Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2012, 20:48   #142
Grytek1
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
bjęcia Morfeusza opuścił na długo przed świtem. W jego podziemnym legowisku każdemu oddechowi towarzyszył obłoczek pary. Ranek był chłodny, typowo wczesnowiosenny niosący z sobą bryzę zmian. Przeciągnął się, wywołując donośne chrupnięcia w całym ciele. Z każdym dniem robił się coraz starszy, daleko mu było do długowieczności elfów czy krasnoludów. Czuł już w kościach brak dawniejszej sprawności. Nie był tak szybki jak jeszcze kilka lat temu. Nadrabiał wyłącznie doświadczeniem i nabytą rozwagą. Był starym wilkiem. W ponurym nastroju opuścił ruiny swojego domu z mocnym postanowieniem że odbuduje go jeszcze piękniejszym. Niedbale zarzucony na plecy płaszcz odsłaniał rękojeść jego potężnego ostrza. Po krótkim lecz szybkim marszu dotarł do celu. Po obu stronach rzeki trwały przygotowania do zbliżającej się walki. Wspomagany przez Stoonę przywdział swój pancerz. Zwalistej postury wojownik zakuty od stóp po samą głowę prezentował się niczym magiczny golem. Uśmiechająca się kpiarsko twarz kontrastowała z ogólnym napięciem wśród zebranych zbrojnych.

- No Panie Shieldheart pora na wasze przemówienie. - mruknął wojak na ucho dowodzącemu oddziałem.
- Jakie znowu przemówienie? - Obruszył się dowódca, będąc wyjątkowo zdziwionym. No cóż, może to Wulfram coś pokiełbasił, oczekując iście epickich bitew...?

Wojak tylko wzruszył ramionami. Bezradność i nieudolność dowodzaących obroną wprawiała w zaskoczenie nawet jego. Widział już wiele, ale to co się działo w mieście przechodziło już ludzkie pojęcie. Przybierając mentorski ton rzekł:

- Ludzie ze strachu srają po gaciach. Jak padną pierwsze trupy dobrze by było żeby pamiętali o co walczą. Powinniście im o tym przypomnieć. - rzekł wlepiając jednyne oko w Shieldharta. Miał nadzieję że jego rada zdoła dotrzeć do zdrowego rozsądku ukrytego pod zwałami głupoty rozmówcy.
Wiedział że żołnierzom dobrze robi kilka słów zachęty przed bojem. Morale było poważnie osłabione, wiedzieli że wielu z nich nie ujrzy zachodu słońca. On nie miał zamiaru składać głowy pod orczymi ostrzami. Dobył ostrza z postanowieniem trzymania się na flance gdzie ścisk nie będzie utrudniał władania bronią. Walki miejskie miały to do siebie że ranni zazwyczaj konali pod ciężkimi buciorami walczących. Obejrzał się przez ramię na siostrę Leo. Instyktownie ufał jej.

- Na umówiony znak ruszamy. Czas wygonić te ścierwa z naszego miasta - Powiedział całkiem zwyczajowym tonem głosu Shieldheart, a słyszał go zapewne tylko najbliższy tuzin, może dwa. Wiadomość tą przekazywano sobie jednak coraz dalej i dalej, aż w końcu nawet najbardziej oddalony wojak wiedział, iż nadszedł już czas.

- W boju trzymaj się blisko mnie. - rzekł do Stoony jednooki. - Będziemy się osłaniać - dodał, w obawie że kobieta uzna jego słowa za nadopiekuńczość.
- Nie - Odparła szczerząc ząbki - To ty trzymaj się mnie...
- ”Co jak co ale drapieżność odziedziczyła po bracie.” - pomyślał Wulfram po czym pokiwał głową z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy, skrytej już za przyłbicą.

Wtedy też, gdzieś w mieście rozległy się jakieś świsty, wybuchy, i przytłumione okrzyki. Na rzece z kolei ponownie pojawił się “Księżycowy Most”, oraz wyrosły wprost z murów obu stron przystani, utworzone zapewne magią, toporne wersje stworzonych na szybko dodatkowych mostów.

- Za Silverymooon! - Krzyknął w końcu Shieldheart, i poderwały się miastowe oddziały, pędząc na drugą stronę pod osłoną łuczników, kuszników, oraz wszelakich magów...
- Trzymać się razem ludzie ! Zielonych starczy dla wszystkich ! - Darł się Wulfram. Nie było niczego gorszego niż wytrącenie z równowagi przez napierających z tyłu towarzyszy.

Stopy wojowników głucho zabębniły w biegu przez przeprawę. Orki zaś również nie próżnowały. Co śmielsze bestie wyszły im na przeciw chcąc powstrzymać kontratak. Uzbrojony w krótką włócznię zielonoskóry wyprowadził pchnięcie które jednooki sparował pozbawiając jednocześnie przeciwnika prawicy, nieco zwolnił chlaszcząc kolejnego po udzie odrąbując nogę nieco powyżej kolana i powalając wroga na plecy tylko po to by opancerzoną stopą wgnieść świński nos wprost w szarawą tkankę mózgu. Jego miecz przecinał zastawy i bloki druzgotał tarcze oraz penetrował pancerze niczym rozgrzany nóż masło. Skrupulatnie liczył też ilu wrogów położył trupem. Wychodziło na to że bitwa może przynieść przyzwoity profit. Widząc bezlitosny koniec swoich towarzyszy kilka orków chciało się cofnąć. Na chęciach się zakończyło. Cięty po plecach ork zakwilił niczym małe dziecko po czym nim jeszcze jego ciało upadło na bruk wyzionął ducha. Niczym nieokiełzany w swych zapędach sztorm parł nadal przed siebie znacząc swą trasę ścierwami wrogów. Tłoczące się bestie same niemal nastawiały się pod cios. Kolejne dwa padły nim którykolwiek z nich zorientował się w skali zagrożenia. On nie walczył. On zabijał. Do tego go stworzono i przyuczono.

- Piąty - wrzasnął z pod osłony hełmu mimo że nie było szans by ktokolwiek go usłyszał. Otaczało go istne szaleństwo wirujących w atakach i paradach ostrzy. Cała południowa część miasta zmieniła się pole bitwy. To był jego świat. Prostota rozkazów - zabij albo zgiń, doskonałe ostrze w dłoni i niezłamana wiara w własne siły sprawiały że czuł jak z każdą chwilą zbliża się do bitewnego szału. Nie istniały już inne wartości, istniała już tylko przyjemność z wysyłania orków wprost do czeluści piekieł. Śmiał się opętańczo, wyrażając bezbrzeżną radość. Stoona była tuż obok, szarpiąc za rękojeść topora który utknął w czerepie złośliwego kiełgęba.

Cały świat nagle zawirował. Ból w piersiach sprawiał że niemożliwym wyzwaniem stało się zaczerpnięcie oddechu. Dookoła ginęli ludzie siniejąc na wzór dorodnych borówek, po chwili zaś padając niczym marionetki o podciętych sznurkach. Po chwili było już po wszystkim mimo że nadal z trudnością przychodziło zaczerpnięcie powietrza. Przetrwał magiczny atak. Pałał żądzą mordu. Nieopodal ukontentowany szaman chichotał złośliwie. Chciał głowy tej kreatury. Ruszył więc warcząc na całe gardło z zamiarem szerzenia zagłady.

- Stój!! - Rozległ się nagle krzyk, a ktoś capnął Wulframa za pas, powstrzymując go przed dalszym maszerowaniem i szerzeniem zagłady. Stoona złapała karczmarza dokładnie w ostatniej chwili przed wybuchem, którego gorąco wojownik poczuł nawet przez przyłbicę.

Jeden z Silverymoonskich czarujących, widząc spory pogrom żołnierzy, cisnął w Orcze i Goblińskie tłumy “Kulę Ognia”, która pięknie eksplodowała wśród wrogich oddziałów kilkanaście metrów przed Wulframem. Po tym niszczycielskim zabiegu szanse ponownie się wyrównały...

Idący na czele Wulfram, wraz z nim Stoona, Shieldheart i reszta siepaczy, przesuwali się coraz dalej i dalej, znacząc przebyte metry krwią i trupami. Do wrogiego szamana jednookiemu pozostało jednak jeszcze kilka metrów, a na drodze pojawiło się dwóch rosłych zielonoskórych, będących z całą pewnością osobistą ochroną wrogiego im kiełgęba.



