Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-05-2012, 18:02   #11
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Kobieto - warknął - Przepraszam Jane... - od razu stonował, nie lubił się wkurzać na kobiety - Podaj mi telefon... proszę.
Zwykle porozmawiał z córką Alla chociaż chwilkę żeby nie czuła się tak samotna w tej spelunie, ale teraz nie miał czasu, musiał zadzwonić i to szybko.
-Dzięki - rzucił sucho gdy podała mu telefon - Leo? Cześć tu Ezra. Słuchaj mam dla Ciebie świetną wiadomość. Tak. Możesz spłacić swój dług wdzięczności wobec mnie. Potrzebuję jednej z twoich lasek na tę noc. Nie dla kolegi. Słuchaj Leo bo to ważne. To nie ma być jedna z tych barowych szmat żeby nie było po niej od razu widać kim jest. Wyślij mi jedną z twoich call-girls. Tylko taką kumatą co potrafi trzymać język za zębami. Tak to taka sprawa. Misja specjalna. Za godzinę pod głównym wejściem do biurowca redakcji. - słuchawka opadła na telefon.
Lewis poczekał jeszcze chwilkę. Gdy Schimdt i jego informator rozstali się poczekał aż wyjdą i sam opuścił lokal głównymi drzwiami. Schimdt (jak Ezra przewidywał) kierował się jeszcze do redakcji. Z tego co o nim mówiono pracował do późna, więc czasu na realizację planu było sporo.
Lewis przeszedł się kawałek do najbliższej apteki i zakupił tam środki nasenne. Po wszystkim wrócił do redakcji i odczekał do umówionej godziny.

Na dole nie miał problemu z poznaniem dziewczyny od Leo. Wyjątkowo elegancka kobieta stercząca pod parasolem i wpatrująca się w przejeżdżające samochody od razy przykuła jego wzrok. Była dość wysoką brunetką o ciemnych oczach i wyjątkowo zgrabnej figurze. Akurat zapała papierosa kiedy Ezra podszedł i podsunął zapalniczkę.
-Witam. Jesteś od Leo?
-To aż tak oczywiste? - spytała zaskoczona
-Tylko w takim dobrym znaczeniu - uśmiechnął się - Słuchaj. Tam w redakcji jest facet o nazwisku Henry Schmidt. To twój klient na dzisiaj, ale to co masz dla niego zrobić jest mało standardowe. Chciałbym żebyś zwróciła jego uwagę na siebie. Później rozegraj to tak żeby myślał, że to on cię poderwał. Jedź z nim do jego mieszkania i daj to - pokazał tabletkę na senną - Tylko dyskretnie, w drinku czy coś. Potem weź z jego mieszkania plik dokumentów, które będzie miał przy sobie. Leo się z tobą rozliczy.
-To nie jest standardowa usługa - spojrzała na niego stanowczo
-Leo miał mi podesłać kogoś kto to zrobi. Jeśli wysłał ciebie to znaczy, że wie że coś takiego już robiłaś. Nie udawajmy niewiniątek...
-Jak go poznam?
-Wyjdę tuż za nim.

Miał już wracać kiedy nagle sobie o czymś przypomniał:
-Tu masz tabletkę. Jak się nazywasz?
-Lucy.
-Dobra Lucy wyglądasz oszałamiająco. Żaden facet ci się nie oprze
[perswazja] - mrugnął okiem i odszedł
Po ustawieniu Lucy i przedstawieniu jej roli jaką ma odegrać wrócił do redakcji i usiadł przy biurku udając, że również ma wiele roboty. Ludzie powoli wychodzili, z czasem został tylko on i Schimdt. W końcu i dziennikarzyna oderwał się od roboty, przeciągnął i wyszedł. Ezra wstał i podążył za nim jakby nigdy nic.
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 03-05-2012 o 18:06.
Volkodav jest offline  
Stary 03-05-2012, 22:54   #12
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
W tym mieście dzieje się dużo rzeczy, dziwnych, mrocznych rzeczy. Na codzień uniwersytet dawał ułudę odmienności, z całą tą swoją zielenią i kamiennymi fasadami. Było tu nawet przyjemnie, kiedy zapominało się o całym brudzie, który krył się wewnątrz. Tym bardziej Jonathan był zdziwiony tym, co go spotkało. Rozmyślał o tym całą drogę do domu. Mężczyzna nie wyglądał na studenta, co więcej, on też go widział. Nie chciał wplątać się w nic poważnego, obiecał to sobie tamtego dnia. Jeżeli by to zrobił, ile będzie ofiar tym razem? A jeżeli nic nie zrobi? Któż może wiedzieć?
Przez moment zastanawiał się, czy powinien pójść z tym na policję, ale tylko przez moment. Później zbeształ się za tak niedorzeczne myśli - widział, jak wygląda praca policjantów. Podejrzewanie ich o zwracanie uwagi na takie pierdoły było zdecydowanie zabawne. Nic się właściwie nie stało. Tylko czemu czuję dreszcz za każdym razem, kiedy spojrzę w ciemność? Jon miał przeczucie - przeczucie, że przeznaczenie niedługo wplącze go w coś niebezpiecznego. Tak samo było przed wojną. Zwalał to wtedy na karb tremy, wszak pierwszy raz był na konferencji aż za oceanem, jednak teraz nauczył się rozpoznawać to wrażenie.
Tym niemniej, udało mu się wrócić do swojego mieszkania. Wynajmował całkiem spore jak na samotnego mężczyznę piętro szeregowca. Poniżej mieszkali państwo Fobbs, matka z synem, choć ona miała osiemdziesiąt siedem, a on sześćdziesiąt dwa lata. Jak zwykle czekali na niego, choć ciężko było nazwać to czekaniem: ona, chrapiąca w fotelu, on, z piwem w jednym i pilotem w drugim ręku. W TV leciał jakiś mecz footballu, albo jedynie fragmenty w jakimś nocnym programie. Jonathana nigdy nie interesowały gry sportowe, przynajmniej tak długo, jak długo sam w nie nie grał.
- Co to jest: może mieć brody obok kolan chociaż nie ma szyi ani nóg? - Pan Fobbs aż trząsł się z podniecenia. Jon poudawał, że chwilę się zastanawia, po czym odparł:
- Nie mam pojęcia.
- Rzeka, panie profesorze, rzeka!
Jon udał zaskoczenie. Oczywiście, znał odpowiedź. Nawet jeżeli by nie zgadł, to słyszał tą samą zagadkę i wczoraj, i przedwczoraj, i tak od ponad tygodnia. Odkąd Fobbs dowiedział się, że będzie wynajmować mieszkanie pracownikowi uczelni, zaczął nazywać go profesorem. Próbował też regularnie zagiąć go zagadkami, które gdzieś zasłyszał, a kiedy nie znajdował żadnej nowej, powtarzał tą samą, co poprzedniego dnia. Na początku Jon po prostu podawał mu odpowiedź, ale Fobbs chodził później cały dzień taki markotny, więc przestał to robić. Co tu dużo mówić: ta dwójka była porządnymi, ale zwyczajnie głupimi ludźmi, nie byłby w stanie z nimi normalnie porozmawiać nawet gdyby chciał. Mimo to, pani Fobbs wydawała się mieć trochę więcej rozsądku od syna.
Jon udał się na górę i spróbował zasnąć.
 
Issander jest offline  
Stary 04-05-2012, 20:12   #13
 
Matemaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Matemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodze
Matthew słysząc słowa tej ponętnej kobiety lekko się zaskoczył sposobem prośby o pomoc, jednak nie dał nic po sobie poznać i rzucił:
-Ciekawy sposób by poprosić o pomoc. Naprawdę ciekawy. - uśmiechnął się pod nosem, ta kobieta go zaciekawiła wręcz zaintrygowała - Czego może chcieć tak piękna kobieta, ode mnie? Ale dobrze zmieńmy miejsce.
Szybkim ruchem dłoni zatrzymał przejeżdżającą taksówkę. Otworzył drzwi kobiecie, a sam wsiadł z drugiej strony. Rzucił adres spokojnej i cichej restauracji, gdzie zabierał wszystkie kobiety. Chciał by wyglądało to na zwykłe spotkanie. Dostał swój stolik, w kącie, z dobrym widokiem i na główne wejście jak i zaplecze, mógł spokojnie obserwować otoczenie jednocześnie będąc zajętym rozmową z tą kobietą.
-A więc o czym to mieliśmy pomówić, pani ....? - odezwał się, pod sam koniec jego głos wyraził ciche pytanie.
 
Matemaru jest offline  
Stary 05-05-2012, 17:40   #14
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Ręce na stół albo następny, z kim pogadasz, będzie koroner. - powiedział zimno, celując w Belottiego. - A wy posadzić dupska. Szybciej, zanim stracę cierpliwość.
Młody
- rzucił do Michaela - aresztowany stawia opór. To dobry moment, żebyś wyciągnął procę.
Belotti, jedziesz na dołek. Możemy to załatwić po dobroci, albo na siłę. Masz pięć sekund na decyzję. Jeden...
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 07-05-2012, 19:53   #15
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Jane niechętnie, ale wreszcie podniosła zza lady słuchawkę. Przez chwilę stała przed Ezrą, nieco buńczucznie wpatrując się w niego. Dziennikarz nie był w ciemię bity i wiedział, że trochę podobał się dziewczynie. Ale po pierwsze nie miał teraz czasu na zabawy z dzierlatkami, a po drugie Al urwałby mu głowę, gdyby dowiedział się, że jakiś pismak - którym to określeniem lubił go przekornie nazywać, kręci się koło córki.
Jak tylko dziewczyna odeszła, wykręcił właściwy numer. Znajomy głos Leo odezwał się po kilku sekundach. W jego fachu nie można było sobie pozwolić na absencję, dlatego praktycznie zawsze można było zastać kogoś pod tymże numerem. Gdy Leo usłyszał o co się rozchodzi, zaczął wyraźnie kręcić:
- Przysługę? Eee, myślałem że to już nieaktualne. Stare dzieje. I co jeszcze, specjalna usługa powiadasz? Hmm. Dobra, już dobra. Ale to tylko dlatego, że lubię cię czytać. Zaraz kogoś do ciebie wyślę, bo jeszcze mnie obsmarujesz w tym swoim brukowcu – na koniec zaśmiał się i odłożył słuchawkę.
Ezra wyszedł z lokalu i szybko przeszedł aleją w kierunku apteki. Miał szczęście, minął się z ostatnim klientem i gdyby przyszedł chwilę wcześniej, pocałowałby klamkę [-2 $]. Na dziewczynę nie musiał długo czekać. Leo jak zwykle nie odstawił fuszerki. Młoda, acz wyglądająca już na doświadczoną, niewiasta nosiła obcisły żakiet i czerwony kapelusz z imitacją tulipana. Z gracją zaciągała się fifką zapaloną przez Ezrę. On sam walił prosto z mostu. Sprawa jasno wyglądała na podejrzaną, ale w tym zawodzie bynajmniej nie było świętych [Test Perswazji].
- Wiesz, zazwyczaj nie robię podobnych rzeczy. Wolałabym normalne zlecenie – przekręciła oczami - Ale zgadzam się. Masz rację, że żadne z nas nie należy do niewinnych. Jednakże mam nadzieję, że nie zamierzasz sobie wycierać gęby damą w jakimś kryminale, bo w takim wypadku Leo dowie się o wszystkim.
Dziewczyna wzięła tabletkę, lekko się uśmiechnęła, po czym skręciła do budynku. Teraz pozostawało czekać.
Schmidt okazał się być zanadto przewidywalny. Gdy dziewczyna zagadała go pod budynkiem, natychmiast połknął haczyk. Był na tyle zadufany w sobie, że pewnie przez myśl mu nie przeszło, jakoby mógł mieć do czynienia z fortelem. Miał się za prawdziwego ogiera, bowiem szybko przeszedł do czułych spojrzeń i zbyt oczywistych uśmieszków. Nie był oryginalny, jeśli chodziło o miejsce późniejszego spotkania – zaprowadził dziewczynę z powrotem do kręgielni. Ezra przez ten czas trochę posiedział w redakcji, również kręcił się po okolicy. Widział jak już nieco niemrawy Schmidt wychodzi z dziewczyną i kierują się w stronę jego domu. Lucy miał zobaczyć dopiero za godzinę, kiedy przechadzał się po oblewanej lodowatym deszczem ulicy, w celu zmycia z siebie coraz intensywniejszej potrzeby snu. Lucy pojawiła się nagle wyłaniając się z niedalekiej uliczki. Jej twarz wyglądała na zmęczoną, co nie było dziwne po dłuższej sesji ze Schmidt'em. Pod pachą niosła białą teczkę. Nie podała jej jednak od razu dziennikarzowi. Kręcąc głową, westchnęła.
- Był wyjątkowo nachalny – zaczęła od razu - Nawet jak na szeroką klientelę, którą to, czego nie wstydzę się przyznać, obsługuję. Od razu pchał się z łapami i tego typu rzeczy. Zniosłam odpowiednio wiele, żeby liczyć na nagrodę. Nie, nie wspominaj mi o Leo. On płaci nam kiedy mu się zachce i czy jesteś jego znajomym czy nie, to dla niego żadna różnica. Myślę, że wyświadczyłam ci odpowiednio istotną przysługę, abyś tu i teraz poratował mnie kilkoma dolarami. Myślę, że piętnaście będzie w sam raz.
Ezra spojrzał na moknącą teczkę. Dziewczyna mocniej zacisnęła na niej palce, wyglądała na wyraźnie zdeterminowaną.

Kevin nie zamierzał dalej bawić się w żadne pertraktacje przy stole. Przyszedł tutaj zwinąć faceta przed nim i z postanowienia nie rezygnował. Ponowny gest ręką uposażoną w broń kolejny raz zasiał niepewność w butnym zachowaniu Belottiego. Dedektyw wiedział, że pod maską tego cwaniactwa, pozostaje on przede wszystkim pomniejszą szumowiną bez honoru. Nie miał dostatecznie silnych pleców, by poważnie zadzierać z policją.
Przez chwilę Belotti walczył ze sobą. Wykonał kilka dziwnych gestów rękoma, prawdopodobnie mających być pijackim odpowiednikiem zdenerwowania. Wreszcie wstał, kładąc ręce na ramionach kompanów, jednak nie spuszczając groźnego wzroku z Kevina.
- Pożaujesz tego Kev… zobaczysz – zasyczał [+100$].
Dziesięć minut później Austin pełniejszy o jednego pasażera, zmierzał na posterunek. Pomimo, że Belotti siedział zakuty na tylnym siedzeniu, Michael co chwila zerkał w jego stronę, jakby bał się, że ten jednak ma jakieś niecne zamiary.


Na posterunku jak zwykle panowało zamieszanie. Czy to w nocy, czy w dzień, tutaj roboty nigdy nie brakowało. Wiecznie zapracowani, zmęczeni funkcjonariusze biorący nadgodziny, siedzieli teraz za biurkami kończąc zaległe raporty. Parę osób wracało z akcji, jeszcze kilka prowadziło awanturujących się drabów czy prostytutki. Gdy na salę wszedł Kevin z Michaelem oraz ichnim zatrzymanym, czujne oko inspektora Deryla natychmiast zauważyło nową grupę w tłumie. Tatusiowaty, ryży facet w szerokich spodniach spiętych czerwonym szelkami mógł wyglądać niepozornie, ale każdy kto go poznał choć raz, wiedział, że to przede wszystkim bezwzględny i parszywy glina. Z resztą nikt odpowiednio twardy nie wytrzymałby w tym zwierzyńcu dłużej niż dzień. Deryl podszedł do Kevina, kiwając głową na widok skutego Belottiego.
- Michael weź tego gagatka do sali przesłuchań, O’Donnel za mną – gruba, owłosiona ręka wskazała kierunek gabinetu inspektora.
Gdy weszli obydwaj do środka i zamknęli drzwi, Kevin od razu zatęsknił za świeżym powietrzem. W pokoju szefa zawsze panowała duchota zmieszana ze smrodem tanich papierosów, które Deryl palił w ilościach hurtowych. Właśnie odpalił jednego, zasiadając za stosem papierów. Odkleił koszulę w miejscu, gdzie pot spoił ją do ciała i zaciągnął się niedbale tytoniem. Zaczął mówić, jak zwykle wypowiadając słowa z prędkością karabinu.
- Robisz postępy O’Donnel, nie powiem. Słuchaj, ten cały Belotti to płotka, dobrze wiemy, że chodziło o to, co by młody zobaczył trochę żywej akcji. Jeśli chcesz, pójdź i pomęcz go trochę, świeży musi jeszcze się sporo zobaczyć i nauczyć. Ale gdybyś chciał wrócić do domu, masz moje pozwolenie. I tak dzisiaj sporo się napracowałeś. Jutro będziemy mieli kupę nowej roboty. Spory kawałek gówna, mówię ci. Jesteś wolny…
Kevin miał już wychodzić, gdy Deryl na powrót zatrzymał go gestem ręki.
- A ten cały Belotti. Miał przy sobie jakieś fanty?

Osobliwe zdarzenie niełatwo było zostawić w podświadomości. Dziwna, karykaturalna maska szaleństwa, jaką zdawał się zobaczyć tam, pod akademią, wciąż wracała we wspomnieniach. Żywy obraz pozostawał obecny w głowie matematyka zarówno, gdy spacerował ciemnymi ulicami miasta, jak i kiedy wrócił do domu. Jednakże Jonathan z czasem się uspokoił. Trochę strachu mógł się najeść, ale nie miało to już znaczenia. Greytown po prostu miało swoje tajemnice, on już się nimi nie zajmował.
W domu jak zwykle udał rozbawienie prostą zagadką Była dość naiwna, żeby wzbudzić w Jonathan’ie zażenowanie, jednakże wypowiedziana w tak naiwny sposób, że nie mógł tego uzewnętrznić. I tak nie zrozumiałby nawet prostej riposty.
Sen szybko zmorzył Phisacka. Po długiej sesji w gabinecie był dość zmęczony, aby oddać się w ramiona Orfeusza bez żadnych problemów. Jak zwykle spał około dziesięciu godzin. Zdawałoby się, przecież jeszcze tak niedawno, gdy był po czterdziestce, wystarczało mu o wiele mniej odpoczynku. Niestety starość miała swoje prawa – gdy już wstał, za oknem słońce z trudem przedzierało się przez smog na ulicach miasta, było około jedenastej.
Na dole spotkał panią Fobbs, która krzątała się w małej kuchni będącej częścią jednego z pokoi. Syn poszedł do pracy, Jonathan kojarzył tylko, że jest urzędnikiem i nie obchodziło go specjalnie co dokładnie robił – facet nie sprawiał wrażenia osoby prowadzącej nad wyraz ciekawe życie.
- Już pan wychodzi, panie Phisack? – zagadnęła kobieta, sprawdzając zawartość jednego z garnków i przerzucając go drewnianą chochlą - Proszę zostać przynajmniej na śniadanie. Zostawiłam dla pana trochę gulaszu – znacząco poniosła porcję na chochli - Ah, byłbym zapomniała. Gdy pan spał, było tu paru mundurowych. Pytali o pana. Nie chciałam przeszkadzać, z resztą wie pan… ja im zbytnio nie ufam. Powiedziałam, że nie ma pana, ale przekażę, że byli. Ma pan wezwanie na posterunek na Aver Street - kobieta uśmiechnęła się. Na swój sposób była naprawdę osobliwa. Z powodu wizyty policji zdawała się nie robić nic, jednak gdyby rzecz dotyczyła tego, że nie jest głodny, doszukiwałaby się w nim poważnej choroby - Proszę się nie niepokoić, to na pewno jakaś błahostka. A teraz siądźmy, trzeba trochę tego zjeść. Tak mizernie pan wygląda – zakończyła standardowym z resztą tekstem.

Przytulnia kawiarnia ,,Błękitna Róża” znajdowała się tuż obok potężnego hotelu ,,Albatross”. Gdy taksówka podjechała pod tenże, Matthew wysiadł ze środka i otworzył drzwi towarzyszce. Ta czując się coraz pewniej, ujęła go pod rękę.
W lokalu nie było wiele osób, z resztą niebawem miał zostać zamknięty. Matthew wybrał to miejsce nie bez powodu. ,,Róża” uchodziła za cel schadzek wielu par. Panujący tu półmrok dawał poczucie prywatności, jaka była mu teraz potrzebna.
- A więc o czym to mieliśmy pomówić, pani ....?
Tak naprawdę dopiero teraz dokładnie przyjrzał się kobiecie. W taksówce zdawała się odwracać swoje oblicze z premedytacją. Wreszcie dostał szansę, aby ujrzeć postać delikatnie oświetloną przez światło z ulicy.


- Proszę mi mówić Jessica.
Gdy zdjęła wierzchnie odzienie oraz chustę i zasiadła naprzeciwko, Matthew mógłby spokojnie powiedzieć, że widział przed sobą kobietę godną pierwszych stron gazet. Czerwona sukienka idealnie akcentowała smukłą talię, zaś mocniejszy makijaż prowokował, szczególnie usta pomalowane na karminowy kolor.
- Musi mi pan wybaczyć bezpośredniość, ale jestem przyparta do muru – powiedziała wpatrując się wprost w oczy Matthew. Pomimo tych słów nie wyglądała wcale na zmartwioną - Ma pan opinię policjanta, który potrafi wyjść frontem do obywatela. Obawiam się natomiast, że moja sytuacja nie nadaje się, aby rozwiązać ją drogą oficjalną.
Zatrzepotała rzęsami. Spojrzenie. Ciekawe, a może zalotne?
- Jestem w dużym niebezpieczeństwie. W tym mieście jest człowiek, który chce wyrządzić mi krzywdę. Jest szalony, ale na swój sposób i genialny. Policja nie przyzna otwarcie, że jest na wolności. Z całym szacunkiem, ale większość dba o pozycję z uporem maniaka. Potrzebuję ochrony, ręki człowieka, dla którego wartość obowiązku jest ważniejsza niż własny stołek.
 
Caleb jest offline  
Stary 07-05-2012, 22:59   #16
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Cóż, stwierdził Jon, jeżeli dobrze pójdzie, potrwa to godzinę, może nawet trochę dłużej, powiedzmy dwie, albo trzy, a potem wolne. O ile się orientował, wezwanie na komendę było równoważne ze zwolnieniem na ten dzień. To dobra okazja, żeby trochę odpocząć od miasta. Najlepiej pójdę na komendę od razu, a potem pojadę gdzieś poza miasto, na przykład na spacer do lasu. Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł. Nawet pogoda wydawała się być nieco lepsza - słońce raz na jakiś czas wyglądało zza chmur, ale mimo zachmurzenia nie zanosiło się na deszcz.
Najpierw jednak Jon musiał zadzwonić do dziekana i poinformować go o zdarzeniu. Mam nadzieję, że to nie znowu jedna z tych twoich spraw, Jonathanie - usłyszał w odpowiedzi - Wiesz, jakie problemy z zastępstwami dla ciebie wtedy mieliśmy. W zasadzie planowaliśmy nawet cię zwolnić, nie żebyś był złym pracownikiem, ale rozumiesz... No, ale potem na szczęście wszystko się skończyło. Nie zamierzasz do tego wrócić, co?
Jon zapewnił go, że nie, nie zamierza, i miał szczerą chęć, żeby była to prawda. Wszak kiedy kończył, wyraził się jasno: nie zamierzał do tego już więcej po wrócić. Ubrał się, pożegnał z panią Fobbs i wyszedł.

Zazwyczaj podróżował pieszo siłą rzeczy i po prostu pogrążał się w myślach, zanim nie dotarł do celu.Tym razem było inaczej: szedł z podniesioną głową, oglądając okolicę. Domy, na codzień tak szare, teraz wydawały się jakieś bardziej znośne, drzewa bardziej zielone, a ludzie mniej nieprzyjemni. Oczywiście, nadal tu i ówdzie latały porozrzucane gazety, idąc minął przynajmniej pięć dziwek a gdyby wszedł nie w tą uliczkę co trzeba, mógłby stracić portfel... W najlepszym wypadku. Jednak zdecydowanie był to jeden z lepszch dni dla Greytown.

Zaś odnośnie portfela, w pewnym momencie wpadły na niego jakieś ganiające się ze sobą dzieciaki, przeprosiły i zaraz pognały dalej, by zniknąć w jakiejś bramie czy zaułku. Jak tylko to się stało, Jonathan zorientował się w braku atrapy, którą nosił w zewnętrznej kieszeni. Najwyraźniej sztuczka, której nauczył się krótko po zamieszkaniu w Greytown zadziałała. Jego niewielki dodatek do tego prostego tricku - w pustym, dociążonym portfelu zawsze umieszczał kartkę z szyfrem - który po odszyfrowaniu ujawniał dane pozwalające na wyciągnięcie ze specjalnego konta bankowego kwoty dziesięciu dolarów. Może nie była to jakoś specjalnie oszałamiająca ilość, to prawda, ale w gazetach czytał, że ludzie potrafią zabić dla takiej kwoty, a on stracił już portfel sześć razy, plus dzisiejszy. Jak do tej pory pieniądze były nieruszone.

Zastanawiał się trochę, oczywiście, nad powodem wezwania. W głowie miał tylko trzy możliwości. Po pierwsze, mogli próbować zaciągnąć go do pomocy w kolejnej sprawie. Odmawiał im już wielokrotnie i zrobiłby to i tym razem, choć nigdy nie kazali mu w tej sprawie aż przychodzić na komisariat. Po drugie, ktoś mógł próbować zwalić na niego winę w jakiejś sprawie. Iluż to miał nieuczciwych kolegów, którzy wcale za nim nie przepadali? To samo dotyczyło studentów. Gdyby na uniwersytecie wyszła sprawa sprzedawania prac i plagiatów, najpewniej zostałby gromnie wskazany jako pierwszy podejrzany. No i po trzecie wczorajszy incydent mógł być tylko cześcią czegoś większego. Choć w to akurat wątpił - nawet gdyby ten facet z krzaków i kogoś wcześniej zabił, policja nie miałaby skąd wiedzieć, że to do Jona właśnie powinna się zgłosić.

Ostatecznie dotarł pod komisariat. Był to jeden ze starszych budynków w mieście, tak jak i uniwersytet, choć oczywiście nie mógł się równać z tymi na Starym Kontynencie... Głównie też wyglądał staro tylko dlatego, że architekt postarał się, żeby tak wyglądał. Mimo to sam budynek, sprawiał dość dobre wrażenie, a już na pewno biorąc pod uwagę inne w okolicy. Czy też raczej sprawiałby, gdyby nie był użytkowany.

Pootwierane bez ładu okna, niektóre wymienione na nowsze modele, inne nie, dobiegający z daleka hałas, policjanci prowadzący aresztantów, wyjeżdżające w pośpiechu radiowozy na sygnale, ściany przy wejściu pobrudzone sadzą od gaszenia na nich papierosów... Każdy tu wyglądał na bardzo zapracowanego lub bardzo starającego się wyglądać na zapracowanego. Nikt nie myślał o takich kwestiach jak estetyka. A szkoda, to mógłby być taki ładny budynek... Choć może było to tylko głupie marzenie. Mimo wszystko jednak wolał, żeby policja zamiast skupiać się na swoim miejscu pracy skupiała się, no... na swojej pracy.

Widok chaosu, jaki miał miejsce na komisariacie sprawił, że wizja spaceru po lesie oddaliła się. Także chmur zebrało się jakby więcej. Jonathan z ciężkim westchnieniem wszedł do środka. Ciągle miał nadzieję, że potrwa to w miarę sprawnie, choć malała ona z każdym momentem. O ile się orientował, część policjantów, z którymi współpracował, powinna pamiętać, jak wyglądał, jednak na wszelki wypadek zamahał przed sobą papierem, który policjanci zostawili pani Fobbs.
 
Issander jest offline  
Stary 07-05-2012, 23:09   #17
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Ezra powoli przesiąkał chłodnym deszczem. Wszędobylskie zimno osadzało się na jego płaszczu i co raz bardziej dawało się we znaki. Całe szczęście nie towarzyszyła mu wilgoć - jeden plus tego parszywego wieczoru był taki, że przynajmniej nie przemoknie.
Sesja Schmidt'a i Lucy trwała, ale to dobrze. Kobieta widocznie dawała sobie radę z "ogierem". Wszystko szło zgodnie z planem aż w końcu kurtyzana pojawiła się na ulicy z teczką. Jej słowa były aż nadto oczywiste. Chciała kasy, niewielkiej, prawie nieznaczącej kasy.
Piętnaście dolców było tak błahą kwotą, że Lewis szczerze zdziwił się tym drobnym szantażem. I nie dziwił go sam fakt wyciągania od niego kasy, ale właśnie ta banalna kwota. Od razu przeszło mu przez myśl, że tylko kobieta mogła wyjść z taką propozycją. Facet w swoim zuchwalstwie pewnie od razu żądał bym znacznie większych pieniędzy, ale to akurat wcale nie było by tak głupim. Lucy złamała pewien konwenans. Rączka rączkę myje - w tym mieście było to niepisanym prawem bardziej znaczącym i uniwersalnym niż wszelkie przepisy i obyczaje razem wzięte.
-Lucy kochana - uśmiechnął się szczerze i położył dłoń na jej dłoni - Jeśli tak bardzo Ci zależy to dobrze... dam Ci te piętnaście dolców a ty... nie wiem... kupisz sobie za to szminkę. Dobrze wiesz jak działa to miasto. To co bym normalnie zrobił to pamiętał o Tobie. Może jakiś bogaty biznesmen szukałby żony? Może jakaś dobra oferta pracy? Ktoś coś mi szepnie... ja szepnę jemu imię Lucy... Kobiety, na której można polegać... No sama to znasz.
Wziął rękę i schował ją do kieszeni płaszcza. Przez chwilkę nie odzywał się jedynie wpatrując w jej oczy, teraz lekko zaskoczone własną odwagą.
-Jeśli chcesz to masz tu kasę - wyciągną parę banknotów stanowiących żądaną sumę - Ale jak weźmiesz to ja o Lucy zapomnę... [Test perswazji]
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 08-05-2012, 22:23   #18
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Nic wartościowego, szefie. Same śmieci. - odpowiedział Kevin, kładąc na biurku inspektora odliczone wcześniej czterdzieści dolców. Czterdzieści procent to rozbój, ale z przełożonymi trzeba żyć dobrze. Zwłaszcza takimi, jak Deryl. Zwłaszcza w Greytown.

- Gdzie świeżak wziął łacha?
- Do czwórki.
- odparł dyżurny, podnosząc wzrok znad gazety. - A, w dwójce siedzi Norris, zalany w trupa. Asher i Rossi przywlekli go tu z Blue Light, założyli mu koszulę upieprzoną krwią, którą skołowali z kostnicy i chcą wkręcić go, że zajebał swoją starą. Zakładamy się, czy da to sobie przypiąć.
Kevin parsknął śmiechem i sięgnął do kieszeni.
- Ile za wejście?
- Dychę.
- Trzymaj.
- podał mu dwa banknoty dziesięciodolarowe. - Kupi to.
- Zobaczymy.
- dyżurny zapisał zakład w notesie i schował go z powrotem do szuflady, razem z pieniędzmi.

O'Donnell trzasnął drzwiami. Głośny huk wyrwał Belottiego z pijackiej drzemki, w którą w międzyczasie zapadł, a Michael prawie zleciał z krzesła.
- Czas dokończyć rozmowę, śmieciu. - powiedział Kevin, ściągając marynarkę i wieszająć ją na oparciu krzesła. - Pytałem wcześniej, kto nadał ci robotę w magazynie. Słucham.
- Pierdl siemm
- wymruczał Belotti - Niss nie srobiłem...
- Młody, idź do ciecia po wiadro i napełnij je zimną wodą. Klient musi się odświerzyć.
- polecił Kevin, podwijając rękawy koszuli.
Michael wrócił po kilku minutach, dźwigając wypełnione po brzegi kubeł. Starszy detektyw wziął je od niego i wylał zawartość na Belottiego.
- So do chuja!? - wrzasnął oprych. Zerwał się z krzesła, ale zapomniał, że był przykuty do stołu kajdankami i w rezultacie przyłożył głową w blat.
- Jeszcze raz to samo. - zaordynował Kevin, oddając wiadro młodziakowi. - No i co tam, Belotti? Już sobie przypomniałeś, czy chcesz drugi prysznic? Kto zlecił ci napad na magazyn? Chcesz beknąć za to sam? Wiesz, ile jest z napad z bronią w ręku? Możesz wyhaczyć dożywocie, pajacu. Tego chcesz? Do końca życia ciągnąć druty?
Kto nadał ci tę robotę? Gadaj!
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 09-05-2012 o 00:17.
Cohen jest offline  
Stary 09-05-2012, 19:06   #19
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ezra czuł jak jego ubranie coraz bardziej przesiąka zimnym, nieprzyjemnym deszczem. Nie tracił jednak rezonu, gdyż nie bez powodu dziewczyny od Leo uchodziły za profesjonalistki. Lucy nie stanowiła wyjątku, zdobyła dokumenty, choć jednocześnie dała o sobie znać jej zachłanna natura.
- Jeśli chcesz to masz tu kasę. Ale jak weźmiesz to ja o Lucy zapomnę... [Test perswazji]
Spojrzała niepewnie w oczy dziennikarza, wyraźnie oceniając na ile poważnie mówi. Nerwowo przełożyła teczkę między on delikatnymi rękoma. Sama też marzła i nie w smak były jej przesadnie długie pertraktacje. Wreszcie podała broszurę krzywiąc się na swoją decyzję, ale tylko przez chwilę – zaraz na jej usta z powrotem wpełzł szelmowski uśmieszek.
- Wydajesz się wiedzieć, co mówisz. Zapamiętam sobie twoje słowa.
Zwyczajnie odwróciła się i odeszła. Dla niej było to tylko jedno z kolejnych zleceń, może okraszone zawodem, że jednak nie wzięła tych pieniędzy. Ezra spoglądał na dziewczyną z lubością jeszcze przez chwilę, po czym sam skierował swoje kroki do domu.
Na zewnątrz niemądrze byłoby otwierać i tak już przemoczoną teczkę. Podróżowała do lokum Ezry pod jego płaszczem i dopiero u siebie mógł wreszcie zapoznać się z zawartością. [Ezra – wpis #1]. Zapis był co najmniej intrygujący. Dziennikarz przez jakiś czas nie mógł przezeń zasnąć, jednak zmęczenie w końcu wzięło górę. Cokolwiek miał robić, musiało to zaczekać do rana.

Kevin podzielił się częścią pieniędzy, jak na niego i tak dość sowitą. Deryl był kawałem zatwardziałego sukinsyna, takim jak on sam. Jednak inspektor potrafił być i całkiem ludzki, jeśli widział wymierne korzyści z pracy swoich ludzi.
Belotti oczywiście nie okazał się być skorym do współpracy. Na przemian bełkotał i złorzeczył na policję jako taką. To szybko dało do myślenia Kevinowi, zmuszając go do wyboru bardziej dosadnych metod perswazji.
- Młody, idź do ciecia po wiadro i napełnij je zimną wodą. Klient musi się odświeżyć – nawet na słowa zatrzymany nie zareagował choćby z cieniem pokory.
- Kurwwważ. Poszszałujesz, zobaczy – czk –sz – ,,kontrargumentował”.
Chluśnięcie lodowatej wody zagłuszył skowyt. Rozgrzane od alkoholu ciało musiało doznać szoku, gdy zostało oblane od stóp do głów. Michael z wrażenia aż przestąpił o krok do tyłu. Kevin poświęcił mu rzut oka, teraz widział, że w spojrzeniu młodego zaczyna wreszcie budować się wreszcie należny respekt do jego pracy.
- No i co tam, Belotti? Już sobie przypomniałeś, czy chcesz drugi prysznic? Kto zlecił ci napad na magazyn?
Belotti zacharczał coś pod nosem. Kevin usłyszał coś o swojej matce i już miał przejść do jeszcze bardziej drastycznej dyplomacji, gdy mężczyzna wysapał wreszcie:
- To jedna… z trójki… błagam, nie mówcie, że sypnąłem. Ja… zabi – czk – ją mnie
Przez chwilę bełkotał jeszcze coś od rzeczy, po czym ze zmęczenia osunął się wreszcie na stół. Całonocna libacja i przesłuchanie właśnie odebrało mu resztek siły. Tymczasem Kevin pozostał z dziwnymi myślami. Trójka? [Test obycia].
Pamiętał, że istniała legenda miejska o jakiejś trójce, ale nic więcej nie mógł sobie przypomnieć. W policji zajmowano się realnymi problemami, a nie dziwnymi wymysłami plebsu. Nie pozostawało mu już dzisiaj nic do roboty. Wyszedł z pomieszczenia, Michael wraz za nim. Jeszcze na korytarzu dwójkę złapał dyżurny. Znacząco wskazał na drzwi pomieszczenia, z którego wyprowadzano Morrisa. Mężczyzna darł się wniebogłosy:
- Boże! Zrobiłem to! Przebacz mi, błagam! Już nigdy nie tknę nawet kropelki Brandy!
- Ty stary draniu – skomentował znajomy - Dobrze chłopaki mówią, że masz nosa jak ogar myśliwski. Masz tu swoje pieniądze i spadaj do domu, wyglądasz jak własna śmierć.
Kevin spojrzał na drzwi pokoju, w którym przed chwilą przesłuchiwał Belottiego. Kilku chłopaków poszło już przenieść go do celi. Z tego drania i tak już dziś nie miało prawa być. Sam też istotnie ledwo stał na nogach.

Greytown było miastem, gdzie nawet krótka droga do sklepu mogła obfitować w przykre niespodzianki. Gdyby nie rozmyślność Jonathan’a, ten straciłby już portfel i to, jak na ironię, idąc na komisariat. Wezwanie na powrót trochę go zaniepokoiło. Z natury nie był człowiekiem łatwo się denerwującym. Gdyby tak było, jeszcze w dzieciństwie, za czasów carskiej szkoły, twarde życie zjadłoby go na dzień dobry. Wszystko traktował na razie z właściwą sobie rezerwą.
Ile to czasu minęło od kiedy współpracował z policją? Chyba nawet on sam tego nie pamiętał, czy to przez byłe, pijackie maratony, czy przez zwykłą niechęć do tego procederu, który koniec końców okazał się być niewdzięczną fuchą.
Posterunek zastał takim, jakim go pamiętał. Wyglądał niczym ul pełen wściekłych i zapracowanych pszczół, krzątających się na wszystkie strony. Pokrzykiwania i komendy naraz otoczyły go ze wszystkich stron. Dla dodania sobie pewności wyciągnął wiadomość od Fobbs, ale jak zwykle inspektor Deryl go ubiegł. Opasły mężczyzna z wiecznie spoczywającym w kąciku ust papierosem złapał go niespodziewanie za ramię. Jonathan odwrócił się nagle i stanął twarzą w twarz z obwisłą facjatą inspektora. Ten uśmiechnął się krzywo:
- Dobrze cię widzieć w zdrowiu. Chodźmy do mnie.
Poprowadził gościa przez tłum i przepuścił do gabinetu. Następnie wykonał gest, aby siąść gdziekolwiek tj. w miejscu, które akurat nie było zasłane dokumentami. Zwyczajowo zagadnął:
- Napijesz się czegoś? – dopiero za chwilę zorientował się jednak w swojej gafie - Ah. Nie było pytania.
Gdy obaj siedli i mogli rozmawiać na spokojnie, Deryl przez moment wahał się jak zacząć właściwą rozmowę.
- Widzisz, Jonathanie. Sam do końca nie wiem jakiej natury jest nasze spotkanie. Dobrze wiesz, że nie należę do ludzi, którzy są skorzy na ustępstwa, ale ze względu na stare dzieje nie spotykamy się w oficjalnym tonie, który zapewne by ci się mniej spodobał. Mam nadzieję, że ty, jako człowiek uczony postarasz się nam ustalić parę spraw i pozostaniesz szczery i roztropny, jak do tego mnie przyzwyczaiłeś.

W tym samym czasie, Kevin, który przez minioną noc wreszcie zaznał parę godzin snu, przechodził właśnie przez główne wejście komisariatu. Poprzednia noc nie należała do przyjemnych, ale która właściwie taka była? Dziś czekały go kolejne obowiązki i na tym należało się teraz skupić.
Dyżurny od wczorajszego zakładu pomachał mu, wychodząc ze swojej kanciapy.
- Deryl cię wzywał. Jakby co, to nie wiesz o naszej, małej grze – zaśmiał się pod nosem.
O’Donnel mógł spodziewać się wszystkiego. Deryl równie dobrze skłonny był go pochwalić za wytrwałość, ale i obsobaczyć, że nie dowiedział się dość wiele. Gdy uchylił drzwi gabinetu inspektora, od razu wiedział, że rzecz jest nietypowa. Oprócz niego, był tu ktoś jeszcze – jakiś starszy mężczyzna, nieco zgarbiony, ze zmęczoną twarzą człowieka po przejściach. Gdy już wszedł do środka i zajął miejsca, Deryl bez ogródek zaczął wreszcie mówić:
- Kevinie… to jest Jonathan Phisack. Jonathanie, to jest Kevin O’Donnel. Jonathan ma obecnie charakter świadka w sprawie, o której wczoraj mówiłem.
Deryl podszedł do okna i palcem uchylił roletę, spoglądając na ulicę, jakby spodziewając się tam zobaczyć podmiot swoich słów:
- Krótko mówiąc, z zakładu zamkniętego uciekł wczoraj w nocy mężczyzna. Bardzo prawdopodobne, że jest niebezpieczny. W zachodnich okolichac, gdzie wysłano nasze patrole, widziano Jonathana. Kevinie, od teraz przejmujesz tą sprawę. Nie chcę rozgłosu, tym bardziej, że z miejsca leżymy. Oprócz tego, że dwóch stróży widziało niedaleko naszego gościa… – wskazał na matematyka - …nie mamy nic. Jakby faceta wchłonęła ziemia. Jonathan jest moim dawnym znajomym, dlatego wołałbym, żebyś nie stosował praktyk, z jakich jesteś znany. Zostawiam go tobie, wróć do mnie jeśli będziesz miał konkretne fakty. Gdybyś uznał, że Belotti ma z tym coś wspólnego, możesz do niego wrócić, pewnie już się obudził. Jeśli nie – odpuść, sprawa, którą ci przydzieliłem jest teraz najważniejsza. Z Michaelem rób co chcesz.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 09-05-2012 o 19:14.
Caleb jest offline  
Stary 09-05-2012, 22:18   #20
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Lewis nie potrafił wyciągnąć zbyt wiele ze zdobytych dokumentów. Może to zmęczenie a może były mniej wartościowe niż mu się wydawało. Kto wie? Odłożył teczkę na biurko. Podszedł do stolika nocnego i wyciągnął z szuflady cygaretki, jakieś marokańskie, egzotyczne cudeńka, które dostał niegdyś w prezencie. Normalnie nie lubi słodkiego smaku ich tytoniu, lecz teraz miał ochotę na coś innego niż zwykłe fajki. Płomień zapalniczki chwilowo rozjaśnił pomieszczenie.
Zagracone mieszkanko Ezry nie należało do miejsc urządzonych idealnie, ale on czuł się tam dobrze. Miał mnóstwo książek głównie o polityce (wspomnienie dawnych zainteresowań) i psychologi, trochę pozycji związanych z socjologią i tzw. komunikacją społeczną. Do tego duże ilości powieści kryminalnych i fantastycznych, które czytał głownie dla rozrywki. Centralnym miejscem jego mieszkania był gramofon. Właśnie zbliżał się do niego aby sprawdzić swój najnowszy nabytek. Muddy Waters - wschodząca gwiazda blues'a. Cicha muzyka wypełniła pomieszczenie. Ezra usiadł na fotelu, zgasił cygaretkę i usnął...

Rano obudził go budzik. Jak zwykle nie zostawił sobie sporo czasu aby dotrzeć do redakcji. Szybki prysznic i tost to wszystko na co mógł sobie pozwolić. Spakował papierosy i inne rzeczy, które miał zawsze przy sobie. Do tego wziął dokumenty. Jakoś nie chciał ich zostawiać samym sobie.

W redakcji usiadł przy swoim zawalonym papierami biurku. Graty zgromadzone na blacie zasłaniały mu prawie cały widok, ale z drugiej strony i jego chroniły przed wścibskim wzrokiem. Wykorzystując swój mały "bunkier" schował zdobyte wczoraj dokumenty na dno szuflady. Wyprostował nogi, rozsiadł się wygodnie i spojrzał na Schmidt'a. Facet wyglądał na przybitego.
-Heh -ledwo powstrzymał się przed śmiechem - Dobra Ezra myśl...
Pierwszą historię zbagatelizował. Jakoś nie widział w niej nic istotnego. Uznał, że lepiej zająć się drugą częścią dokumentacji. Ta była zdecydowanie bardziej intrygująca i miała w sobie to coś co mogło stanowić zaczątek świetnego materiału prasowego. Z jednej strony sensacyjna, ale z drugiej jak najbardziej prawdziwa a nie wyssana z palca. Ezra w duchu zacierał już ręce myśląc o tym co może się z tego "urodzić".
Problem był jednak dalej ten sam. Od czego zacząć? Gdzie się zahaczyć? Nie było innego wyjścia. Sięgnął po telefon.
-Dzień dobry. Ezra Lewis, dziennikarz. Proszę połączyć z detektywem Birgsem. Dziękuję. - znajomości stanowiły układ krążenia Grey Town
-Witam John. Tu Ezra. Słuchaj mam do Ciebie prośbę. Możemy się spotkać i porozmawiać? Słucham? Tak poniekąd znowu to samo. Ile? Chyba przesadzasz. Tylko dwa razy Cie o coś prosiłem. Wiem że nie masz żadnego obowiązku, ale po starej znajomości... Słuchaj pogadamy o starych czasach collegu, wypijemy piwko, przy okazji zamienimy kilka słów. Co Ty na to? Ok. To lunch "U Freda". Spokojnie. Do zobaczenia.
John Birgs był kolegą Ezry ze studiów. Facet studiował psychologię i jakimś cudem trafił do "budżetówki". Mówił, że lubi być gliną a jako detektyw mógł służyć dużą ilością pomocnych informacji. Niestety nie zawsze było łatwo je od niego wyciągnąć...
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172