Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2012, 23:43   #31
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David nie zamierzał się przed nikim tłumaczyć. Zabijając kobietę dolał i tak tylko oliwy do ognia, skoro przecież i tak był przez nich ścigany. Do Drusilli podszedł tylko raz, nim do końca rozwinęli obóz.
- Przepraszam, że musiałaś być tego świadkiem. Wiem, że masz miękkie serce. Ale czasami inaczej się nie da. Tam w lesie uratowałem też tylko tylu, ilu mogłem bez narażania wszystkich.
Nie tłumaczył się, przyjmując do wiadomości jej oddalenie, choć zastanawiał się, jak taka jak ona mogła być szpiegiem. Zresztą Betty też nie do końca pasowała, była zbyt gwałtowna.
- Wiem, że zrobiłeś to, by nas uratować. - dziewczyna spojrzała trochę cieplej w jego oczy. - Chodzi tylko to, że ty... - zamilkła szukając odpowiednich słów. -To wyglądało tak, jakbyś nic przy tym nie czuł, ani po... Boję się ciebie takiego... - głos jej się złamał, nie dała mu już nic powiedzieć, oddalając się z ledwo skrywaną wilgocią w oczach.

W czasie rozmowy przy ognisku David uniósł dłoń w uspokajającym geście.
- Spokojnie. On tylko żartował. Przecież nie narażałby się na to, że wbiję mu sztylet w plecy, gdy będzie spał.
Powoli przeniósł wzrok na Yalona. Wzrok twardy, ale pozbawiony groźby. Przynajmniej jeszcze.
- Na imię mi Joseph, nie pochodzę stąd. Nie do końca pojąłem jeszcze wszystkie zwyczaje, obyczaje i fakty. Szybko się jednakże uczę. I jak już to ująłeś, jestem człowiekiem wielu talentów, zapewniam, że nie cyrkowych. Najprościej zwać mnie podróżnikiem, bo nie jestem człowiekiem, który mógłby spokojnie żyć w wiejskiej chacie i uprawiać rzepę.
- Niech wam będzie... - żołnierz przyklasnął w dłonie, trochę zbity z tropu powagą łotrzyka. - Niech więc będzie żeś Joseph, podróżnik z dalekich stron. Z północy pewnie gdzieś? - zrezygnował widząc jego spojrzenie. - No dobra... - wyraźnie się zasępił. - Widzę żeście nie w nastrojach do pogaduch. Prześpijmy się więc, może po drzemce będziecie bardziej skorzy do figli.

Po paru godzinach łotrzyka obudził dziecięcy śmiech. Otworzył oko dostrzegając Gyna i Jona siedzących na warcie przed chatą. Wydawali się czujni, nic nie wskazywało na to, by cokolwiek wzbudziło ich obawy. David pomyślał już, że coś mu się śniło, gdy dźwięk się powtórzył. Wysoki, piskliwy chichot taki jaki słyszy się u bawiących się dzieci. Wartownicy nadal siedzieli na swoich miejscach, spokojnie rozglądając się po okolicy. Łotrzyk kątem oka zauważył, jak powietrze na skraju obozu zamigotało, gdy skoncentrował jednak wzrok na dziwnym zjawisku, nic już tam nie było. W jego głowie rozbrzmiał wysoki figlarny głosik.
- Cichy człek, cichy człek, gdzie się podział cichy człek? - zaśpiewał, w rytm dziecięcej rymowanki.
David poderwał się błyskawicznie, zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Rozejrzał się, a potem wypowiedział słowa zaklęcia. Przy okazji zrobił też nieco hałasu, zwracając na siebie uwagę strażników. Przyłożył palec do ust, nakazując ciszę i wskazał gestem na las. Gdy skończył zaklęcie, ruszył powoli w ich stronę.
Zaklęcie pozwoliło mu jedynie wyczuć niewyraźną, słabą aurę gdzieś na skraju lasu. Po chwili i ona zniknęła. Dwójka kuszników kiwnęła porozumiewawczo głowami, jeden z nich podczołgał się do chrapiącego w najlepsze Yalona, tykając go w nogę, drugi, pochylony, wycelował bełt we wskazaną stronę. Żołnierz obudził się gwałtownie, chwytając odruchowo za sztylet. Nie dojrzał co prawda żadnego zagrożenia, jednak wojskowy trening robił swoje. Zachował ciszę spoglądając pytającym wzrokiem na Davida i przysuwając do siebie leżącą nieopodal zbroję.
- Bywam tu, bywam tam, brzydkie tajemnice znam! - zadźwięczało łotrzykowi w głowie, a jego zmysł magii znów wskazał lekkie zawirowania, tym razem głębiej w lesie.

Być może zignorowałby to, gdyby nie brak pamięci o poprzednim życiu. To zmuszało do szukania odpowiedzi, jakichkolwiek odpowiedzi. Był pewny tego, że to niezbyt mądre zachowanie, ale jego ciekawość była zbyt duża. Dał znak innym, aby nie ruszali się z miejsca.
- Coś tam jest. Sprawdzę to, zostańcie tu.
Nie była to rzecz jasna cała prawda, ale co poradzić? Być może przybiegną, gdy zawoła o pomoc, być może nie. Ruszył powoli i ostrożnie, kierując się ku oddalającej się mocy. Jego towarzysze spojrzeli po sobie, najwyraźniej nie mieli jednak zamiaru z nim dyskutować.

Gdy wszedł między drzewa omiótł go mdlący fetor rozkładającego się zgniłego mięsa. Na pniach siedziały całe chmary bzyczących leniwie tłustych much.
- Ciebie znam, dobrze znam, nie przyniosłeś łupu nam! - rozbrzmiało w jego głowie, lecz tym razem dziecięcy głos był dziwnie chrapliwy. Rzucone przez Davida zaklęcie przestało działać, nie czuł więc już związanej z przybyszem aury. Istota mogła być wszędzie.
Nie użył po raz drugi swojej mocy. Zamiast tego podążył za smrodem, przytykając sobie do nosa rękaw ubrania. Fetor był nieznośny, ale wskazywał też na jedną ważną rzecz - trupy leżały tu dość krótko. Rozglądał się uważnie, zwracając uwagi na każdy możliwy szczegół otoczenia. Zaklął szpetnie, nie znajdując nic konkretnego. Stanął w miejscu, chcąc już zawracać, ale nagle się powstrzymał.
- Pokaż się. Porozmawiamy o łupie.
Coś niewidzialnego przeleciało pomiędzy drzewami za jego plecami. Na potylicy poczuł powiew lepkiego, smrodliwego powietrza. Po chwili zza pnia usłyszał ciąg słów wypowiedzianych w jakimś charczącym plugawym języku. Tym razem nie była to telepatia, lecz mimo wszystko zrozumiał każde słowo. Musiał wcześniej znać tę mowę.
- Gdzie on jest? Gdzie go masz? Lepiej jak go szybko dasz! Zostaw go, połóż tu, ja dostarczę klejnot mu!
David rozłożył lekko ręce, w geście bezradności.
- Wybacz mi, ale nie wiem kim jesteś. Jakiś czas temu straciłem pamięć, jeśli potrafisz wejść do mojej głowy, to wiesz, że to prawda. Musisz opowiedzieć mi całą historię. Komu, jaki klejnot...
Mówił spokojnie, powoli, ale cicho. To nie były informacje przeznaczone dla ludzi, którzy mu towarzyszyli i zostali w obozie.
Za pniem coś charknęło w geście zniecierpliwienia i irytacji.
- Dawaj go! Nie baw się! Nie nabierzesz znowu mnie!
Istota zrzuciła niewidzialność ukazując swoją prawdziwą bluźnierczą formę.


Buchnął od niej jeszcze silniejszy smród niż wcześniej.
- Dawaj, dawaj, dawaj! - zeszpecona dziecięca twarz wykrzywiła się w gniewie. Skrzydła pokracznej istoty zatrzepały nerwowo.
David powoli, nie zwracającym na siebie uwagi gestem zaczął wyciągać broń. Cały czas jednak patrzył na tę szkaradę. Ciekawy był, czy istota kłamie czy może kiedyś faktycznie ją już spotkał. To mogło być kluczowe.
- Uspokój się, albo nic nie dostaniesz. Czy zrobiłaś to, za co należy się łup czy zapłata?
Gdyby zaatakowała, miałby jasność. Teraz jednak wciąż najpierw wolałby usłyszeć jakiekolwiek konkrety.
- Należy? - odparła istota z oburzeniem, wycharkując pod nosem serię plugawych przekleństw. - Służyć masz! Tak cię wykuł władca nasz! - istota wyrecytowała ciąg magicznie brzmiących słów, których łotrzyk nie zrozumiał. Poczuł jak jakaś potężna siła napiera na jego świadomość próbując go sobie podporządkować. Coś głęboko skrytego w jego głowie zniwelowało jednak niemal natychmiast mentalny atak. Istota popatrzyła na niego zdziwiona, jakby w ogóle nie brała pod uwagę, że komenda może nie zadziałać. Wybałuszyła oczy.
- Znikam wnet, lecę stąd, ujawnianie to był błąd! - odwróciła się niezgrabnie z zamiarem rozpoczęcia ucieczki. - Nie przewidział tego tu, cenne wieści zniosę mu!
 
Tadeus jest offline  
Stary 23-04-2012, 09:39   #32
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
David zaklął ponownie, tym razem z związku z tym, że w dłoniach miał miecz, a nie łuk. Za późno jednakże było na to, by ten fakt zmieniać. Rzucił się do przodu, mając zamiar dogonić tę istotę i przyszpilić ją do ziemi. Być może wtedy wreszcie wyjawi co to za "mu". *
Łotrzyk dopadł bzyczącego panicznie stwora, nim ten jeszcze zdążył się na dobre rozpędzić. Cios miecza trafił niemal idealnie, klinga z sykiem zagłębiła się w chorowicie wyglądającym diabolicznym odwłoku. Z rany trysnęła czarna, cuchnąca krew. Gdy David wyjął klingę zauważył, że część zadanej rany niemal od razu się ponownie zasklepiła.
A diabeł najwyraźniej wkurzył się nie na żarty. Odwrócił się błyskawicznie ochlapując przeciwnika nadal lejącą się z ciała juchą, po czym zamierzył się na niego zgniłymi dziecięcymi ząbkami, próbując udziabać go w twarz. Tylko nadzwyczajnemu refleksowi łotrzyk zawdzięczał fakt, że nadal posiadał nos. Odchylił się unikając ciosu. I szybko cofnął się do tyłu, sięgając wolną dłonią po sztylet z zimnej stali. To stworzenie było zdecydowanie zbyt odporne! Jego niepozorny, bluźnierczy wygląd najwyraźniej miał być tylko przykrywką. A łotrzyk nie miał żadnej broni, którą mógłby to coś zabić, a przynajmniej nic takiego nie przychodziło mu do głowy. Co najwyżej topór, który został w obozowisku, do którego powoli zaczął się cofać. Cały czas czujny i nastawiony na obronę.

Diabeł uśmiechnął się szyderczo, wskazując kaprawą łapką wyciągany przez łotrzyka sztylet.
- Aj, naiwny, nieuczony, toż to oręż na demony! - zacharczał w infernalnym rechocie.
Nie wyglądało na to, by miał zamiar kontynuować atak. Pokazał Davidowi wulgarny gest dłonią i sam zaczął się wycofywać. W tym samym momencie łotrzyk usłyszał za sobą kroki kompanów zbliżających się powoli do ich pozycji. Najwyraźniej zbyt długo go nie było i zaczęli się o niego martwić. David także nie zamierzał atakować. Chciałby zabić to stworzenie, ale nie chciał też ryzykować. Ani swoim życiem, ani tych, którzy nadciągali. Skoro stworzenie twierdziło, że to oręż na demony, to czym było? Diabłem? Kwestia do rozważenia na później.
- Wróć jak uznasz, że chcesz powiedzieć coś sensownego - warknął do stworzenia.

Diabeł zniknął między drzewami jeszcze zanim łotrzyk ujrzał pierwszych towarzyszy wyłaniających się z zarośli za nim.
- Wszystko w porządku? - upewniła się Drusilla spoglądając z lękiem na obklejone muchami drzewa.
- Tylko nie mówcie, żem się na darmo ubierał! - jęknął zawiedziony Yalon mierząc toporem w pobliskie zarośla, jakby w nadziei, że jeszcze zechce się wyłonić z nich coś do bicia.
- Słyszęliśmy coś jakby charczenie... - wyjaśniła ich przybycie Betty spoglądając na niego podejrzliwie.
- Zwiało. - David szybko uciął dyskusję. - I mam nadzieję, że nie wróci tej nocy z towarzystwem. Nie posiadałem broni odpowiedniej do tego, by to zabić.
Splunął na ziemię, wciąż czując na sobie posokę i kwas, który na szczęście już nie trafił w nic wrażliwego.
- Zdaje się, że te ziemie wcale jednak bezpieczne nie są.
- Trza było nas zawołać! - odparł żołnierz, wyraźnie zawiedziony, że ominęła go przednia bitka.

Nie rozmawiali o tym więcej. Dzień później dotarli do cywilizacji. W małej grupie bez większych problemów minęli posterunki straży chroniącej granice z nawiedzonymi terenami i dostali się na obszary rozciągające się wokół Macini. Było na co patrzeć. Wokół miasta pracowały setki drwali, cieśli i murarzy. Ścinano i budowano jak w ukropie, dosłownie na iczh oczach powstawały pod grodem nowe tartaki, kuźnie i zakłady rzemieślnicze. Przy linii wody widać było całe rzędy powstających w improwizowanych stoczniach morskich kadłubów.
- Imperium Cheliax się odradza - odparł z przekąsem Yalon. - A każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie zaciąga się, by na tym zarobić. - wyszczerzył zęby wskazując z dumą własny pękaty mieszek. - Mam w mieście zaufaną spelunkę, nikt tam nie będzie o was pytał, znajdzie się tam też miejsce dla Jona i Gyna, pokażę chłopakom, jak pije się w Absalomie!. - zarechotał.
- My z Drusillą mamy inne plany. - uprzedziła Betty, chwytając za rękę towarzyszkę. - Musimy w porcie odwiedzić pewnego przyjaciela - spojrzała porozumiewawczo na Davida.
David spojrzał na nie pytająco.
- Chcecie, bym wam towarzyszył?
Przytaknęły, pokazując mu, by poszedł z nimi.
- Nas znajdziecie w karczmie pod Zbitym Wazonem, w starej dzielnicy rzemieślniczej. - rzucił im na odchodnym Yalon, zabierając ze sobą resztę mężczyzn. - Zajrzyjcie tam wieczorem, musimy obmówić parę spraw!

I tym samym rozstali się, wchodząc do tętniącego życiem grodu przez dwie różne bramy.
- Spotykamy się z naszym łącznikiem. - zwierzyły mu się dziewczyny, gdy znaleźli się w spokojniejszym miejscu, w jednej z alejek. - Jeśli zechcesz, to w czasie naszej rozmowy wspomnimy o tobie. - zaproponowała mu Drusilla - Może zgodzi się zapewnić ci transport z Cheliax to jakiegoś bezpieczniejszego kraju. Jakby nie patrzeć, zabiłeś krewną królowej...
- Wiesz jak się mówi... wróg mego wroga... - dodała Betty, a w jej oczach zauważył namiastkę podziwu dla jego dotychczasowych czynów. - Andoran, nasza ojczyzna, z chęcią zapłaci za twoje umiejętności.
Łotrzyk zastanawiał się przez chwilę, w końcu tak na prawdę i tak nie zamierzał opuszczać tego kraju zbyt wcześnie. W końcu tutaj kryć musiały się odpowiedzi.
- Chciałem opuścić to miejsce jakiś czas temu, ale kilka wydarzeń... mogę równie dobrze pracować dla was. Poza tym strasznie ciężko opuścić towarzystwo tak pięknych kobiet.
Uśmiechnął się i skłonił lekko, choć rzecz jasna żartobliwie.
- Nie wiem tylko, czy moje umiejętności mogą zrównoważyć problemy. Jeśli powiążą zbyt wiele faktów, będę ścigany oficjalnie. Umiem zmieniać wygląd, ale to może okazać się niewystarczające.
- My też tam byłyśmy - przypomniała mu delikatnie Drusilla - nikt nie widział, kto to zrobił, więc równie dobrze mogą ścigać nas.
- Albo pomyśleć, że pożarły nas demony, po tym jak zabiły tę jędze, co w tamtej sytuacji było całkiem prawdopodobne - dodała Betty.
Popatrzyły na niego, nadal zmieszane natłokiem ostatnich wydarzeń.
- Nie możemy ciebie tam tak po prostu przyprowadzić - wyłuszczyła mu Betty z namysłem. - musimy wpierw sami z nim porozmawiać i przedstawić mu sytuację.
- Najlepiej więc będzie jak spotkamy się za parę godzin. Może przy wielkiej fontannie na głównym targu? - tylko uważaj na siebie - dodała Drusilla z troską.
- Taaa... ten to potrafi wszędzie wpaść w kłopoty...
- Chyba taka moja natura. Niech więc będzie, przy fontannie. Może w międzyczasie uda mi się gdzieś sprzedać tę cholernie ciężką tarczę.
Rozstał się z dziewczynami, postanawiając zwiedzić miasto i pozbyć się tego rzucającego się w oczy fragmentu ekwipunku.

Macini prezentowało się całkiem barwnie, choć łotrzyk prawie od razu rozpoznał, iż było to raczej miasto pracy, niż kultury. Wokół głównego targu niby rozciągała się skromna starówka mieszcząca paręnaście zabytkowych kamienic, stary teatr i kilka szlacheckich posiadłości, cała reszta miasta wydawała się jednak niemal nowa. Najwyraźniej gród, podobnie jak Źdźbła nie grał wcześniej zbyt dużej roli i rozrósł się dopiero w związku z aktualną strategią gospodarczą odradzającego się imperium. Ilość mijanych na ulicach strażników nie była może oszałamiająca, większość nich była jednak wyposażona w zadbany i przyzwoity ekwipunek. Cheliax dbało o swoich zbrojnych. To widać było też po licznych oddziałach żołnierzy, którzy nie pełnili w mieście żadnych funkcji, ale czekali na transport w inne części imperium. No i był tam jeszcze port. Aktualnie wielki plac budowy. W oddali na wodzie łotrzyk ujrzał całe szeregi barek. Pracujący na nich robotnicy wyposażeni w skomplikowane spuszczane pod wodę drewniano-linowe konstrukcje zdawali się pogłębiać dno. Zapewne przyszłościowo chciano tu przyjmować i najcięższe morskie statki.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-04-2012, 19:54   #33
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Ku uciesze łotrzyka życie w Macini nie kończyło się jednak na pracy. Drugą ze specjalności miasta był handel. Wszak było to miejsce przeładunku towarów z całego regionu. Wybór dóbr na straganach był wręcz przeogromny, choć łotrzyk szybko dostrzegł, że najcenniejszymi przedmiotami handlowano jedynie w ekskluzywnych sklepach na starówce. Właśnie był w trakcie podziwiania zasobów jednego z nich, gdy instynktownie wyczuł zagrożenie. Kątem oka dostrzegł ciemną, masywną postać wchodzącą na zalany tłumem rynek. Był to rycerz w masywnej czarnej zbroi, takiej jaką łotrzyk pamiętał ze Złocistych Wzgórz. Stalowy olbrzym rozejrzał się po placu po czym ruszył przed siebie, niepowstrzymany jak góra lodowa. Ludzie panicznie schodzili mu z drogi wpadając na siebie. Tłum się rozstąpił. I wtedy David dojrzał jeszcze jedną ciekawą postać, jakiś starszy mężczyzna, który do tej pory stanowił niepozorną część ludzkiej tłuszczy nagle zerwał się do ucieczki, wpadając w ciemną alejkę. Rycerz również przyspieszył, bez słowa ruszył za nim, jakby jego zbroja nic nie ważyła. Ciężka stal buciorów zadudniła głucho o bruk.
Bieg za nimi przyciągnąłby zdecydowanie zbyt wiele uwagi. Najwyraźniej nie był tu jedynym zbiegiem, ale tym razem to nie na niego polowano. A może temu mężczyźnie zwyczajnie zabrakło opanowania? David nie zastanawiał się nad tym zbyt dużo, choć chciałby poznać naturę i możliwości tych zakutych w zbroję. Przesunął się nieco, mając nadzieję zerknąć do zaułka. A potem udać się do kupca. Nie w jego interesie było mieszać się do wszystkich spraw.

Niestety, ścigany i ścigający niemal od razu zniknęli mu z pola widzenia wbiegając głębiej w labirynt alejek. Tłum odsapnął i powrócił do poprzednich zajęć. Wszak pieniądze się same nie zarobią. I tak samo uczynił David. Po zorientowaniu się w lokalnych cenach postanowił wpierw sprzedać posiadaną magiczną tarczę i garść rubinów, które dostał od kapłana Asmodeusa. Razem zdobył 620 złotych monet, co stanowiło całkiem przyzwoitą sumkę. Nie musiał jej też specjalnie długo nosić, wszak miał zamiar zakupić za nią jakąś broń zdatną na czarty. Całe to zamieszanie z typami i materiałami oręża przywróciło mu część dawnej wiedzy. Przyłapał się na tym, że oglądając różne typy kling wiedział do czego i w jakich warunkach ich najlepiej użyć. Świadczyło to niewątpliwie o tym, że w jego poprzednim życiu zdarzało mu walczyć z niejedną, nierzadko egzotyczną kreaturą.

Tylko na co miał się zdecydować? Zdecydowana większość przedmiotów była ze względu na cenę poza jego zasięgiem.
Jeden z kupców oferował 10 srebrnych strzał w całkiem przyzwoitej cenie 30 złotych monet. Łotrzyk wiedział, że tego typu srebro zadawało obrażenia troszkę słabsze od normalnej broni, za to raniło poważniej czarty. Był tam jeszcze doskonałej jakości srebrny sztylet. David stwierdził, że był bardzo starannie wyważony, jego klinga miał jednak takie same wady jak srebrne strzały i raniła trochę słabiej. Kosztował 322 złocisze.

Z ciekawych przedmiotów łotrzyk zauważył też stoisko wytwórcy łuków. Czarna cera jego właściciela świadczyła tym, iż zapewne pochodził z innych stron. Wystawiona przez niego broń również nie wyglądała na typowe łuki stosowane w Cheliax. Sklejone z wielu warstw i wygięte w przeciwną stronę niż zwykle sprawiały wrażenie nieporęcznych. Łotrzykowi coś we wnętrzu jego głowy mówiło jednak, iż nie widział ich po raz pierwszy.
- Bądź pozdrowiony, przyjacielu - skłonił się sprzedawca, posyłając łotrzykowi szeroki uśmiech białych zębów. - Co T'arnesh może dla ciebie zrobić w ten piękny pochmurny dzień?
Po krótkiej rozmowie okazało się, że każdy z wystawionych łuków dopasowany był do konkretnej siły mającego władać nimi użytkownika. David wypróbował parę z krótszych łuków był w stanie wygodnie napiąc jednak tylko niewielką ilość z nich.
- Ten łuk jest dobry dla ciebie - odparł, wskazując najciemniejszy i najcichszy z nich. - Słucha ciebie jak brata, będzie ci dobrze służył. Dla ciebie tylko 400 krążków.
Srebrny sztylet wyglądał na świetnie wykonany i wyważony, ale jednocześnie cholernie mało skuteczny. Zbyt mało, aby zainwestować w niego pieniądze. Nawet jeśli ranił demony, David musiałby wbijać go w bestie ze sto razy, aby porządnie ubić. Znacznie lepszym wyjściem wydawały się strzały. Uśmiechnął się więc do kupca, kiwając głową.
- Dam ci czterysta, jeśli dorzucisz do tego jakieś ciekawe strzały. Tak czy inaczej potrzebuję srebrnych, przebijających czy umagicznionych, jeśli masz ich więcej, to jeszcze coś dorzucę.
Oczywiście najbardziej zależało mu na tych pierwszych. Bo szybko się doliczył, że na sztylet już monet mu nie starczy. Miał nadzieję, że nie szykowała się mu w najbliższym czasie żadna bitwa z demonami.
Czarnoskóry sprzedawca przytaknął. Rozejrzał się czujnie po ulicy, po czym wyciągnął spod stołu podłużne zawiniątko. Odchylił delikatnie materiał pokazując łotrzykowi grot skrytej tam strzały. Pokryty był jakimiś znakami. Sprzedawca przeszedł na szept.
- Poświęcona została przez kapłana z mojej ojczyzny i rani czarty podobnie jak srebro, lecz nie ma jego wad. - szybko schował pakunek, upewniając się, że nikt poza Davidem nie miał szans się mu przyjrzeć. - Czuję, że użyjesz tych strzał w słusznej sprawie, więc gotów jestem podarować ci je w prezencie, przyjacielu. Niestety przy sobie mam tylko jedną. Chciałbym więc byś wyświadczył mi małą przysługę... - nachylił się w jego stronę. - Dzisiaj nad ranem do portu przybił statek z mojej pustynnej ojczyzny, dalekiego Osirionu. Na pokładzie znajduje się przeznaczony dla mnie pakunek i człowiek, który miał mi go dostarczyć, jednooki Ali. Niestety doszło do jakichś formalnych problemów i straże nie pozwalają ani opuszczać im pokładu, ani znieść z niego ładunku. Gdyby udało ci się jakoś wyprosić dla mnie moją skrzynkę podarowałbym ci tuzin tych wspaniałych strzał.
Sprzedawca pokazał mu jakiś fantazyjny symbol wypisany na kawałku pergaminu.
- To moje imię zapisane w języku Osirionu. Poznasz po nim skrzynie, powinno być na niej wypisane.
David wyszczerzył się.
- Zgoda. Nie żebym ci jednak nie ufał, ale dorzuć do tego kilka srebrnych. Widziałem tu przed chwilą zakutego, nie chciałbym, aby taki na mnie naskoczył po tym, jak ci pomogę.
- Przyjacielu, z chęcią obdarzyłbym cie nawet i całym moim bogactwem, muszę jednak dbać o moją rodzinę! - znów pokazał serdeczną biel zębów odcinającą się od czarnej twarzy. - Poza tym nie posiadam srebrnych strzał, nie wyrabia się ich w mojej ojczyźnie. W ramach naszej przyjaźni mogę zaproponować ci jednak coś innego. - wyciągnął spod stołu mały woreczek. Gdy go rozwiązał zapachniało egzotycznymi ziołami.
- To lekarstwo z moich stron. Pozwala zasnąć chorym. Niektórzy jednak również wykorzystują je do usypiania zdrowych.
Uśmiechnął się niewinnie.
- Starczy tylko skruszyć trochę do mocnego trunku, by nie czuć było gorzkiego smaku. Pomaga mi usnąć nawet w te wasze mroźne noce.
David wziął woreczek, chowając go pod swoim ubraniem. Skinął głową.
- Wskaż mi ten statek. Mam nadzieję, że załatwię to szybko, jeśli się nie uda, powiedz przy okazji, gdzie mogę cię spotkać nocą. Gdyby mój niewątpliwy urok osobisty nie zadziałał szybko i skutecznie - skrzywił się na myśl o tym zadaniu, ale potrzebował tych strzał.
- Po zmroku również przyjdź tutaj, przyjdę, gdy zobaczę, że czekasz. Zaś statek poznasz na pewno. Staki z mojej ojczyzny mają dużo wioseł i lin.
I faktycznie, ten miał.



Stał prawie na końcu portu, przy wąskiej, nie rzucającej się w oczy przystani. A przynajmniej nie rzucałaby się w oczy, gdyby nie czwórka żołnierzy wykłócających się o coś z czarnoskórym rosłym mężczyzną odzianym jedynie w dłuższą przepaskę biodrową i rząd złoto-miedzianych dysków na szyi. Wrzeszczał coś w swoim egzotycznym języku, żołnierze nie rozumieli jednak najwyraźniej ani słowa i pokazywali jedynie, że nie wolno im się ruszyć z miejsca. Na statku David dostrzegł grupę osiriońskich marynarzy, rozglądających się po porcie z mieszanką zniecierpliwienia i zakłopotania. Niektórzy z nich zawinęli swoje mahoniowe ciała w zwierzęce skóry. Był wśród nich również starszy jednooki mężczyzna. Ten, z tego co łotrzyk by w stanie dojrzeć, wydawał się najmocniej przeżywać całą sytuację.
David podszedł niespiesznie do kłócących się, udając, że ciekawie przygląda się statkowi. Przy okazji ze wszystkich sił próbował sobie przypomnieć, czy ten język też kiedyś znał. Stanął przy żołnierzach, milcząc jeszcze jakiś czas, a potem odezwał się, ciekawym, spokojnym tonem.
- Dziwny statek. Skąd to przypłynęło?
Poddenerwowany żołnierz już szykował się, by opieprzyć go za dodatkowe zawracania mu głowy, gdy w ostatnim momencie się opamiętał. Może dlatego, że zobaczył porządną zbroję i łuk łotrzyka, a może po prostu kazano im być miłym dla obywateli? Nie miało to znaczenia. Żołnierz wskazał tubylca, skarżąc się na niego ciekawskiemu przechodniowi.
- Z Osirionu ponoć przypłynęli! Dzikusy jedne! Ludzkiej mowy za cholerę rozumieją, tylko mi tu tym swoim zwierzęcym bełkotem odszczekują! Gadam przecie im głośno i wyraźnie: Kazano mi zatrzymać ich statek do przybycia sierżanta, a ci nic! Dalej to swoje bulu bulu raka raka! - załamał ręce. - W klatkach się ich powinno trzymać!

Tymczasem David próbował wsłuchać się w język czarnoskórego handlarza i faktycznie coś to dało. Nie znał co prawda dokładnie tego języka, ale wydawało mu się, że znał kiedyś bardzo do niego podobny, choć czystszy i szlachetniejszy. W tym, który słyszał było sporo nowych niuansów i naleciałości z mowy codziennej. Mimo wszystko zrozumiał, że obcokrajowiec na zmianę zsyłał na strażnika po kolei wszystkie znane pustynne plagi i rozpaczał nad stanem barbarzyńskiego kraju, który nie honorował świętych umów handlowych i do którego jemu biednemu przyszło zostać wysłanym.
W pewnym momencie łotrzyk usłyszał też potężny, zwierzęcy ryk, gdzieś za sobą. Z jednego z wiekich żaglowców spuszczano właśnie na linach masywne, okryte płótnem klatki. W środku coś rzucało się dziko, uderzając z wielkim impetem o ściany więzienia. Wokół zebrało się sporo zatroskanych marynarzy i dwa oddziały żołnierzy. Żołdacy od osiriońskiego statku pozostali jednak prawie niewzruszeni, całe to zamieszanie było daleko od nich, a oni mieli inne zmartwienia i rozkazy.
David wykonał uspokajający gest, próbując ignorować dźwięki tego czegoś, co próbowało wydostać się z klatki. Chyba wolał nie wiedzieć co to jest, podobnie jak żołdacy tutaj, miał inne problemy. Podszedł bliżej obcokrajowca, przypominając sobie z trudem słowa w jego języku. Nie miał pojęcia czy tamten go zrozumie, ale musiał spróbować.
- Spokojnie. Oni proszą by czekać trochę.
W międzyczasie wyjął także kartkę z imieniem kupca, pokazując ją czarnoskóremu. Po drodze dopiero się zorientował, że ten może nie umieć czytać, więc zamiast tego wskazał najpierw na siebie, a potem na pokład.

