może przebudził się wrodzony kretynizm, ale niemal nie poszczali się ze strachu. Nim zdołałem ich powstrzymać, wypadli z karczmy spieprzając z całą resztą tchórzy. I tyle ich widziałem...

David patrzył na niego z uwagą przez chwilę, a potem zaklął głośno, odchylając się na krześle.
- Mam nadzieję, że nie okaże się, że mam chorobę morską i na statku także nie będę mógł się wyspać. Dziewczyny, znajdziecie nam jakieś kwatery na noc?
Spojrzał na nie, już nieco uspokojony. Było jasne, że muszą facetów odnaleźć, ale nie mogli chodzić w większej grupie przecież. Potem zwrócił się do Yalona.
- Jutro wieczorem mamy statek, dla nas wszystkich. Płynie do Westcrown, gdzie będziemy mogli się rozdzielić, tymczasem jutro rano będą tu ci z zamku. Do tego czasu musimy odnaleźć naszych uciekinierów i się gdzieś schować, na czas jak armia będzie przeszukiwała statki. Kim tam byli ci dwaj? Jeden bodaj jakimś uczniem stolarskim, swój do swego pociągnie? Widziałem tego całego rycerza, gonił jakiegoś staruszka.
Westchnął. Nie znał tego miasta, nawet nie wiedział jak zacząć.
- Trzeba podążyć za tłumem. Jakieś konkretne pomysły?
Widać było, że dodatkowe złe wieści tylko pogłębiły pesymizm żołnierza. Zawarczał jak poirytowany niedźwiedź.
- Cały ten chędożony tłum pognał gdzieś w stronę zachodniej bramy! Może ktoś w tamtej części grodu skojarzy tych dwóch błaznów?
- Oby tylko nie zaszyli się gdzieś za miastem - dodała Betty - Jeśli zwiali z Macini to w życiu ich do ranka nie znajdziemy.
- A jeśli biedaków aresztowali? - zapytała z przejęciem Drusilla, dodając jeszcze bardziej pesymistyczną wersję - Mówi się, że Czarni Rycerze potrafią wyczuć winę w ściganych.
- To prawda, niespecjalnie dobrze ją ukrywali, podobnie jak reszta tych idiotów - skrzywił się Yalon. - Jeśli ich mają, to pewnie zawlekli ich do garnizonu, tam stacjonują będący chwilowo w mieście Rycerze. Ale to pieprzona forteca! - zaklął siarczyście.

David wysłuchał tego z niemal słyszalnym zgrzytem zębów. Najwyraźniej szansa na odnalezienie tych dwóch była niemal zerowa, ale musieli spróbować.
- Pójdę najpierw ku bramie, spytam po drodze, czy ci czarni, jak ich nazywacie, kogoś schwytali. Może uda mi się też zdobyć rysopisy. Jeśli nie, to podążę do bramy i spróbuję się dowiedzieć, czy wychodzili. Tu jednak na sukces nie liczę zbytnio. Potem się zobaczy. Kto idzie ze mną? Proponowałbym jedną osobę, dwie nie rzucają się w oczy, a pozostałe dwie mogą zorganizować nocleg, kryjówkę na ranek i pozostałe duperele na podróż.
Jego towarzysze popatrzyli po sobie.
- Babeczkę którąś ze sobą weź... Gdy ludzie halkę zobaczą, zaraz im się języki rozwiążą - doradził Yalon, szczerząc się bezczelnie do dziewczyn.
- Ja bym chętnie z tobą poszła... - stwierdziła niepewnie Drusilla unikając wzroku żołnierza.
- No to postanowione! - Yalon klasnął w dłonie. - Chodź cukiereczku, poszukamy nam jakiegoś przytulnego pokoju. - wypalił do próbującej uśmiercić go wzrokiem Betty.

Nie było czasu do stracenia, łotrzyk z czarodziejką pognali więc czym prędzej w stronę zachodniej bramy wypytując wszystkich napotkanych po drodze mieszkańców miasta. Na pierwszym etapie wokół karczmy były to głównie miejscowe męty i zbiry, czające się gdzieś w ciasnych zaułkach i mrocznych bramach. Przez dłuższy czas David nie pytał nikogo, tu przy samej karczmie wszystkiego co mógł dowiedział się już Yalon. Potrzebowali konkretów, a nie kupowanych za pieniądze popłuczyn. Na początek szukał zwykłych mieszkańców miasta, najlepiej przekupek lub żebraków, kogoś, kto wyglądał, jakby często przebywał w tym samym miejscu.
- Drussillo, to zaklęcie... jesteś w stanie sprawić, by ktoś nas bardzo polubił? To mogłoby pomóc, zwłaszcza, gdy będziemy już blisko bramy.
Przytaknęła przymykając oczy, jakby próbowała się skoncentrować na czekającym ją zadaniu.
O tej porze na ulicach w porządniejszych dzielnicach nie było już wielu przechodniów, musieli więc uważnie rozglądać się po mijanych alejkach, by uchwycić wzrokiem kogokolwiek do wypytania.
W końcu zauważyli jakąś wymizerowaną babulkę, która siedziała w parterowym oknie przylegającym do interesującej ich ulicy. Gdy tylko zauważyła, że na nią patrzą wystraszyła się i chwyciła za okiennice, by je zamknąć. Drusilla subtelnie skierowała w jej stronę dłoń, po czym wypowiedziała kilka słów zaklęcia.
- Proszę pani... - spróbowała nieśmiało po rzuceniu czaru.

Babinka trochę zmieszana puściła okiennicę i uśmiechnęła się do nich serdecznie.
- Aj wy młodziaki - pokiwała do nich wysuszonym palcem - O tej porze już dawno winniście być w domu! - napomniała ich dla zasady.
- Już idziemy...Tylko o coś spytać chcieliśmy...
Opisała babince Jona i Gyna wspominając o okolicznościach w jakich mogli się tam pojawić.
- To jacyś wasi przyjaciele? Macie szczęście, że mam dobrą pamięć i oko do ludzi! - stwierdziła z satysfakcją. - Schowali się tam za wozem i przeczekali aż ci wszyscy głośni ludzie pobiegną dalej. Nie poszczęściło im się jednak, bo chwilę później przyszli tu strażnicy. Pewnie z powodu tego okropnego hałasu! Z tego, co słyszałam, to stwierdzili, że wasi przyjaciele podejrzanie się zachowują i dla pewności zabrali ich do dzielnicowego posterunku na przesłuchanie. Przykro mi - dodała jedynie w ramach dobrego wychowania. Widać było, że długie lata życia w Cheliax skutecznie znieczuliły ją na los innych.
David zaklął paskudnie w myślach. Do staruszki się jednak miło uśmiechnął.
- Może nam pani wskazać ten posterunek? To zupełnie niewinni ludzie, przestraszyli się tylko rycerza. Może uda nam się kogoś przekonać o tym.
- Niewinni? Ależ oczywiście, młody człowieku. - przytaknęła mu z grzeczności. - Z pewnością wszystko się wyjaśni.
Nie trzeba było być wybitnym znawcą charakterów, by zauważyć, że nie wierzy w ani jedno słowo.
- Powodzenia! Ładna z was para! - pomachała im na pożegnanie.
Na szczęście dość dokładnie wytłumaczyła im jak dojść do dzielnicowego posterunku. Nie wyglądał on na ciężko strzeżony garnizon, o którym wspominał Yalon, choć obronności też mu nie brakowało.


Początkowo ciężko było stwierdzić, które drzwi strażnicy przeznaczone były dla obywateli, wszak raczej niewielu z nich się tam dobrowolnie zjawiało. Największe z odrzwi, ulokowane od strony ciasnego, wewnętrznego podwórka miały jednak zasuwkę na wysokości oczu - co mogło być wskazówką, iż właśnie tamtędy po wcześniej wizualnej inspekcji wpuszczano obcych. Całość sprawiała dość ponure wrażenie mordowni, w której obywatele znikają bez śladu. W powietrzu unosił się dziwny, ciężki do zdefiniowania zapach. Drusilla wyglądała jakby najchętniej stamtąd uciekła, zachowywała jednak słabe pozory odwagi i determinacji. Wchodzenie do środka tak bezpośrednio mogło być wyjątkowo głupie. Czy warto było się narażać? Wziął Drusillę delikatnie za rękę i zatrzymał, podchodząc do ściany jakiegoś budynku.
- Nie możesz tam wejść. Nie ma sensu ryzykować życiem nas obojga. Zostałem w jakiś sposób poświęcony przez kapłana Asmodeusa, może to i zwykła bezczelność wystarczą? Wiesz cokolwiek o takich miejscach, co mogłoby mi się przydać? Nie mam szans podchodząc jako biedny obywatel chcący uratować towarzyszy, to oczywiste. Oczywiste jest także to, że jeśli odkryją moje prawdziwe zamiary to już stamtąd nie wyjdę.
Odetchnął głęboko, głośno wyrażając swoje obawy i plany.
- Przebierać się chyba też nie ma sensu, mogą łatwo odkryć podstęp. Chyba, że za jakiegoś kapłana. Jak tu ma się straż do kapłaństwa, na ile ci drudzy mogą rządzić pierwszymi?
- To zależy... - zamyśliła się. - Zwykły strażnik, czy sierżant powinien poradzić się w takich sprawach przełożonego, jednak ludzie obawiają się kapłanów i mogą się po prostu zbyt bać, by kazać kapłanowi czekać... - zmierzyła go wzrokiem. - Jednak ty nie masz ani szat, ani laski kapłana, a znak jest jedynie symbolem sługi świątyni... Chyba, że przekonałbyś ich, że przychodzisz z poleceniami od swojego mistrza... - popatrzyła mu w oczy pełna wątpliwości i obaw o jego zdrowie.

Skinął jej głową.
- Tak, to jeden pomysł. Drugi to wdrapać się na tę cholerną strażnicę i spróbować zrobić to po cichu. Tylko w tym drugim przypadku wyprowadzenie potem dwóch ludzi, zwłaszcza, jeśli już ich poobijali... będzie trudne.
Skrzywił się, bowiem dla niego drugi sposób był jasny - musiałby zabić tych głupców.
- Jeśli są takimi tchórzami, jak opisał to Yalon, to muszę jednak spróbować ich wyciągnąć. Inaczej jeszcze tej nocy wyśpiewają o nas absolutnie wszystko. Życz mi szczęścia i schowaj się w okolicy. Zobaczymy czy szczęście mi sprzyja.
Uśmiechnął się kwaśno i niezbyt wesoło.
- Czekaj! - przygryzła wargę. - Mogłabym spróbować ich zająć... Czasem żony więźniów przychodzą do posterunków prosić o łaskę dla swoich mężów... - jej oczy zaszkliły się. - Mogłabym odwrócić ich uwagę... Sprawić, by byli zbyt zajęci, by cię dostrzec...
Pokręcił głową, dotykając lekko jej policzka.
- Nie, Drussillo. Jak mówiłem, nie ma sensu ryzykować życiem nas obojga, a twoim przypadku jeszcze czymś innym. Jesteś dobrą osobą i niech tak zostanie, trochę dobra przyda się temu światu. Poradzę sobie, choć najpierw muszę dowiedzieć się czegoś o głównym kapłanie w tym mieście.
Na moment przytuliła twarz do jego dłoni, ciesząc się jego bliskością. Potem wzięła ją w swoje i przytaknęła, trochę pocieszona, choć nadal pełna obaw.
- W Macini jest nim ojciec Baltan, stary i wyjątkowo bezwzględny człowiek, oddany w pełni służbie świątyni. Powiada się, że na swój sposób jest sprawiedliwy, nie odpuszczając "grzechów" nikomu, niezależnie od bogactwa, czy wpływów. Dlatego stoi ciągle w konflikcie z Thrune. Każe nazywać się infernalnym ojcem i znany jest z tego, że jako jedyny z duchownych o takim statusie rezygnuje ze zbrojnej eskorty, zamiast tego wszędzie towarzyszy mu czarny mastiff o czerwonych ślepiach, Charon. - wyrecytowała niemal bez zastanowienia, udowadniając, że nie minęła się powołaniem.
- W porządku, być może wzbudzi odpowiedni strach - przytaknął samemu sobie słysząc jej słowa. - Może to wystarczy. Czy ma jakieś konkretne sługi, albo czy oni się jakoś specyficznie ubierają lub zachowują? Nie wierzę, że tacy zwykli strażnicy są niezwykle bystrzy. I oby nie byli.
Nie wyswobodził ręki z jej dłoni, delikatny dotyk był przyjemny i irracjonalnie trochę dodawał otuchy, choć David miał prawie pewność, że wcześniej pracował sam. To by nawet pasowało, choć teraz nie miał także ochoty poświęcać swoich towarzyszy, aby osiągnąć cel.
Pokręciła przecząco głową.
- Jeśli ma swoich ulubionych sługów spośród tych należących do świątyni w Macini, to nie jest to wiedza powszech...
Zamilkła, gdy gdzieś z głębi strażnicy dobiegł ich niewyraźny, stłumiony dźwięk. Mógł to być krzyk sierżanta na podwładnego, mógł to być jednak też ryk torturowanego człowieka. W takim miejscu, jak to wszystko brzmiało niepokojąco.
 
Tadeus jest offline