Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2012, 23:10   #117
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kilkanaście minut, góra dwadzieścia. Tyle czasu mieli zanim nieumarli dotarli do budynku w którym drużyna miała zamiar się schronić z niedobitkami oddziałów. Barykada na schodach. I ciężkie okiennice mocno zawarte, miały być gwarancją że nieumarli się nie dostaną do środka. Na szczęście garnizon jako obiekt wojskowy był przystosowany do obrony.
Truposze wdarli się do środka i ruszyli w jednym kierunku, na schody. Samą siłą impetu próbowali sforsować barykadę. Potem zaczęli wykazywać szczątkowy intelekt i rozrywać przeszkodę w postaci pajęczyny, usuwać zgromadzone meble. Byli liczni i uparci. I mieli całą noc.
A zgromadzeni na górze śmiertelnicy, musieli czekać. Bo cóż innego im pozostało.
Rozmów nie było w cale. Tylko czekanie i spoglądanie na nieumarłych.
Skupione twarze przyglądały się hordom truposzy zgromadzonym na dole. Co z tego, że trzy lub cztery dziesiątki nieumarłych zginie, zanim ich dopadną? Skoro i tak ich dopadną?

Na razie zyskiwali na czasie.

W końcu barykada runęła. I nieumarli ruszyli po schodach. Jęknęły cięciwy kusz i łuków. Pociski uderzyły w gnijące zwłoki, niektóre niszcząc od razu. Ale to nie powstrzymało reszty.
W ruch poszły włócznie. Broń która dzięki swej długości sprawdzała się idealnie w trzymaniu truposzy z dala od reszty. Raz po raz wbijały się ciała truposzy i strącały schodów martwiaki.
Wydawało się, że ten plan zadział, że udał się powstrzymać hordę nieumarłych z dala od szczytu schodów. Byle wytrzymać do świtu.
Łomotanie dobiegające gdzieś z tyłu korytarza.
-Leonidas, idź sprawdź, co tam się dzieje.- rzekła Grimma sięgając po kolejną strzałę.- Weź ze sobą niziołkę i Ilisidira. Tu i tak nie jesteście za bardzo użyteczni.
Rozkaz to... rozkaz.
Leonidasowi nie pozostało nic więcej niż sprawdzić źródło hałasów, tak na wszelki wypadek.
Przy czym to zaklinaczowi powierzono dowodzenie. A mnich Ilmatera się narażał. Szedł bowiem pierwszy, a Leonidas i niziołka za nim.
Przydzielona mu kobieta, mogła zadziwić hartem ducha. Nie wyglądała bowiem na wojowniczkę, a raczej na gospodynię domową. Miała też dość dużo lat na karku. Pochodziła z Wormbane?
Jakoś jeszcze nie było okazji zapytać.

Łomot, jednostajny i głośny łomot w jedną z okiennic.
A gdy Ilisidir zbliżył się do niej, okiennica rozwarła się gwałtownie ujawniając bestię, która próbowała się wedrzeć. Nie było czasu się zastanawiać jakim cudem, ten umarlak wdrapał się aż tutaj, na pierwsze piętro. Mnich próbował zawrzeć okiennice i odepchnąć truposza, ale wtedy


usta stwora się rozwarły i z nich wyłoniły się przypominające obleśne jęzory robale. Co to na wszystkich bogów, było?!

Siedziała w ciszy przy nieprzytomnej zaklinaczce. Głód już przestał trawić jej ciało. Wyrzuty sumienia dopiero zaczęły.
Słaba- szeptał jej ojciec i mentor. -Słaba.- szeptali dawni towarzysze broni.
Słaba, słaba, słaba.- ich głosy odbijały się echem w jej głowie. Kakofonia krzyków i odgłosów.
Słaba! Słaba! Słaba!



Coś pozwoliło się oderwać Corelli od tego koszmaru na jawie. Kroki, dziesiątki kroków.
Dochodziły one z zewnątrz z ulicy. Paladynka domyślała się co to, ale musiała się upewnić.
Podeszła do okna. Kroki. Dziesiątki kroków. Niczym żołnierska defilada.
Nieumarli, wypełźli na ulicę i szli w jednym kierunku. Cisi i spokojni.
Corella zgadywała, gdzie mogą iść. Do garnizonu, po resztę oddziału. Dzięki temu znała kierunek w którym powinny się rano udać. O ile dożyją poranka. I o ile ktoś z garnizonu przeżyje. A Lila? A Tarnus?
Czy oni żyją?
Kolejne minuty upływały paladynce na rozmyślaniach. Bo co czynić dalej?
Głód zaatakował już dwa razy, kiedy pojawi się kolejny raz?
Nie była to choroba, a klątwa raczej. Która ciążyła jej coraz bardziej i mocniej.
Kolejne kroki, przerwały te rozmyślania. Tym razem odgłos należał do pojedynczej istoty i znacznie cięższej.
Corella znów ostrożnie zbliżyła się do okna. Coś szło. Gigantyczna dwunożna istota.


Trzymetrowy gigant, opasła bestia o łapach jak maczugi pokryte ostrymi rogowymi kolcami. Mała główka była niemal częścią grubego karku, za to paszczę potwór miał sporą. Nad jego pyskiem latało stado małych demonów. Niczym komary. Podobne stworki krążyły w oddaleniu robiąc za zwiad. Corella przywarła do ściany obok okna i zerkając tylko modliła się do swego bóstwa, o to by bestia ich nie zauważyła.
Na jej szczęście... nie zauważył. Stwór wyraźnie się dokądś kierował. I bynajmniej nie w kierunku garnizonu.

A Evelyn... spała.
I uciekała poprzez alejki z dziesiątkami nagrobków.

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.

Dziecięca wyliczanka, dziecięce głosy. Otaczały ją. Evelyn czuła ból promieniujący z podbrzusza. Spojrzała w dół i... nie była kobietą. Nie miała piersi, co więcej całe uda i krocze miała we krwi.
Nic dziwnego, został (a) po rzeźnicku wykastrowany (a). Przez kogo? Czemu?
Upływ krwi, był spory. Słabł(a)

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Zbliżały się. Ze wszystkich stron. Osaczały go (ją). Dzieci.


Każde mające nie więcej niż dziesięć lat. Poplamione krwią twarze i ubrania.
Zakrwawione noże o szerokich ostrzach w dłoniach. Zimne spojrzenia. I ten wierszyk, powtarzany w kółko.

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Niczym sfora wilków. Uśmiechały się. Wiedział, że go(ją) zabiją. Wiedział, że będzie to brutalna i bolesna śmierć. Długa wypełniona torturami. Agonia która mogła się ciągnąć godzinami.

Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Opadł(a) na kolana i załkał(a). Nie miał(a) już sił, by uciekać. Po chwili pierwszy nóż wbił się w jego (jej) szyję.

I Evelyn obudziła się z krzykiem. Nie była sama. W pokoju była i Corella.

Tyle że paladynka czuwała przy oknie, znów. Dzięki temu mogła odpocząć od wyrzutów sumienia, dzięki temu nie zasnęła. Dzięki temu w porannym deszczyku wypatrzyła drowa.


Ciemnoskóry i białowłosy wojownik tej rasy, ostrożnie skradał się uliczkami. Corella była lekko... zdziwiona. Skąd w ty mieście się on wziął?
Krzyk, choć niezbyt głośny, zwrócił uwagę paladynki na obudzoną Evelyn.
Sytuacja obu kobiet, była... ciężka. Należało podjąć decyzję i pomyśleć, gdzie się udać i co zrobić dalej. Tu zostać nie mogły, jeśli chciały przeżyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-05-2012 o 11:54.
abishai jest offline