Gdy tylko handlarz usłyszał, że David posługuje się cywilizowanym językiem natychmiast się rozpromienił i zaczął zasypywać przybysza obfitującą w szczegóły i bluzgi wersją ostatnich zdarzeń. Łotrzyk tylko z trudem odwrócił jego uwagę od marudzenia i skierował ją na kartkę. Handlarz, a jak łotrzyk właśnie dowiedział się i kapitan, nie miał nic przeciwko temu, by ten wszedł na pokład i zabrał obiecany towar.
- Ci barbarzyńcy nie pozwolą jednak wejść na pokład tobie! Larwy we łbie i piach w uszach! - przeklął - Powiedz, że papirus mamy, święte dokumenty i pakty handlowe! - kapitan pomachał mu przed oczami wyblakłym od słońca nieforemnymi płatami jakiegoś dziwnego papieru. Wszystko na nim było zapisane w osiriońskich szlaczkach.
Davidowi nie podobało się to wszystko, ale póki miał do czynienia ze zwykłymi żołdakami czy jakimś tam sierżantem to sprawa nie była jeszcze zbyt niebezpieczna. Tak zrobiłoby się, gdyby do tego wszystkiego dołączył jakiś nieczłowiek z górnej półki. Zwrócił się spokojnym tonem do żołnierzy.
- Czy wasz sierżant mówi w ich języku? Jeśli nie to nic tu po nim. Mają prawdziwe dokumenty, pozwalające im na handel. Tyle, że zapisane w ich języku.
- A ty skąd wiesz? Na urzędowych dokumentach się wyznajesz? - warknął żołnierz przyglądając mu się podejrzliwie. Zerknął też niechętnie na zapisane złotą czcionką pergaminy. - Faktycznie, wyglądają na drogocenne i tu na dole jest na nich też coś jak wyblakła pieczęć Cheliax... - odkrył zaskoczony, spoglądając to na kapitana, to na łotrzyka, który nagle, niespodziewanie zajął stanowisko w całej sprawie.
Żołnierze naradzili się.
- Powiedz mu, że może zacząć znosić towary na ląd, ale musimy je sprawdzić nim wprowadzi cokolwiek do miasta. - popatrzył spode łba na obcokrajowców. - I niech się pospieszą skoro już tyle czasu namarnowali!

David wciąż zachowując spokój, choć lekko się już irytując tymi tępawymi strażnikami, przekazał jego słowa czarnoskóremu. Dodając przy okazji coś od siebie.
- Jeśli macie coś, co mogłoby zostać uznane za niebezpieczne, nie pokazujcie tego teraz.
Miał nadzieję, że strażnik był domyślny, w końcu choćby to co miał dostarczyć David kupcowi mogło zostać uznane za... niegodne sprzedawania na lądzie. Łotrzyk miał jednak nadzieję, że nikomu nie będzie się chciało sprawdzać całego towaru.
Mylił się. Może i strażnicy nie byli bystrzakami, ale nadal było to Cheliax, gdzie procedury brało się na poważnie. Strażnicy ustawili się przy rampie, każąc otwierać sobie po kolei niemal każdy ze znoszonych na ląd pakunków. Osirioński kapitan zdawał się zupełnie spokojny, jakby był święcie przekonany o tym, iż wszystko będzie w porządku. David omiótł wzrokiem również resztę załogi, nie był jednak w stanie rozgryźć ich myśli.

W końcu zniesiono skrzynię oznaczoną imieniem handlarza. Strażnicy rzucili na nią okiem, jakby zastanawiając się, czy zaprzątać sobie nią głowę - wszak należała do tych mniejszych - ostatecznie jednak pokazali ręką, by niosący ją marynarz postawił ją na ziemię i podważył wieko. David nie mógł zatrzymać ich słowami. To natychmiast zwróciłoby na tę skrzynię niepotrzebną dodatkową uwagę. Klął teraz na to, że nie zapytał co tam było. Za błędy jak zwykle się płaciło. Ale może nie będą sprawdzali zbyt dokładnie? Albo z rzeczy, które mogłyby się im nie spodobać pojawią się tylko strzały, zawinięte i łatwe do zakrycia czym innym? Stanął blisko, gotowy zareagować, choć rzecz jasna wolał poświęcić towar niż ryzykować.

Wieko zostało podważone i zgromadzonym wokół skrzyni ukazały się setki skorupek jakichś egzotycznych orzechów. Strażnik z lekką obawą przed nieznanym towarem ostrożnie wsadził między nie rękę i pomacał. Po chwili pokiwał zawiedziony głową.
- Dobra, zamknijcie to i dajcie następną!
David zauważył jak jednooki Ali odetchnął z ulgą. Najwyraźniej już wcześniej dojrzał, że łotrzyk przyszedł z kartką od handlarza, bo tylko wskazał mu skrzynię, pokazując, iż może ją zabrać. Łotrzyk skinął głową i zabrał skrzynkę, czym prędzej się oddalając. Jego ciekawość była jednak zbyt duża, aby dokładnie nie przyjrzeć się jej zawartości czy nie zbadać pod kątem drugiego dna. Przy okazji zważając na ewentualne zabezpieczenia.

Znalazł ciche spokojne miejsce i zabrał się do uważnej inspekcji skrzyni. Większość z niej faktycznie wypełniona była szczelnie ciężkimi twardymi orzechami. Im głębiej wsadzało się w nie rękę tym większy stawiały opór. W końcu łotrzyk zauważył jednak podwójne dno. Wyjął je i obejrzał, dostrzegając, że od góry pokryte było połówkami orzechów, tak że ciężko było wyczuć pod nimi samą deskę. Na dnie poza 15toma strzałami dojrzał też dwa zwinięte zapieczętowane papirusy i wisiorek przedstawiający przebitego gwoździem żuka, był tam też woreczek z egzotycznie wyglądającymi, przedziurawionymi w środku monetami. Domyślił się szybko kilku rzeczy, ale nie miał czasu na przeglądanie papirusów. I prawdę mówiąc nie miał też ochoty. Zostawił wszystkie te rzeczy, wiedząc tylko, że od kupca zażyczy sobie wszystkich znajdujących się w kufrze strzał. Wziął też jedną z tych dziwnych monet, zastanawiając się, czy są zwyczajnymi pieniędzmi w ich kraju. Resztę schował tak, jak była wcześniej i poszedł do kupca.

Osirioński handlarz nadal stał na swoim miejscu. Rozpromienił się gdy tylko ujrzał łotrzyka niosącego skrzynię.
- Zaprawdę wnosisz dziś słońce w pochmurny żywot starego tułacza, przyjacielu! - rzekł serdecznie, zwalniając miejsce na stole - Jeśli możesz to proszę stań tutaj - wskazał mu miejsce, tak by zasłaniał skrzynię. - A ja wyjmę strzały, które ci obiecałem.
- Wyjmij wszystkie, które tam są. To moja zapłata za pomoc. Gdybym się tam nie pojawił kontrola byłaby znacznie bardziej szczegółowa, lub... nie byłoby jej w ogóle, jeśli wiesz o czym mówię. Nie próbuj też żadnych sztuczek i nie próbuj sięgać po nic innego od strzał.
Wskazał gestem na sztylet. Nie miał pojęcia, czy kupiec nie chciałby użyć choćby tego wisiorka, aby pozbyć się świadka. Przysunął się bliżej niż chciał sprzedawca i patrzył mu na ręce.
Osiriończyk uniósł brew w zdziwieniu, uśmiechnął się jednak tylko uprzejmie i zaczął ostrożnie podważać denko, przesypując na bok orzechy. W końcu wyciągnął ze środka strzały owijając je zręcznym i nadzwyczaj sprawnym ruchem w kawałek materiału. Jeśli coś kombinował, to łotrzyk nie był w stanie tego zauważyć.

Na twarzy handlarza znów pojawił się szeroki uśmiech wyglądający na zupełnie szczery i serdeczny.
- Dziękuję, za twoją pomoc, przyjacielu. Niechaj łuskonodzy Wadjet i Apep obdarzą cię długim życiem i szybką śmiercią.
David skinął mu głową, schował strzały i oddalił się. W swoim czasie będzie musiał zapytać jakiegoś znawce o to, co nabył.

+200xp za wykonanie zadania dla osiriońskiego handlarza
 
Tadeus jest offline  
Stary 26-04-2012, 16:12   #34
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Od ich przybycia do miasta minęło już parę godzin, więc David postanowił udać się na miejsce spotkania. Okazało się to dobrym wyborem, dziewczyny już tam na niego czekały. Starały się zachować neutralną minę, widać jednak po nich było, że z czegoś się bardzo cieszyły.
- Dostałyśmy wreszcie własną misję! - szepnęła mu do ucha podekscytowana Betty.
- I Garon zgodził się z tobą zobaczyć - dodała ciepło Drusilla, ściskając go mocno, jakby zapomniała o dawnych urazach.
Poprowadziły go do portu i dalej do zapchanych wozami alejek wokół wielkich magazynów. Najwyraźniej o tej porze nikt nie miał tam interesów, bo miejsce to wydawało się niemal wyludnione. Wskazały mu drzwi do sporego składu desek. Nad framugą wisiał szyld przedstawiający dzierżoną w umięśnionej ręce piłę.
- Będziesz musiał zostawić u nas broń, bohaterze - tyknęła go Betty.
David z przyjemnością odwzajemnił uścisk Drusilli, ciesząc się z tego, że nie traktuje go jak potencjalnego wroga. Może nawet odwzajemniał go nieco za długo. Posiadanie sojuszników tak czy inaczej było ważnym elementem egzystencji w tym świecie. Oddawanie broni to już było jednak coś nieco innego, ale popatrzył dziewczynom w oczy, podając swój ekwipunek.
- Ufam wam. Więc nie zgubcie.
Powiedział to poważnym tonem, ale mrugnął już całkiem wesoło. Nie oddał tylko schowanych strzał, które dostał za wykonanie zadania. Jeszcze za wcześnie się do nich przyznawać.
- Kim jest ten człowiek, z którym mam się spotkać?
- On ci wszystko wyjaśni - zachęciły go, by wszedł do środka.

No i wszedł. Skład również i w środku wyglądał na typowy budynek tego typu. Wszędzie na podłodze leżały drewniane trociny, zaś pod ścianami zalegały pieczołowicie ułożone deski. W powietrzu czuć było tartaczny pył i świeży zapach żywicy. Kręciło się tam też trochę mężczyzn wyglądających na robotników. Spoglądali w jego stronę gdy koło nich przechodził, zachowywali się jednak tak, jakby jego obecność była najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Łotrzyk nie zauważył by mieli przy sobie jakąkolwiek widoczną broń. Jeśli nosili przy sobie jakiś oręż to musiał on być bardzo mały i dobrze schowany. Jeden z nich bez słowa wskazał mu zaplecze.

To pomieszczenie również wyglądało zupełnie normalnie. Szafeczka, stół i parę krzeseł. Za stołem siedział lekko łysiejący mężczyzna w średnim wieku. Z wyglądu typowy majster.
- Siadaj pan - odrzekł tonem klasy robotniczej, stawiając na stole flaszkę.
Poczekał aż łotrzyk zajmie miejsce.
- Jestem Garon. - podał mu przez stół chropowatą dłoń - Słyszałem, że mamy wspólnych wrogów.
Polał mu do kubka. David podał mu rękę, ściskając mocno i zdecydowanie. Kamuflaż mieli dobry jak każdy inny, skoro wciąż żyli, znaczyło to, że był skuteczny. I umieli przy okazji jeszcze coś robić.
- Możesz mi mówić Joseph, choć imiona nie mają tu obecnie większego znaczenia.
Nie trudził się, by stwierdzać oczywiste, w końcu ostatnie zdanie było twierdzeniem, nie pytaniem. Nie wziął też kubka, na razie tylko siedząc w dość swobodnej pozie.
Garon skinął głową. Przysunął się bliżej do stołu, jakby chciał przejść do rzeczy.
- Poprosiłem dziewczyny, by opowiedziały mi o tobie i ostatnich wydarzeniach... I wiesz co myślę? - popatrzył mu szczerze w oczy. - Brzmi to wszystko jakbyś był szpiegiem. Choć nie naszym i raczej nie cheliańskim. - zawiesił na nim wzrok czekając na jakąś reakcję.
- Mogę zaprzeczyć albo się przyznać. W obu przypadkach nie uwierzysz - łotrzyk niemal wzruszył ramionami, patrząc tamtemu w oczy. - Mogę również zapewnić, że kimkolwiek nie jestem, nie mam zamiaru krzywdzić uczciwych obywateli. Polubiłem dziewczyny. A pewni zakuci dybają na moje życie. Mogę pomóc, skoro i tak nie lubimy tych samych osobników. Ale jak masz mi nie ufać, to taka współpraca może być pozbawiona sensu.
David starał się kłamać jak najmniej, nie mając zamiaru przyznać się do swoich dziur w pamięci. Na to przyjdzie być może jeszcze czas, gdy znajdzie się ktoś, komu zaufa w pełni.

Mężczyzna rozważył słowa łotrzyka.
- Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy. - stwierdził w końcu - Pytam jedynie o to, co w moim fachu jest najważniejszą walutą, o informacje. Nie napiszę przecież w raporcie, że deklarujesz pan, iż może jesteś, a może nie jesteś agentem innego kraju - jego kąciki ust lekko poszy w górę.
- Chcę też żebyś pan wiedział, że żadna z odpowiedzi na to pytanie nie dyskwalifikuje. Cały kontynent trzęsie gaciami przed odradzającym się Cheliax i współpraca Andoranu z innym państwem jest czymś, na co moi przełożeni gotowi są się zgodzić. Poza tym - ciągnął. - Zależy mi na bezpieczeństwie Betty i Drusilli. Dlatego muszę wiedzieć czemu poszukują cię Czarni Rycerze. - orzekł stanowczo.
David rozbrajająco rozłożył ręce.
- Też chciałbym się dowiedzieć. Zapewne chodzi o moje czyny, które musiały się im nie spodobać. Wierz mi, bardzo bym chciał poznać odpowiedź na to pytanie, może to pozwoliłoby mi wreszcie przestać tylko uciekać - skrzywił się. - Niestety odpowiedzi nie znam, przez co nie mogę ci jej udzielić. Może to coś małego, być może coś cholernie wielkiego.
Garon wyraźnie się skrzywił.
- Cóż, masz pan szczęście, że podzieleni są na pełno porozrzucanych po Cheliax zakonów i większość z nich ma swoje własne cele. Może tylko jednym się coś nie spodobało.
Zmierzył go wzrokiem, wyraźnie próbując go rozgryźć.
- Napiszę, że jesteś pan wrogiem obecnego porządku w Cheliax i udowodniłeś już oddanie sprawie. Poza tym dziewczyny za pana ręczyły - stwierdził w końcu. - Tak, czy inaczej musimy was przenieść dalej na wschód, nim wrócą tu resztki karawany wraz z wojskiem i zaczną węszyć.
Powstał z krzesła i ponownie podał mu dłoń.
- Witamy więc w służbie Ludowej Republiki Andoranu! - orzekł uroczyście. - Musisz sobie pan już wybrać tylko jakieś drugie imie jako pseudonim operacyjny.
- W służbie - prychnął rozbawiony, ale uścisnął podaną dłoń. - Nic mnie nie trzyma w tym miejscu. Co z tymi trzema mężczyznami, którzy uciekli razem z nami? Gdyby ich dorwano, to wyśpiewają wszystko.

Zapewne było to oczywiste, ale wolał o tym wspomnieć.
- Będę miał oko na dziewczyny. I kolejne imię powiadasz? Pogubię się w nich - zaśmiał się krótko. - Ale niech będzie... Laufer. Nie uważasz, że pasuje do sytuacji?
- Obyś pan ich tylko nie pomieszał - szpieg uniósł brew. - Niektórzy nasi łącznicy wpierw dżgają, a dopiero potem zastanawiają się czemu hasło było błędne.
- Co zaś tyczy się reszty waszej kompanii... Wytransportujcie ich stąd. Zarówno ja, jak i moi przełożeni wolimy, by dobra Andoranu nie budowano na skrytobójstwach, więc niezmiernie będę wdzięczny jeśli zabierzecie ich po prostu z zasięgu tutejszych władz. Wstępnie mogą płynąć z wami do Westrcrown. Tam łatwo skryć się wśród innych wrogów Thrune.
- W Westrcown... - kontynuował. - odwiedzicie filie naszego wspaniale prosperującego składu budowlanego i dostaniecie dalszą część informacji, które powiodą was do stolicy - Egorianu. Już teraz jestem w stanie powiedzieć, iż informacje, które zbierzecie będą bardzo cenne dla Sprawy. W centrum kraju coś się szykuje i to wy będziecie najbliżej. Dla was ma to też tę zaletę, iż po tym, co tu się stało raczej nikt nie będzie się was tam spodziewał.
Uchwycił jego powątpiewające spojrzenie.
- Dla Betty i Drusilli to wielka szansa. - wytłumaczył - Nie jestem w stanie zagwarantować, że nic im się nie stanie, ale to ich decyzja i z tego, co wiem, również marzenie. Tak, czy inaczej tam pojadą. Albo pojedziesz pan z nimi, albo pojadą same.
- Jest jednak jeden problem. - oświadczył. - Z tego, co wiemy, żołnierze z fortu na północy wrócą już jutro o poranku i zacznie się tu chaos. Statek, na który możemy was bezpiecznie wprowadzić odpływa jednak dopiero jutro wieczorem. Albo więc na ten jeden dzień znikniecie i potem przekradniecie się do portu, albo zorganizujecie sobie inny morski transport.
Rzucił mu mieszek.
- 500 monet. To budżet na wszystkie wydatki do momentu skontaktowania się z łącznikiem w Westrcrown. Jeśli masz pan jakieś inne pytania, to najlepiej zadać je teraz

- Same monety? Przydałoby się trochę innych dóbr, kamieni półszlachetnych. Łatwiej wcisnąć, zauważyłem też, że płacą tym kapłani Asmodeusa. Mógłbym wymienić na to część monet u jakiegoś... bezpiecznego kupca? Co do transportu, warto skorzystać z tego co jest. Znasz kapitana tamtego statku? Podejrzewam, że ci co przybędą rano rzucą się do przeszukiwania okrętów, to da jasny sygnał, że jakieś konkrety znają. Na pokład więc lepiej będzie się dostać po przeszukaniu. Pomówię z pozostałymi, ufam też, że dziewczyny znają wszystkie potrzebne kontakty i sposoby, w jakie mamy przekazywać informacje? Zwłaszcza, gdy opuścimy już Westrcrown. Muszę przyznać, że moja znajomość tego kraju jest mała, więc nie posłużę za przewodnika, a co gorsza, sam mogę go potrzebować.
- Nie utrzymujemy zbyt rozległej sieci współpracowników - przyznał szpieg. - Będziecie więc musieli poradzić sobie sami z tym, co otrzymaliście. Dla kapitana będziecie po prostu podróżnikami. Naszym człowiekiem jest jeden z oficerów, który w odpowiednim momencie zapewni wam bezproblemowe wejście na pokład. Betty zna wszystkie szczegóły. Co zaś tyczy się przekazywania informacji... Dla agentów terenowych przewidziano jedynie bezpośredni kontakt z łącznikiem w naszych placówkach. Dziewczyny podzielą się z tobą hasłami.
David skinął głową, nie mając zamiaru pytać o więcej. Pomoże dziewczynom, przy okazji szukając odpowiedzi na własne pytania, które były zdecydowanie ważniejsze od jakiegoś tam Andoranu. Wstał i bez zbędnych ceregieli skierował się do wyjścia. W jego głowie kołatało się głównie jedno: byli trójką, którą można było poświęcić. A już na pewno takim osobnikiem był on sam, choć miał zamiar wypytać dziewczyny trochę o ich życie. Coś jednak musiało w tym być, skoro to właśnie ich wysyłali do paszczy lwa.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-05-2012, 13:45   #35
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Rozdział IV: W służbie Andoranu




Gdy wyszedł ze składu i dołączył do dziewczyn powoli już się ściemniało. Zauważył, że podziwiały nawzajem elementy swojej biżuterii, których wcześniej, co do czego był niemal pewien, nie posiadały. U Drusilli była to zdobiona liściastym motywem spinka do włosów, u Betty zaś niepozorna bransoleta z ledwo widocznym zygzakowatym wzorem.
- I jak poszło? - wypaliły niemal jednocześnie.
Streścił najważniejsze punkty spotkania. Nie było to wszak miejsce ani czas na dłuższe rozmowy, wyjaśnienia i wątpliwości.

Rozbity Dzban znaleźli dość szybko, starczyło kierować się jedynie w coraz ciemniejsze i bardziej obskurne alejki. Gospoda znajdowała się właśnie tam, w absolutnym centrum obskurności Macini. Nie była może aż tak odpychająca, jak meliny w mniej cywilizowanych i praworządnych państwach, prezentowała jednak przyzwoity poziom w swojej klasie. Weszli do środka, pozwalając owiać się stęchłemu, ciężkiemu od alkoholicznych wyziewów powietrzu. Poza tuzinem spitych bywalców w różnych stadiach melanżowego rozkładu dostrzegli też znajomą, poparzoną twarz. O dziwo Yalon wydawał się zupełnie trzeźwy. I zaniepokojony.
- Jesteśmy w dupie - stwierdził niezwykle elokwentnie, pospieszając, by weszli za nim do oddzielonego zawszoną zasłoną alkierza. Gdy tylko znaleźli się w środku i zasunął za nimi przegrodę w środku zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Niespodziewanie wyostrzyło to resztę ich zmysłów powodując, że odór panujący w dusznym, małym wnętrzu stał się prawie nie do zniesienia. Żołnierz zapalił brudną, stojąca na stole świeczkę. Zapachniało starym łojem.
- Piliśmy sobie już w najlepsze... - zaczął relacjonować. - ...i przyznać muszę, że ta dwójka gołowąsów sobie całkiem nieźle radziła... - wtrącił. - Gdy nagle na zewnątrz rozległy się jakieś krzyki i za oknem ujrzeliśmy tłumy uciekających w popłochu żebraków, złodziei i dziwek. Widok iście niecodzienny! - dodał z przejęciem. - A za nimi pieprzony Czarny Rycerz rozpędzony jak szarżujący tur. Wyglądało to tak jakby gonił kogoś konkretnego, choć przez cały ten spanikowany burdel nie dało się ujrzeć kogo. - popatrzył po nich upewniając się, że śledzą opowieść. - Chłopaki nie wytrzymali. Cholera wie, czy uderzyła im do głowy wypita gorzała, czy może przebudził się wrodzony kretynizm, ale niemal nie poszczali się ze strachu. Nim zdołałem ich powstrzymać, wypadli z karczmy spieprzając z całą resztą tchórzy. I tyle ich widziałem...

David patrzył na niego z uwagą przez chwilę, a potem zaklął głośno, odchylając się na krześle.
- Mam nadzieję, że nie okaże się, że mam chorobę morską i na statku także nie będę mógł się wyspać. Dziewczyny, znajdziecie nam jakieś kwatery na noc?
Spojrzał na nie, już nieco uspokojony. Było jasne, że muszą facetów odnaleźć, ale nie mogli chodzić w większej grupie przecież. Potem zwrócił się do Yalona.
- Jutro wieczorem mamy statek, dla nas wszystkich. Płynie do Westcrown, gdzie będziemy mogli się rozdzielić, tymczasem jutro rano będą tu ci z zamku. Do tego czasu musimy odnaleźć naszych uciekinierów i się gdzieś schować, na czas jak armia będzie przeszukiwała statki. Kim tam byli ci dwaj? Jeden bodaj jakimś uczniem stolarskim, swój do swego pociągnie? Widziałem tego całego rycerza, gonił jakiegoś staruszka.
Westchnął. Nie znał tego miasta, nawet nie wiedział jak zacząć.
- Trzeba podążyć za tłumem. Jakieś konkretne pomysły?
Widać było, że dodatkowe złe wieści tylko pogłębiły pesymizm żołnierza. Zawarczał jak poirytowany niedźwiedź.
- Cały ten chędożony tłum pognał gdzieś w stronę zachodniej bramy! Może ktoś w tamtej części grodu skojarzy tych dwóch błaznów?
- Oby tylko nie zaszyli się gdzieś za miastem - dodała Betty - Jeśli zwiali z Macini to w życiu ich do ranka nie znajdziemy.
- A jeśli biedaków aresztowali? - zapytała z przejęciem Drusilla, dodając jeszcze bardziej pesymistyczną wersję - Mówi się, że Czarni Rycerze potrafią wyczuć winę w ściganych.
- To prawda, niespecjalnie dobrze ją ukrywali, podobnie jak reszta tych idiotów - skrzywił się Yalon. - Jeśli ich mają, to pewnie zawlekli ich do garnizonu, tam stacjonują będący chwilowo w mieście Rycerze. Ale to pieprzona forteca! - zaklął siarczyście.

David wysłuchał tego z niemal słyszalnym zgrzytem zębów. Najwyraźniej szansa na odnalezienie tych dwóch była niemal zerowa, ale musieli spróbować.
- Pójdę najpierw ku bramie, spytam po drodze, czy ci czarni, jak ich nazywacie, kogoś schwytali. Może uda mi się też zdobyć rysopisy. Jeśli nie, to podążę do bramy i spróbuję się dowiedzieć, czy wychodzili. Tu jednak na sukces nie liczę zbytnio. Potem się zobaczy. Kto idzie ze mną? Proponowałbym jedną osobę, dwie nie rzucają się w oczy, a pozostałe dwie mogą zorganizować nocleg, kryjówkę na ranek i pozostałe duperele na podróż.
Jego towarzysze popatrzyli po sobie.
- Babeczkę którąś ze sobą weź... Gdy ludzie halkę zobaczą, zaraz im się języki rozwiążą - doradził Yalon, szczerząc się bezczelnie do dziewczyn.
- Ja bym chętnie z tobą poszła... - stwierdziła niepewnie Drusilla unikając wzroku żołnierza.
- No to postanowione! - Yalon klasnął w dłonie. - Chodź cukiereczku, poszukamy nam jakiegoś przytulnego pokoju. - wypalił do próbującej uśmiercić go wzrokiem Betty.

Nie było czasu do stracenia, łotrzyk z czarodziejką pognali więc czym prędzej w stronę zachodniej bramy wypytując wszystkich napotkanych po drodze mieszkańców miasta. Na pierwszym etapie wokół karczmy były to głównie miejscowe męty i zbiry, czające się gdzieś w ciasnych zaułkach i mrocznych bramach. Przez dłuższy czas David nie pytał nikogo, tu przy samej karczmie wszystkiego co mógł dowiedział się już Yalon. Potrzebowali konkretów, a nie kupowanych za pieniądze popłuczyn. Na początek szukał zwykłych mieszkańców miasta, najlepiej przekupek lub żebraków, kogoś, kto wyglądał, jakby często przebywał w tym samym miejscu.
- Drussillo, to zaklęcie... jesteś w stanie sprawić, by ktoś nas bardzo polubił? To mogłoby pomóc, zwłaszcza, gdy będziemy już blisko bramy.
Przytaknęła przymykając oczy, jakby próbowała się skoncentrować na czekającym ją zadaniu.
O tej porze na ulicach w porządniejszych dzielnicach nie było już wielu przechodniów, musieli więc uważnie rozglądać się po mijanych alejkach, by uchwycić wzrokiem kogokolwiek do wypytania.
W końcu zauważyli jakąś wymizerowaną babulkę, która siedziała w parterowym oknie przylegającym do interesującej ich ulicy. Gdy tylko zauważyła, że na nią patrzą wystraszyła się i chwyciła za okiennice, by je zamknąć. Drusilla subtelnie skierowała w jej stronę dłoń, po czym wypowiedziała kilka słów zaklęcia.
- Proszę pani... - spróbowała nieśmiało po rzuceniu czaru.

Babinka trochę zmieszana puściła okiennicę i uśmiechnęła się do nich serdecznie.
- Aj wy młodziaki - pokiwała do nich wysuszonym palcem - O tej porze już dawno winniście być w domu! - napomniała ich dla zasady.
- Już idziemy...Tylko o coś spytać chcieliśmy...
Opisała babince Jona i Gyna wspominając o okolicznościach w jakich mogli się tam pojawić.
- To jacyś wasi przyjaciele? Macie szczęście, że mam dobrą pamięć i oko do ludzi! - stwierdziła z satysfakcją. - Schowali się tam za wozem i przeczekali aż ci wszyscy głośni ludzie pobiegną dalej. Nie poszczęściło im się jednak, bo chwilę później przyszli tu strażnicy. Pewnie z powodu tego okropnego hałasu! Z tego, co słyszałam, to stwierdzili, że wasi przyjaciele podejrzanie się zachowują i dla pewności zabrali ich do dzielnicowego posterunku na przesłuchanie. Przykro mi - dodała jedynie w ramach dobrego wychowania. Widać było, że długie lata życia w Cheliax skutecznie znieczuliły ją na los innych.
David zaklął paskudnie w myślach. Do staruszki się jednak miło uśmiechnął.
- Może nam pani wskazać ten posterunek? To zupełnie niewinni ludzie, przestraszyli się tylko rycerza. Może uda nam się kogoś przekonać o tym.
- Niewinni? Ależ oczywiście, młody człowieku. - przytaknęła mu z grzeczności. - Z pewnością wszystko się wyjaśni.
Nie trzeba było być wybitnym znawcą charakterów, by zauważyć, że nie wierzy w ani jedno słowo.
- Powodzenia! Ładna z was para! - pomachała im na pożegnanie.
Na szczęście dość dokładnie wytłumaczyła im jak dojść do dzielnicowego posterunku. Nie wyglądał on na ciężko strzeżony garnizon, o którym wspominał Yalon, choć obronności też mu nie brakowało.


Początkowo ciężko było stwierdzić, które drzwi strażnicy przeznaczone były dla obywateli, wszak raczej niewielu z nich się tam dobrowolnie zjawiało. Największe z odrzwi, ulokowane od strony ciasnego, wewnętrznego podwórka miały jednak zasuwkę na wysokości oczu - co mogło być wskazówką, iż właśnie tamtędy po wcześniej wizualnej inspekcji wpuszczano obcych. Całość sprawiała dość ponure wrażenie mordowni, w której obywatele znikają bez śladu. W powietrzu unosił się dziwny, ciężki do zdefiniowania zapach. Drusilla wyglądała jakby najchętniej stamtąd uciekła, zachowywała jednak słabe pozory odwagi i determinacji. Wchodzenie do środka tak bezpośrednio mogło być wyjątkowo głupie. Czy warto było się narażać? Wziął Drusillę delikatnie za rękę i zatrzymał, podchodząc do ściany jakiegoś budynku.
- Nie możesz tam wejść. Nie ma sensu ryzykować życiem nas obojga. Zostałem w jakiś sposób poświęcony przez kapłana Asmodeusa, może to i zwykła bezczelność wystarczą? Wiesz cokolwiek o takich miejscach, co mogłoby mi się przydać? Nie mam szans podchodząc jako biedny obywatel chcący uratować towarzyszy, to oczywiste. Oczywiste jest także to, że jeśli odkryją moje prawdziwe zamiary to już stamtąd nie wyjdę.
Odetchnął głęboko, głośno wyrażając swoje obawy i plany.
- Przebierać się chyba też nie ma sensu, mogą łatwo odkryć podstęp. Chyba, że za jakiegoś kapłana. Jak tu ma się straż do kapłaństwa, na ile ci drudzy mogą rządzić pierwszymi?
- To zależy... - zamyśliła się. - Zwykły strażnik, czy sierżant powinien poradzić się w takich sprawach przełożonego, jednak ludzie obawiają się kapłanów i mogą się po prostu zbyt bać, by kazać kapłanowi czekać... - zmierzyła go wzrokiem. - Jednak ty nie masz ani szat, ani laski kapłana, a znak jest jedynie symbolem sługi świątyni... Chyba, że przekonałbyś ich, że przychodzisz z poleceniami od swojego mistrza... - popatrzyła mu w oczy pełna wątpliwości i obaw o jego zdrowie.

Skinął jej głową.
- Tak, to jeden pomysł. Drugi to wdrapać się na tę cholerną strażnicę i spróbować zrobić to po cichu. Tylko w tym drugim przypadku wyprowadzenie potem dwóch ludzi, zwłaszcza, jeśli już ich poobijali... będzie trudne.
Skrzywił się, bowiem dla niego drugi sposób był jasny - musiałby zabić tych głupców.
- Jeśli są takimi tchórzami, jak opisał to Yalon, to muszę jednak spróbować ich wyciągnąć. Inaczej jeszcze tej nocy wyśpiewają o nas absolutnie wszystko. Życz mi szczęścia i schowaj się w okolicy. Zobaczymy czy szczęście mi sprzyja.
Uśmiechnął się kwaśno i niezbyt wesoło.
- Czekaj! - przygryzła wargę. - Mogłabym spróbować ich zająć... Czasem żony więźniów przychodzą do posterunków prosić o łaskę dla swoich mężów... - jej oczy zaszkliły się. - Mogłabym odwrócić ich uwagę... Sprawić, by byli zbyt zajęci, by cię dostrzec...
Pokręcił głową, dotykając lekko jej policzka.
- Nie, Drussillo. Jak mówiłem, nie ma sensu ryzykować życiem nas obojga, a twoim przypadku jeszcze czymś innym. Jesteś dobrą osobą i niech tak zostanie, trochę dobra przyda się temu światu. Poradzę sobie, choć najpierw muszę dowiedzieć się czegoś o głównym kapłanie w tym mieście.
Na moment przytuliła twarz do jego dłoni, ciesząc się jego bliskością. Potem wzięła ją w swoje i przytaknęła, trochę pocieszona, choć nadal pełna obaw.
- W Macini jest nim ojciec Baltan, stary i wyjątkowo bezwzględny człowiek, oddany w pełni służbie świątyni. Powiada się, że na swój sposób jest sprawiedliwy, nie odpuszczając "grzechów" nikomu, niezależnie od bogactwa, czy wpływów. Dlatego stoi ciągle w konflikcie z Thrune. Każe nazywać się infernalnym ojcem i znany jest z tego, że jako jedyny z duchownych o takim statusie rezygnuje ze zbrojnej eskorty, zamiast tego wszędzie towarzyszy mu czarny mastiff o czerwonych ślepiach, Charon. - wyrecytowała niemal bez zastanowienia, udowadniając, że nie minęła się powołaniem.
- W porządku, być może wzbudzi odpowiedni strach - przytaknął samemu sobie słysząc jej słowa. - Może to wystarczy. Czy ma jakieś konkretne sługi, albo czy oni się jakoś specyficznie ubierają lub zachowują? Nie wierzę, że tacy zwykli strażnicy są niezwykle bystrzy. I oby nie byli.
Nie wyswobodził ręki z jej dłoni, delikatny dotyk był przyjemny i irracjonalnie trochę dodawał otuchy, choć David miał prawie pewność, że wcześniej pracował sam. To by nawet pasowało, choć teraz nie miał także ochoty poświęcać swoich towarzyszy, aby osiągnąć cel.
Pokręciła przecząco głową.
- Jeśli ma swoich ulubionych sługów spośród tych należących do świątyni w Macini, to nie jest to wiedza powszech...
Zamilkła, gdy gdzieś z głębi strażnicy dobiegł ich niewyraźny, stłumiony dźwięk. Mógł to być krzyk sierżanta na podwładnego, mógł to być jednak też ryk torturowanego człowieka. W takim miejscu, jak to wszystko brzmiało niepokojąco.
 
Tadeus jest offline  
Stary 08-05-2012, 13:57   #36
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
David zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech. Potem przyciągnął do siebie Drussillę, cmoknął ją w usta i uśmiechnął, puszczając dziewczynę.
- Zaszyj się gdzieś. Gdy mi się nie uda, pewnie się o tym szybko dowiesz.
Potem oddalił się prosto w stronę drzwi do strażnicy. Kroczył pewnie i szybko, naciągając na głowę kaptur. Jego spojrzenie utraciło wszelką miękkość. Podszedł do samych drzwi i mocno uderzył w nie kilka razy pięścią.
- Otwierać, w imię Asmodeusa!
Czasami brawura pomagała, czasami była gwoździem do trumny. Ale skoro miał być szpiegiem w samej stolicy tego Imperium, musiał ryzykować. A to był dobry start.
W środku rozbrzmiało coś, co brzmiało jak stłumione przekleństwo. Po nim nastąpiła nerwowa i niezrozumiała dla łotrzyka wymiana zdań i dopiero po niej odsunięto zasuwkę w drzwiach. W dziurze pojawiły się całkiem spore gałki oczne.
Spoglądały na łotrzyka ciężkim do rozszyfrowania spojrzeniem.
- W nocy nie przyjmujemy! - odparł właściciel gałek, jakby miał nadzieję, ze na tym sprawa się skończy. Brzmiał na całkiem pewnego swojej racji.
- Przyjmujecie. Jestem posłańcem najwierniejszego sługi naszego Pana, ojca Baltana. Żąda on przyprowadzenia mu kilku z tych, którzy zostali dziś pochwyceni, aby mógł osobiście sprawdzić ich wiarę.
David starał się wyglądać na jeszcze pewniejszego niż strażnik.
- Infernalny ojciec?! - strażnik prawie zadławił się z wrażenia. - No, dobra, ehm... uhm... już chwileczkę
Łotrzyk zauważył, że osoba za drzwiami wyraźnie stara się grać na czas, jej gałki co jakiś czas mimowolnie kierowały się w bok, jakby jedynie resztką siły woli powstrzymywała się przed spojrzeniem za siebie. David był niemal pewien, że osobnik ten ma jakiś bardzo konkretny powód by obawiać się wizyty wysłannika tutejszej świątyni.

Davidowi wydawało się, że usłyszał niewyraźny szept, po którym strażnik odetchnął z ulgą.
- Już, już... Już otwieram, a to niedobra zasuwa się zacięła - rzekł przepraszająco ścierając grube krople potu z czoła.
Gdy tylko rozchylono drzwi łotrzyk wyczuł w powietrzu zapach mocnych trunków i czegoś jeszcze...
Był niemal pewien, że był to ledwo wyczuwalny zapach tanich perfum... I spoconych ciał. Z jednej z drewnianych szaf wystawał malutki, prawie niedostrzegalny skrawek różowej, koronkowej tkaniny. Poza rosłym i trochę głupkowatym strażnikiem, który otworzył mu drzwi w pokoju było jeszcze trzech innych. Spoglądali na niego z mieszanką niechęci, ledwo krytej obawy i wściekłości?. Jeden z nich postąpił do przodu.
- Sierżant Walter - powiedział po prostu, nie dołączając żadnego powitalnego gestu. - Świątynia dała ci jakieś papiery, by potwierdzić żądanie? - uniósł brew sondując łotrzyka i jego ekwipunek wzrokiem.
David prychnął, obnażając zęby.
- Kpisz ze mnie, człowieku? Jestem naznaczonym przez błogosławieństwo naszego Pana sługą, jeśli tego nie widzisz, to nie mój problem. Ojciec Baltan ma dziś ograniczoną cierpliwość, a chodzi tylko o kilku ludzi, którzy was nie obchodzą jak sądzę, zwłaszcza, że macie tu inne rozrywki. Przemilczę je, jeśli załatwimy to szybko, czy wyrażam się jasno?
Łotrzyk spojrzał na sierżanta twardo, dając mu do zrozumienia, że wie zarówno o alkoholu jak i dziewkach.

Sierżant wyraźnie poczerwieniał, wyglądał, jakby zaraz miała pęknąć mu żyłka. W końcu jednak opanował się, przełknął ślinę i pokazał jednemu z podwładnych, by ten się do niego zbliżył. Wyszeptał mu coś do ucha, nie spuszczając wzroku z bezczelnego intruza.
- Zaprowadzi cię do cel - odparł zimno.
Wyznaczony strażnik otworzył Davidowi jedne z okutych drzwi, biorąc uprzednio do ręki latarnie. W końcu ruszył przodem, w śmierdzący stęchlizną i ekskrementami, rozświetlony tylko przyniesionym ogniem tunel. W większości ciasnych cel siedziały jakieś brudne, bełkoczące dziady. Wszystkie okazy wyglądały teraz podobnie, choć kiedyś były zapewne obywatelami najróżniejszego wieku i fachu. Niektórzy z nich przylegali do krat, wyciągając błagalnie chude ręce w stronę łotrzyka.

- Nie trzymamy tu ciężkich przypadków - zagaił strażnik, próbując rozładować napięcie. - Większość z nich to proste męty i sprzedana byłaby jako niewolnicy, gdyby tylko ktokolwiek chciał ich kupić.
Przywalił z obrzydzeniem pałką w jakąś dłoń, próbującą złapać go za kostkę. David zauważył, że w dalszej części korytarza znajdowały się cele nowszych okazów, tu już dostrzec się dało konkretne istoty pod łachami i czuprynami. Był wśród nich smutny niziołek pobrzdękujący bezdźwięcznie na rozszczepionej, zniszczonej lirze, była też starsza kobieta malująca na ścianie pejzaż lasu za pomocą jakiegoś odłupanego kamienia, w końcu doszli do celi Gyna i Jona. Posiniaczeni więźniowie unieśli głowy.
- Jose..!. - okrzyknął z radością Gyn, nim Jon zdążył mu zakryć usta.
- Co on powiedział? - spojrzał na nich zaskoczony strażnik.
- Może chciał od razu wyznać swoje winy? - łotrzyk udawał równie zdziwionego. - Jak widzisz, być może nie bez powodu polecono mi ich zaprowadzić do świątyni. Tam zostaną... nawróceni. Czy tylko te dwie mendy złapano dzisiejszego dnia? Polecono mi zabrać wszystkich.
David mówił wypranym z emocji głosem, tak jakby życie tych wszystkich ludzi tutaj było mu zupełnie obojętne. W sumie tak właśnie było, może prócz tych dwóch. Tych miał zamiar od razu zamordować i być może tę żądzę mordu było widać także w jego oczach. Nie wykazywał jednak większego zainteresowania nikim konkretnym.
- Jeszcze tego tu, wierszokletę od siedmiu boleści - strażnik wskazał niziołka, który w odpowiedzi pokazał mu język. - Cholernik jeden szydził z królewskiego rodu Thrune. Niestety ino między wierszami, tedy nie starczyło, by go od ręki ściąć. Ale jeszcze się doczeka, kurewiec przebrzydły! Toż widać, że go całymi dniami ino mierzwi, by lżyć błogosławiony porządek, ledwo język zagryza!
- Aż dziw bierze, że w takim razie jeszcze ma jęzor. Ojciec Baltan obiecuje, że po upływie co najwyżej doby zwróci... tych osobników. Niestety jeśli będą oporni w przyjęciu wiary, ich stan być może się... zmieni.
David wydawał się zwyczajnie sugerować, że mogą odesłać praktycznie rzecz biorąc zwłoki.
- Karzełek lżył, a o jakie winy oskarża się tych dwóch pozostałych?
- O ich stan się przesadnie nie przejmujcie - zaśmiał się - Spisze się ino, że przekazani świątyni i nikt zwrotu spodziewać się nie będzie - wyszczerzył dziurawe zęby. - A nam się cele zwolnią na nowe okazy, tedy korzyść podwójna.
Wskazał dwójkę uwięzionych mężczyzn.
- Ci tu na obserwację. - wytłumaczył. - Widzieliście zapewne jak bandziory przy Rycerzach głupieją. Ja tam sam nie wiem, czy to od tych ich czarcich rytuałów, czy może ino z cholernego strachu, ale po śledztwach zakonów często znajdujemy takich, jak ci tu. Gacie mokre, rozbiegany wzrok i wyrzuty sumienia w gałach. Wszyscy coś przeskrobali! Sęk w tym, by dowiedzieć się, czy to ino żona zdradzona, czy może zamach na królewski ród! - zaśmiał się zadowolony z efektownego wyolbrzymienia. - Ale wypytywać ich w świątyni możecie tak samo dobrze jak i my, a z tego co żem słyszał to i dużo lepiej, tedy możecie ich zabrać.
David skinął głową, bez emocji i zainteresowania.
- Wypuście ich i skujcie, nie będę męczył twoich ludzi eskortą dla tych kmiotków. Wszyscy tylko wykonujemy polecenia, prawda?
Strażnik tylko skinął głową, coraz bardziej onieśmielony zimnym i pozbawionym emocji gościem.

Uporali się z tym zadziwiająco szybko, zapewne żołnierzom zależało na tym, by jak najprędzej wrócić do przerwanej zabawy. Już po paru chwilach David znalazł się z trójką skutych więźniów na placu przed strażnicą. Gyn i Jon wyglądali na bezgranicznie wdzięcznych, zaś niziołek wpierw próbował opluć mu buty, a aktualnie zamierzał się na niego resztkami swojego instrumentu. Najwyraźniej za świątynią Asmodeusa też nie za bardzo przepadał. David od niechcenia kopnął go w tyłek, na szczęście karzełek nie był zbyt celny w tym pluciu.
- Jeszcze będziesz mi je szorował, niewdzięczniku.
Łotrzyk mimo powodzenia misji na zadowolonego nie wyglądał. W zasadzie kipiał gniewem.
- A was dwóch powinienem obić jeszcze mocniej niż tamci a potem bawić się w wyrywanie pieprzonych paznokci. Idioci! Jutro wieczorem musimy się dostać na statek, do tego czasu mamy zniknąć, a wy zachowujecie się jak kompletni debile. A karzełek musi płynąć z nami, co i tak jest lepsze od śmierci... chociaż jak tak patrzę, to wydaje mi się, że wolałby zdechnąć, sądząc po zachowaniu.
Skierował swe kroki mniej więcej tam, gdzie zostawił Drusillę. Potrzebował ciemnego zaułka, aby uwolnić dwóch mężczyzn. Karła wolał zostawić skutego, póki ten dogłębnie nie zrozumie sytuacji. Być może gdyby nie czekająca na nich kobieta, w ogóle pozbyłby się knypka, jeśli ten nie zacząłby się zachowywać rozsądnie. W końcu przez niego też mogli wpaść. Potem trzeba było odszukać pozostałą dwójkę i przygotować, w dzień musieli przecież wyparować z okolicy, bo szukanie niewątpliwie zacznie się na dużą skalę. Przydadzą się pewnie też sznury i kneble, David za diabła nie ufał tym trzem, których prowadził.

+500 xp
 
Sekal jest offline  
Stary 10-05-2012, 16:17   #37
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nie było łatwo. O tak późnej porze na ulicach Macini nieciężko było się natknąć na patrole straży, a o komplikacjach związanych z ponownym tłumaczeniem stróżom kim jest i co robi ze skutym karłem w środku nocy wolał nawet nie myśleć. Drusilla nie ukrywała radości z jego powrotu. Przed rzuceniem mu się na szyję powstrzymał ją tylko niespodziewany widok obcego niziołka. Ten, widząc, że David wypuścił resztę skazańców, jakby się trochę odmienił, przestał już fukać i mielić pod nosem przekleństwa i zamiast tego przyglądał się tylko wszystkim podejrzliwie, łypiąc na nich okiem spod potarganej czupryny. Ruszyli ku Dzbanowi, w pobliżu którego reszta miała wynająć jakiś lokal, w którym nikt nie będzie zadawał kłopotliwych pytań.

W końcu stanęli na brudnym placu ściśniętym między karczmą, a grupą obskurnych kamienic. Do tej pory wszystko szło im całkiem nieźle. I wtedy z drugiego pietra jednego z budynków doszedł ich głośny krzyk Betty, po którym nastąpił trzask mogący świadczyć o zdruzgotaniu jakiegoś mebla.
- Betty! - zawołała przerażona Drusilla i pognała w stronę rozpadającej się drewnianej klatki schodowej prowadzącej na piętro.
David szybko domyślił się, co to mogło być. Cholerni faceci, jak na razie sprawiali znacznie więcej problemów od bab! Zerknął szybko na uwolnionych mężczyzn.
- Pilnujcie karzełka i tym razem nigdzie nie znikajcie.
Pobiegł natychmiast za Drusillą, zastanawiając się, czy tym razem będzie musiał użyć broni.
Wpadli z łomotem do izby, niemal wyważając przy tym stare, tylko cudem trzymające się zawiasów drzwi.
- Uhm, mebelek się chyba pod nami złamał... - rzekł przepraszająco nagi Yalon leżący pod szczytującą na nim, spoconą Betty.
- A o pukaniu nie słyszeli? - rzuciła dziewczyna niepocieszona, że jej się przerywa w tak istotnym momencie. - Może byście się chociaż dla przyzwoitości odwrócili?
Drusilli opadła szczęka.
- Betty... - wyszeptała, nadal nie mogąc pogodzić się z widokiem.
David prawie parsknął śmiechem. Opanował się z ogromnym trudem, odciągając delikatnie Drusillę i zwracając się do pary.
- Powiedzcie tylko które pokoje jeszcze wynajęliście i już nas nie ma.
Yalon w związku z zajmowaną pozycją, która nie pozwala mu na zbyt dużo mobilności wskazał tylko ręką stołek na którym leżał klucz.
- Na końcu korytarza - wytłumaczył.
- Drzwi!!! - dodała Betty, gdy wychodzili.

Wszystko wskazywało na to, że poza niewielkim pokojem, który aktualnie zajmowała figlująca para, udało im się wynająć tylko jeden dodatkowy, podobnie nieimponujących rozmiarów i wyposażony tylko w jedno łóżko. Biorąc pod uwagę ilość osób jaką ze sobą zabrali nie zapowiadało się to na specjalnie wygodną noc. Drusilla jednak nie zdawała się tego dostrzegać, kręcąc wciąż z niedowierzaniem głową. David usiadł naprzeciwko niej, patrząc na dziewczynę łagodnie. Lubił ją coraz bardziej, bo jej zachowanie łagodziło jego własny temperament, a gdzieś podświadomie uważał, że było to ważne.
- Kim jest dla ciebie Betty, tak naprawdę? Jesteście takie różne.
Uśmiechnął się z sympatią, ale potem odwrócił do pozostałych trzech.
- Przeczepcie tego niziołka do czegoś, aby nie zwiał. Mamy czas do świtu na odpoczynek. Czeka cię podróż morska, cieszysz się, mały? Ja mam na imię Joseph, możesz mi dziękować albo na mnie pluć, ale musiałem uwolnić tych dwóch idiotów. Ty byłeś tylko dla niepoznaki, a teraz nie puścimy cię przed końcem rejsu.
David tak na prawdę nie miał się z czego cieszyć. Ta noc powinna być jeszcze spokojna, ale co dalej? Wskazał dziewczynie mebel.
- Łóżko jest twoje. Idioci pełnią na zmianę straż, obudźcie mnie na dwie godziny przed świtem. Będziemy potrzebowali kryjówki w czasie dnia, jeśli ktoś cokolwiek wie, to niech mówi. Ty też, mały. Jeśli nas złapią czarni, to czekają nas najpierw tortury a potem śmierć, więc jesteśmy po tej samej stronie, jak sądzę.

Drusilla zawahała się.
- Poznałyśmy się na pogrzebie naszych mężów... - wycedziła w końcu cichutko, opuszczając niemal natychmiast wzrok. Nie wyglądała, jakby miała zamiar kontynuować zwierzenia w tych okolicznościach, gdy wszyscy niemal siedzieli na sobie.
- Moje kondolencje - wtrącił niziołek spod czupryny, udowadniając, że ma całkiem niezły słuch. - Me miano, Konfucjusz, Konfucjusz Bimbała, poeta, muzyk, wieszcz i rewolucjonista, do usług. - wykonał uniżony ukłon, który wyszedł dość koślawo przez krępujące go liny. - Ma kuzynka zarządza tu posiadłością jednego z cheliańskich wielmoży, który chwilowo przebywa w podróży. Wcześniej dane mi było już korzystać z jej gościnności i nie mogą powiedzieć złego słowa. - Uniósł dłonie z owłosionymi nadgarstkami, sugerując, by go wreszcie rozkuto.
David popatrzył na niego spode łba, kręcąc głową. Na słowa Drusilli zareagował jedynie uspokajającym gestem i delikatnym dotknięciem jej ramienia. Nic więcej. Odezwał się w stronę niziołka.
- Twa kuzynka tak? To w takim razie dlaczego nie zostałeś w tej posiadłości, zamiast tego dając się złapać za niewyparzony ozór? Nie masz jak na razie pozycji do prośby o rozwiązanie, chciałeś mnie opluć - wyszczerzył się niemal radośnie. - Taka posiadłość mogłaby być dobrą kryjówką, o ile sprawisz, że będziemy w stanie ci zaufać. Rozumiesz, nie zrobiłem sobie przyjaciół wydobywając was z więzienia a nieufność mam wrodzoną.
Kąciki ust niziołka wyraźnie opadły.
- Ha! Zdrowa doza podejrzliwości!... Zacnie, zacnie, ino w tym przypadku zupełnie nie na miejscu! Jak żem już rzekł uprzednio param się subtelnym fachem rewolucjonizmu! A do tego trza być między ludźmi, tam gdzie cię widzą i słyszą! Siedząc w domu wiele się nie osiągnie! Ale wasza wola - wyraźnie się sfochował. - Pewnikiem tak na szybko bez problemu znajdziecie inną dobrą kryjówkę. - usiadł na zadku teatralnym gestem podziwiając własne paznokcie.
- Tak, a jak cię puszczę, to znów zaczniesz głosić ten twój tak zwany rewolucjonizm. Potem cię złapią i wyśpiewasz im wszystko jak chętny ptaszek. Na torturach każdy śpiewa. Tej nocy i tak stąd nie wyjdziesz.
Zwrócił się do dwóch pozostałych mężczyzn i czarodziejki.
- A wy, znacie jakieś miejsca?
Drusilla zaprzeczyła lekkim ruchem głowy.
- Byliśmy tu tylko przejazdem - zeznali Gyn i Jon.
Na twarzy niziołka pojawił się pełen satysfakcji grymas, nadal jednak udawał, że zajęty jest wyłącznie inspekcją własnych paznokci. David westchnął, zamykając oczy. Musiał pozbyć tych ludzi, których dziś uwolnił. Ich towarzystwo to tylko problemy. Wyjął sztylet i szybkim ruchem przeciął więzy niziołka.
- Gdy zrobisz coś głupiego, osobiście się tobą zaopiekuję. Teraz spać. Przed świtem obudzę cię i pójdziemy do tego domu, sprawdzę, czy się nadaje oraz czy mnie nie nabierasz.

Gdy obudzili się o świcie... Nadal żyli i wszystko wydawało się być w porządku. David zabrał ze sobą niziołka i ruszył w miasto, w wypełnione rześką, poranną mgłą alejki. Przy bramie zauważyli pierwszych zwiadowców powracającej z lasów armii. Wszystko wskazywało na to, że mieli jeszcze trochę czasu, przekradli się więc przez ulicę i już po chwili byli przy bramie dla służby jednej z potężnych posiadłości zgromadzonych wokół starówki.
- Zaraz powinna tędy wychodzić. - orzekł niziołek.
I faktycznie, już po paru chwilach drzwi otworzyły się i wyłoniła się z nich niziołcza babulka z koszem na zakupy.

Godzinę później wszyscy tkwili już w obszernej, umeblowanej piwnicy luksusowego domu. Przez małe, okratowane okienko wychodzące na ulice widzieli dziesiątki ciężkich wojskowych, buciorów łażących po mieście w tę i z powrotem. Musieli przyznać, że do przeczekania trafiły im się całkiem niezłe warunki. W piwnicy stały szerokie, skórzane fotele, duży stół i nieprzyzwoicie więc rozrośnięty barek, którego jednak poczciwa hobbitka zabroniła im dotykać pod groźbą zatłuczenia żeliwną patelnią. W ramach zadośćuczynienia przynosiła im jednak od czasu do czasu herbatę, słabe pszeniczne piwo i małe smaczne przekąski. Niziołek wykorzystał czas na próby naprawienia swojego instrumentu, z którego już po paru godzinach popłynęły pierwsze nierówne i piskliwe tony.

O zmroku wymknęli się z posiadłości i przekradli do statku, omijając uliczne patrole. Musieli przyznać, że wyobrażali sobie, iż pójdzie im znajdzie trudniej. Wydawało się wręcz, że po przybyciu wojska do miasta nie zaostrzono specjalnie środków bezpieczeństwa.


W końcu dostali się na duży, nowoczesny żaglowiec, przekazując umówione hasło jednemu z czekających w porcie oficerów. Ten zażądał 250 monet opłaty, dziewczyny jednak zapewniły Davida, iż tak właśnie było to ustalone. W końcu nie myślał chyba, że otrzymane pieniądze dostał na własne wydatki? Właśnie debatowali nad podziałem trzech otrzymanych kajut między członków grupy, gdy na dole przed statkiem rozbrzmiało jakieś zamieszanie. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Cała przystań zastawiona była przez zbrojnych. Powstrzymali oni marynarzy szykujących statek do odpłynięcia. Jeden oddział kuszników celował nawet w członków załogi pozostających na górnym pokładzie.
- No cóż... Zaszczytem było was poznać. - odparł grzecznie niziołek, szarpiąc jedną jękliwą strunę liry.
- Nosz kurwia dupa, tośmy sobie popodróżowali... - przyłączył się Yalon, przyciskając do siebie mocniej Betty. - Mówiłem, że trza było dzisiaj zostać w wyrku...
David nie tracił czasu na rzucanie kurwami. Jego umysł od razu zaczął pracować. Jego plan zakładał przeszukiwanie statków zaraz po przybyciu żołdaków do miasta, niestety być może ktoś miał tam znacznie tęższy łeb, niż uważał łotrzyk. W tym miejscu i tak nie było szans na ukrycie się. Próbował wypatrzeć tego oficera, który był ich kontaktem. To że okręt miał pasażerów, to było oczywiste. Nie było sensu nagle ukrywać, że jest inaczej.
- Ruszcie głowami, a nie znów trzęsiecie dupami. Tym razem was nie uratuję, jeden błąd i po sprawie - David niemalże warczał, zamiast mówić. Spojrzał na Drusillę i wziął głęboki oddech.
- Spróbujcie znaleźć tego oficera, jeśli jest pod pokładem. Yalon, ty załatw nam stroje majtków. Kobiet i niziołka nie zmienimy, ale oni mogą szukać całej grupy. Jeśli ktoś ma coś nielegalnego lub kompromitującego, za burtę z tym. Ja pójdę się dowiedzieć o co chodzi. Jeśli ktoś ma jakieś inne pomysły to gadać szybko. Dodatkowej załogi nikt nie pozna, mam nadzieję, zwłaszcza jak skrócimy włosy. Drusillo, oddaję to w twoje ręce. W wymyślaniu historyjek jesteście dobre, będziecie musiały same się bronić. Ja i Yalon poudajemy cholerną załogę.
Nastąpił moment ledwo kontrolowanej paniki, rzucali pomysłami przez siebie, biegali w tę i z powrotem szukając nożyc, ubrań, wypytując napotkanych marynarzy. Niektórzy z nich już nawet zaczęli w biegu ścinać włosy. Czysty chaos i ślepa desperacja! David szukając wyjaśnienia całego zamieszania zauważył pierwszych żołnierzy wchodzących na pokład, nie wyglądali jakby szykowali się od inspekcji. Chwilę później minął bulaja i wyjrzał na zewnątrz. Tłum zbrojnych stojących na przystani rozstąpił się i środkiem ruszył pochód kapłanów i oficerów niosących... trumnę? Gdy tylko tragarze wraz z ładunkiem pokonali trap i znaleźli się na pokładzie odcumowano liny i statek zaczął oddalać się od brzegu.
- Widziałeś to?! - przybiegł do niego zziajany Yalon wciśnięty w o wiele za mały, nadpruty strój marynarza.
- Jasna cholera. Pewnych rzeczy nie przewidzisz.
Nawet nie musiał się dowiadywać, kto znajdował się w tej trumnie. Zapowiadał się... koszmarny rejs. Zamknął oczy i uspokoił oddech.
- Bimbała jako jedyny jest bezpieczny, jeśli nie będzie mielił ozorem. Może zerknąć gdzie ją umieścili i jak zachowuje się straż tej trumny. Ja też postaram się dowiedzieć, ile wiedzą. Reszta nie powinna stąd wychodzić. Wciąż mam na sobie znak od tego cholernego kapłana, może to ich uspokoi?
- Drusillo, myślisz, że lepiej mi będzie w krótkich włosach? - uśmiechnął się, lekko już uspokojony. - Wciąż wolę zachować tę minimalną ostrożność, gdyby jednak coś wiedzieli.
 
Tadeus jest offline  
Stary 16-05-2012, 15:29   #38
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Drusilla przytaknęła. Najwyraźniej chciała jeszcze coś dodać, ale Betty weszła jej w słowo
- Ścinaj, ścinaj, bohaterze, wszak jako pasażerowie, których stać na te kajuty musimy porządnie wyglądać, a nie jak zarośnięte dziady!
- Jeśli już o przebieraniu mowa - odparł Yalon. - To ja odniosę ten mundurek, nim ktoś zacznie za nim tęsknić... - wytłumaczył, ulatniając się.
Niziołek wychodzący ze swojej kryjówki pod łóżkiem również włączył się do rozmowy.
- Czym dobrze słyszał, że chcecie wysłać mnie na przeszpiegi? - otrzepał się i wyprostował odzyskując trochę godności. - A w ramach jakiej sprawy mam narażać życie i dobrą reputację? Bo coś mi się zdaję, że nie o szlachetny rewolucjonizm tu chodzi! Węszę tu plugawy odór prywaty! - okrzyknął z pogardą, szarpiąc dramatyczny akord na lirze. - A dla takowej poświęcać siebie nie mam zamiaru!

Tymczasem statek wypłynął z zatoki, kierując się na szerokie wody Morza Wewnętrznego. Już po paru chwilach w kadłub uderzyły pierwsze, prawdziwie morskie fale. Pokładem zabujało, a zawartość ich żołądków dała o sobie znać w niepokojący, mdlący sposób.
- Chyba wracają mi koreczki babuni! - ostrzegł blady Bimbała, zakrywając usta dłonią.
- Nawet nie myśl o tym, aby zrobić to tutaj! Wystaw swoje ciałko za cholerną burtę!
Jeszcze tylko brakowało, żeby do tego wszystkiego dołączył zapaszek i widok owych koreczków pędzących w przeciwną stronę. Ciekaw był, czy jego ciało jest odporne na chorobę morską i czy wcześniej pływał już statkami. Na razie mimo pierwszego kołysania nie było aż tak źle. Zwłaszcza w porównaniu do knypka. Usiadł, pozwalając Drusilli zająć się swoimi włosami.
- A ty Bimbała nie pyskuj za mocno. To co wnieśli na pokład, zawiera w sobie cholernie ważne ciałko. Czyli sprawa jest jak najbardziej polityczna. Z prywatą ma tyle wspólnego, że jak im się nie spodobamy, to wszyscy będziemy pokarmem dla rybek.

Strzyżenie trwało znacznie dłużej, niż się spodziewał. Drusilla z wielką uwagą i delikatnością odcinała kolejne z jego włosów. W kajucie nie mieli lustra, efekt mógł więc wyczytać tylko z twarzy innych towarzyszy zjawiających się od czasu do czasu w ich kajucie. Gdy próbował się ruszyć, by przejrzeć się w jakimś przedmiocie, od razu uzyskiwał bolesne upomnienie w postaci uszczypnięcia w ucho. W końcu dziewczyna odsunęła się od jego krzesła.
- Wyglądasz na młodszego - odparła zdziwiona, przyglądając się jego uwolnionej spod kudłów twarzy.

W czasie gdy oni oddawali się zabiegom upiększającym, niziołek wykonywał swój zwiad. A przynajmniej powinien to robić, o ile skończył już opróżniać żołądek na górnym pokładzie. Mieli trochę czasu dla siebie, choć ta intymnosć okazywała się tylko iluzoryczna, bo co chwila ktoś z drużyny wpadał do środka, by o coś dopytać. David nie próbował niczego zdrożnego, uznając, że ta dziewczyna jest zupełnie inna niż Betty, a nie chciał jej zmieniać, cały czas uznając za przeciwwagę dla siebie samego. Uśmiechnął się tylko, dotykając ostrzyżonych włosów. Zmiana nie była duża, ale zawsze dawała prostą zmianę, która mogła się przydać.
- Młodziej? Ile lat byś mi dała?
Nagle spoważniał. Być może był to moment, w którym powinien jej powiedzieć coś więcej o sobie. A raczej o tym, czego o sobie nie wie.
- Powiem ci szczerze, że nie wiem ile mam lat. Dawno też nie słyszałem opinii innych o swojej powierzchowności. Opowiedz, to może się przydać.
W duchu dodał, że może to też przywoła jakieś wspomnienia.
Drusilla zawahała się, nie wyglądała jednak na zaskoczoną jego wyznaniem. Usiadła blisko niego, przechylając lekko głowę, by mu się przyjrzeć.
- Twoja twarz wygląda na młodszą od twoich oczu. - wypowiedziała, ostrożnie ważąc słową. - Gdyby nie one wyglądałbyś na mężczyznę w wieku trzydziestu lat... - spojrzała mu głęboko w oczy. Nagle uniosła się, jakby coś w nich zauważyła. - Zapomniałeś kim jesteś, prawda? - ciężko było stwierdzić czy po prostu zgadywała, czy może wywnioskowała to na podstawie dotychczasowych poszlak. - Dobrze to ukrywasz, ale teraz, kiedy otwierasz się przede mną, widzę, że jesteś zagubiony. - wzięła jego dłoń w swoją.
W pierwszym odruchu chciał zaprzeczyć, ale potem skinął głową.
- Pozostało wiele odruchów, przypominam sobie umiejętności i zdolności a nawet języki. Ale niewiele poza tym. Wiem, że mnie szukają, ale nie wiem kto dokładnie. To więc pokrywa się z prawdą. Być może ciało wskazuje na prawdziwy wiek, zdaję sobie sprawę, że przed stratą pamięci byłem... bardzo aktywny.
Nie zabrał swojej dłoni, patrząc jej w oczy.
- Muszę cię jednak prosić o to, byś nikomu tego nie zdradziła. Nawet Betty.

Lekko przytaknęła głową, całując go delikatnie w policzek.
- Musi ci być ciężko. My z Betty przynajmniej wiemy, czemu to wszystko robimy. A cóż Andoran znaczy dla ciebie? - popatrzyła na niego ze szczerym współczuciem. - Chciałabym, żebyś zrozumiał, byś wiedział przynajmniej, co czujemy my.
Uniosła się trochę, nabierając tchu do opowieści.
- Jeszcze dwadzieścia lat temu Andoran był prowincją Cheliax. Najpierw na naszych terenach, jak w reszcie imperium, przez dziesięciolecia toczyły się wojny, a potem, gdy te zakończono, rozplenili się kapłani Asmodeusa. Byliśmy dumnym i niezależnym narodem, toteż wiele z rodzin znikało, uprowadzonych za swoje przekonania i działania. Wkrótce okazało się jednak, iż nie poszło to na marne, Cheliax, które wtedy odradzało się jeszcze powoli, nie mogło pozwolić sobie na następna wewnętrzną wojnę. Andoran, podobnie jak inne prowincje skorzystały z szansy i oficjalnie odłączyły się od imperium. Powstały odrębne państwa, poprowadzono i obsadzono zbrojnymi granice. Od początku jasnym było, iż ludzie Andoranu nie chcieli być dalej rządzeni przez wielmożów pamiętających czasy dawnego Cheliax. Po wieli trudach wprowadziliśmy więc republikę ludową, znieśliśmy niewolnictwo, wprowadziliśmy prawa obywatelskie... Zaś tych, którzy chcieli trzymać się starego porządku wydalono z kraju. Po tych latach zrobiło nas się bardzo mało, najpierw wojna, a potem banicje... Mieliśmy świadomość, iż wkrótce, gdy Cheliax odzyska potęge będzie chciało sięgnąć po dawne ziemię, a my nie mieliśmy wystarczająco obywateli, by ich powstrzymać. Modne stały się pospieszne śluby młodych ludzi, wszyscy mówili o obowiązku względem kraju, o założeniu rodziny, odbudowie miast, tworzeniu milicji obywatelskiej... Wierzyliśmy w to. I po części nadal w to wierzymy. - dostrzegł w jej oczach dziwn nostalgię. - Gdy brałyśmy śluby prawie nie znałyśmy naszych mężów. Mój Thomas był synem młynarza, dobrym człowiekiem, choć trochę porywczym, ślepo oddanym Andoranowi, mąż Betty był synem żołnierza. Ona teraz opowiada o nim same złe rzeczy, ale wydaje mi się, że była w nim bardzo zakochana. - na jej ustach pojawił się mały uśmieszek.
Odetchnęła, nabierając sił do dalszej opowieści.
- Wtedy się z Betty jeszcze nie znałyśmy. Ale nasi mężowie służyli w jednej twierdzy na granicy z Cheliax. Do dzisiaj nie wiemy jak zginęli. Ambasador Cheliax twierdził, że to oni przekroczyli granicę, atakując cheliańskich zwiadowców. Doszło do bitwy, w której wybito niemal całą obsadę zamku. - opuściła oczy, wzdychając ciężko. - Podejrzewam, że ambasador wyjątkowo nie kłamał. Oni bardzo chcieli walczyć z Cheliax... może za bardzo...
- Spotkałyśmy się na pogrzebie. Długo rozmawiałyśmy o naszych mężach, naszym życiu, dalszych planach. W końcu zgłosiłyśmy się do punktu wywiadu Andoranu. Naszą kandydaturę odrzucano chyba z tuzin razy. - uśmiechnęła się do siebie. - Ale w końcu nam się udało. Do momentu spotkania ciebie nie dostałyśmy jednak żadnej "prawdziwej" misji, podróźowałyśmy jedynie po Cheliax zdając sprawozdania ze wszystkiego ciekawego, co widziałyśmy...
Złożyła ręce na własnych kolanach.
- Wiem, że to nie twoja walka, ale chciałam byś to wiedział...
Uśmiechnął się do niej na tyle ciepło, na ile potrafił, a potem przesunął dłonią po jej policzku.
- Pomogę wam na tyle, na ile dam radę. Gdyby nie ty, prawdopodobnie podążałbym już jakąś inną drogą, Drusillo. Być może to nigdy nie będzie moja sprawa, być może taką się w końcu stanie, ale niewiele mam do stracenia. Ciężko stracić coś, o czym się nie wie. Jedyne co pamiętam, to fakt, że prawie na pewno moje imię przed stratą pamięci brzmiało David. Chciałem, byś to wiedziała, ale wolę pozostać przy Josephie. Jest bezpieczniejsze. Czy wasz język jest taki sam, jak język Cheliax? Odkryłem, że jeśli robię coś nowego, lub słucham czegoś nawet w innym języku, to dochodzę do wniosku, że kiedyś już przez coś podobnego przechodziłem.
- Dav...? - spojrzała zdziwiona. Najwyraźniej nie spodziewała się, że nawet imię podał im fałszywe. Po jej twarzy przemknął wyraźny cień, jakby dopiero teraz poczuła się prawdziwie oszukana.
W tym samym momencie drzwi do kajuty otworzyły się z hukiem, nie zdążyła już więc odpowiedzieć na jego pytanie związane z językiem. Wpadł przez nie rozpędzony Bimbała. Na kołnierzu jego surducika widać było wyraźne ślady po zwróconej przed chwilą zawartości żołądka.
- Zabiliście ją! - wrzasnął z entuzjazmem, pokazując ich krótkimi palcami. - Prawdziwy rewolucjonizm!
Szybko wciągnęli go głębiej do środka, zatrzaskując za nim drzwi. W nerwowych, pospiesznych słowach opowiedział im jak podsłuchał żołnierzy, gdy rzygał na pokładzie. Ponoć na statku było ich dziesięciu, do tego jeden kapłan Asmodeusa i dwóch akolitów modlących się całymi dniami w małym magazynie, w którym zamknięto trumnę.
- Rzekli, że nie wiedzą jeszcze jak umarła, ale w tym celu wiozą ją do Wielkiej Świątyni Asmodeusa w Egorian, ponoć królowa Abrogail użyje swojej piekielnej mocy, by przywrócić krewną do życia! To dlatego tu jesteście! - popatrzył na nich z podziwem, zadzierając głowę, jakby chciał zapamiętać ten moment w odpowiednim kadrze. - Musicie mi wszystko opowiedzieć, napiszę o tym przednią rewolucyjną balladę! - w gorączkowej antycypacji począł już nerwowo szarpać strunki niziołczej liry.
- Chybaście się z suką na rozum zamienili! - skomentował Yalon, wpadając do kajuty i wskazując oskarżycielsko niziołka. - Śmiało, śmiało, nie powstrzymuj się, jeszcze cię na Absalomie nie słyszęli! Macie szczęście, że nam kajuty dali daleko od innych.
- Właśnie, jak się nie uciszysz, to cię zwiążemy i zakneblujemy. Wyobraź sobie zwracanie żarcia w takiej sytuacji.
David skrzywił się i tylko raz zerknął na czarodziejkę. Westchnął, ale cieszył się, że wszystko to zostało powiedziane. Wiedział doskonale, że je oszukał, Drusilla także musi dokładnie to przemyśleć i może dojdzie do wniosku, że mimo tego robił wiele, by im pomóc. I zapewne bez tej jego pomocy o prawdziwej misji mogłyby zapomnieć. Teraz był jednakże czas innej decyzji.
- Yalon, zdaje się, że ty masz największy problem. Ja ją wtedy zaszedłem od tyłu. Przydałoby się... podmienić ciała.
Pokręcił głową z niezbyt zadowoloną miną. Przewrócenia do życia poległej to się nie spodziewał. Z drugiej strony jednak czuł ulgę - nie wiedzieli kto to zrobił, a na dodatek chyba nie mieli także określonych osób do odszukania. Był tylko jeden sposób, aby się upewnić.
- Idę na pokład, może czegoś się dowiem. No i sprawdzę rozpoznawalność swojej twarzy. Przypilnujcie małego.

Wszystko wskazywało na to, że go nie rozpoznali. Najpierw przespacerował się po pokładzie, potem zajrzał do mesy gdzie siedziało dwóch z żołnierzy, a na końcu nawet przeszedł korytarzem, w którym znajdowały się drzwi do magazynu, gdzie podobno trzymali trumnę. Jedynie w ostatnim przypadku został przepędzony przez jednego z dwóch wartowników. Potem znalazł nawet kajutę, w której według wypytanych marynarzy rezydował kapłan, przed jej drzwiami również stał strażnik. Plan wydawał się możliwy do wykonania, ale nie mieli powodu by się spieszyć, wszak podróż do Westrcown miała zająć im powyżej tygodnia, a im wcześniej uderzą, tym żołnierze będa mieli więcej czasu na odkrycie ewentualnych śladów po włamaniu.

Tymczasem, nowoczesny żaglowiec dzielnie pokonywał następne morskie fale, a zdyscyplinowana załoga dbała o to, by podróż odbywała się bez zakłóceń. Nad ranem potężna masa lądu ostatecznie zniknęła z północnego horyzontu. Otoczyły ich bezkresne wody Wewnętrznego Morza.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-06-2012, 13:21   #39
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David nie miał zbyt wielu pomysłów odnośnie pozbycia się ciała arystokratki w ten sposób, aby nikt się w tym nie zorientował. Do trumny nie zaglądano, owszem, ale tak czy inaczej, oni musieliby otworzyć wieko, usunąć ze środka ciało, albo przynajmniej istotną jego część, a potem wynieść je niepostrzeżenie. To wymagało oszukania strażników i kapłanów, zmuszenie ich do tego, aby byli gdzieś indziej. A to z kolei wymagało długich obserwacji i czekania na okazję. Nie spieszyło im się, to fakt, ale David doszedł do wniosku, że jeśli okazja nie nadarzy się sama, to było lepiej zrobić to raczej w nocy pod koniec rejsu, choć nie ostatniej, gdyby coś poszło wtedy nie tak i musieli się wycofać. Zmiennych było zbyt dużo. Obserwował więc i notował w głowie. Wysyłał także na zwiady innych, aby nie skojarzyli, że coś może się dziać. Kobiety czy niziołek nie wzbudzały podejrzeń. Miał nadzieję.

Minęły pierwsze trzy dni. Czas ten pozwolił im dokładnie prześledzić dzienną rutynę strzegących trumny ludzi. Żołnierze stojący przy drzwiach do magazynu zmieniali się co sześć godzin, spędzając wolny czas w mesie i swoich kajutach znajdujących się na pokładzie nad ładownią. W przypadku akolitów medytujących przy trumnie było to bardziej skomplikowane. Każdego dnia o północy wchodził do nich kapłan, zastępując jednego z nich aż do rana. Przez ten czas ten miał okazję wypocząć. Najwyraźniej bardzo ważną sprawą było, by przy trumnie ciągle medytowały co najmniej dwie osoby, bo zmiany te wykonywane były niezmiernie precyzyjnie.

Czas ten wniósł również pewne zmiany do ich życia prywatnego. Ostre temperamenty Betty i Yalona najwyraźniej niezbyt dobrze znosiły zamknięcie na ciasnym statku. Pokłócili się już po dwóch nocach, i to nie na żarty. Wpierw całym pokładem wstrząsnęły głośne kłótnie, a potem żołnierz wyeksmitowany został z hukiem z ich wspólnej kajuty.
- I weź tu zrozum te głupie baby! - odrzekł z wyrzutem, pocierając posiniaczone ramię. - W rzyciach im się poprzewracało!
Tak też doszło do tego, że Drusilla zamieszkała z Betty, a on z obrażonym na całą żeńską część ludzkości żołnierzem.

Yalon właśnie po raz trzeci opowiadał mu o którymś z niezrozumiałych dla niego fochów Betty, gdy nad ich głowami rozbrzmiało jakieś zamieszanie. Na horyzoncie zamajaczył obcy żagiel.
- Statek na horyzoncie! Trzy żagle, obca bandera! - ogłosił marynarz z bocianiego gniazda.
- Dryfują... - dodał chwilę później posługując się lunetą.
Już po chwili na górze zaroiło się od pasażerów. Był tam też kapłan Asmodeusa. Stary, wychudzony człowiek o drobnej, pokrytej chorobowymi plamami łysej głowie.
- Mamy na pokładzie odpowiedni arsenał broni, prawo zobowiązuje więc kapitana do zbadania tej sprawy i złożenia raportu w docelowym porcie - usłyszeli z ust jakiegoś cheliańskiego szlachcica, który tłumaczył sytuację swojej damie.
Nie była to sytuacja, w której mogli działać, zresztą David zastanawiał się, czy w ogóle będą mieli taką szansę. O ile strażników można było na ten przykład podtruć, a ich uwagę dodatkowo odwrócić w jeszcze inny sposób, to z kapłanem i akolitami sprawa była znacznie trudniejsza. Cholernie istotne było zachowanie pozorów tego, że nic się nie zmieniło, a w tym przypadku zwyczajnie było to niewykonalne. Musieliby sprawić, aby ci w środku zasłabli, stracili przytomność przynajmniej na kilka minut. Problem był też taki, że nie bardzo miał w tym pomoc, bowiem Yalon bez przerwy tylko pieprzył o babach. Baby to baby, a dwóch jełopów nie zamierzał nawet wtajemniczać. Podobnie jak knypka, przynajmniej na razie. Zamiast tego przygotował sobie pochodnie i oliwę, środek ostateczny. Jak to wszystko się spali to popiołu już nie wskrzeszą. Problem tylko taki, że pewnie z dymem pójdzie cała ta krypa, więc najpierw potrzebowali alternatywy. Ten statek na horyzoncie być może właśnie nią został. Łotrzyk przyglądał się mu w skupieniu, zastanawiając się, czy coś się zmieni, gdy już podpłyną bliżej. David nie powiedział jednak nic, czekając na decyzję kapitana a co bardziej prawdopodobne: kapłana. Nie chciał zwracać na siebie uwagi zbyt wcześnie.

Chwilę potem na pokład wyszedł również kapitan w asyście dwóch oficerów. Jednego z nich, niskiego i korpulentnego blondyna już znali - to on wprowadził ich na pokład. Sam dowódca statku miał aparycję typowego admirała, z hardym, niczym ciosanym z granitu profilem, przenikliwym skupionym na horyzoncie wzrokiem i zasićniętymi nerwowo ustami. Wyglądał jakby już przeżywał w myślach przyszłą bitwę.
- Panie Hannogs, podpływamy, trzymajcie nas dwieście jardów od północnego zachodu. - wydał rozkazy znanemu im oficerowi. - Panie Natlen, - odwrócił się do drugiego. - Proszę udać się pod pokład i wydać rozkaz do szykowania balist, mają być gotowe za dwadzieścia minut.
I tyle go widzieli. Chwilę później zniknął już w swojej kabinie. Marynarze niczym małpy wspięli się na żagle, szykując statek do manewru. Wiatr mocno uderzył w duże połacie białego płótna, gwałtownie je nadymając. Statkiem szarpnęło, gdy wszedł w szeroki łuk.

Pół godziny później mogli już podziwiać dość wyraźny kadłub obcego statku. Wydawał się zupełnie opuszczony.
- Bandera jednego z wolnych kapitanów Pirackich Wysp... - wytłumaczył z niepokojem pan Hannogs zebranemu tłumowi. - Żołnierze! - odparł do stojących obok zbrojnych.
- Lepiej będzie jak zaprowadzicie wszystkich pasażerów pod pokład.
Niestety tyczyło się to też łotrzyka i Yalona. Zbrojni, których w ostatnich minutach na pokładzie zrobiło się naprawdę sporo, grzecznie wskazali im drewniane schody. David wykorzystał ostatnie chwile, by jeszcze raz omieść wzrokiem tajemniczą jednostkę.

Okazało się to dobrym pomysłem, jego doskonały wzrok pozwolił mu dostrzec bowiem dość niepokojącą rzecz. Niedowiązane, trzepoczące leniwie na wietrze żagle obcej jednostki, co jakiś czas odsłaniały zawieszone między nimi sylwetki kilku ludzkich zwłok, ciężko było mieć z tej odległości pewność, ale wyglądało to tak, jakby oberwane zostały żywcem ze skóry, żagle wokół nich spryskane były posoką. Czyżby piraci ze wspomnianych wysp byli aż takimi sadystami?

Pod pokładem odszukali nieobsadzoną szczelinę, która szczęśliwie zwrócona była w dobrą stronę. Yalon milczał w napięciu, pocierając dłonie, jakby czuł już, że szykuje się bitwa. Łotrzyk nadal obserwował złowrogi statek. Robił to tak intensywnie, iż prawie nie dojrzał czegoś znacznie bliższego. W wodzie niedaleko ich statku, całkiem blisko kadłuba unosił się jakiś zabarwiony na czerwono skrawek materiału. Ułamek sekundy później obok niego z wody wyłoniła się potężna grzbietowa płetwa, kosząc przez chwilę powierzchnię wody. Jedno uderzenie serca później złowrogi kolos zniknął już bez śladu w głębinach. David zaklął. Co innego coś co mogłoby pozabijać trochę tych żołnierzy i przy odrobinie szczęścia również kapłana, a co innego coś, co mogło zatopić cały cholerny statek!
- Idź do pozostałych, niech zabiorą najważniejsze rzeczy i mają je ze sobą. Przebywanie pod pokładem może być bardziej niebezpieczne niż tam na górze. Weź też moje. Oby ten twój topór faktycznie był dobry...
Ostatnie słowa mówił już w ruchu. Musiał odnaleźć kogoś ważnego, być może nawet samego kapitana. Wiedział już gdzie ma kabinę. Kogoś kto wysłucha o zagrożeniu z wody. On nie miał pojęcia co się tam znajdowało, ale fakt, że tam było, był wystarczający.

Po wielu irytujących próbach tłumaczenia całej sprawy stojącym mu na drodze strażnikom i oficerom wreszcie dotarł do kabiny kapitana. Ten przyjął go grzecznie, choć z ledwo krytym sceptyzmem.
- Rozumiem, że dla kogoś, kto nie przyzwyczajony jest do życia na morzu rozmiary żyjących w nim zwierząt mogą wydawać się zatrważające, proszę mi jednak uwierzyć, iż nic nam nie grozi. Konstrukcja statku oprze się każdym zaczepkom morskich stworzeń - wytłumaczył mu powoli i uspokajającym tonem, jak totalnemu kretynowi.
- Temu co obdziera ludzi ze skór i wiesza na masztach też? - David mruknął niezadowolony z tego, że robi się z niego debila. - Nigdy nie słyszałem, by robili tak zwykli piraci.
Kapitan uniósł brew.
- Wiesza na masztach? Zabroniłem opowiadać o tym pasażerom! - zdenerwował się. - Kto to rozpowiada? - zmierzył łotrzyka srogim wzrokiem, odzyskując powoli kontrolę nad gniewiem.
- Faktycznie... - zaczął już spokojniej i grzeczniej, dochodząc zapewne do wniosku, iż już nic nie poradzi na wyciek informacji. - Parę chwil temu jeden z marynarzy dostrzegł te zwłoki przez lunetę. Piraci to barbarzyńcy, zapewne są to więc jakieś wymyślne tortury, albo skutki walki między załogantami, która doprowadziła statek do obecnego stanu. Nie wygląda to też na zasadzkę, ich żagle nie są gotowe do manewrów. - wytłumaczył. - Właśnie szykujemy łodzie, by dowiedzieć, co tam się stało, proszę się nie martwić i wrócić do swojej kajuty.

Tymczasem, niebo przybrało ciemniejszą grafitową barwę, a pokład nad nimi zaczął delikatnie zraszać lekki, letni deszcz. David pokręcił głową zrezygnowany. Tu nic nie zdziała. Intuicja podpowiadała mu, że wielu ludzi z tego statku może skończyć tak jak tamci, na masztach, ale tego tutaj nie przekona. Nie miał argumentów. Intuicja podpowiadała mu także, że nie bardzo znał się na morzach. Wyszedł z kajuty kapitana i odnalazł znów Yalona.
- Wysyłają tam ludzi. Póki co możemy chyba tylko obserwować.
Sam skierował się do punktu, z którego znów mógł widzieć dryfujący okręt. Tym razem zabrał ze sobą także broń. Obok niego stanął Yalon. Również starał się dojrzeć coś z rozgrywającej się na zewnątrz akcji.
- Wpieprzy ich nim dopłyną do połowy. - skomentował, obserwując widoczną dla nich częś opuszczanych łodzi. - I dobrze się stanie, przynajmniej stąd odpłyniemy! - dodał optymistycznie.
Siąpiący na zewnątrz deszcz ograniczył im widoczność, tak że po paru chwilach stracili z widoku delikatnie wyglądające łodzie. W oddali niewyraźnie majaczyły już tylko obrysy bujającego się na falach obcego statku.

Parę chwil później dołączyła do nich reszta drużyny, uzbrojona po zęby i w oczekiwaniu najgorszego. Najgorsze obrało jednak po paru chwilach postać inspiracji, która znienacka ugodziła niziołka.

Dżdżysty to był dzień!
Niebo okrył cień!
Bestia skryła się w głęęębinie!

Popłynęli tam!
Z oczu znikli nam!
Zasilili beeestii kałdun!

- zaintonował, przygrywając na lirze. Raczej nie poprawił reszcie nastrojów. Co nie zmieniało faktu, że nadal nic się nie działo. Dopiero wiele godzin później łodzie wróciły. Ich załogi wydawały się być nadal w pełnym składzie, a do tego miały ze sobą sporo towarów, skrzyń i beczek. Ponownie pozwolono pasażerom wychodzić na pokład, choć w międzyczasie stało się to mało atrakcyjną opcją, bo na zewnątrz już porządnie lało, a spienione morze bujało nie na żarty. Mimo wszystko, napotkani marynarze zarzekali się, iż to tylko normalna zła pogoda i niebezpiecznego sztormu tej nocy nie będzie. Od tych samych można było się dowiedzieć, iż obcy statek okazał się zupełnie pozbawiony załogi, co wiązało się z tym, iż gdy tylko pogoda się uspokoi, kapitan będzie chciał do niego przycumować, by po rampach przenieść z niego towary na Rozalindę. Ponoć było tego naprawdę sporo i były to naprawdę cenne, egzotyczne towary.
- Nie podoba mi się ten statek - wyszeptała do Davida Drusilla, wskazując mroczny zarys pirackiego okrętu. - Nadal nie wiemy, co stało się z resztą załogi...

Sto pirackich głów!
W bełchu chlupie mu!
Wielkiej bestii z głęęębi morza!

- zaproponował swoją wersję wydarzeń Bimbała.
- Ucisz się już, mały!
David skrzywił się. Czy to faktycznie mogli być tylko piraci? Łotrzyk nie wierzył w to nawet przez chwilę.
- Załoga tamtego statku nie żyje, żołnierze być może wyrzucili ciała do morza, a co bardziej prawdopodobne, wrzucili pod pokład. Przecież i tak nie pozwolą nam tam przejść. Nie jesteśmy jednak w stanie wpłynąć na kapitana. Trzymajcie się razem, mam przeczucie, że jednak coś się zdarzy.
Chciał poczekać jeszcze trochę, gdy zbliżą się bardziej. Wtedy zamierzał użyć swojej zdolności wykrycia magii. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, nie miał pojęcia jak zabezpieczyć się przed ewentualnym zagrożeniem. A może panikował? Może strata pamięci sprawiła, że stał się straszliwym paranoikiem?

Na zewnątrz zaczęło się już robić ciemno i wątpliwym było, by przed rankiem zdecydowano się na podpłynięcie do pirackiego statku. Żołnierze wnieśli ostatnie ze zdobytych skrzyń do kabiny kapitana, zapewne w celu inspekcji. Później na pokładzie już nic ciekawego się nie wydarzyło, nie było więc sensu by stać tam i moknąć. Wrócili do swoich kajut.

Morze w nocy jakby trochę się uspokoiło, a może to po prostu oni przywykli do bujania kadłuba?
 
Tadeus jest offline  
Stary 12-09-2012, 20:33   #40
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Łotrzyk otworzył oczy. Co było na tyle dziwne, iż nie za bardzo pamiętał, by wcześniej szedł spać. Do jego uszu dochodził niski, miarowy dźwięk, jakby bicie bębnów. Obok niego z łóżka powstał równie zdziwiony Yalon, chwytając niemal natychmiast po topór. Runy na nim jarzyły się chorowitym, przytłumionym światłem. Spojrzeli na podłogę, zalegała na niej cienka warstwa lotnej mgiełki, sączącej się spod drzwi. W powietrzu czuć było duszącą wilgoć, która zbierała się też na ścianach w postaci kropelek pary wodnej.

- Wiedziałem, że ten tani grog smakował jakoś podejrzanie. - zmrużył oczy, jakby chciał rozpoznać, czy towarzyszący mu łotrzyk również był senną marą.
- A dotąd nie chciałem zbytnio wierzyć w syreny czy inne morskie atakujące w ten sposób.
Przypasał miecz, wyjmując go. Wziął też sztylet z zimnego żelaza i łuk ze strzałami. Nie miał pojęcia z czym przyjdzie im się mierzyć.
- Idź do dziewczyn. Ja sprawdzę pozostałych trzech. Albo nie, na odwrót.
Lepiej było nie ryzykować Yalona wchodzącego do kajuty Betty, choć sytuacja była jasna. Statek był atakowany, w magiczny sposób. David otworzył drzwi kajuty, wyglądając na korytarz. Bezpieczeństwo dziewczyn było ważne, ale dostrzegł także inną szansę. Akolici i strażnicy także mogli spać. Już wiedział gdzie skieruje swoje następne kroki po sprawdzeniu czy u towarzyszy wszystko w porządku.

Na korytarzu warstwa mgły była znacznie wyższa. Ostrożnie wyszli na zewnątrz, badając stopami grunt. Na drewnianych ścianach tu i ówdzie dostrzegali nierówno wydrapane i nakreślone czerwienią malunki, przedstawiające rozdziawione paszcze wściekłych zwierząt.
- Uhm... mistrzu. - zagadał go Yalon trącając coś nogą.
Rzecz podniesiona ostrożnie na ostrzu topora okazała się oderwaną ludzką głową. I do tego znajomą, należała o jednego z majtków, który czyścił co parę dni ten korytarz.
Coś błyskawicznie przemknęło przez mglę, znikając za zakrętem, w stronę kajuty reszty ich towarzyszy. Chwilę później rozbrzmiały tam krzyki i żałosny brzdęk niszczonej liry. Mijane przez nich drzwi dziewczyn były otwarte, zaś w środku nie było nikogo widać. Od razu rzuciły im się też w oczy roztrzaskane drzwi pokoju reszty drużyny. Dochodził z nich dziwny, modulowany zaśpiew, który roznosił się nienaturalnym echem po korytarzu. Gdy wpadli do środka powitał ich iście niecodzienny widok. Okrwawione zwłoki Gyna i Jona tkwiły przyszpilone do ściany, półtora metra nad ziemią. Wystawały z nich zakończone egzotycznymi piórami włócznie. Blade ciało niziołka leżało tuż obok, zdawał się nadal żyć, choć najwyraźniej się dusił, jakby jakaś niewidoczna siła ściskała mu gardło. Mgła przed nim poruszyła się i dostrzegli w niej wykrzywioną w gniewie zjawę. Była niemal naga, ubrana jedynie w skóry i dziwną kostną maskę sporządzoną z czaszki jakiegoś nieznanego im zwierzęcia, w dłoni dzierżyła prymitywnie wyglądającą włócznie. Przy pasie dostrzegali też dwa małe kościane ostrza sztyletów. Powiedziała coś syczącym głosem do niziołka, szykując się do zadania ostatecznego ciosu. "Śpiący musi spać" - David zrozumiał każde słowo.

W tym samym momencie usłyszeli też mrożące krew w żyłach krzyki dochodzące z innych części statku. Gdy wydawało się już, że sytuacja nie może być bardziej przytłaczająca, statkiem szarpnęło, jakby powoli zaczynał nabierać prędkości.

David nie zastanawiał się długo. Rzucił się do przodu, tnąc swoim mieczem. Skoro to coś potrafi obdzierać ze skóry, to musi także ginąć! Warknął przy tym głośno, w pierwszym odruchu próbując odwrócić uwagę od niziołka. Chybił, ale szedł na bestię całym ciałem, próbując zatrzymać ten ostateczny cios. Choć niekoniecznie samemu stać się jego ofiarą.

Yalon również nie próżnował, potężne ostrze jego topora mignęło łotrzykowi zaraz koło ramienia. Siła celnego uderzenia była tak wielka, że dosłownie zmiotła unikające właśnie ciosu Davida widmo. Pół-materialna postać odrzucona została na dobre półtora metra do tyłu, brocząc obficie sączącą się z rany eteryczną mgłą. Szczęki poranionej zjawy rozdziawiły się wściekle w zwierzęcym ryku. Spiełą się jak osaczone zwierzę, po czym niemal bez rozpędu skoczyła przed siebie, błyskawicznie odbijając się w locie od ściany i przelatując nad zagradzającymi jej wyjście przybyszami.

Nim zdążyli skutecznie zareagować zręczna jak cień zjawa znalazła się już za ich plecami i zbierała się do ucieczki. David nie zamierzał jej odpuszczać. Spojrzał tylko przelotnie na niziołka i odwrócił się, próbując dorwać stanowczo zbyt ruchliwą zjawę. Ale i tym razem minimalnie chybił, klnąc głośno.

Na szczęście był z nim jeszcze rosły żołnierz, który zaznawszy pierwszej widmowej krwi, również nie miał zmiaru odpuścić. Na zaskakujący manerw zareagował co prawda wolniej niż łotrzyk, ale wystarczająco szybko, by zadać ostatni desperacki cios.

Niestety, potężne ostrze topora haniebnie chybiło gibkiego celu, który momentalnie zniknął za rogiem otulonego dziwną mgłą korytarza. Zawiedziony Yalon zawył poirytowany spoglądając na Davida, jakby chciał, by ten zadecydował, czy rzucą się na ślepo w pogoń. Bo w pulsujacych tumanach oparów naprawde było coraz mniej widać. Nie było sensu ani ścigać zjawy, ani zostawać przy niziołku. Na tym statku były dwie znacznie ważniejsze dla nich osoby, chociaż David zdawał sobie sprawę, że ważniejsza mogła być misja. Nic nie mógł jednakże poradzić na więź, która łączyła go już z oboma kobietami.
- Musimy znaleźć dziewczyny. Pieprzyć tę zjawę.
Ruszył na korytarz, mając zamiar sprawdzić resztę kajut.
 
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172