Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 19:57   #141
motek339
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Jeszcze zanim nastał ranek, Vestigię z zamyślenia wyrwało delikatne poszturchiwanie. Nadszedł czas wymarszu. Zwinęli sprawnie obozowisko i wyruszyli. Elfka ostatni raz spojrzała na polanę. Gdyby nie była świadkiem tego, że ktoś tam nocował, nigdy by się tego nie domyśliła. Nie pozostawili po sobie najmniejszego śladu. Jedynie lekko zgnieciona trawa świadczyła o ich obecności w tym miejscu.

Elfka obróciła się i poszła za pozostałymi. Jak co dzień rano zwróciła się w myślach do Corellona z prośbą o wsparcie i godne przeżycie tego, co los dla niej i jej przyjaciół przygotował. Zerknięcie w bok pokazało jej, że obok maszeruje Cob. Vestigia uśmiechnęła się do niego, na co odpowiedział tym samym. Położył jej dłoń na ramieniu, nie wypowiadając ani słowa. Nie było takiej potrzeby. Ich przyjaźń była tak głęboka, że słowa tylko by przeszkodziły w celebracji tej chwili. Idąc w nieznane, tropicielka rozmyślała o swoich przyjaciołach, o Cobie, Irielu, Adrielu i reszczie oddziału. Wspominała przygody, które razem przeżyli, rozmowy, które odbyli i plany, które każde z nich chciało zrealizować, zanim nadeszła wiadomość o bitwie. To wszystko dodało jej otuchy.

O świcie dotarli na miejsce. Widok obozowiska orków napełnił elfkę odrazą i determinacją w chęci zniesienia tej zarazy z powierzchni ziemi. Łucznicy ustawili się wzdłuż linii drzew, czekając na rozkaz do wystrzału. W powietrzu czuć było niepokój. Oczekiwanie zawsze było najgorsze.

W końcu padł rozkaz. Potem drugi i kilka kolejnych. Vestigia musiała przyznać, że bardzo ładnie przetrzebili wrogów. Sięgając po kolejną strzałę, elfka kątem oka zobaczyła swojego amanta. Uśmiechnęła się delikatnie samymi tylko kącikami ust. Widok półelfa podniósł Vestigię na duchu. Nie musiała już się zastanawiać, jak go po tym wszystkim znajdzie. Nie będzie błąkać się po całym Silverymoon w poszukiwaniu mężczyzny z dwiema fretkami. To by było jak poszukiwanie igły w stogu siana.

Elfka po raz ostatni naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę w kierunku nadbiegających stworów. Część z nich rozpoznawała, ale niektóre widziała pierwszy raz w życiu. Tyle dobrze, że na razie nie było śladów smoka. Nie patrząc na efekty, Vestigia obróciła się i miała zamiar popędzić za Irielem i resztą swojego oddziału. Grunt, to trzymać się razem. Wtedy też wydarzyło się coś dosyć niezwykłego. Między drzewami pojawiły się jakieś postacie, zachodząc leśne oddziały od tyłu. Elfka na moment poczuła gorąco w piersi, zdając sobie sprawę, iż wpadli w pułapkę.



Jednak nie!. To nie była pułapka, to były posiłki!. Z lasu zaczęła wybiegać cała masa Centaurów, gotowa by zmierzyć się z wrogimi siłami, i wesprzeć w potrzebie łuczników. Podobnie jak i Vestigia, wiele innych osób było wielce zdziwionych, szybko jednak podjęto zaważającą na dalszych wydarzeniach decyzję.
- Do boju! - Rozległy się głosy dowódców - Do boju!!. Pokonamy Orcze ścierwa!!.

Przyszło im więc zamienić łuki na oręż do walki wręcz?

Vestigia założyła łuk na ramię i dobyła szybko obu mieczy. Jeśli dotychczas nie była pewna czy cała ta walka ma sens, tak teraz wstąpiła w nią nowa siła. Przybycie nieoczekiwanych sprzymierzeńców wlało w jej serce nadzieję na zwycięstwo. Elfka ruszyła razem z resztą za centaurami na pole bitwy.
Wrogie oddziały zderzyły się ze sobą wśród huku metalu i wpadających na siebie z impetem ciał. Przodowały Centaury, nabijając przeciwników na swe włócznie i lance. Szybko jednak poszły w ruch miecze, topory, szable. oszczepy i tym podobne, mające na celu wyprucie flaków przeciwnikowi, narzędzia wojenne. Do tego wszystkiego skakały i potężne wilki, powalające pechowców na ziemię tuż przed zagryzieniem... zapanował typowy, bitewny chaos, pełen wrzasków, jęków i tryskającej juchy.

Jeszcze w biegu, pierwszego napotkanego Orka, uskakująca zręcznie w bok Vestigia cięła mieczem po nodze, nawet jednak się przy nim nie zatrzymując. Rozpędzony zielonoskóry przewalił się prosto na mordę, ciężko zraniony. Dobije go ktoś z tyłu... Elfka, nadal pędząc, uchyliła się przed toporem, wymijając następną paskudę, wciąż jednak parła do przodu, niemal jak każdy, torując sobie drogę we wrogich szeregach, by w końcu, musząc się już zatrzymać, rozpocząć masakrowanie...




