Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 19:53   #15
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Jane niechętnie, ale wreszcie podniosła zza lady słuchawkę. Przez chwilę stała przed Ezrą, nieco buńczucznie wpatrując się w niego. Dziennikarz nie był w ciemię bity i wiedział, że trochę podobał się dziewczynie. Ale po pierwsze nie miał teraz czasu na zabawy z dzierlatkami, a po drugie Al urwałby mu głowę, gdyby dowiedział się, że jakiś pismak - którym to określeniem lubił go przekornie nazywać, kręci się koło córki.
Jak tylko dziewczyna odeszła, wykręcił właściwy numer. Znajomy głos Leo odezwał się po kilku sekundach. W jego fachu nie można było sobie pozwolić na absencję, dlatego praktycznie zawsze można było zastać kogoś pod tymże numerem. Gdy Leo usłyszał o co się rozchodzi, zaczął wyraźnie kręcić:
- Przysługę? Eee, myślałem że to już nieaktualne. Stare dzieje. I co jeszcze, specjalna usługa powiadasz? Hmm. Dobra, już dobra. Ale to tylko dlatego, że lubię cię czytać. Zaraz kogoś do ciebie wyślę, bo jeszcze mnie obsmarujesz w tym swoim brukowcu – na koniec zaśmiał się i odłożył słuchawkę.
Ezra wyszedł z lokalu i szybko przeszedł aleją w kierunku apteki. Miał szczęście, minął się z ostatnim klientem i gdyby przyszedł chwilę wcześniej, pocałowałby klamkę [-2 $]. Na dziewczynę nie musiał długo czekać. Leo jak zwykle nie odstawił fuszerki. Młoda, acz wyglądająca już na doświadczoną, niewiasta nosiła obcisły żakiet i czerwony kapelusz z imitacją tulipana. Z gracją zaciągała się fifką zapaloną przez Ezrę. On sam walił prosto z mostu. Sprawa jasno wyglądała na podejrzaną, ale w tym zawodzie bynajmniej nie było świętych [Test Perswazji].
- Wiesz, zazwyczaj nie robię podobnych rzeczy. Wolałabym normalne zlecenie – przekręciła oczami - Ale zgadzam się. Masz rację, że żadne z nas nie należy do niewinnych. Jednakże mam nadzieję, że nie zamierzasz sobie wycierać gęby damą w jakimś kryminale, bo w takim wypadku Leo dowie się o wszystkim.
Dziewczyna wzięła tabletkę, lekko się uśmiechnęła, po czym skręciła do budynku. Teraz pozostawało czekać.
Schmidt okazał się być zanadto przewidywalny. Gdy dziewczyna zagadała go pod budynkiem, natychmiast połknął haczyk. Był na tyle zadufany w sobie, że pewnie przez myśl mu nie przeszło, jakoby mógł mieć do czynienia z fortelem. Miał się za prawdziwego ogiera, bowiem szybko przeszedł do czułych spojrzeń i zbyt oczywistych uśmieszków. Nie był oryginalny, jeśli chodziło o miejsce późniejszego spotkania – zaprowadził dziewczynę z powrotem do kręgielni. Ezra przez ten czas trochę posiedział w redakcji, również kręcił się po okolicy. Widział jak już nieco niemrawy Schmidt wychodzi z dziewczyną i kierują się w stronę jego domu. Lucy miał zobaczyć dopiero za godzinę, kiedy przechadzał się po oblewanej lodowatym deszczem ulicy, w celu zmycia z siebie coraz intensywniejszej potrzeby snu. Lucy pojawiła się nagle wyłaniając się z niedalekiej uliczki. Jej twarz wyglądała na zmęczoną, co nie było dziwne po dłuższej sesji ze Schmidt'em. Pod pachą niosła białą teczkę. Nie podała jej jednak od razu dziennikarzowi. Kręcąc głową, westchnęła.
- Był wyjątkowo nachalny – zaczęła od razu - Nawet jak na szeroką klientelę, którą to, czego nie wstydzę się przyznać, obsługuję. Od razu pchał się z łapami i tego typu rzeczy. Zniosłam odpowiednio wiele, żeby liczyć na nagrodę. Nie, nie wspominaj mi o Leo. On płaci nam kiedy mu się zachce i czy jesteś jego znajomym czy nie, to dla niego żadna różnica. Myślę, że wyświadczyłam ci odpowiednio istotną przysługę, abyś tu i teraz poratował mnie kilkoma dolarami. Myślę, że piętnaście będzie w sam raz.
Ezra spojrzał na moknącą teczkę. Dziewczyna mocniej zacisnęła na niej palce, wyglądała na wyraźnie zdeterminowaną.

Kevin nie zamierzał dalej bawić się w żadne pertraktacje przy stole. Przyszedł tutaj zwinąć faceta przed nim i z postanowienia nie rezygnował. Ponowny gest ręką uposażoną w broń kolejny raz zasiał niepewność w butnym zachowaniu Belottiego. Dedektyw wiedział, że pod maską tego cwaniactwa, pozostaje on przede wszystkim pomniejszą szumowiną bez honoru. Nie miał dostatecznie silnych pleców, by poważnie zadzierać z policją.
Przez chwilę Belotti walczył ze sobą. Wykonał kilka dziwnych gestów rękoma, prawdopodobnie mających być pijackim odpowiednikiem zdenerwowania. Wreszcie wstał, kładąc ręce na ramionach kompanów, jednak nie spuszczając groźnego wzroku z Kevina.
- Pożaujesz tego Kev… zobaczysz – zasyczał [+100$].
Dziesięć minut później Austin pełniejszy o jednego pasażera, zmierzał na posterunek. Pomimo, że Belotti siedział zakuty na tylnym siedzeniu, Michael co chwila zerkał w jego stronę, jakby bał się, że ten jednak ma jakieś niecne zamiary.


Na posterunku jak zwykle panowało zamieszanie. Czy to w nocy, czy w dzień, tutaj roboty nigdy nie brakowało. Wiecznie zapracowani, zmęczeni funkcjonariusze biorący nadgodziny, siedzieli teraz za biurkami kończąc zaległe raporty. Parę osób wracało z akcji, jeszcze kilka prowadziło awanturujących się drabów czy prostytutki. Gdy na salę wszedł Kevin z Michaelem oraz ichnim zatrzymanym, czujne oko inspektora Deryla natychmiast zauważyło nową grupę w tłumie. Tatusiowaty, ryży facet w szerokich spodniach spiętych czerwonym szelkami mógł wyglądać niepozornie, ale każdy kto go poznał choć raz, wiedział, że to przede wszystkim bezwzględny i parszywy glina. Z resztą nikt odpowiednio twardy nie wytrzymałby w tym zwierzyńcu dłużej niż dzień. Deryl podszedł do Kevina, kiwając głową na widok skutego Belottiego.
- Michael weź tego gagatka do sali przesłuchań, O’Donnel za mną – gruba, owłosiona ręka wskazała kierunek gabinetu inspektora.
Gdy weszli obydwaj do środka i zamknęli drzwi, Kevin od razu zatęsknił za świeżym powietrzem. W pokoju szefa zawsze panowała duchota zmieszana ze smrodem tanich papierosów, które Deryl palił w ilościach hurtowych. Właśnie odpalił jednego, zasiadając za stosem papierów. Odkleił koszulę w miejscu, gdzie pot spoił ją do ciała i zaciągnął się niedbale tytoniem. Zaczął mówić, jak zwykle wypowiadając słowa z prędkością karabinu.
- Robisz postępy O’Donnel, nie powiem. Słuchaj, ten cały Belotti to płotka, dobrze wiemy, że chodziło o to, co by młody zobaczył trochę żywej akcji. Jeśli chcesz, pójdź i pomęcz go trochę, świeży musi jeszcze się sporo zobaczyć i nauczyć. Ale gdybyś chciał wrócić do domu, masz moje pozwolenie. I tak dzisiaj sporo się napracowałeś. Jutro będziemy mieli kupę nowej roboty. Spory kawałek gówna, mówię ci. Jesteś wolny…
Kevin miał już wychodzić, gdy Deryl na powrót zatrzymał go gestem ręki.
- A ten cały Belotti. Miał przy sobie jakieś fanty?

Osobliwe zdarzenie niełatwo było zostawić w podświadomości. Dziwna, karykaturalna maska szaleństwa, jaką zdawał się zobaczyć tam, pod akademią, wciąż wracała we wspomnieniach. Żywy obraz pozostawał obecny w głowie matematyka zarówno, gdy spacerował ciemnymi ulicami miasta, jak i kiedy wrócił do domu. Jednakże Jonathan z czasem się uspokoił. Trochę strachu mógł się najeść, ale nie miało to już znaczenia. Greytown po prostu miało swoje tajemnice, on już się nimi nie zajmował.
W domu jak zwykle udał rozbawienie prostą zagadką Była dość naiwna, żeby wzbudzić w Jonathan’ie zażenowanie, jednakże wypowiedziana w tak naiwny sposób, że nie mógł tego uzewnętrznić. I tak nie zrozumiałby nawet prostej riposty.
Sen szybko zmorzył Phisacka. Po długiej sesji w gabinecie był dość zmęczony, aby oddać się w ramiona Orfeusza bez żadnych problemów. Jak zwykle spał około dziesięciu godzin. Zdawałoby się, przecież jeszcze tak niedawno, gdy był po czterdziestce, wystarczało mu o wiele mniej odpoczynku. Niestety starość miała swoje prawa – gdy już wstał, za oknem słońce z trudem przedzierało się przez smog na ulicach miasta, było około jedenastej.
Na dole spotkał panią Fobbs, która krzątała się w małej kuchni będącej częścią jednego z pokoi. Syn poszedł do pracy, Jonathan kojarzył tylko, że jest urzędnikiem i nie obchodziło go specjalnie co dokładnie robił – facet nie sprawiał wrażenia osoby prowadzącej nad wyraz ciekawe życie.
- Już pan wychodzi, panie Phisack? – zagadnęła kobieta, sprawdzając zawartość jednego z garnków i przerzucając go drewnianą chochlą - Proszę zostać przynajmniej na śniadanie. Zostawiłam dla pana trochę gulaszu – znacząco poniosła porcję na chochli - Ah, byłbym zapomniała. Gdy pan spał, było tu paru mundurowych. Pytali o pana. Nie chciałam przeszkadzać, z resztą wie pan… ja im zbytnio nie ufam. Powiedziałam, że nie ma pana, ale przekażę, że byli. Ma pan wezwanie na posterunek na Aver Street - kobieta uśmiechnęła się. Na swój sposób była naprawdę osobliwa. Z powodu wizyty policji zdawała się nie robić nic, jednak gdyby rzecz dotyczyła tego, że nie jest głodny, doszukiwałaby się w nim poważnej choroby - Proszę się nie niepokoić, to na pewno jakaś błahostka. A teraz siądźmy, trzeba trochę tego zjeść. Tak mizernie pan wygląda – zakończyła standardowym z resztą tekstem.

Przytulnia kawiarnia ,,Błękitna Róża” znajdowała się tuż obok potężnego hotelu ,,Albatross”. Gdy taksówka podjechała pod tenże, Matthew wysiadł ze środka i otworzył drzwi towarzyszce. Ta czując się coraz pewniej, ujęła go pod rękę.
W lokalu nie było wiele osób, z resztą niebawem miał zostać zamknięty. Matthew wybrał to miejsce nie bez powodu. ,,Róża” uchodziła za cel schadzek wielu par. Panujący tu półmrok dawał poczucie prywatności, jaka była mu teraz potrzebna.
- A więc o czym to mieliśmy pomówić, pani ....?
Tak naprawdę dopiero teraz dokładnie przyjrzał się kobiecie. W taksówce zdawała się odwracać swoje oblicze z premedytacją. Wreszcie dostał szansę, aby ujrzeć postać delikatnie oświetloną przez światło z ulicy.


- Proszę mi mówić Jessica.
Gdy zdjęła wierzchnie odzienie oraz chustę i zasiadła naprzeciwko, Matthew mógłby spokojnie powiedzieć, że widział przed sobą kobietę godną pierwszych stron gazet. Czerwona sukienka idealnie akcentowała smukłą talię, zaś mocniejszy makijaż prowokował, szczególnie usta pomalowane na karminowy kolor.
- Musi mi pan wybaczyć bezpośredniość, ale jestem przyparta do muru – powiedziała wpatrując się wprost w oczy Matthew. Pomimo tych słów nie wyglądała wcale na zmartwioną - Ma pan opinię policjanta, który potrafi wyjść frontem do obywatela. Obawiam się natomiast, że moja sytuacja nie nadaje się, aby rozwiązać ją drogą oficjalną.
Zatrzepotała rzęsami. Spojrzenie. Ciekawe, a może zalotne?
- Jestem w dużym niebezpieczeństwie. W tym mieście jest człowiek, który chce wyrządzić mi krzywdę. Jest szalony, ale na swój sposób i genialny. Policja nie przyzna otwarcie, że jest na wolności. Z całym szacunkiem, ale większość dba o pozycję z uporem maniaka. Potrzebuję ochrony, ręki człowieka, dla którego wartość obowiązku jest ważniejsza niż własny stołek.
 
Caleb jest offline