Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2012, 19:46   #11
 
Sarameda's Avatar
 
Reputacja: 1 Sarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znanySarameda nie jest za bardzo znany
Bestia, wyleciawszy przez okno, stanęła na łapy i zamieniła się w ludzką istotę. Poprawił rękawy, otrzepując je, a rana na reku zagoiła się.
-Cholera jasna! Arymon mnie zabije! Dorwę Cię gnojku jeden!- istota zniknęła jako fioletowa chmura i rozproszyła się.

-------------
Mężczyzna oglądał kulę i to co się w niej działo.
-Nareszcie, cała piątka znowu się budzi. Muszę Thundarze i Windorowi, że koniec laby. Noel i Lucas się przebudzili…Chyba udam się do Boskiego Pałacu, spytać czy nie sprowadzić chłopaków. Jeśli Arymon dorwie ich wcześniej, niż się obudzą, będzie problem.- zamyślił się mężczyzna i wyszedł z komnaty.
Szedł długim korytarzem po czym po prostu zniknął.
Pojawił się przed wielkimi brązowymi drzwiami i już miał zapukać gdy oberwał drzwiami, zostając znokautowanym.
-Poczekaj Zgredzie jeden!- mężczyzna ubrany w same bokserki, z napisem na tyłku Devil, o czarnobiałych włosach, groził palcem komuś, w ręku trzymał swoje ubrania- Następna partię wygram ja! Zobaczysz Jasny, jesteś trupem!
-Uważaj Ciemny, bo oni słuchają.- odparł głos z komnaty.
-Nie zapominaj, że to ja jestem starszy od Ciebie!
-Ta…temu jesteś Władcą Piekieł.- śmiech
-iTy za to Władcą Nieba od siedmiu boleści! O…Skrybo, nie zauważyłem cię.- Szatan pomógł wstać skrybie.
Ten zwierzył go wzrokiem i zaczął rugać jak psa. Nastała cisza.
-Uszy mi zwiędły, a myślałem, że tylko mój braciszek tak bałagani jęzorem.- pokazał język Bogu i odszedł. Skryba wszedł do komnaty i ujrzał Władcę Nieba w bokserkach i skarpetkach.
-Znowu graliście w szachy?- zapytał zamykając drzwi.
-Tak, ale znowu wygrałem.- Jasny zaczął zacierać łapska i śmiać się- Wygrałem cały jego harem, ten damski, na tydzień…będę nim karał niedobre skrzydlate puchate leniuchy.
-Jasny, ale on nigdy nie daje obstawiać damskiego haremu, tylko ten męski, chciałbym zauważyć, że znowu cie wyrolował.- Skryba odchrząknął.
-Znowu mnie wykiwał, zasrany łajdak.- Jasny zaczął klnąć, a jego białoczarne włosy sięgające kolan, na końcach zaczęły się poruszać.- Do czorta z tym…tym…
Skryba poruszał rękami, by jego rozmówca się uspokoił.
-To kiepski pomysł. Ja mam lepsze nowiny. Wojownicy się przebudzili, Oracle u nich był.
-To cudownie!- Jasny wstał i machnął ręką, ubrany był w jasny strój i już miał coś powiedzieć, kiedy Ciemny powrócił, w swoim czarnym stroju.
-Gnojku przebrzydły! Jak śmiałeś wysłać moja córunię na Ziemię, w tak trudną misję?!- podszedł do Jasnego- Przecież ona ma…-zaczął liczyć na palcach- Tyle dzieci do opieki i męża, który nic nie wie!
-On wiedział szybciej niż ty.- podłe spojrzenie ze strony Jasnego- Puszczaj!
Obaj zaczęli się bić. Skryba wzruszył ramionami.
-Znowu się biją?- srebrnowłosy mężczyzna, dość wysoki, o jasnych oczach nieokreślonego koloru, stanął obok Skryby.
-Ta….-Skryba pokiwał głową i spuścił ją- Wiem, czemu są Władcami, ale co oni sobą reprezentują?
-Nic…chciałem jasnemu powiedzieć, że jego żona tu idzie, ale…
-Metatronie, wycofajmy się…nie chcę mieć nic wspólnego z ta kobietą, jak się wkurza.
Obaj się wycofali i po drodze, minęli, blondwłosą kobietę, o nienagannej urodzie. Metatron i Skryba stanęli pod ścianą i podziwiali, jak to żona Jasnego, po kolei wywala różne rzeczy, na końcu Ciemnego, który oberwał kilkoma ciężkimi przedmiotami w łeb, skutecznie go nokautując.
-A mówiłem, że to potwór, a nie kobieta?- skryba zakrył usta rękami, jak ta wyszła z komnaty otrzepując ręce i łypiąc na oboje.
Złapała za nogę Ciemnego i poszła z nim, miała w nosie, że schodząc po schodach obije mu twarz.
Skryba nagle stanął jak wryty, a źrenice mu zniknęły.
-Co jest?- zapytał Met stając przed rozmówcą.
-To Wator, wracam do komnaty.- zniknął w chmurze złotego pyłu.
Metatron zajrzał do komnaty, ale włosy mu lekko dęba stanęły, rozejrzał się czy nikogo nie ma i po prostu zamknął powoli drzwi.
-Ja nic nie widziałem i mnie tu nie było.- odszedł pogwizdując.

-Watorze, czemu mnie wezwałeś?- Skryba westchnął, był zaniepokojony.
-Strażnik Wody się w pełni przebudził, Ognia już blisko. Fira z nim rozmawia. Mamy inny
problem…Arymon ich zaatakował.
- odparł Wator.- Myślałem, że Arymon ich tak szybko nie znajdzie.
-Który ma najbardziej przesrane?-zapytał mężczyzna w fioletowym płaszczu
-Strażnik Ziemi.- odparł Earthon, a wszyscy skierowali wzrok na niego.
-Muszą sobie sami poradzić.- odparła młoda kobieta.
-Thundara, z twoich ust takie słowa?- Windor pokiwał głową.
-Milcz głupcze. Jak stawią czoło silniejszemu niż kiedyś Arymonowi? Nie wierzę, że ten gnojek nie ma siły. Poza tym wyczuwam JEJ energię.- dodała
-Drauga, prawda?- Skryba zamyślił się.-Przy kim ona jest?
-Przy moim uczniu.-dodała.
-Sarameda, zdąży iść do niego? Wiem, że on nie jest na Ziemi, ale…-Skryba zamyślił się-Nie mamy wyjścia…chwilowo to on jest najsłabszy…- Skryba zamknął oczy.-Pójdzie do niego. Idę zobaczyć, czy pozostali, jego słudzy się nie obudzili.
Wszyscy spojrzeli na kulę.
-Czemu Śmierć tak ich ukarała…- Thundara zagryzła dolną wargę.

-------------
Świat elfów, drowów i avarieli

Sarameda szybko przetransportowała się, ze swoim mieczem do krainy. Nie zajęło jej zbyt wiele czasu, aby znaleźć jedynego drowa w krainie elfów. Dowiedziała się gdzie go szukać, ale Drauga była szybsza. Zdążyła zaatakować miasto, gdy Sara była jeszcze daleko.
-Do jasnej!- dziewczyna rozprostowała ukryte skrzydła, diabelskie pokryte anielskim puchem koloru czarnego i zamerdała ogonem, iście diabalskim.- Muszę zdążyć!- wzbiła się w powietrze i próbowała jak najszybciej dolecieć do miasta.
Drauga zaś robiła zamieszanie swoją obecnością. Umiała wywoływać choroby, a zwłaszcza jej cień.
-Gdzie jesteś malutki Strażniku?! Pokaż się!- dewastowała budynki swoją włócznią.

Wlazła do tawerny i od razu wypatrzyła Kaasa Kal'dakala
- Mam cię, Strażniku Piorunów!- odparła i rozbiła kilka stołów.
Jeden z nich kopnęła i przeleciał nad głowa drowa. Ktoś ja zaatakował, ale jego miecz połamał się na kawałki, po uderzeniu w je zbroję.-Marna istoto, ze mną zaczynasz?! Władczynią chorób?!-wepchała go w swój cień, a atakujący ciężko zachorował, był na skraju śmierci. Szła powolnym krokiem w stronę drowa.

-Drauga!- Sara stanęła w wejściu do przybytku.
-No proszę…kogo przywiało..córeczka Szatana…-odwróciła się w jej stronę-Będzie ciekawie jak odetnę ci łeb, ale najpierw jemu łeb odetnę!- wskazała na drowa, ale musiała zablokować cios Saramedy włócznią, obie kobiety zaczęły się mierzyć, która ma więcej siły.

-------------

Ziemia

Bestia, która wcześniej nie mogła dorwać Carla, szybko go odnalazła. Znowu, z formy ludzkiej stał się potworem. Staranował tylną ścianę rezydencji i zabijając służbę. Tym razem będzie ostrożniejszy. Zawył groźno i ruszył zapachem Strażnika Ziemi. Bestia porwał w zębiska Keichiiego. Spojrzał na Carla, kiedy to wybiegał przez drzwi frontowe budynku po czym uciekł, porywając swoja zdobycz. Zwiewał tak szybko, że tylko ktoś o nadnaturalnej kondycji, mógł go dorwać.

-------------

Potwór z latarni morskiej atakował łapami skulonego chłopaka, ale wokół niego wytworzyła się bańka wodna, która go chroniła. Potwór połamał sobie pazury i przybrał ludzką postać.
-Moje paznokcie!- potworem okazała się młoda kobieta - Co to ma być?! Arymon nie mówił, że oni mają już moce! rzuciła jakieś zaklęcie, ale nic się nie stało.
Stanęła w pozycji obronnej, kiedy to chłopak lekko drgnął, jakby co zaatakuje, jak bańka zniknie.

-------------

Trzeci z potworów, atakujący Williama nim kula ognia go otoczyła, a ten kucnął, złapał go za szyję i przycisnął do muru, po tym jak przybrał ludzka formę, młodzika, co ma ledwo naście lat, ale siłę miał.
- Ty gnido! Nie pomoże ci nawet ta Twoja parszywa moc!- bestia ściskał jego gardło, ale kiedy kula ognia zaczęła otaczać Strażnika wypuścił go, bo ogień go poparzył w rękę.- Co do diabła?! Mieli nie mieć swoich mocy!- bestia atakował kulę, ale ta ani drgnęła, stanął w pozycji bojowej ,czekając.

-------------
Kryjówka Arymona

-[i]No proszę…wszyscy w tym samym czasie…ciekawe..dorwij tego nocnego szczyla….-[i]- odparł Arymon patrząc w czarną kulę, w której widać było Coena Servantesa.- Trzeba dorwać każdego! On jest sam, w dodatku ma mała wiarę…. -zaśmiał się i posłał kolejną bestię, po ostatniego ze strażników.

-------------
Ziemia

Czwarty potwór, wysłany przez Arymona, szybko odnalazł swoją ofiarę. Najpierw bacznie obserwował jej poczynania, musiał poznać słabe strony i mocne. Oblizał usta i kły. Zamerdał ogonem, zadudnił łapami, a kiedy uznał, że odpowiedni moment nastąpił, ujawnił swą obecność. Ludzie w okolicy zaczęli uciekać z krzykiem. Policjanci, co akurat tędy przejeżdżali, zaczęli strzelać do potwora, kule odbijały się od niego, robiąc rykoszety. Bestia tylko staranował samochód, który dachował i wpadł w inny stojący samochód, sprawiając, że oba auta miały wyciek oleju, a płomienie coraz bardziej się rozprzestrzeniały. Bestia wiedziała czego chce i stanęła przed Coenem i uderzył łapami w chodnik, a ten jak fala uniósł się przewracając wampira. Coen i jego napastnik zostali sami, ale nie byle jaki przeciwnik, bo bestia z piekła rodem.
 
__________________
In vitae non oportet quod semper sit ratione ducitur, sed duci debere cor czyli W życiu nie zawsze trzeba kierować się rozumem, lecz trzeba kierować się sercem
Sarameda jest offline  
Stary 10-05-2012, 16:14   #12
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Czuł.


Stres. Cały bagaż monstrualnego napięcia konsekwentnie gromadzonego od rozbłysku pierwszych promieni wschodzącego Słońca, od pierwszego rzutu oka na cień marynarki zawieszonej na oparciu krzesła, od pierwszej gorączkowej modlitwy o powodzenie i łut szczęścia, którego niestety zabrakło.

Strach. Obecny od wspomnienia tego momentu po przebudzeniu, gdy delikatnie okraszony posmakiem koszmarów minionej nocy nie mógł się zdecydować, czy to właśnie dziś jest ten dzień. Nie wspominając o późniejszej gorączkowej ucieczce przed istotą, której pochodzenia i natury nie pojmował. Nie bał się jedynie wtedy, gdy przygnieciony ciężarem morskiej toni, powoli szedł na dno.

Może tam powinien pozostać.

Niepewność. Zdecydowanie najzłośliwsza z całej trójki. Czego był świadkiem i co tak naprawdę wiedział o świecie, którego zrozumienie do niedawna tak otwarcie deklarował? A może wydarzenia ostatniej godziny były jedynie sprytnie ustawionym żartem, lub halucynogenną pomyłką i nie powinien angażować się głębiej w eksplorowanie tej bliżej niesprecyzowanej ułudy, za którą, jak mogło się okazać, czekał jedynie wstyd i ośmieszenie?

Lub inaczej, czy był wystarczająco silny, by sprostać jej wymaganiom?

Przeżył już najróżniejsze mieszanki i natężenia tych „rakotwórczych emocji”, które zdawały się być nieodłączną częścią jego życia. Był jeszcze młody, ale przeżył już dużo, lecz - mimo wszystko - tym razem miał wrażenie, że jest jakby trochę inaczej.

Podobno strach czyni ludzi podatnymi na wpływy, stres potęguje odczuwane emocje, a niepewność pozwala na manipulację. Jeśli to prawda, zapewne najlepiej wiedziałyby o tym prastare istoty skryte przed nagim i jednowymiarowym spojrzeniem ludzkości, znacznie od niej potężniejsze w możliwościach i sile. Istoty potrafiące wykorzystać wspomniane uczucia, by sięgnąć z wyższych, transcendentalnych światów, ciasno opleść swoimi psychicznymi więzami całość ego swojego wybrańca, i...

...wyrwać je z rzeczywistości. Do innej.

Własnej.

***

Pamiętał, jak ujrzał postać odzianą w biel, przepasaną fioletem. Po jej obu stronach spoczywały dwie kadzie z płynącą wodą, w których odbijała się jego przeszłość. W prawej jej awers.

W lewej rewers.

Pamiętał, jak z nim rozmawiał. Jak mężczyzna wyjaśniał mu naturę jego życia. Jego drugiego życia, biorąc pod uwagę pierwsze, odległe o tysiąc lat wstecz. Jaka ładna liczba. Tysiąc. A historia miała zatoczyć koło.

Noel miał tylko dopilnować, by troszkę w inny sposób.

„Jesteś Strażnikiem wybranym przez Boga”, „Władasz wodą”, „Niegdyś cię szkoliłem”.

Wzrok chłopaka mimowolnie podążył za ręką Watora, który wskazał na odbicie jednej z kadzi.

- Kim ty w ogóle jesteś...? - zmarszczył brwi. - Jak mogłeś mnie szkolić, skoro w ogóle pierwszy raz cię na oczy widzę? - odpowiedział pytaniem na kwestię mężczyzny.
Nie był pewny jak zareagować, wytrącony do innego, niezmierzonego wymiaru z rzeczywistości, jaką znał i akceptował. Pozostało mu jedynie mieć nadzieję, że nie skończy się to dla niego źle i że w jakiś sposób nie zdenerwuje nieznajomego, który sprawiał wrażenie na tyle potężnego, by można było zacząć się go obawiać. Na tę chwilę, jednakże, mężczyzna zdawał się być przyjacielsko usposobiony i Noel podświadomie odbierał go bardziej w barwach przyjaciela, niż wroga.
Niemniej dalej pozostawał czujny.

Co wcale nie przeszkodziło Watorowi pchnąć go wprost w wyciągnięty w jego kierunku czarny, spleciony pęk macek wystających z rewersu rzeczywistości.

*

Ozyrys.
Stopił się z nim - z sobą - całkowicie.
I tak, teraz już pamiętał.
To wszystko prawda.

Nie chciał tego całego bólu, przepełnionych cierpieniem i mgłą wspomnień dawnych czasów. Ale nie mógł się im sprzeciwić, ani odrzucić.
Były jego częścią, a zarazem dziedzictwem. Bezprecedensowym postanowieniem Śmierci, która biorąc zdecydowanie zbyt aktywny udział w wydarzeniach tamtego przepełnionego heroizmem okresu, wypisała jego imię - imiona - złotą kaligrafią w księdze reinkarnacji.

Widział, czuł, jak jego wcześniejsze ja umarło, by pogrążyć i doprowadzić do upadku Arymona. Co za bohaterski czyn... Za który nikt nie zdążył dostać medalu, ale - czy przełożenie końca świata na później nie było wystarczającą nagrodą samą w sobie? Noel nie miał wątpliwości - gdyby nie zareagowali, i tak by umarli, tylko że przy okazji ciągnąc za sobą do grobu resztę świata.

A później przyszedł Oracle i naznaczył go - to był już drugi raz, gdy Noel spotkał się z wyrocznią. Symbol, palący skórę jego czoła, zdawał się być jasnym emblematem, wiadomością dla nieokreślonych strumieni mocy, pozwalającą odnaleźć im drogę do swojego Wybrańca.

Poza tym Noel nie wiedział nic więcej na temat tego znaku. Może oprócz tego, że identyczny widniał na trójzębie, który jakby znikąd pojawił się w jego dłoni.

***

Stalowy oręż połyskiwał niewinnie w drobnym świetle księżyca, co było jedynie znikomą sugestią rozbłysku mocnego, błękitnego światła, jaki w chwilę później nastąpił. Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie - drzwi rozpadły się w proch pod naporem pazurów demona i misterna, antyczna runa zalśniła na czole Noela.

Potwór zamachnął się efektownie, lecz na swojej drodze do aorty napotkał przeszkodę w postaci jakby znikąd powstałej ściany z... drobno uprasowanych kryształków wody, nieprawdopodobnie silnie ściśniętych pod niewyobrażalnym naporem podświadomości Noela. Gdy tylko pazury bestii zdołały przebić się przez powierzchnię tarczy - bańki - otaczającej całe ciało chłopaka, ta błyskawicznie zamarzła, tworząc ciasną pokrywę lodu. Tkwiące w niej wrogie szpony skruszyły się w mgnieniu oka i upadły po wewnętrznej stronie bariery, wydając głuchy odgłos. Latarnią morską wstrząsnął okrutny jęk wpędzonej w agonię istoty.

Tarcza zaczęła w szybkim tempie pękać, nie mogąc wytrzymać wpływu niekontrolowanej przez nikogo ekspresowo obniżającej się temperatury. Pojedyncze odłamki zaczęły wyskakiwać z niewyobrażalną prędkością, aż z ostatecznym trzaskiem cała bariera się rozpadła, wywołując specyficzny wybuch. Impet posłał kreaturę na odległość kilka metrów, równocześnie zmieniając schludny hol budynku w prawdziwe pobojowisko. Odłamki lodu, wbite w najróżniejsze sprzęty, zaczęły szybko topnieć, zostawiając po uderzeniu jedynie spektakularne ślady.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=K97mx63aghE[/MEDIA]


Noel, zupełnie odporny na te zmiany temperatury, wybiegł przed budynek, w dalszym ciągu dzierżąc aktywny trójząb. Monstrum zaczęło nagle zmieniać swoją postać. Chłopak mógłby przysiąc, że usłyszał jęk, który brzmiał jakby: „Moje paznokcie!”, ale nie zwracał na to wielkiej uwagi. Podbiegł do leżącej na bruku kobiety i bez cienia wahania wbił jej trójząb prosto w idealnie wyeksponowaną szyję. Fontanna krwi oblała jego wypastowane, czarne buty, a niewiasta zaczęła intensywnie krzyczeć, jakby chcąc poinformować go, że o czymś tam nie wiedziała, jednak jak Noel - Ozyrys - zauważył, słowa przybrały jedynie formę groteskowych bąbelków, gęsto ozdabiających rzekę jasnej krwi wylewającej się z pozostałościach po długiej, wspaniałej szyi.

Chłopak westchnął ciężko. Kobieta miała bardzo mięsiste, grząskie ciało, a zabijanie wymagało znacznie większej krzepy, niż mogłoby się wydawać po zapoznaniu z większością popularnych filmów, czy gier. Nieboga nie poddawała się, i szybko zaczęła przerabiać palcami, jakby starając się rzucić jakieś straszne zaklęcie. Noel pokiwał głową w zrozumieniu i przyszpilił jej dłonie do podłoża sprawnym przytupem i odciął palce trójzębem, co było bardzo trudne, jako że narzędzie nie posiadało żadnego ostrza, a jedynie trzy ostre szpikulce, którymi trzeba było bardzo dobrze wymierzyć. Tryton zalśnił niby szpilka Agrimpex wbita w agrowłókninę, co wyzwoliło w chłopaku nieśmiałą salwę radosnego śmiechu.

Dziesięć porozrzucanych palców połyskiwało jasno w krwi, odbijając światło pod bardzo charakterystycznym kątem. Chłopak mógłby przysiąść, że widzi [tuzin odjąć dwa] tęczy uśmiechających się do niego wesoło. Och tak, chciał z nimi zatańczyć i porwał je w tan, przyciskając każdy z odciętych paluszków wprost do swej piersi. Głośno zanucił melodię, która teraz, z akompaniamentem delikatnego symbolu nieśmiało fosforyzującego na ciele chłopaka, brzmiała dokładnie tak, jak powinna, na na na na...

Nawet nie zauważył, jak ta oferma znów się podniosła. Wyglądała dość słodko, a jednocześnie oryginalnie, z głową oblepioną niekształtnymi czarno-czerwonymi (z krwi) strąkami włosów, sympatycznie zwisającą na pojedynczym włóknie mięśni. Widać znów chciała coś powiedzieć, ale wyszło jak zwykle. Noel zamrugał, po czym zmarszczył brwi.

- Dlaczego wszyscy się na mnie uwzięli!? - nie mógł tego zrozumieć. Kaszlnął pojedynczo, widocznie złapał małe przeziębienie po tej wodnej ekskursji kilka kwadransów temu.

Podbiegł szybko, po czym cholernie antyfeministycznym kopniakiem prosto w klatkę piersiową posłał ją na przyglądającą się im czarną latarnię. Wyglądała jak niezwykle pretensjonalne dzieło jakiegoś abstrakcyjnego artysty - tak upstrzona osoczem, limfą i płynem mózgowo-rdzeniowym nieśmiało kapiącym wzdłuż stalowych nitów.

Noel zgiął się w pół i przyjrzał jej oczom. Czyżby coś jej się stało? Dlaczego się nie poruszała? Zapłakał rzewnie, podejrzewając, że jego nowa przyjaciółka... odeszła. Czy przybije do usianego zielenią brzegu? Czy znajdzie odpoczynek po drugiej stronie? Noel nie miał pojęcia. Zaszlochał i przytulił dzieweczkę. Dlaczego umarła tak niespodziewanie, bez słowa ostrzeżenia? Chłopak sam nie miał pojęcia jak to się stało.

- Nie! Dlaczego mi to robicie?! Dlaczego wszystkie ode mnie odchodzicie?! - wrzasnął, wpychając tryton mocno w głąb jej czaszki. Mózg rozprysnął się niby fajerwerkowy niewypał.




Było mu tak smutno. Wbił w jej pierś trójząb, po czym zdecydowanym ruchem przekręcił, otwierając klatkę piersiową. Czuł jak wody ustrojowe organizmu dostosowują się do jego ruchów, jakby czekając na każdy najmniejszy rozkaz z jego strony. Ukląkł i usunął kilka niepotrzebnych włókien tkanki tłuszczowej, by dotrzeć do serca. Usiadł niepewnie na zimnym betonie, obawiając się, że złapie wilka i przyjrzał się drobnemu organowi. Och, jeszcze biło. I biło. Znów zabiło. To ucieszyło chłopaka - kobieta wciąż żyła! Rozradowany nie zważając na cichy trzask, zerwał jej drobny ośrodek miłości szybkim ruchem nadgarstka i przytulił do własnego. Następnie schował do kieszeni.




Podrapał się niepewnie po głowie, po czym okolicznymi kamieniami wypchał zwłoki i wrzucił do morza. Niestety kamienie wypadły z dzierlatki i jej ciało nie zatonęło, lecz popłynęło w dal, niczym bryza powracająca nocą do morza. Noel machał jej promiennie na pożegnanie, ale kobieta nie odmachała. Widocznie naprawdę nie żyła.

Uśmiechnął się do siebie nieśmiało, po czym zawrócił na pięcie, kierując się w stronę latarni. Trzeba będzie się wykąpać - był cały brudny. Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda!, zanucił wesoło. Przystanął jeszcze na chwilkę i wyjął serce kobiety z kieszonki marynarki. Już nie biło. Dobry humor prysł. Westchnął i wyrzucił organ gdzieś za siebie. Potoczył się po skarpie i wpadł do wody, barwiąc ją na rozcieńczony szkarłat.

Zauważył, jak światło zapaliło się na górnym piętrze latarni. Miał nadzieję, że hałasy nie obudziły Angusa i Sally, jego młodszej siostrzyczki.

Symbol dalej lśnił.
 
Ombrose jest offline  
Stary 10-05-2012, 20:45   #13
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Podczas tego niespodziewanego wtargnięcia jak i wydarzenia, mogło się stwierdzić że Carl na swój sposób przysnął. Ocknął się z zamyślenia, gdy stworzenie już uciekło i rozejrzał naokoło.
Główny hol w budynku był szeroki. Posiadał wiele przejść do pomieszczeń służby jak i główne schody prowadzące do pokoi mieszkalnych.
Oprócz tego jednak był on pełen ozdób, obrazów i broni na ścianach jak i zbroi między nimi ułożonymi dla ozdoby.
Carl schylił się, podniósł łuk i podszedł do jednej z zbroi, zdejmując jej z pasa sztylet.
"Na wszelki wypadek" pomyślał idąc w stronę, którą weszła bestia.

...

Carl uklęknął na ziemi gdy tylko wszedł z posiadłości...ścianą w jej tylnej części.
Z westchnięciem przyglądał się ziemi, macał ją szukając jakiś znieszktałceń czy innych nowo powstałych śladów. Miał dziwne wrażenie, że coś więcej pomaga mu natrafić na miejsca, nad którymi przebiegał bądź przelatywał stwór.

...

Stary mężczyzna stał w oknie z kielichem w ręku. Przyglądał się gruzom na tyłu budynku, które znalazły się tam z nieznanego mu powodu. Dziwiła go również postać która przebiegła tą drogą.
- Kim ty u diabła jesteś....Shourin?

...

Poszukiwanie na terenach miasta było dosyć trudne. O ile poruszanie się po terenach niezabudowanych było proste, o tyle problematyczne dla Carla było znalezienie trasy jaką mogła poruszać się bestia latająca bestia.
Miał jednak dziwne wrażenie, że stwór nie zatrzyma się w środku centra handlowego.

...

Keichii siedział przywiązany do kamiennego pomniku Buddy. Nie był pewien, co się dzieje.
Nieznany i śmierdzący płyn spadł na jego policzek. Gdy chłopak podniósł się zobaczył wstrętną bestię o ogromnych dłoniach siedzącą na szczycie pomnika i patrzącą się przed siebie.
To był pierwszy raz gdy Keichii ujrzał coś w tym stylu, i o ile przeraził się na krótką chwilę, o tyle później zdał sobie sprawę że to chyba jednak nie jest nic niespodziewanego.
W tym momencie Coś rozcięło mu policzek. Drewniana strzała odbiła się od pomnika.
- Zrób z nim co ci się podoba - Doszedł Keichiiego znajomy głos.
Carl stanął na szczycie schodów przyglądając się bestii jak i pomnikowi. W jego ręce były dwie strzały. Założył je na cięciwę łuku, i strzelił w bestię. Jedna chybiła, druga poleciała w zupełnie inną stronę. - Tch. Chyba powinienem na razie pozostać przy jednej na raz? - uśmiechnął się do siebie.
Bestia z rykiem ruszyła na niego.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fQNfyBXgGEE[/MEDIA]

Chłopak Wykonał przewrót w przód, co wystarczyło aby uniknąć szarży stworzenia.
Pole na którym się znajdowali było opuszczoną świątynią Buddyjską znajdującą się spory kawałek za miastem. Carla nie za bardzo interesowało, czemu przeciwnik wybrał to miejsce.
Było tutaj sporo wolnego miejsca, sama świątynia wyglądała bardziej jak spora chatka w oddali, za placem z posągiem, do którego przywiązany był Keichii.
Oprócz schodów na dół, na granicach placu znajdowało się wyjście do lasu wiodącego z powrotem do miasta.

Chłopak złapał kamień z ziemi, przekształcił go w cienką choć ciężką strzałę i wystrzelił w monstrum, to jednak odwróciło się zdawszy sobie sprawę że szarża nie wystarczy, i jednym ruchem ręki odrzuciło pocisk który rozpadł się na dwoje.
"nawet jak trafi do niczego się nie nada, muszę je tworzyć wolniej" zanotował w myślach Carl, chwytając kolejny kamień z ziemi.
Choć ciężką strzałę i wystrzelił w monstrum, to jednak odwróciło się zdawszy sobie sprawę że szarża nie wystarczy, i jednym ruchem ręki odrzuciło pocisk który rozpadł się na dwoje.
"nawet jak trafi do niczego się nie nada, muszę je tworzyć wolniej" zanotował w myślach Carl, chwytając kolejny kamień z ziemi.

Stwór skupił na nim swoje spojrzenie, jakby obawiając się czegoś. Unosił się w miejscu, nie chciał wykonać kolejnej bezmyślnej szarży. Carl napiął swój łuk i wycelował prosto w niego, nie pozostawiając mu ostatecznie żadnej możliwości na jakiekolwiek nowe i bardziej zaplanowane zagranie. Przynajmniej tak myślał chłopak, mimo że widział uśmiech bestii.

Stwór ruszył w przód a gdy tylko Carl puścił strzałę - ten zmienił się w mgłę przez którą pocisk przeleciał. Po chwili stwór był znów materialny - jako człowiek opadający na Carla z wyciągniętą dłonią. Złapał on chłopaka za szyję i zacisnął na niej swoje dłonie z maniakalnym uśmiechem.

Strażnik nie był pewien co nastąpi najpierw. Udusi się czy może oponent zmiażdży jego szyję? Czując jak słabnie złapał sztylet przy pasie i z całą siłą wbił go w plecy gargulca.
Nie spodziewał się, że bestie tego rodzaju mogą mieć postać ludzką, że mogą być wszędzie. Powinien był o tym pamiętać.
Bestia wzmacniała tylko uścisk a Carl z całą energią jaką był w stanie z siebie wykrzesać ciągnął sztylet wzdłóż pleców monstra, zmuszając je do krzyku i podjęcia ostatecznej decyzji.

Warcząc i śliniąc się stwór chciał złamać strażnika tak szybko jak tylko da radę. Nie był jednak w stanie tego zrobić, nie w tej słabej, ludzkiej formie. Uderzył chłopaka w brzuch i odskoczył w bok jednocześnie łamiąc sztylet trzymany przez chłopaka.
Chłopak złapał oddech wypuszczając jednocześnie jęk z bólu.
Szybko przetoczył się na bok i odkaszlnął. Wiedział jednak że nie ma zbytnio czasu na odpoczynek.
Cofnął się po łuk i złapał go mocno, widział jak przeciwnik zaczyna zmieniać swoją formę z powrotem do demonicznej. W tym samym momencie sztylet Carla zaczął przybierać kształt strzały. Chłopak naciągnął łuk.
- Chcesz walki? Chęci na nią mi nie brakuje cholero! - krzyknął wypuszczając strzałę, a ziemia pod jego nogami zatrzęsła się w odpowiedzi.

Stwór wyczuł ogromną energię nadciągającą z nowego pocisku, nasyconego nienawiścią i swojego rodzaju wolą do osądzenia sprawy.
Postanowił zasłonić się skrzydłami aby ochronić swoją twarz, jednak gdy tylko poruszył jednym z nich poczuł ogromny ból. Połowa sztyletu, która została w jego ciele blokowała ruchy mięśni.
Było za późno.
Strzała wpadła w jego czaszkę z głośnym stuknięciem, niczym młot uderzający o skałę i w podobny sposób wyleciała drugą stroną.

...
Gdy Carl wrócił do posiadłości była już późna noc. Zdziwił się gdy w wejściu frontowym zastał jednego z sług. Ukłonił się on i bez pytania odebrał on ledwo żywemu chłopakowi nieprzytomnego Keichiego z rąk.
Zastanawiające było, że adoptowany brat chłopaka ani razu nie odezwał się w trakcie walki czy nie próbował wydostać z więzów. Był w szoku...czy może nie przejął się ani trochę zaistniałą sytuacją?

Gdy znalazł się w głównym holu zdawało mu się, że widzi w cieniu schodów jakąś sylwetkę. Mrugnął powoli i ujrzał ją znacznie bliżej.
Poczuł mocne uderzenie w klatkę piersiową i pociemniało mu w oczach, gdy opadł na ziemię, kilka kroków od miejsca w którym stał.
- Ile razy będę przez ciebie opuszczał swój pokój? - były to ostatnie spokojne, choć donośne i ostre słowa jakie doszły go tej nocy.

...
- Gdzie jestem?
- Tam gdzie sobie życzysz.
- Ty.
- "Ojcze".
- Odejdź.
- Nie potrzebujesz mnie?
- To nie twoja walka.
- O co chodzi?
- Sam nie jestem jeszcze do końca pewien.
- Czego oczekujesz?
- Niczego. Sam tego dokonam.
- A co z nim?
- Weź go, nie dbam o to.
- Nie nada się.


...
Carl rano obudził się w swoim pokoju. Podniósł do góry dłoń i spojrzał na nią, zaciskając ją parokrotnie.
- Nie lubię śnić. - powiedział sam do siebie. Odwrócił głowę i zobaczył, że do jego ręki podpięta była niewielka torba z krwią. Zerwał ją rozzłoszczony.
 
Fiath jest offline  
Stary 13-05-2012, 11:59   #14
 
Spaiker's Avatar
 
Reputacja: 1 Spaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwu
Kaas widząc że ma szanse wydostać się z niefartownej sytuacji szybko chwycił pochodnie, aby zasłaniając się nią nie wpaść w zabójczy cień. Blisko przy ścianie szedł do tylnego wyjścia karczmy, gdzie pewnikiem uda mu się uciec przed niebezpieczeństwem rychłej śmierci. Po dotarciu do drzwi pobiegł czym prędzej na dwór gdzie ostatnio szukał pracy. Ponieważ było to nie daleko a zbrojnych tam co niemiara, miał nadzieje że zajmą problemem w razie potrzeby, a czy tak czy siak nie miał lepszego pomysłu na poradzenie sobię z zaistniałą sytyłacją.
 
__________________
It's only after we've lost everything that we're free to do anything.
On a long enough time line, the survival rate for everyone drops to zero.
Spaiker jest offline  
Stary 15-05-2012, 13:43   #15
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Coen leżał na środku brukowanej ulicy, gdzieś pośrodku niewielkiego miasta, którego większość żywych istnień unikała, omijała szerokim łukiem. Ciemna dziura, gdzie chowali się Ci, o których zapomniał los, a i tak najgorszy z nich był Servantes. Nieprzyzwoity smród dobiegający z pobliskiego składu śmieci, wymieszany z odpadkami rynsztoku. Chłód, morowe powietrze wieczoru nie najcieplejszego miesiąca – lutego. Mimo wszystko- nie czuł nic. Świadomość już dawno odpłynęła powoli przekraczał krainę snu. Był sam, wokół ciemność i kurtyna, wielka kurtyna, która odgradzała go od reszty świata. Zaczął walczyć, mocować się, siłować, zaczął szarpać. Nic to nie dawało, kurtyna nie ustępowała. Na miejscu wydartych strzępek pojawiały się od razu nowe, silniejsze tkaniny. Szukał pomocy, próżno. Nie było tu nikogo. Histerycznie kręcił głową.
-a może? Niestety. Był sam. Zakończył walkę, stanął i czekał, nic się nie działo. Chciał się przebudzić, nie mógł. Chciał gdzieś uciec, nie było gdzie. Nie było ucieczki.
Samotność, która doskwiera przez całe życie, lęk przed normalnością. Lęk przed samym sobą. Od wielu lat nie potrafił sypiać. Budził się zawsze w tym samym momencie by potem do zmroku leżeć i dumać.

Biegnę, idę
nie zatrzymam się.
Uciekam od przeszłości,
Nie spoglądam wstecz.
Wysoka kurtyna,
obejść, przeskoczyć?
Walczę, szarpię, niszczę
nic to…
Dławi mnie bezsilność
Na moim czole krople potu
Sen szybko mija, budzę się
Ogarnia mnie lęk
Przejść na drugą stronę?
Za sobą zostawić lęk?
Już nie obudzę się…

Czarna kurtyna i wielka przestrzeń, przy czym mało miejsca do poruszania się, ciemność i cisza. Przeszywająca małżowiny uszne- męcząca i dobijająca, przytłaczająca. Przez nią odechciewało się wszystkiego. Coen, który i tak dawno stracił nadzieję patrzył
nieprzytomnie, a nadstawiał ucha nie słuchając. Sen, który znał na pamięć. Sen, który znów robił to samo- destrukcyjne wrażenie.

Wtem kurtyna się rozwiera, wcześniej tego nie przeżywał. To pierwszy raz. Ten obraz pokazał mu się pierwszy raz. To sen, którego nie zna. W nim, w tym śnie On staje do walki. Niczym legendarny bohater -książkowy- mierzy się z jakimś tytanem.

Eluveitie - Memento - YouTube

Kręci się, obraca, wywija młynki. Dzierży w ręku potężną broń, podarek od kogoś. Kogoś, kogo nigdy nie widział, mimo wszystko czuje, że ten jest dla niego bliski. Broń ma dziwny kształt, wygięte rogi, ale idealnie pasuje. Jest doskonale wyważony. Coen czuje się, jakby ów bron była przedłużeniem jego ręki. Czuje, że jest doskonała, wprost perfekcyjna, czuje, pożądanie.
Jego przeciwnik nie próżnuje hula w powietrzu, przeszywa wykonując efektowne odskoki, ale Cervantes się zbliża i on o tym doskonale wie- czuje jego zapach.
Ręka wampira wywija w powietrzu, stara się dosięgnąć swego rywala. Zygzaki, okręgi, wymyślne symbole. Tamten unika i tak cały czas. Tworzą piękny układ, którego głównym bohaterem jest oczywiście opalony brunet, twarzy drugiego nie widać.
Jest już blisko, zadaje prawie ostateczny cios wykonując piękny ruch- fintę, stara się przeciąć na pół rywala, ale… nie może. Tak samo, jak trudno jest mu się żywić, tak też nie umie teraz zakończyć cierpienia.
Koniec.
Budzi się.
Powoli świadomość wraca, najpierw węch. - Pierdolę, jak tu jebie. zaczynał czuć, a że wszystkie smrody mieszały się w jeden to przebudzenie musiało być tym cięższe. Nie podnosił się jeszcze. Najpierw otworzył oboje oczu i rozejrzał po okolicy. W pobliżu nie było nikogo. Wszyscy zniknęli. Bali się go. Całe szczęście nie spał długo. Była jeszcze ciemna noc.
Podparł się łokciem i spojrzał wysoko do góry, w nieprzenikniony nieboskłon, w gwiazdy. Nie było tam nic niezwykłego. Ten sam widok, który zapamiętał.
Nie wiedział nawet, jak bardzo się mylił. Ktoś go obserwował, ale przecież Coen nie mógł nawet wiedzieć o istnieniu tego czegoś. To coś obserwowało go przez jakiś czas. Wystarczająco długi, aby poznać słabości bohatera.
Wtedy objawił się, a ludzie, których dostrzec wampir nie mógł zaczęli wrzeszczeć, a Coen przez to wracał do zmysłów, nagle wszystko stawało się wyraźne. Ujrzał potwora, ale jeszcze nie traktował poważnie. To musiał być - OMAM lecz nie, nie był.
Przekonał się o tym szybko, gdy policjanci oddali pierwsze strzały. Patrol ten zjawił się, jak to się mówi w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim miejscu. Ich strzały nie mogły okazać się skuteczne, kule były za słabe. Nie mogły demonowi zrobić krzywdy. Nie mogły, zwyczajnie. Strzały robiły tylko hałas, po czym kule z pistoletów winowajców tych hałasów odbijały się od potwora i raziły wszystko wokół. Raziły nawet kilka niewinnych istnień, które zaciekawione krzykami wychyliły nie w czas swe twarze. Mówią, że ciekawość nie popłaca, w tej chwili dostali tego idealny obraz, chociaż już nigdy tego nie naprawią… Szkoda.
Wkurwiony natarczywością policjantów ruszył na ich pojazd- srebrne Audi a3 i staranował je. Auto przeleciało w powietrzu kilka metrów i wylądowało na innym pojeździe. Trudno powiedzieć, jakiej marki.


Coen poczuł nieprzyjemny zapach wyciekającego oleju i spalin. -Scena rodem z apokalipsy- pomyślał i uśmiechnął się, ale nie był to śmiech zadowolenia. Była to oznaka zrezygnowania i zagubienia.
Potwór z szybkością rozpędzonego pociągu przemieścił się i stanął na wprost mężczyzny. Nie chodziło mu o nikogo innego, jego celem okazał się ów młodzieniec.
Coen powoli stanął na nogach, ale nie odzywał się, czekał na to, co potwór zrobi. Jako wampir nie odczuwał strachu przed istnieniami piekielnymi, przecież sam nią był. Czuł raczej smutek wymieszany z nieokreśloną radością. To dziwne uczucie, którego nie potrafił opisać, ale w tej chwili nie musiał się nad nim zastanawiać. Demon rozzłoszczony, potężny i wielki jednym uderzeniem swej łapy spowodował falę sejsmiczną, która przeszła przez chodnik i wyniosła Coena ku górze by zaraz potem rzucić, jak niepotrzebnym śmieciem na ziemię.
Coen upadł obijając sobie plecy, ale bólu nie czuł. Zaskoczony spojrzał po okolicy. Okazało się, że zostali tu sami. Wszyscy już dawno uciekli - przerażeni…
Ludzie przetrwają.
- Kim, czym, jesteś? – wychrypiał brunet starając się odnaleźć oczy stworzenia piekielnego i bezmyślnie przeszył go wzrokiem. Z ziemi nie wstawał, nie chciało mu się. Rozłożony na plecach z rozciągniętą lewą nogą, a wyprostowaną prawą; podciągnięty i oparty na łokciach z wyciągniętą do góry głową leżał, a wokół ogień robił swe dzieło zniszczenia. Między ogniami spotkały się dwa istnienia nadludzkie, nie mogło go dziwić już nic.

 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 15-05-2012 o 13:46.
Coen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172