Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2012, 07:45   #28
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie była tego do końca pewna, ale miała wrażenie, że Gilbert zwyczajnie sobie z niej.. drwi! Rozkoszuje się tą jej słabością, udaje tak czułego, by po wszystkim także dodać ją do swej kolekcji dziewczątek o załamanych przez niego sercach. Na muśnięcie swych warg przez jego usta zareagowała.. wcale. Odruchowo zacisnęła je w wąską kreską, a potem rozeźlona odwróciła główkę w bok i mruknęła -Puść mnie.

-Nie.- odparł szlachcic obejmując ją drugą ręką w pasie. Nachylił się i szeptał jej gorączkowo do ucha.- Jeśli chcesz mnie spoliczkować to zrób to jeszcze raz. Nie wahaj się. Ale nie licz na to, że cię puszczę. Jakiż szaleniec by sobie na to pozwolił? Zbyt kuszącą ptaszyną jesteś, mademoiselle. Za często sobie igrałaś, a ja wszak ostrzegałem, czyż nie? Tamtego wieczoru, gdy się poznaliśmy. I co teraz? Co zrobisz, gdy on nie zechce cię puścić. Gdy będzie chciał wszystko: i usta i szyję i uśmiech i gniew? Podjęłaś grę mademoiselle, mimo że ostrzegałem.
Wędrował językiem po jej uszku, delikatnie je pieszcząc.- Jak sądzisz czemu akurat tutaj cię zwabiłem? Nikt cię tu nie usłyszy. Nikt. Jesteśmy sami.
Musnął wargami jej szyję. Trzymana mocno, nie mogła się uchylić. -Ale nie bój się. Nic złego zrobić ci nie zamierzam. Lecz nie puszczę.

Musiała przyznać mu rację. Zakątek wybrał idealny, lepszy od altanki wykorzystanej przeciw muszkieterowi. Zielona gęstwina drzew i krzewów skutecznie ukrywała ich przed spojrzeniami rzucanymi z dworku, więc nikt nie zdołałby dostrzec lubieżnych zamiarów Gilberta na jej niewinną cześć. Z takiej odległości nikt nie zdołałby usłyszeć jej krzyków sprzeciwu, a rzadko kiedy ktoś zapuszczał się na spacer po zdziczałym ogrodzie. Byli sami. Była sama.. przeciwko jego sile, stanowczości i wyuzdanym pragnieniom zdobywcy.

-Non! - zakrzyknęła wściekłe, ale także z dużą nutą lęku nijak nie uspokojoną jego słowami. Wszak był kłamcą i to zdradliwym, nie mogła zatem wierzyć w żadne ze słów padających z tych zatrutych ust. W swojej walce zacisnęła dłonie w piąstki i na ślepo okładać nimi zaczęła mężczyznę po klatce piersiowej oraz ramionach, przy okazji gubiąc gdzieś w trawie złoty łańcuszek -Nie chcę! Zostaw!
-Nie pozwolę ci uciec Marjolaine. Nie po to kusiłaś i prowokowałaś mnie, bym teraz sobie odpuścił. -rzekł Maur nic nie robiąc sobie z owych piąstek, które szkody poczynić mu nie mogły. Dłonie obejmujące ją w pasie w żelaznym uścisku muskały palcami pośladki owego drżącego ciałka. Nieoczekiwanie chwycił za nie mocno i śmiało docisnął dziewczynę do siebie - Doprawdy, tyle agresji w tak drobnym ciałku. Tyle ognia, który mógłby nam przynieść przyjemność. Naprawdę chcesz uciec, mademoiselle? Rejterada nie jest wszak w twoim stylu.
Spojrzał jej w oczy, mówiąc.- Dlaczego tak bardzo jesteś na mnie zła? Dlaczego tak bardzo zazdrosna o nią? Zwłaszcza, że to ciebie nie ją, tulę w tej chwili.
-Jest wiele harpii, które z chęcią oddałyby się Tobie, ale Ty musiałeś akurat wybrać moją ochmistrzynię do upokorzenia mnie! - rzuciła mu w twarz, obiema piąstkami jednocześnie i desperacko uderzając o jego klatkę piersiową. Najprawdopodobniej sama tym gestem odczuła więcej bólu w dłoniach niż mężczyzna, ale nie dała tego po sobie poznać.
Nadęła policzki w taki sam sposób jak to robiła będąc małą dziewczynką, acz tym razem przyczyną tego okazania największego oburzenia nie był żaden dziecięcy kaprys, a dłonie szlachcica dotykające jej ślicznych pośladków. Nawet w gniewie dobrze wiedziała, że nie jest w stanie wyrwać się z jego silnego uścisku. Jednak to wcale nie zdołało ugasić jej wewnętrznych płomieni i ducha walki, które dla swojego dobra przeinaczyły słowa Maura w zagniewanej, jasnowłosej główce -I jak tak bardzo chcesz, to może iść do niej i ją tulić. Nie interesuje mnie to już!
-Kłamiesz. I to w dodatku słabo. Bardzo cię to obchodzi. -stwierdził spokojnym tonem Gilbert nie mając zamiaru wypuścić swe swych objęć Marjolaine. Trzymając ją w mocnym, acz lubieżnym w swej naturze uścisku, muskał dłońmi jej pupę dodając.- Wykrzycz się moja ptaszyno, wyładuj swój gniew. A potem porozmawiamy na spokojnie. Dobrze?

Nie odpowiedziała mu. Hrabianka d'Niort Nie widziała powodu, by zgadzać się na stawiane przez niego warunki. Cóż, może jedynie po to, aby uwolnić się z jego objęć, bowiem to była jedyna przeszkoda trzymająca ją dosłownie przed ucieczką.. non, powrotem do swojego dworku, gdzie mogłaby się bezpiecznie zamknąć w sypialni przed resztą świata.
Milczała dłuższą chwilę wpatrując się w niego ze zmarszczonym gniewnie brwiami. Ostatecznie zmełła w usteczkach kolejny wzbierający w niej krzyk i zapytała, tylko o kilka tonów spokojniej -O czym jeszcze chcesz rozmawiać?
-Nie stawiałaś mi warunku wierności podczas naszej umowy. Więc nie możesz nazywać zdrajcą Marjolaine. - szlachcic mówił cicho i spokojnie. Lekko docisnął jej ciało do siebie .- Nie drażniłbym twojej ochmistrzyni, gdybym wiedział, że tak zareagujesz. Pomijam już fakt, że zostałem spoliczkowany za nic. Spędziłem tą noc samotnie, oczekując twego powrotu. Ba, wkradłem się do twej sypialni, by upewnić się, że ciebie nie ma. Bo myślałem, że się przede mną kryć będziesz.
Pieszczotliwy dotyk dłoni mógłby się wydawać lubieżny w dolnej części ciała hrabianki, ale sposób w jaki ją dotykał niewiele miał wspólnego z lubieżnością. A więcej z ugłaskiwaniem narowistej klaczy.- I kiedyż to ci kłamałem wspólniczko? Czy kiedykolwiek ci skłamałem?
-Kiedyś pewnie tak. Nie masz powodu, aby mnie nie okłamywać – odburknęła cicho, po czym twarzyczką swą nieco w bok uciekła, by ni krztyny niepewności nie dostrzegł w jej oczach. Gdy teraz zdołała o tym pomyśleć przez przesłaniającą jej umysł mgiełkę złości, to rzeczywiście jeszcze ni razu jej nie okłamał.. za bardzo. Dotąd przyłapała go tylko na jednym oszustwie względem siebie, tym odnoszącym się do niezadowolenia Beatrice tłumaczonym jego byle „szarogęszeniem się” po dworku. A chociaż brzmiało to tylko jak niewinne niedopowiedzenie, to wszak służyło skryciu straszliwej prawdy!

-I powiedz mi, która z was jest młodsza i ładniejsza? I której więcej uwagi poświęciłem?- Gilbert skorzystał z okazji jaka mu się nadarzyła i muskał wargami ucho Marjolaine, gdy odwróciła oblicze.- I którą to dotykałem tak bezczelnie tyle razy na przyjęciach? I którą to z was napastowałem w karocy? I którą pragnę zobaczyć nagą? Moja ptaszyno, rozumiem czemu oskarżasz mnie o kłamstewka. Ale... na Boga, chyba nie posądzasz mnie o tak zły gust? W końcu to ty jesteś słodszą zdobyczą od tej zasuszonej czapli.
Językiem przesunął po szyi Marjolaine.- Jeśli miałbym ją tknąć, to tylko po to by ją rozdrażnić. Przecież jesteś od niej rozkoszniejsza. Wiesz o tym, nieprawdaż?
-Bien sûr. Myślałam, że Tobie to umknęło – prychnęła panienka na taką oczywistość. Jakimś cudem wprost z niebios bądź, co bardziej prawdopodobne, jedną ze swoich parszywych sztuczek, Maurowi udało się ją nieco udobruchać. Może i była ciągle nachmurzona i lawirowała sobie na granicy następnego wybuchu gniewu, ale przynajmniej trochę ostudził jej dotąd wrzącą z nienawiści krew.

Nie wyrywała się już tak szaleńczo z ramion mężczyzny jak wcześniej, ale też nie dawała się potulnie obejmować. Już nie piąstkami, a otwartymi dłońmi klepnęła narzeczonego karcąco w klatkę piersiową -I nie mów tak o Beatrice!
-Może pomówmy o tobie? Czy twoja alkowa będzie miała otwarte drzwi? Może odwiedzić cię przed snem?- mruczał niczym kot Gilbert starając się przy każdym słowie musnąć jej szyję wargami. Co więcej, przytulona do niego Marjolaine czuła napór ciała szlachcica, w sposób kojarzący jej się z tym co muskała u Rolanda stópką. Teraz, gdy ogień wściekłości nieco przygasł, zorientowała się, że swymi próbami ucieczki pobudzała mężczyznę.-A może pokazać ci jak bardzo... uważam cię za kuszącą istotę?

-N.. non.. - dziewczątko zająknęło się, gdy Gilbert tak perfidnie wyprowadził ją z równowagi. I zaczerwieniła się mocniej czując.. aż za bardzo.. to co ocierało się o jej podbrzusze przez materiały ich ubrań. Przypominało to tamtą rozmowę z muszkieterem jeszcze z jednego powodu, przez który rumieniec sięgnął też i dekolciku Marjolaine. Ta sytuacja bowiem kojarzyła jej się z erotyczną opowiastką, którą opowiadała Rolandowi z niemałą pasją.
-Mamy jeszcze dzień, do snu daleko.. - pokręciła się nerwowo w ramionach mężczyzny. Potem zaś w celu zatuszowania swego zakłopotania i płonących policzków, uniosła ponownie głosik, choć już z mniej płomiennym zaangażowaniem niż wcześniej -A Ty powinieneś w końcu wrócić do swojego zamku!
-Mamy chwilę dla siebie.- szlachcic mruknął całując ją w policzek. Przyciskał drapieżniej jej drobne ciało mocniej dając jej odczuć, jak bardzo lubieżna się staje ta chwila. -Jesteśmy sami i nikt nam nie przeszkodzi w udowadnianiu... nikt mi nie przeszkodzi w udowadnianiu jak uroczą jesteś kusicielką. Czyż to nie jest idealna okazja, na to bym zobaczył cię nagą? Zapewniam, że zrewanżuję się podobnymi widokami.- musnął ustami kącik jej ust.- No i twe piersi, zawsze mnie kusiło sprawdzić czy pasują do mych dłoni.
Rozmowa zeszła na erotyczne tony, zwłaszcza że pasja Maura była wyczuwalna w tonie głosu i jeszcze bardziej poniżej jego pasa.

Rozchyliła bezwolnie wargi czując tuż w ich kąciku to muśnięcie ust narzeczonego. Jak w niewypowiedzianym i działającym wbrew swoim wcześniejszym donośnym sprzeciwom pragnieniu zasmakowania tej zdradzieckiej słodyczy jego pocałunku. Niemądra Beatrice.. jakże mogła się wzbraniać przed rozkosznymi pieszczotami Maura, które ją samą przyprawiały o istne rozpływanie się w środku? Ale na swoje szczęście, że oponowała.. jeśli rzeczywiście tak było, co do czego hrabianka nie dała się jeszcze w pełni przekonać.
Jego słowa, ta coraz bardziej niepokojąca sytuacja i wspomnienie porad Giuditty wywoływało w Marjolaine swoisty lęk.. ale też ciekawość, do której nijak nie miała zamiaru się przyznać. Dlatego właśnie wygrał lęk i przeistoczył się w rozdrażnienie. Kółko się zatoczyło i panieneczka powróciła do starań wyrwania się z objęć Maura Nie chcę! Puść mnie!
-Na pewno nie chcesz? - spytał żartobliwym tonem szlachcic. Szepnął cicho.- Byłoby tak przyjemne jak w karocy. Non. Znacznie przyjemniej.
Delikatnie ucałował jej policzek.- Przyjdę do ciebie tej nocy, Marjolaine. Żebyś miała pewność co do mych zainteresowań... skupionych jedynie na tobie.
I wypuścił ją ze swych objęć. W końcu.

Panieneczka niczym ptaszyna wypuszczona z klatki, korzystała ze swojej wolności jaką dała jej ucieczka z silnych ramion Maura. Z lekkością odstąpiła od niego na kroczek, na dwa i trzy nawet. Niezbyt daleko, bo jego bliskość w głębi ducha nie była jej aż tak niemiła. Ale też niezbyt blisko, by nie dać tego po sobie poznać. I poprawiać się zaczęła. Paluszkami porządkowała długie włosy, w które cała ta bitwa zaprowadziła niechciany nieporządek, a potem dłońmi wygładzała pomiętą gdzieniegdzie sukieneczkę. Szczególnie jej tył zakrywający zgrabne pośladki. Pomiędzy tymi zabiegami wzniosła wzrok na Gilberta i zapytała powoli, nie będąc pewną czy aby dobrze wywnioskowała jego zamiary -Masz.. masz zamiar zostać w Le Manoir de Dame Chance?
-Oui. Dwa, trzy dni. I dwie, trzy noce. Masz ładną sypialnię moja ptaszyno. Ale niezbyt interesującą, gdy ty jesteś poza nią.- mruknął szlachcic splatając dłonie na torsie i spoglądając na nią niczym drapieżnik na ofiarę. Znów poczuła się naga pod tym jego spojrzeniem, które wydawało się wędrować po jej skórze. Cóż... jego palce i usta wszak to robiły przy każdej okazji.

-Dlaczego? - przyglądała mu się rozszerzonymi z zaskoczenia oczkami, co i rusz przesłanianymi przez pośpiesznie mrugające powieki. Nie tylko nigdy nie gościła u siebie żadnego mężczyzny przez tak długi czas kilku dni, ale także jakoś trudno jej było uwierzyć, by Gilbert aż tak bardzo chciał jej pokazać swoje zainteresowanie... lub posiąść jej ciałko. Był podejrzany, co nie było niczym nowym.
-I czy najpierw nie powinieneś mnie zapytać o zgodę, Mau... - urwała, a dotąd pełna zdziwienia twarzyczka przyozdobiła się złowieszczym uśmieszkiem. Zachichotała w podobnym tonie i na kilka chwil zapominając o swych wcześniejszych złościach, przyklasnęła radośnie w dłonie ze słowami -Ah.. maman będzie wielce uradowana.





***




„Przy klawesynie należy zachować swobodę i nie wpatrywać się nieruchomo
w żaden przedmiot ani też nie rozglądać się ze zbytnim roztargnieniem.”

François Couperin , L'Art de Toucher le Clavecin





W powietrzu wibrował przejmujący ton. Był w korytarzach, w pokojach, a nawet przez uchylone okna umykał ku ogrodowi. Wdzierał się przez uszy i rezonował drażniąco w głowie. A gdy ucichał to zaledwie na krótką chwilę, po której powracał męczyć swą obecność ten dźwięk nieznośny. Głośne, wysokie h trzykreślne. Bezustanna, powtarzalna, ten sama jedna monotonna nuta. Oh, broń Boże, że nie fałszywa.

Jednym z zajęć z lat pomieszkiwania jeszcze z rodzicami w drogim Niort, któremu Marjolaine oddawała się bez zbytnich grymasów była nauka gry na klawesynie. Z każdej lekcji czerpała szczerą przyjemność pomimo, że wszak inicjatywa wyszła od maman chcącej zrobić ze swej córeczki dobrą partię na przyszłą żonę, a mnogość talentów i zabawiania mężczyzn na wyrafinowane sposoby podnosiły atrakcyjność młodej panienki. Zatem przyuczała do gry na tym kapryśnym w brzmieniu instrumencie, ku niemałej uciesze rodziców chwalących się umiejętnościami swej latorośli na każdym balu i spotkaniu. Przyuczała się, aby z czasem spod jej smukłych paluszków zaczęły wydobywać się jedynie najczystsze dźwięki układające się w polifoniczne fugi, taneczne suity, żwawe toccaty czy wyniosłe sonaty.
Ale nie tym razem.

Marjolaine w samotności spędzała już dłuższe chwile w jednym z saloników Le Manoir de Dame Chance. A było to wyjątkowe pomieszczenie, bowiem główną jego atrakcją i wystrojem był bogato zdobiony klawesyn, jeden ze skarbów panienki.






To tutaj po swej przeprowadzce do Paryża zasięgała prywatnych lekcji gry na tym instrumencie. I tutaj też skryła się przed resztą świata tego stresującego dnia.

Siedziała w sposób.. szczerze odbiegający od norm prawidłowego zachowania w arystokratycznym światku. Kuliła się cała swoją drobną postacią na krzesełku, na którym także wspierała swe bose stoki i podkulone nogi obejmowała jedną ręką. Podbródek oparła tuż na kolanach, a drugą rękę wyciągała w stronę klawiszy, gdzie to na jednym z nich wygrywała paluszkiem tę mało skomplikowaną melodię pojedynczego tonu. I wpatrywała się ciężkim wzrokiem w lśniąco czarne dwa manuały, acz nijak nie należało się w tym doszukiwać skupienia artysty nad wydobywanym dźwiękiem. To było spojrzenie świadczące o przebywaniu panienki swymi myślami dość daleko, na dodatek w niezbyt przyjemnym miejscu.

Maur zdołał uspokoić nieco zszargane nerwy i zdruzgotane serduszko swej narzeczonej. Ale pomimo jego gorliwych zapewnień, ona nie czuła się jeszcze w pełni udobruchana i w dalszym ciągu coś ją kuło nieprzyjemnie nie dając spokoju.
Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort nie była zadowolona. I nie zamierzała ukrywać swego ponurego nastroju.

Nieopodal niej znajdował się stoliczek. Na jego blacie zaś piętrzyły się talerzyki z ciasteczkami i kawałkami ciast najróżniejszych, których sam widok przyprawiał o poczucie zasłodzenia. Najdziwniejsze w tym obrazku było to, że żaden z tych łakoci nie został choćby naruszony, ni jeden widelczyk zabrudzony. Wszystko stało nietknięte tak jak zostało przyniesione przez zaaferowaną zachowaniem swej podopiecznej Béatrice, która wszak dobrze znała lekarstwo na jej smutki. I fakt, że ono przy tej okazji nie pomagało, wprawiało ochmistrzynię w jeszcze większe zaniepokojenie. A sama hrabianka nie była na siłach, aby skonfrontować się z nią. Jeszcze nie teraz, kiedy wspomnienie wściekłości wrzącej w żyłach było tak świeże i wystarczyło wspomnienie tamtej podsłuchanej rozmowy lub wyobrażanie tamtych dwojga razem, by ponownie wzbierała złość w jej drobnym ciałku.

Czuła się zażenowana, zdenerwowana, wzburzona, wystraszona i odrobinę podekscytowana. Wszystko naraz. A przyczyna tego emocjonalnego chaosu była jedna – Gilbert d'Eon. Wprosił się w jej życie bez pytania i namieszał w nim bardziej niż ktokolwiek inny. Zachowaniem tak odmiennym od tych wszystkich pudrowanych pudelków salonowych pozbawił ją bezpiecznego pantałyku, na którym zawsze czuła się tak pewnie i krnąbrnie. Giuditta miała rację mówiąc, że zwykłe gierki jakie prowadziłaby z każdym innym szlachetką, z nim zamieniły się w istną wojnę. Wielce wyczerpujące i wyprowadzające Marjolaine z równowagi bitwy o własną dumę, o ciągle stawianie na swoim, o.. swoją cnotę, nawet jeśli już tylko w postaci stanu umysłu.

Kilkudniowa obecność Maura w jej domu stawiała ją w całkiem nowej, niepokojącej sytuacji.. ale najwyraźniej nie aż tak niepokojącej, aby upierała się przy wyganianiu natarczywego gościa. Non, to nie do końca było do, a sama Marjolaine też miała problem ze zrozumieniem swego zachowania. Bowiem tak długa wizyta jakiegokolwiek mężczyzny nie była czymś zbyt mile przez nią postrzeganym, a teraz narzeczony naruszał jej terytorium co nie miało się zakończyć tylko na uprzejmych rozmowach. I mimo to oprócz podirytowania odczuwała także.. ekscytację? To nie mogło oznaczać niczego dobrego. Być może to całe narzeczeństwo przyprawiło ją o jaką chorobę?

Wykrzyczała Gilbertowi, aby ją zostawił, aby odszedł. Wszak nawet go spoliczkowała w swym gniewie! Czemu zatem nadal tu był i nie zamierzał pójść precz? I na Boga, czemu miała wrażenie, że gdyby wszystko poszło po jej myśli, to wtedy siedziałaby w tym samym miejscu, w tej samej pozie i przeżywała „zerwanie zaręczyn”? Jakże ten Maur mieszał jej w główce!


„Jestem najgorszy ze wszystkich, bo zaczęło ci na mnie zależeć bardziej
niż na klejnotach które mogłaś zyskać.
Bo ty coś do mnie czujesz mademoiselle i dlatego tak martwi cię to co się wydarzyło.
Nikt wcześniej nie zagościł w twoim sercu, nieprawdaż?”


H zmieniło się nagle w zbiór kilku jednocześnie uderzonych tonów, zapewne swą gwałtownością przyprawiając odpoczywającą na wyższym piętrze maman w podskok na łożu.
Panienka zaś skuliła się bardziej, tym razem czółko wspierając na kolanach, a subtelne muskanie klawiszy paluszkiem zastępując mocnym uderzeniem w nie pięścią.

Jak on..
Jak on śmiał...
Jak on miał czelność coś takiego insynuować tym swoim pełnym pewności i spokoju głosem. Parszywiec jeden. Oczywiście, że jedynym co jeszcze ją w nim interesowało i co powstrzymywało ją przed powiedzeniem muszkieterowi prawdy były błyskotki. Zarówno te obiecane przez Gilberta, ale także te które sama zamierzała na nim wymusić. Nie należało jej na niczym więcej w tym narzeczeństwo, a już na pewno nie na takim rozpustniku!

Poczuła ciepło wstępujące na swe policzki, po wspomnieniu tych wszystkich jego żarliwych zapewnień i słów dotyczących odczuwanych pragnień wobec niej. To samo ciepło, które już zbyt dobrze poznała w trakcie przebywania blisko niego.
To samo ciepło, które było niezbitym dowodem na jakąś chorobę dobierającą się do panieneczki. To było jedyne rozsądne wytłumaczenie.
 
Tyaestyra jest offline