Pierwszy zielonoskóry, dzierżący dwa ząbkowane miecze, wyprzedził w biegu swego towarzysza pędzącego z toporzyskiem, skacząc z bojowym rykiem na Wulframa. Cios pierwszego miecza Stary Wilk sparował własnym orężem, jednak drugie ostrze Orka znalazło już drogę do ciała mężczyzny, raniąc go po barku...

Ryk który dobył się z gardła Wulframa nie był oznaką bólu. Był oznaką przepełniającej go wściekłości że przedstawiciel niższej rasy w swej głupocie chciał stawić mu czoła. Wkładając w ciosy całą swą siłę przeprowadził kontratak. Dwa, z trzech wyprowadzonych ciosów okazały się wyjątkowo druzgoczące w skutkach, raniąc poważnie Orka po lewej łapie i prawym biodrze. Wtedy jednak nadleciał drugi zielonoskóry, tnąc wielkim toporzyskiem i... Wulfram uskoczył w porę. Miał jednak przeciw sobie dwóch obeznanych w fachu Orków, nie jakieś tam zwykłe rozwrzeszczane marudy. Wulfram fuknął wyraźnie rozjuszony odroczeniem zgonu pierwszego z przeciwników. Pormrukując niczym niedźwiwedź kontynuował atak chcąc mieć obu orków w zasięgu wzroku. Jego główny cel nadal gdzieś tam knuł za plecami swych przybocznych. Kontra Wulframa była zabójcza w skutkach. Mężczyzna najpierw odrąbał “podwójnemu miecznikowi” lewe łapsko, a po chwili i prawe, zupełnie jakby była to kara za podniesienie ostrzy przeciw karczmarzowi. Kara straszliwa i widowiskowa. Wrzeszczący z bólu Ork wykrwawił się w ciągu ledwie paru chwil... Topornik zdołał jednak zablokować trzeci z serii ciosów mieczem styliskiem swej broni, odskoczył w tył, i wpakował topór w bok Wulframa. Mężczyzna oprócz potwornego bólu poczuł również krew zalewającą jego biodro, zauważając przy okazji, iż Orczy szaman kombinuje coś, znajdując się cały czas w bezpiecznym, oddalonym jeszcze od Wulframa miejscu. Upływ posoki jednak nie ochłodził zapału bojowego Wulframa. Wręcz przeciwnie. W jego świecie miarą sukcesu była krew - własna lub wrogów. Wrzasnął rozpalony złością w szale, chorobliwej gorączce czy też nieugaszonym pragnieniu mordu. Obracając swoje oblicze na drugiego z przeciwników ryknął złowieszczo :

- Ty świński ryju ! Urwę ci łeb i nasram w przełyk ! - wrzeszczał niczym opętany, przechodząc od gróźb do czynów.

Ork cofnął się o krok w tył, ściskając oburącz topór, a na gębie zielonoskórego pojawiła się dziwaczna mina. Można by powiedzieć, iż był to wyraz zaskoczenia i jakby lekkiego strachu, kto tam jednak znał się na mimice tych pieprzonych istot...
Nim ork otrząsnął się z strachu jednooki weteran wielu wojen natarł, bezlitośnie mierząc wprost w zielonego. Wufram ciął raz za razem, każdym druzgoczącym ciosem wycinając sobie niemal kawałek Orka, dodatkowo ranionego kwasem pochodzącym z miecza. Najpierw po łapie, następnie biodrze i nodze... poraniony zielonoskóry ledwie już zipiał, nagle odskakując od karczmarza i chcąc rzucić się do ucieczki. Wulfram zaś, pofukując z pod metalowych osłon, niczym dziwny wynalazek gnomów rozpędził się, szarżując. Kontrolę nad ciałem przejął instynkt. Ork nawet nie wiedział że ginie. Jego głowa oddzielona od ciała przez chwilę majestatycznie krążyła w powietrzu by po chwili zgodnie z prawami natury opaść w ślad za martwym ciałem. Ociekając krwią Wulfram skierował swe spojrzenie na szamana.

- Twoja kolej, krzywy ryju. - rzekł głosem zimnym niczym sam pocałunek śmierci.
 
Grytek1 jest offline