Vestigia rozejrzała się uważnie. Z każdej strony miały miejsce potyczki. Tak dużo rannych, tak dużo krwi... Jej wzrok padł na Iriela, który pogrążony był w walce. Świadoma tego, że razem mają szansę przeżyć, elfka zgrabnie skoczyła w jego kierunku, chcąc, żeby nawzajem chronili swoje plecy.
Na drodze Elfki pojawił się - zamiast zwyczajowych Orków - nieco bardziej rosły przedstawiciel tej rasy, mający również niewielkie rogi. A tarcza z naciągniętą, przytwierdzoną do niej ludzką twarzą(!) wyglądała równie złowieszczo, co wielka, nabijana ćwiekami maczuga, którą trzymał w łapie. Ryknął w stronę Vestigii, rzucając się na nią z furią...

Na widok ekwipunku potwora, elfce zrobiło się niedobrze. Ogarnęła się szybko, wiedząc, że podobne widoki będzie jej dane zobaczyć pewnie jeszcze nie raz dzisiejszego dnia. “Co za głupie stworzenie” - zdążyła pomyśleć Vestigia, ustawiając swój długi miecz na drodze nadciągającego orka, chcąc wykorzystać jego pęd. Drugim zaatakowała przeciwnika z boku, próbując wbić mu go pod żebra.

Muskularny Ork wpadł na Vestigię, zbijając jednak swą tarczą wystawiony w przód miecz Tropicielki, najwyraźniej mając spore doświadczenie w walce. Wychodziło na to, iż Elfka trafiła na doświadczonego, i silnego przeciwnika... ona to jednak nadrabiała swoją zwinnością. Gdy zielonoskóry wpadkował się na nią tarczą, Vestigia wykonała obrót wokół własnej osi, uginając nieco nogi. Jednocześnie zadała cięcie krótkim mieczem, który ześlizgując się z owej cholernej tarczy, przeciął Orkowi prawą łydkę. Ten zaryczał z wściekłości, piekielnie szybka Elfka poprawiła zaś raz jeszcze, nim ten zdążył się do końca odwrócić, traktując w taki sam sposób jego drugą nogę.

Mniej mobilny jegomość nie dawał jednak za wygraną. Wściekły jak cholera wziął zamach maczugą, a Elfka, nie mogąc akurat w tej chwili uskoczyć, starała się jakoś sparować cios. Okazało się to dosyć nieciekawym pomysłem, efektem czego oberwała po prawej ręce. Drugi raz w wykonaniu Orka okazał się z kolei wyjątkowo kiepski, mięśniak bowiem odczuł ból jednej z nóg, efektem czego maczuga świsnęła daleko od ciała Tropicielki.

Elfka zaatakowała ponownie. Nisko i silnie. Jej miecze sprawiały wrażenie, jakby żyły własnym, niezależnym od siebie życiem. Jeden z nich został posłany po nogach przeciwnika, by, w ostatniej sekundzie, wykręceniem nadgarstka zostać posłanym w prawy bok. Drugim z nich tropicielka celowała w górną część jego ciała - głowa, szyja, cokolwiek - w szale bitewnym nie było miejsca na kunszt. Cała walka przypominała raczej pracę w rzeźni, aniżeli cokolwiek innego.

By dać ujścia adrenalinie, krążącej w jej żyłach, elfka krzyknęła triumfalnie gdy jej manewr przyniósł oczekiwany, a nawet lepszy, rezultat. Ork, nabierając się na sztuczkę kobiety, obniżył tarczę, chroniąc nogi, lecz całkowicie odsłaniając swoją górną połowę. Szybkie cięcie pozbawiło go lewego ucha i rozorało mu lewe ramię. Potwór odruchowo skierował swą prawą rękę do twarzy, co otworzyło drogę krótkiemu mieczowi do pod jego prawą pachę.

Elfka szybko wyszarpnęła broń w ciała przeciwnika. Widać było, że nie pozostało w orku zbyt wiele życia. Zamachnął maczugą i uderzył z całej siły. Osłabłe ciało potwora było zbyt wyczerpane, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla zwinnej Vestigii, która bez problemu sparowała ataki.

Tropicielka, sądząc, że to już koniec, cięła na odlew w przeciwnika. Ten jednak bronił się zaciekle, jakby wstąpiła w niego nowa siła. Na niewiele mu się to zdało. Nie mógł się osłonić przed takim nawałem cięć. Elfka nie była pewna, które z nich było śmiertelne.

Nie poświęcając pokonanemu ani chwili uwagi więcej, Vestigia ruszyła ponownie w stronę Iriela. Elf w międzyczasie troszkę się do niej przybliżył. Tropicielka lawirowała wśród walczących, zadając ciosy to tu, to tam. W końcu dotarła do dowódcy, który musiał się domyślić, co kobiecie chodzi po głowie, bo kiwnął z aprobatą głową i natychmiast obrócił się do niej plecami.

Razem walczyło im się świetnie. Żadne z nich nie musiało martwić się o tyły, gdy drugie ich pilnowało. Mogli się bardziej skupić na walce, co też uczynili. Pod ich silnymi ciosami zginęły dwa orki, a całe mrowie kolejnych czekało tylko na to, by zakończyć swój marny żywot…
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline