Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2012, 16:14   #12
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Czuł.


Stres. Cały bagaż monstrualnego napięcia konsekwentnie gromadzonego od rozbłysku pierwszych promieni wschodzącego Słońca, od pierwszego rzutu oka na cień marynarki zawieszonej na oparciu krzesła, od pierwszej gorączkowej modlitwy o powodzenie i łut szczęścia, którego niestety zabrakło.

Strach. Obecny od wspomnienia tego momentu po przebudzeniu, gdy delikatnie okraszony posmakiem koszmarów minionej nocy nie mógł się zdecydować, czy to właśnie dziś jest ten dzień. Nie wspominając o późniejszej gorączkowej ucieczce przed istotą, której pochodzenia i natury nie pojmował. Nie bał się jedynie wtedy, gdy przygnieciony ciężarem morskiej toni, powoli szedł na dno.

Może tam powinien pozostać.

Niepewność. Zdecydowanie najzłośliwsza z całej trójki. Czego był świadkiem i co tak naprawdę wiedział o świecie, którego zrozumienie do niedawna tak otwarcie deklarował? A może wydarzenia ostatniej godziny były jedynie sprytnie ustawionym żartem, lub halucynogenną pomyłką i nie powinien angażować się głębiej w eksplorowanie tej bliżej niesprecyzowanej ułudy, za którą, jak mogło się okazać, czekał jedynie wstyd i ośmieszenie?

Lub inaczej, czy był wystarczająco silny, by sprostać jej wymaganiom?

Przeżył już najróżniejsze mieszanki i natężenia tych „rakotwórczych emocji”, które zdawały się być nieodłączną częścią jego życia. Był jeszcze młody, ale przeżył już dużo, lecz - mimo wszystko - tym razem miał wrażenie, że jest jakby trochę inaczej.

Podobno strach czyni ludzi podatnymi na wpływy, stres potęguje odczuwane emocje, a niepewność pozwala na manipulację. Jeśli to prawda, zapewne najlepiej wiedziałyby o tym prastare istoty skryte przed nagim i jednowymiarowym spojrzeniem ludzkości, znacznie od niej potężniejsze w możliwościach i sile. Istoty potrafiące wykorzystać wspomniane uczucia, by sięgnąć z wyższych, transcendentalnych światów, ciasno opleść swoimi psychicznymi więzami całość ego swojego wybrańca, i...

...wyrwać je z rzeczywistości. Do innej.

Własnej.

***

Pamiętał, jak ujrzał postać odzianą w biel, przepasaną fioletem. Po jej obu stronach spoczywały dwie kadzie z płynącą wodą, w których odbijała się jego przeszłość. W prawej jej awers.

W lewej rewers.

Pamiętał, jak z nim rozmawiał. Jak mężczyzna wyjaśniał mu naturę jego życia. Jego drugiego życia, biorąc pod uwagę pierwsze, odległe o tysiąc lat wstecz. Jaka ładna liczba. Tysiąc. A historia miała zatoczyć koło.

Noel miał tylko dopilnować, by troszkę w inny sposób.

„Jesteś Strażnikiem wybranym przez Boga”, „Władasz wodą”, „Niegdyś cię szkoliłem”.

Wzrok chłopaka mimowolnie podążył za ręką Watora, który wskazał na odbicie jednej z kadzi.

- Kim ty w ogóle jesteś...? - zmarszczył brwi. - Jak mogłeś mnie szkolić, skoro w ogóle pierwszy raz cię na oczy widzę? - odpowiedział pytaniem na kwestię mężczyzny.
Nie był pewny jak zareagować, wytrącony do innego, niezmierzonego wymiaru z rzeczywistości, jaką znał i akceptował. Pozostało mu jedynie mieć nadzieję, że nie skończy się to dla niego źle i że w jakiś sposób nie zdenerwuje nieznajomego, który sprawiał wrażenie na tyle potężnego, by można było zacząć się go obawiać. Na tę chwilę, jednakże, mężczyzna zdawał się być przyjacielsko usposobiony i Noel podświadomie odbierał go bardziej w barwach przyjaciela, niż wroga.
Niemniej dalej pozostawał czujny.

Co wcale nie przeszkodziło Watorowi pchnąć go wprost w wyciągnięty w jego kierunku czarny, spleciony pęk macek wystających z rewersu rzeczywistości.

*

Ozyrys.
Stopił się z nim - z sobą - całkowicie.
I tak, teraz już pamiętał.
To wszystko prawda.

Nie chciał tego całego bólu, przepełnionych cierpieniem i mgłą wspomnień dawnych czasów. Ale nie mógł się im sprzeciwić, ani odrzucić.
Były jego częścią, a zarazem dziedzictwem. Bezprecedensowym postanowieniem Śmierci, która biorąc zdecydowanie zbyt aktywny udział w wydarzeniach tamtego przepełnionego heroizmem okresu, wypisała jego imię - imiona - złotą kaligrafią w księdze reinkarnacji.

Widział, czuł, jak jego wcześniejsze ja umarło, by pogrążyć i doprowadzić do upadku Arymona. Co za bohaterski czyn... Za który nikt nie zdążył dostać medalu, ale - czy przełożenie końca świata na później nie było wystarczającą nagrodą samą w sobie? Noel nie miał wątpliwości - gdyby nie zareagowali, i tak by umarli, tylko że przy okazji ciągnąc za sobą do grobu resztę świata.

A później przyszedł Oracle i naznaczył go - to był już drugi raz, gdy Noel spotkał się z wyrocznią. Symbol, palący skórę jego czoła, zdawał się być jasnym emblematem, wiadomością dla nieokreślonych strumieni mocy, pozwalającą odnaleźć im drogę do swojego Wybrańca.

Poza tym Noel nie wiedział nic więcej na temat tego znaku. Może oprócz tego, że identyczny widniał na trójzębie, który jakby znikąd pojawił się w jego dłoni.

***

Stalowy oręż połyskiwał niewinnie w drobnym świetle księżyca, co było jedynie znikomą sugestią rozbłysku mocnego, błękitnego światła, jaki w chwilę później nastąpił. Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie - drzwi rozpadły się w proch pod naporem pazurów demona i misterna, antyczna runa zalśniła na czole Noela.

Potwór zamachnął się efektownie, lecz na swojej drodze do aorty napotkał przeszkodę w postaci jakby znikąd powstałej ściany z... drobno uprasowanych kryształków wody, nieprawdopodobnie silnie ściśniętych pod niewyobrażalnym naporem podświadomości Noela. Gdy tylko pazury bestii zdołały przebić się przez powierzchnię tarczy - bańki - otaczającej całe ciało chłopaka, ta błyskawicznie zamarzła, tworząc ciasną pokrywę lodu. Tkwiące w niej wrogie szpony skruszyły się w mgnieniu oka i upadły po wewnętrznej stronie bariery, wydając głuchy odgłos. Latarnią morską wstrząsnął okrutny jęk wpędzonej w agonię istoty.

Tarcza zaczęła w szybkim tempie pękać, nie mogąc wytrzymać wpływu niekontrolowanej przez nikogo ekspresowo obniżającej się temperatury. Pojedyncze odłamki zaczęły wyskakiwać z niewyobrażalną prędkością, aż z ostatecznym trzaskiem cała bariera się rozpadła, wywołując specyficzny wybuch. Impet posłał kreaturę na odległość kilka metrów, równocześnie zmieniając schludny hol budynku w prawdziwe pobojowisko. Odłamki lodu, wbite w najróżniejsze sprzęty, zaczęły szybko topnieć, zostawiając po uderzeniu jedynie spektakularne ślady.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=K97mx63aghE[/MEDIA]


Noel, zupełnie odporny na te zmiany temperatury, wybiegł przed budynek, w dalszym ciągu dzierżąc aktywny trójząb. Monstrum zaczęło nagle zmieniać swoją postać. Chłopak mógłby przysiąc, że usłyszał jęk, który brzmiał jakby: „Moje paznokcie!”, ale nie zwracał na to wielkiej uwagi. Podbiegł do leżącej na bruku kobiety i bez cienia wahania wbił jej trójząb prosto w idealnie wyeksponowaną szyję. Fontanna krwi oblała jego wypastowane, czarne buty, a niewiasta zaczęła intensywnie krzyczeć, jakby chcąc poinformować go, że o czymś tam nie wiedziała, jednak jak Noel - Ozyrys - zauważył, słowa przybrały jedynie formę groteskowych bąbelków, gęsto ozdabiających rzekę jasnej krwi wylewającej się z pozostałościach po długiej, wspaniałej szyi.

Chłopak westchnął ciężko. Kobieta miała bardzo mięsiste, grząskie ciało, a zabijanie wymagało znacznie większej krzepy, niż mogłoby się wydawać po zapoznaniu z większością popularnych filmów, czy gier. Nieboga nie poddawała się, i szybko zaczęła przerabiać palcami, jakby starając się rzucić jakieś straszne zaklęcie. Noel pokiwał głową w zrozumieniu i przyszpilił jej dłonie do podłoża sprawnym przytupem i odciął palce trójzębem, co było bardzo trudne, jako że narzędzie nie posiadało żadnego ostrza, a jedynie trzy ostre szpikulce, którymi trzeba było bardzo dobrze wymierzyć. Tryton zalśnił niby szpilka Agrimpex wbita w agrowłókninę, co wyzwoliło w chłopaku nieśmiałą salwę radosnego śmiechu.

Dziesięć porozrzucanych palców połyskiwało jasno w krwi, odbijając światło pod bardzo charakterystycznym kątem. Chłopak mógłby przysiąść, że widzi [tuzin odjąć dwa] tęczy uśmiechających się do niego wesoło. Och tak, chciał z nimi zatańczyć i porwał je w tan, przyciskając każdy z odciętych paluszków wprost do swej piersi. Głośno zanucił melodię, która teraz, z akompaniamentem delikatnego symbolu nieśmiało fosforyzującego na ciele chłopaka, brzmiała dokładnie tak, jak powinna, na na na na...

Nawet nie zauważył, jak ta oferma znów się podniosła. Wyglądała dość słodko, a jednocześnie oryginalnie, z głową oblepioną niekształtnymi czarno-czerwonymi (z krwi) strąkami włosów, sympatycznie zwisającą na pojedynczym włóknie mięśni. Widać znów chciała coś powiedzieć, ale wyszło jak zwykle. Noel zamrugał, po czym zmarszczył brwi.

- Dlaczego wszyscy się na mnie uwzięli!? - nie mógł tego zrozumieć. Kaszlnął pojedynczo, widocznie złapał małe przeziębienie po tej wodnej ekskursji kilka kwadransów temu.

Podbiegł szybko, po czym cholernie antyfeministycznym kopniakiem prosto w klatkę piersiową posłał ją na przyglądającą się im czarną latarnię. Wyglądała jak niezwykle pretensjonalne dzieło jakiegoś abstrakcyjnego artysty - tak upstrzona osoczem, limfą i płynem mózgowo-rdzeniowym nieśmiało kapiącym wzdłuż stalowych nitów.

Noel zgiął się w pół i przyjrzał jej oczom. Czyżby coś jej się stało? Dlaczego się nie poruszała? Zapłakał rzewnie, podejrzewając, że jego nowa przyjaciółka... odeszła. Czy przybije do usianego zielenią brzegu? Czy znajdzie odpoczynek po drugiej stronie? Noel nie miał pojęcia. Zaszlochał i przytulił dzieweczkę. Dlaczego umarła tak niespodziewanie, bez słowa ostrzeżenia? Chłopak sam nie miał pojęcia jak to się stało.

- Nie! Dlaczego mi to robicie?! Dlaczego wszystkie ode mnie odchodzicie?! - wrzasnął, wpychając tryton mocno w głąb jej czaszki. Mózg rozprysnął się niby fajerwerkowy niewypał.




Było mu tak smutno. Wbił w jej pierś trójząb, po czym zdecydowanym ruchem przekręcił, otwierając klatkę piersiową. Czuł jak wody ustrojowe organizmu dostosowują się do jego ruchów, jakby czekając na każdy najmniejszy rozkaz z jego strony. Ukląkł i usunął kilka niepotrzebnych włókien tkanki tłuszczowej, by dotrzeć do serca. Usiadł niepewnie na zimnym betonie, obawiając się, że złapie wilka i przyjrzał się drobnemu organowi. Och, jeszcze biło. I biło. Znów zabiło. To ucieszyło chłopaka - kobieta wciąż żyła! Rozradowany nie zważając na cichy trzask, zerwał jej drobny ośrodek miłości szybkim ruchem nadgarstka i przytulił do własnego. Następnie schował do kieszeni.




Podrapał się niepewnie po głowie, po czym okolicznymi kamieniami wypchał zwłoki i wrzucił do morza. Niestety kamienie wypadły z dzierlatki i jej ciało nie zatonęło, lecz popłynęło w dal, niczym bryza powracająca nocą do morza. Noel machał jej promiennie na pożegnanie, ale kobieta nie odmachała. Widocznie naprawdę nie żyła.

Uśmiechnął się do siebie nieśmiało, po czym zawrócił na pięcie, kierując się w stronę latarni. Trzeba będzie się wykąpać - był cały brudny. Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda!, zanucił wesoło. Przystanął jeszcze na chwilkę i wyjął serce kobiety z kieszonki marynarki. Już nie biło. Dobry humor prysł. Westchnął i wyrzucił organ gdzieś za siebie. Potoczył się po skarpie i wpadł do wody, barwiąc ją na rozcieńczony szkarłat.

Zauważył, jak światło zapaliło się na górnym piętrze latarni. Miał nadzieję, że hałasy nie obudziły Angusa i Sally, jego młodszej siostrzyczki.

Symbol dalej lśnił.
 
Ombrose jest offline