Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2012, 08:42   #5
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
rzyszedł nowy rok 1603. Styczeń był mroźny, ale suchy; zima tęga przykryła ziemię sieradzką świętą grubym na łokieć, białym kożuchem; lasy gięły się i łamały pod obfitą okiścią, śnieg olśniewał oczy w dzień przy słońcu, a nocą przy księżycu migotały jakoby iskry niknące po stężałej od mrozu powierzchni; zwierz zbliżał się do mieszkań ludzkich, a ubogie szare ptactwo stukało dziobami do szyb szedzią i śnieżnymi kwiatami okrytych. A potem...


Eeeee, do czorta, a komuż by się chciało czytać coś takiego?! Pewnikiem temu tylko, kto by się szaleju objadł. Kogo obchodzą chędożone głupie ptactwo czy uginające się gałązki. Prędzej zań nahajką po plecach dostanę. Dość. Ten początek cały - do ognia. O! Jak ładnie pergamin płonie, mógłbym tak dnie całe się w płomienie wgapiać. Ale robota nie szarak, nie ucieknie. Niestety. Przeto raz jeszcze w inkauście pióro umoczę i raz jeszcze zacznę. Od razu do meritum przechodząc, czym pewnie tylko przychylność mojego... dobrodzieja zyskam. No, to może by tak...


Rok Pański 1603 szczególnie wielkie wydał był owoce, jeśli rozchodzi się o wiktorie, chwałę i uczynki pobożne Jaśnie Wielmożnego Pana Andrzeja Posłusznego herbu Bawola Głowa.







Nawet przewyższając uprzednie życiowe tego kryształowego Rzeczypospolitej syna dokonania w innych księgach spisane - co zdałoby się niemożliwym przecie z uwagi na ich obfitość. Być to może, sam nawet i wiary bym nie dał że tyle czynów wielkich jeden tylko człowiek w jednym roku dokonać może. Nie dałbym, gdybym osobiście Jego Miłość Pana Andrzeja znać nie miał zaszczytu. Wy jednakowoż, którzy czytacie te słowa a być to może nie opromieniło was w życiu z bliska światło męża tego nieskazitelnego, dowodów żądać możecie. Przeto ja wam zaświadczam i klnę się na wszystkie świętości, iż wszystkie dziejów Pana Posłusznego opisanie które spod mojej wyszło ręki to prawda najprawdziwsza. Zaświadczam powagą urzędu i szlacheckim słowem moim: żem sam świadkiem naocznym wszystkich spisanych wiktorii i czynów jego - jako żem spędził ten rok u boku Jego Miłości.






Jam Ambroży Tymoteusz Winnicki herbu Półkozic, z urzędu susceptant przy kancelarii grodzkiej Miasta Sieradza a z potrzeby serca przyjaciel i sługa uniżony Pana Andrzeja Posłusznego. Z własnej nieprzymuszonej woli, oświecony mądrością i sercem Pana Andrzeja czystym, zapatrzony w wielkość jego - wyruszyłem z nim dnia pewnego by dać światu świadectwo, uwiecznić chwałę tego jakże skromnego przy całej swej glorii szlachcica dla przyszłych pokoleń. Wreszcie, by przyszłe synów szlachty polskiej i obcej pokolenia, czytając Pana Posłusznego żywota dzieje, jasny przed oczyma przykład męża miały. Wzór sarmaty prawdziwego któremu jeno Ojczyny bono w życiu przyświeca, wzór może i niedościgły, ale w czasach powszechnego bezbożnictwa, warcholstwa i prywaty jako latarnia na morzu drogę oświetlający.


Uffff...Co?! Jego Miłość wyruszać nakazał? No tak, ledwie człek się rozpisze już to do drogi szykować się winny. Lecz cóż, Pan każe, sługa musi...Gdzież, do czorta, te moje buty...?









XXVI Martius, A.D. 1603


Śniegu już niewiele uświadczysz, ale przez roztopy drogi zabłocone i miękkie jako serce Pana Dobrodzieja mojego jeśli przychodzi do pomocy wszelkim potrzebującym. Dalej my w sieradzkiej ziemi, ziemi który to takiego właśnie syna Rzeczypospolitej znakomitego urodziła, bo jak już pisałem to tu właśnie rodowe gniazda, zamki i majętności wielkie Pana Posłusznego stoją, tutaj on lata chłopięce pobożnie na modlitwie i nauce spędzał. Okolice te z dawna znane ze szlachty znamienitej, oprócz najbardziej Ojczyźnie zasłużonych Posłusznych - choćby dostojny ród Patulskich. Oczywizda, niestety i tu znajdują się jednak żmij gniazda - jak choćby Janikowscy, niesławni gdzie tylko się na nich poznano, przeklęty ród sodomitów, bezbożników i zdrajców. Ust tych nikczemników i warchołów nigdy nie opuściło słowo prawdy, więc gdy spotkacie którego na szlaku lub w obejściu pomnijcie by nie zawierzyć niczemu czym plują, a i lepiej na mieszki swe zważajcie. Starczy rzec, że na rzeczy najświętsze się porywają - jak choćby niepokalaną opinię Pana mojego Andrzeja w powiecie psować próbują, żadnej innej metody niż łeż ohydna chycić się nie mogąc. Podobni psom po kostkach Jego Miłości kąsać im spieszno, bo też wyżej nie sięgną. Co mówię, podobni! Psy to zaiste, nie ludzie. Tylko wybaczeniu jakże chrześcijańskiemu, łasce i litości Jego Dostojności Pana Posłusznego zawdzięczają, że kija na nich jeszcze ostatecznie nie wyciągnął. Ale baczyć muszą, że i nawet anielska cierpliwość może mieć się ku końcowi...

Dnia owego podróżowali my akurat w okolicach wsi Mierzynów. Nadal, jak już nie raz wspominałem, w kompanii znakomitej ludzi prawych, pobożnych i możnych - bo też w innych Pan mój Andrzej nigdy się nie obraca. Jechalim z kawalerami wspaniałymi i przyjaciółmi Pana Andrzeja od serca, z braćmi Patulskimi właśnie, ale też i ze innymi zacnymi personami. Otóż i szlachetny Pan Andrzej Tomasz Odloczyński herbu Przeginia z nami podróżował, mojego Dobrodzieja imiennik, defensor Rzeczypospolitej, Pan Brat z ziemi krakowskiej. Jakoby tak znamienitej kompanii mało było, Pan Jakub Kmita jeszcze był pośród nas, któremu w uznaniu uczciwości i prawa poszanowania urzędy znaczne powierzono.

Wieczór był to, przyjemny i ciepły, a kompania nasza w znakomitych nastrojach opuściła właśnie karczmę, o której rzec że wspaniała to mało. Towarzystwo gościło tam bowiem, od kiedy wróciliśmy z kościoła. Nawiasem tylko mówiąc, trzeba było widzieć jak tam proboszcz łzy w oczach po dwakroć ociera. Raz to, gdy Pan Posłuszny pod świątynie zajechał - że kościoła największy benefaktor, najlepszy parafianin i druh serdeczny do ziemi sieradzkiej powrócił. Dwa, kiedy datek iście cesarski Pan Andrzej na świątynię pozostawił.
Potem zaś dopiero, by swój szacunek kompanom oddać, zaprosił wszystkich Jego Miłość do szynku, by po mszy obyczajowi szlacheckiemu dotrzymać. Do mądrości uczonych jakich na kopy od mego Dobrodzieja co dzień słyszę, tym razem posłyszałem odeń ludową i od razu żem zapisał: „wesół nikt nie będzie- aliż gdy za stołem nie siędzie- toż wszego myślenia zbędzie”.

Na zabawie w dobrym towarzystwie wesoło minął czas, Pan Posłuszny jako zwykle grosza nie skąpiąc - jedno najlepsze potrawy i trunki stawiał niczego w zamian nie żądawszy. Dla kompanów dziwnym to nie było, bo też gest i gościnność Jaśnie Pana w okolicy tej przysłowiowa już się stała. Karczmarz, którego nie tylko królewskie zamówienie jak i ciężka moneta na odchodnym przez fundatora w osłupienie wprawiła, w obliczu szczodrości Pana Posłusznego aż zaniemówił.

My pojechaliśmy. Wieś okalał szerokim łukiem prastary bór, zaś my jechaliśmy jego skrajem. Znałem już ten las. Mój Pan znany tu był zawsze jako myśliwiec niezrównany, a tylko temu że wiele lat temu stąd wyjechał można zawdzięczać że zwierzyna podczas jego nieobecności rozmnożyła się znów stadnie. Nawet dziś rano, starczyło byśmy o brzasku w bór weszli, już to Jego Miłość z okazem grzyba powrócił - takim okazem jakiegoście jeszcze nigdzie nie widzieli - borowiec o rondzie tak wielkim jak kapelusz, tfu, Szweda, a ciężki żem ledwo go uniósł. Znak to, że nawet bór przed człekiem o sercu tak czystym swe podwoje otwiera i ramiona rozwiera, darząc czym ma najlepszym.

Nie dziwota to jednak. Przecie, co nie raz już na kartach tej księgi wspomniałem, w krwi błękitnej Pana mojego umiłowanego wiele litewskiej płynie, gdzie więź człowieka z leśną naturą jeszcze mocniejsza niźli u nas. Czyż dziwić się borom, że darzą, gdy nawiedza ich ktoś z rodu Posłusznych, którzy jak powszechnie wiadomo od książąt litewskich mają swój pierwiastkowy początek? Wiadomo zaś to nie tylko z podań czy gminnej wieści, ale i z dokumentów, co jako osoba na urzędzie grodzkim jestem w stanie poświadczyć o każdej porze dnia i nocy.

Jako pisałem, wieczór to już był i ciemnica, lecz bystrooki Pan Andrzej jako jastrzębiec ofiarę - pierwszy ten wóz wypatrzył. Otóż na drodze do domostw naszych nic innego, jak kolasa przewrócona się odnajdywała.

Nikt nie zdziwił się, gdy Pan Andrzej pierwszy to zakrzyknął, bo też i serce jego wielkie wszyscy towarzysze jego dawno znali.
- Dalibóg, nie godzi się to bliźnich w takich terminach pozostawiać! Przecie tam ranni być mogą, może to być nawet i niewiasty, albo niebożęta dziatki!

Po czem nie bacząc na niebezpieczeństwo jakie, bo przecie to i zasadzka zbójów albo zdradzieckich Janikowskich - co w zasadzie na jedno wychodzi, być mogła, rzucił się Pan Posłuszny na pomoc przez zdradliwe błota, chrześcijański swój obowiązek jako zawsze posłusznie wypełniając.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline