Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 16:20   #2
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
No i się zaczęło. Miles znalazł się tu strasznie szybko. Władze były strasznie narwane. Frankowi się nie spieszyło. Siedział tylko i słuchał, jak Carlos odpowiada na pytania. Westchnął, gdy usłyszał komentarz jednego z nowych towarzyszy, na temat posiłków. Szykował się jeden wręcz WYBORNY kompan. Angol siedział z rękoma założonymi na piersi i uważnie słuchał Carlosa.
Wysoki, a już szczególnie jak na anglika Miles, był człowiekiem pokaźnej postury, mocnej muskulatury i hardej twarzy. Średnio długie, jasnobrązowe włosy, miał bardzo proste, a zarost już dość długi, ale zadbany. Nosił na sobie glany, bojówki i z racji na pogodę - zieloną, ciasną koszulkę.
W końcu sam o coś spytał.
- Jaki jest nasz stosunek do cywili? Zarówno tych stojących po stronie partyzantów, jak i tych drugich? - Zastanawiał się czy nie siedzi na krześle zbyt rozwalony. Chociaż Carlos nie był zbyt surowy i nie podlegał dyscyplinie i rygorowi, tak jak dawni dowódcy Franka.
- Uważamy na cywili, zwłaszcza jak jesteśmy na terytorium Costy przebrani za miejscowych wojaków. Oczywiście jeżeli spotkamy się z nieprzychylną reakcją cywili będziemy się bronić. Przed każdą misją będę was informował czego się spodziewać.
- Tak więc pan będzie razem z nami uczestniczył w misjach? I co z dowodzeniem? Pan ma całkowitą kontrolę nad nami? Brak stopni?
- Mówił dalej Miles.
- Będę was wszystkich traktował, jak szeregowych przynajmniej w pierwszej misji, kiedy już poznam, co potraficie wyłonię swego zastępce, który z czasem stanie się moim następcą.
- W takim razie nie mam więcej pytań. Jestem gotów w każdej chwili.
- Skwitował Miles. Inni poszli za jego przykładem. Nie licząc niejakiego Ray'a.

-Proponuje byśmy teraz przeszli do magazynu. Pobierzecie mundury i sprawdzicie sprzęt. Za mną - powiedział porucznik. Zaprowadził wszystkich do niewielkiego drewnianego magazynu. Było tam też dwóch żandarmów.
-Nie pchać się i po kolei. Podawać nazwiska. - odezwał się Carlos, po raz kolejny.
Miles był dopiero czwarty, jak zwykle nigdzie mu się nie śpieszyło.
- Miles Frank McMiller - powiedział kładąc łapy na M4A1 z tłumikiem, którego teraz nie zakładał. - Oprócz pana M4, biorę BeretteM9 i nożyk. - Ustąpił miejsca kolejnej osobie.

- No dobra... - mruknął Miles przewieszajac karabin przez ramię i przytraczając Colta do pasa. - Co teraz? - Spytał mrużąc oczy i drapiąc się po głowie.
- No teraz dostaniecie jeszcze po dwa magazynki i jazda na strzelinice
- Super.
- Dodał Frank z uśmiechem. Ostatni raz strzelał... chyba dobry tydzień temu.
- Potem spotykamy się dopiero o 19. Wejdę do waszego baraku. Po krótkiej naradzie ruszymy.
- Tak jest, sir!
- Zasalutował McMiller. Potem jako pierwszy ruszył w kierunku strzelnicy, by rozdziewiczyć broń.

- Nie baw się żarciem. - Rzucił Miles siadając ciężko obok Raymonda. Wyciągnął ku niemu dłoń - Nie wiesz kiedy znowu będziesz mógł zjeść, może to ostatni raz? Miles Frank McMiller, większość mówi mi po prostu Mlyn, niezbyt oryginalnie, ale podobno pasuje nie tylko do nazwiska. - Zaczął sam, dość szybko jeść swoją porcję.
Jako iż Miles wpieprzył się nie tylko koło Raymonda, ale miał też po drugiej stronie Ismaela, ten poczuł się w obowiązku również przedstawić. - No to i na mnie czas. Ismael Bennet, w Afryce znany jako Southern.
- Francis Jones - powiedział tylko krótko posiadacz tegoż imienia, by Ci którzy zapomnieli, znali jego godność. Nie czekając, wrócił do spokojnego posiłku.
Larry spojrzał na Milesa, puścił widelec, który zabrzęczał o blaszaną miskę i uścisnął mocno dłoń mężczyzny - Raymond Larrson, ale mów Ray lub Larry, i w żadnym wypadku Skarbie, tak może mówić tylko moja mama - zaśmiał się - synek cię pozdrawia mamuś - powiedział i pomachał gdzieś w przestrzeń - Wiesz, tu może być mój ostatni, a na Górze i tak będą następne - kontynuował spożycie posiłku, tym razem robił to już konkretnie - Gdzie służyłeś, Młynie?
- Anglia. Potem w paru... cóż, raczej niespecjalnych bojówkach w Meksyku, Afryce. Ale głównie armia angielska. Mogłem dostać się do SAS, ale... to nie była moja działka. A ty?
- Legia Cudzoziemska
- powiedział tylko nieco zawstydzony.
- Nonono... czyli jak rozumiem przed wojskiem, życie niezbyt wesołe?
- Wesołe, wesołe... Jak Ci przed domem skaczą kangury...

Póki co bardziej nie drążył tematu. Ciekawiło go tylko, co takiego Larry zrobił, że musiał spieprzać do Legii. Bo ochotnicy rzadko się zdarzają.

Godzina 19
Dobrze, że już teraz, od razu dostają jakąś robotę. Nawet małą. Chociaż lepiej żeby nie była za mała, wtedy Miles nie zdążyłby się wykazać.
- Dobra chłopaki, pobierzcie amunicje i granaty. Za chwile ruszamy. Pamiętajcie o tym, co mówiłem o cywilach. Dobrze by było też wsiąć jakiego jeńca. W końcu będziecie mieli okazje zabłysnąć Jakieś pytania?
- Jak rozumiem zwykła rozwałka złych typów? Nic więcej? Jeden zakładnik, reszta do piachu? - Spytał Miles ładując broń i wkładając resztę amgazynków do kieszeni taktycznej kurtki wojskowej.
- Jeżeli dobrze pójdzie, to tak.
- No to chodźmy siać rozpierdol.
- Wtrącił Ivan.
- Spokojnie... - rzekł Francis, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. Następnie wyjął jednego, i zapalił. Nie miał pytań.
- My jesteśmy tymi, co zabijają by wprowadzić pokój, o ile się nie mylę. To oni robią rozpierdol. - Uśmiechnął się Miles, który celowość jakichkolwiek wojen, w sensie pojmowania tego jako pokój, walka dobra ze złem, stracił już dawno.
- To nie jest takie głupie jak Ci się wydaje Miles.Nie mamy jednak czasu na dyskusje o polityce. Ruszajmy! Aha nie zapominajcie o noktowizorach.

Zostali zapakowani do ciężarówki, po jakiejś godzinę wysiedli. Carlos prowadził wszystkich górską scieżką ostro, pod góre.
- Idziemy w strone osad górniczych. W tym rejonie niedawno pojawili się partyzanci. Ludność mimo wszystko jest im niechętna.
Po godzinie większość niezle zmachana. Znaleźli się na jakieś stromej skarpie, u podnóża była wioska.
- Chyba mamy szczęście, patrzcie na lewo - odezwał się porucznik, po lewej stronie można było dostrzec wyraźnie zbliżające się do wioski pojazdy, bodajże dwa.
- To co, leci granat, trzy serie i po krzyku? - Spytał Southern ściszonym głosem.
- Nie. Rozpierzchną się i trzeba będzie ich ganiać po całej wiosce. Brak im koordynacji. To tylko partyzanci. Zresztą mogą tam być cywile, jeszcze coś im się stanie. A jeśli są, to jak powiedział Carlos, są niechętnie nastawieni do naszych wrogów. Może nam pomogą, jak walka się zacznie. - Mówił Miles. - Powinniśmy ich bardziej otoczyć, a ktoś niech wysadzi wozy żeby nie mogli uciec, mamy chyba jakiś bombowców. Najlepiej niech zaczeka, aż się do nich zbliżą i granat pod zbiorniki. No i jak będą otoczeni, nie dadzą rady oszacować naszej liczby. Strzelać będzie trzeba powoli i celnie. Najlepiej z noktowizorami, w końcu oni ich nie mają, nie będą wiedzieć gdzie i ilu nas jest. Tyle ode mnie. Co wy na to? - Spojrzał po towarzyszach.
- A w czym tu pomagać, jak to tylko dwa samochody? Jest nas pewnie tylu, co ich z tym, że to zwykli wieśniacy z bronią... Przestrzelmy im koła?
- W tym, że mogą być jeszcze w budynku, z drugiej strony i tym podobne.. A wysadzenie wozów, jak będą w pobliżu w większej grupie, żeby za jednym razem załatwić większą ilość. A coś takiego, jak “jest ich pewnie tylu...” to szczery idiotyzm. Oszacujemy ich ilość w trakcie. - Odparł Frank.
- Pewnie, róbmy z wieśniaków regularne, perfekcyjnie przeszkolone wojsko...
- Czas na złotą myśl: nie wolno pochopnie oceniać przeciwnika. - Wyszeptał do reszty Ivan.
- Podobno mamy C4, można wysunąć się do przodu i je zostawić na drodze. Osobiście proponuję zaatakować ich z przodu i z boku. Poczują, że jest nas więcej. Tylko trzeba wtedy strzelać celnie i szybko, albo zasypać ich pociskami. W obu taktykach powinniśmy strzelać w kierowców.
- Coś mi mówi, że jak ktoś nie ustali planu teraz, to będziecie dyskutować, aż nam odjadą. Jaki z tych pomysłów jest według Pana najlepszy, sir?
- rzekł Francis, pytanie kierując do ich obecnego przełożonego, bo to on ma, a raczej powinien mieć decydujący głos...
Miles westchnął. Wszyscy się strasznie ociągali. Dostrzegł, że oprócz niego chyba tylko Ray się nie zmęczył spacerem. Póki co nie podobało mu się powolne podejmowanie decyzji. Póki nie mieli dowódcy, to Carlos powinien ustalić plan, a nie zostawić to bandzie ludzi, którzy się nawet nie znają. Oby szybko sytuacja się wyprostowała, bo póki co było za dużo chaosu.
Larrson szedł w milczeniu, jako jeden z tych, dla których ta wyprawa to wycieczka rekreacyjna. Nawet nie zaczął sapać.
- Fajnie chłopaki. Nasi milusińscy tymczasem wjechali sobie do wioski. No w sumie nie wszyscy jeden samochód zostawili przy wjeździe. Dwa pojazdy, nie więcej niż kilkunastu ludzi moim zdaniem. Wykorzystamy propopzycje Ivana, lekko zmodyfikowaną. Oni przyjechali po żarcie, alkohol itp. Do wioski prowadzi tylko jedna droga. Pójdziemy na lewo i do przodu. Zajmiemy pozycje po obu stronach drogi, błyskowym przed jeden pojazd, odłamkowy pod drugi i pratycznie po zawodach. Ktoś widzi wady tego planu?
- Będzie jak mówisz, sir. - Mruknął Miles.
- Eh no dobra ruszamy. Od tej chwili koniec zabawy, bo nie mam zamiaru zarobić kulki.
Przeszli około 200 metrów na lewo. Były tam jakieś krzaki, parę drzew, sporej wielkości głazy po obu stronach drogi.
- Jones, Ivan ze mną po prawej stronie drogi. Miles i reszta po lewej. Ja rzucę odłamkowym w pierwszy pojazd. Jones przygotuj błyskowy. Zająć stanowiska.
Dwie półciężarówki przyjechały po kwadransie, na jednej z nich umieszczony był WKM Browning. Dwóch ludzi było na pace, dwóch w środku wozu.
Miles przygotował się do strzału. Strzelał seriami po trzy, celował zaś w tych będących na pace samochodów. Potem w razie czego, był gotów wykończyć resztę. Bez problemu wykończył faceta, obsługującego WKM Browninga, zanim też spostrzegł się, że są atakowani. Frank szukał kolejnego celu, ale nie znalazł go. Huki wystrzałów skończył się tak szybko jak się zaczęły.

- Wstrzymać ogień! - krzyknął Carlos- Poddaj się!- wydarł się, tym razem po hiszpańsku do jedynego ocalałego po prawej stronie drogi.
- I już?! To wszystko? Trzy naboje? - Miles mruczał sam do siebie, nie mógł uwierzyć, że to było tak proste. - Szykuje się najprostszy zarobek w moim całym życiu.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline