Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2012, 20:08   #1
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
[SoIaF, Gra o Tron] Wygrywasz albo giniesz



Danice

Pędziła na oślep po nierównym, zdradliwym terenie. Urodzona i wychowana w Braavos, nigdy nie opanowała w stopniu choćby zadowalającym jazdy konnej. Nie znosiła tych wielkich czworonożnych bestii, ale teraz w pełni polegała na wierzchowcu. Kasztanowa klacz, zachwalana przez hodowcę, jako najspokojniejsze stworzenie pod słońcem, była jej jedynym żywym sprzymierzeńcem w tym okropnym, wilgotnym i zimnym miejscu.
Kolejna strzała świsnęła jej koło ucha. Dzięki losowi, za prymitywną broń, jaką posługiwały się tutejsze dzikusy. Dziwiła się, że w ogóle potrafili tymi badylami, jako tako strzelać. To znaczy, dziwiłaby się, gdyby jej myśli nie zaprzątało obecnie przetrwanie. Jeszcze bardziej skuliła się w siodle i przeklęła siarczyście całe Westeros.
Przybyła tu przygotowana, z grupą własnych ludzi, z pieniędzmi, z planem. Nie mogła się spodziewać, że w ciągu kilku dni straci wszystko. Jej przeciwnicy byli sprytni i mięli szczęście, a ona, ogromnego pecha. Pewnie myśleli, że już wygrali, ale ona wiedziała, że plansza dopiero nabiera kształtu. Miała tylko nadzieję, że nim ją ubiją zdąży jeszcze rozstawić kilka pionków.


Erohet

Góry Księżycowe kładły się złowrogim cieniem na otaczające je wyżyny. Ukryci wśród drzew, Erohet i jego ludzie, z zaciekawieniem przyglądali się uciekającej konno postaci.
- To chyba Węże - rzekł ktoś.
- Nie, to Psy - odparł ktoś inny.
- Zaraz ją dopadną - skomentował jeszcze inny głos.
Długa zielona suknia, targana pędem wiatru, wyglądała niemal jak wojenny sztandar.


Domeric

Domeric Bolton wraz z kilkoma towarzyszami podróży zapuścili się wyjątkowo daleko wgląb ziem Arrynów. Mieli zamiar zapolować, może nawet na cieniokota. Nie spodziewali się, że trafią na zasadzkę górskich klanów. Na szczęście nie oni znaleźli się w zasadzce, a jacyś obcy nieszczęśnicy.
Dzicy ludzie z gór właśnie wykańczali ostatnich dogorywających podróżników i ograbiali zwłoki z broni, zbroi i co ciekawszych części fizjonomii, gdy Domeric dostrzegł pobojowisko. Było ich czterech, na trzynastu dzikusów. Jeden z brodatych mężczyzn właśnie wycinął jakiś symbol na plecach umierającego w agonii człowieka.


Robar

Polował sam. Choć Księżycowe Góry były zdradliwe i pełne niebezpieczeństw, to nie niepokoiły mężczyzny, który zdobywał szlify w najgorszych terenach tego kontynentu. Tropił właśnie pokaźną zwierzynę, Jeleń miał naprawdę piekne i bujne poroże, lśniącą szatę i wyniosły błysk w oku. Co ciekawe, nie kierował się w głąb lasu, a raczej w stronę otwartej przestrzeni wyżyny. Wreszcie zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Robar złożył się do strzału, już miał wymuścić zabójczą strzałę, gdy powietrze przeszył wrzask kobiety.
Krzyczała coś w śpiewnej mowie Braavos. Ułamek sekundy zaburzony tym zaskakującym dźwiękiem dał jeleniowi przewagę. Zwierze właśnie znikało w poszyciu, eleganckimi susami, drocząc się z człowiekiem.




Quentyn

Przybył do Królewskiej Przystani przed dwoma tygodniami. Powoli tracił cierpliwość. Gdyby mógł natychmiast opuściłby to parszywe, śmierdzące trupami i gównem miasto. Rozkaz ojca był jednak jasny. Miał czekać na pojawienie się kobiety z Braavos. Zastanawiał się czy to może nie jeakiś wymyślny kod, ale to nie było w stylu Trebora Jordayne’a. Z drugiej strony, wciąż miał poczucie, że rozmowa, którą przeprowadzili tuż przez opuszczeniem przez Quentyna Dorne, była bardzo dziwna.
- Spotkasz się z kobietą z Braavos. W Królewskiej Przystani, ona cię znajdzie. Masz czekać aż nie przybędzie. Pokaże ci srebrną sowę. Zrobisz wszystko czego od ciebie zażąda.
Brzmiało to dość interesująco, tajemniczo i zabawnie. Jednak czekanie zaczynało się dłużyć. Mógł siedzieć w karczmie, pić i czekać dalej. Oczywiście, że mógł. Ale mógł też zacząć zadawać pytania. Może coś się stało? A może spotka jakiegoś Lannistera w ciemnej alejce? W mieście aż się roiło od tego tałatajstwa.

Brynden

Brynden Sand natomiast w Królewskiej Przystani spędził zaledwie dzień, i to głównie na relaksującym śnie, a już były dla niego wiadomości. Jedna z Dorne, druga od … druga była anonimowa.
Martell pisał o jednym, o śmierci Lorda Arryna, która nastąpiła, kiedy Brynden był już w drodze do przystani. To wszystko zmieniało. Miał się spotkać i porozmawiać z Arrynem, który miał jakieś wazne informacje. Lord Doliny umarł podobno strawiony gorączką, ale Brynden dobrze wiedział, że nie jedna i nie dwie trucizny powodowały podobne obiawy. Arryn musiał się dowiedzieć czegoś wyjątkowo niebezpiecznego.
Druga wiadomość była wyjątkowo tajemnicza i zaskakująco estetyczna. Łagodne pochyłe pismo, kończące się wymyślnymi zawijasami, zapach eterycznych olejków. Ktoś go zapraszał na schadzkę w świetle księżyca, hm?


Aria

Risborn miała za sobą długą podróż. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła jej się w oczy po zejściu na ląd była bezbarwność. Jeszcze nigdy nie była w Westeros, ale spodziewała się czegoś zdecydowanie bardziej - efektownego.
Drugą rzeczą jaką odczuła bardzo wyraźnie było to, że ktoś bardzo uważnie śledził jej poczynania. Wyraźnie czuła na sobie oczy małego obserwatora. Obdarty kilkulatek udawał, że bawi się zdechłym szczurem, jednak bardzo uważnie nasłuchiwał gdy podawała tragarzom miejsce, w którym planowała się zatrzymać.
Co go tak zainteresowało, w jej skromnej osóbce? To nie była zwykłą ciekawość. Aria Risborn nigdy nie była obiektem zwykłej ciekawości.




Edmund

Był niespokojny. Statek, na którego pokładzie obecnie stał, był przygotowany na szybką podróż do Królewskiej Przystani. Podróż ta, planowana była od wielu dni. Pan na Wickenden miał dołączyć do swojego lorda na królewskim dworze. Nie wiedział, dlaczego Jon Arryn tak nagle po niego posłał, jednak w przeciągu dwóch tygodni był gotów do podróży.
Wraz z dniem planowanego wypłynięcia w morze, przyszła jednak wiadomość o nagłej śmierci Namiestnika. To nieoczekiwane następstwo wydarzeń wstrząsnęło Waxleyem i mimo namów swojej słodkiej żony, postanowił jednak dopełnić obowiązku.
Teraz, na morzu, nie był juz taki pewny, czy była to dobra i mądra decyzja. Honorowa, podjęta pod wpływem silnych emocji, to na pewno, ale czy coś poza tym? Czy naprawdę powinien był zostawiać brzemienną Naan by wypełniać przedśmiertne rozkazy martwego starca? Przeczuwał, że w Królewskiej przystani nie czekało go nic dobrego.
Jakby w odpowiedzi na ogarniające go czarne myśli, na horyzoncie pojawiły się żagle. Znajome kolor i kształt zbliżającego się okrętu wróżyły bardzo źle dla podróżników.
- To Duch! - wrzasnął w panice, któryś z majtków, a w jego głosie dało się słyszeć jeszcze chłopięcą barwę - Piraci! To Duch!


Donnchand

Donnchand obserwował statek płynący pod banderą Wickenden w zadumie. To była dobra krypa. Wyglądała na szybką i zwrotną. Najważniejsze pytanie brzmiało, czy zawartość ładowni czyniła pościg i zużycie amunicji opłacalnym?
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 09-05-2012 o 11:43.
F.leja jest offline