Ciężko to było nazwać cichym przekradaniem się. Jedenastka ludzi przechodziła właśnie przez wyjątkowo gęste zarośla jakichś wiązów i trzmieliny i jeśli nawet wszyscy starali się nie wypowiadać zbędnych słów to strzelające gałęzie czyniły wystarczająco hałasu. Z początku Horst był zdrowo wkurzony z tego powodu, bo oznaczało to totalną porażkę i nici z zaskoczenia, ale w miarę jednak jak szli i ilość pokonanych kroków już dawno zaczęła wskazywać na to, że przeszli przez Wilczy Garnizon dobre pół godziny temu, na jego twarzy pojawił się zrezygnowany uśmiech. - Mówiłam, że poprowadzę... - syknęła zza jego pleców Szprotka - Mówiłam. Było wtedy przy strumieniu w lewo uciąć. I to ostro. A nie tak beztrosko na przełaj.
Horst bardzo starał się nie parsknąć śmiechem. “Manewry regimentów”. Naprawdę bardzo się starał. - I wyprowadziłabyś nas prosto na obsadzoną czujkami drogę - szepcząc cicho obruszył się zwiadowca - Zresztą Berg jasno mówił, że mamy zająć pozycję na końcu grobli.
- Tylko, że żadnej grobli tu nie ma...
- Głupiaś gąsko. Rozkaz jest to wykonać trzeba. Idźże gdzie na tył i zostaw męską robotę mężczyznom. Jak mówię, że znam drogę to ją znam.
Na Marko przeważnie można było polegać. Dobry był sukinsyn w tym co robił. Nawet bardzo. Ale to, że przeważnie nie oznaczało, że zawsze. - No rzeczywiście już to Marko mówiłeś - stwierdził Horst - Nie dalej jak dziesięć minut temu gdyśmy mieli jeszcze jakie blade pojęcie gdzie jesteśmy i mówiłeś, że o krok stąd będą ci od Landwirta. Pamiętasz?
- No taaaaak... Ale przez to, że ciemno to mi się mogły odległości pomerdać. Ale to już tuż tuż tuż...
Tym razem Horst nie wytrzymał. Parsknął. - Najwyżej Landwirt i Bittrich sami we dwójkę zaatakują trzy posterunki “zawiązując główne siły przeciwnika walką”. Mi się nie śpieszy Marko. Ale jak wykryją żeśmy udziału nijakiego w tej zabawie nie brali to wystawię cię do przeniesienia do dziesiątki Pięknego Jana. A tam to ci z dupy zrobią takie oblężenie Kislevu, że już ni chuja nigdy ci się odległości nie pomerdają. A teraz prowadź.
Marko tym razem już nie odpowiedział. Ale zdecydowanie przyśpieszył kroku.
Tyle jednak wyszło z tego dobrego, że z tych zarośli wyleźli i w końcu zaczęli przemieszczać się po cichu. Noc jednak mimo iż księżycowa dawała dość mizerny wgląd na ich sytuację. Nic nie wskazywało na to by w pobliżu były jakiekolwiek posterunki. Nie mówiąc już o Wilczym Garnizonie. - Gdzieś ty nas kurwa wyprowadził, Marko? - Bojan pierwszy wyraził słowami to o czym myśleli wszyscy. - Uuuu... to juz mi sie widzi Stirland bedzie panocku... - odparł druhowi Damir. - Oj, pierdolcie się... - odparł zwiadowca po czym dłonią wskazał przed siebie - Tam jest jar...
- Jesteś pewień? - Horst spojrzał dość sceptycznie w ciemność przed nimi. - Taaa... Musimy się nim podczołgać dalej, bo już muszą tu gdzieś blisko stacjonować...
- Marko... - dziesiętnik pokręcił głową - Jak mi Ulryk miły... Pomyl się jeszcze raz.
Potem odwrócił się do reszty oddziału. - Płaskuny.
Pomruk rozczarowania i oburzenia był ledwie słyszalny gdy ludzie legli kładąc siebie i swój rynsztunek na ziemi by dalszą drogę pokonywać czołgając się. Przez zimną jak czort mokrą ściółkę waniającą postępującym butwieniem. Iście żal było myśleć ile się już przeczołgali gdy wtem z kierunku niemal dokładnie przed nimi doszło ich czyjeś zawodzenie. Dość wyraźne więc nie mogło być daleko. Coś o młotach, mieczach... Sigmar??? Horst uniósł głowę. Tylko trochę. I zamarł. Niespełna kilkanaście kroków przed nimi ktoś się podniósł. Ze dwóch ludzi. Podobnie po prawej... i po lewej... W świetle księżyca dało się rozpoznać burą peleryną wojaka z dziewiątki.
Dziesiętnik przełknął ślinę i opadł z powrotem twarzą w mech. - O kurwa... - sapnął ledwo słyszalnie. - To na jaki znak mieliśmy czekać? - odszepnął leżący obok i wyraźnie zadowolony z siebie Marko.
Horst miał ochotę się zaśmiać. - Pierdolnięty, tępy sudling...
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |