Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2012, 16:05   #29
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Błyskotki były ważne. Pierścionki, naszyjniki, perły skrzące się w blasku słońca i radujące oczy.
Do tego wszak służyli admiratorzy. Istnieli po to, by ją nimi obdarzać... i by mogła z nich kpić. Ale to później, jak już się wykosztują by zdobyć jej zainteresowanie.
Tak było dotąd, tak było zawsze.
Marjolaine miała sporą kolekcję różnego rodzaju biżuterii, będącej pamiątkami po wielu różnych wielbicielach. Otrzymywała je nie tylko od kawalerów maman. Non. Hrabianka mogła się poszczycić sporą listą własnych wielbicieli.
A właściwie mogłaby, gdyby taką robiła. Ale po co komu taka lista, skoro ilość tych wielbicieli można było mierzyć zawartością kasetki z biżuterią? Każda zamknięta w niej błyskotka pochodziła od jednego z jej admiratorów, zwodzonych, wykorzystanych i na końcu odprawionych z kwitkiem i odrobiną uszczypliwości na pożegnanie.
Do tych trofeów dołączył także i pierścień Maura, jako zaczątek fortunki, którą zamierzała wydrzeć od tego skąpca i chciwca.

Palce hrabianki uderzyły o klawisze z irytacją. I gdzież teraz był ów pierścień ? Pewnie gdzieś w trawie wraz ze złotym łańcuszkiem. Jedyna zdobycz, jaką od niego wyrwała, została jej zabrana... gorzej, sama się jej pozbyła w chwili gniewu.

Paluszki Marjolaine przesunęły się po klawiszach klawesynu.


A ona się tym w ogóle nie martwiła. Gilbert ciągle zasnuwał myśli, jego działania zmuszały... Hrabianka spojrzała przez okno, zastanawiając się co on teraz robi. Co on planuje? I czemu został?
I czemu na to pozwoliła?
Non.
On nie pytał się o zdanie. Zdecydował i wymusił na niej podstępem akceptację. Rozproszył jej uwagę lubieżnymi uwagami i pieszczotami. Podstępny lis!
Marjolaine przesuwała paluszkami po klawiszach pomstując na swego narzeczonego pod nosem. Ileż to względów zdobył u niej nie płacąc ni jedną błyskotką. Dotykał, całował, pieścił... brał to co inni musieli wyżebrać. A ona mu na to pozwoliła!
Jakim cudem?
Marjolaine nie poznawała siebie w jego obecności. Zdecydowanie za często wyprowadzał ją z równowagi, za często zmieniał dumną hrabiankę w płochliwe dziewczę. I zbyt łatwo uśmierzał jej gniew, odwracając kota ogonem.
I za bardzo... zdecydowanie za bardzo lubiła jego dotyk i pocałunki.
Oui, to była jej pięta Achillesowa. Dotyk Maura rozpalał jej zmysły pieszczotami, a słowa wyobraźnię.
I może dlatego zamiast stanowczo zabronić mu wchodzenia do swej komnaty wydukała jedynie.” -Mamy jeszcze dzień, do snu daleko.. -”

“Mamy jeszcze dzień!” A co będzie w nocy? Jak będzie się mogła bronić przed lubieżnymi zakusami swego narzeczonego. Fałszywego narzeczonego na dodatek!
Ta maskarada nie miała zajść tak daleko. Jak to się stało, że fałszywy narzeczony prawie już jest w jej łóżku? I czemu to nie wywołuje u niej oburzenia?
Słabość. Ta choroba, która objawia się przy nim. To obezwładniające ciepło, które sprawiało że pozwalała mu na tak wiele.

Przeklęty. Oby sczezł.
I oby przyszedł tej nocy do jej sypialni.
Choć wizja obecności w jej łóżku tego szlachcica w porze zdecydowanie niestosownej, wywoływała u Marjolaine mieszane, acz gwałtowne uczucia. To jednak jego nieobecność, byłaby czymś gorszym. Bo jeśli nie dobijałby się do niej, to gdzie mógł by przebywać?
W komnacie jej ochmistrzyni, a gdzieżby indziej!
Przeklęty. Oby sczezł. Oby przyszedł.
Oby udowodnił, że te słodkie słówka, którymi ją karmił były prawdziwe. Oby udowodnił, że zależy mu na niej. Że ją pragnie. Że jej pożąda. Że jest dla niego ważna.
Potrzebowała tego miodu, na ranę jaką jest zadał zadawaniem się z Béatrice. Bardziej niż błyskotek.
Przeklęty złotousty lis. Jakim prawem namieszał jej tak w życiu i w priorytetach?
Jakim cudem stał się tematem tylu przemyśleń? Jakim prawem przypisywał sobie tak wiele uwagi w jej serduszku? Przeklęty.

Marjolaine toczyła wojnę i nie była już pewna wygranej. Niewątpliwie przydałaby się jej rada kogoś bardziej biegłego w radzeniu sobie z typkami podobnymi Gilbertowi. Tak odmiennymi od tego, do czego przywykła. Oczywiście, jako pierwsza przychodziła jej do głowy Giuditta. Ale, choć aktorka znała mężczyzn podobnych jej narzeczonemu, to był z nią jeden mały problem. Za bardzo lubiła kapitulować.
Kolejna była Béatrice. Ale nie jej Béatrice, tylko szkarłatna dama. Wicehrabianka Lecroix zapewne umiała radzić sobie za takimi jak Maur to... spotkanie z nią było ryzykowne i podszyte dreszczykiem niebezpieczeństwa. I tylko niebezpieczeństwa.
Ta kobieta przeraziła ostatnio szlachciankę, niezdrowym zainteresowaniem jej osobą. Bynajmniej, romans z wicehrabianką na równie nieprzyzwoitych co z Maurem warunkach, był ostatnią rzeczą na jaką Marjolaine miała ochotę.


Mateczka nie poddała się tak łatwo sytuacji. I zrobiła, to co zawsze robiła, gdy próbowała niesforną córkę nagiąć do swych planów. Poradziła się się przyjaciółek. I uknuła spisek.
A choć cel owej intrygi niewątpliwie był odmienny, to metody Antoniny pozostały te same.

-De Ligonnes.. de Ligonnes.. - hrabianka wymawiała miano baronowej bardzo powoli, wydymając przy tym usteczka na wszystkie strony i marszcząc leciutko brwi, jak gdyby właśnie smakowała coś niezbyt wpasowującego się w jej kaprysy. Acz szczęśliwie jedynym powodem obecnych grymasów, były usilne próby połączenia twarzy z imieniem. I z peruką, zapewne.
-Która to z Twoich przyjaciółek? Ta do której wybierasz się poplotkować, gdy jesteś w Paryżu, czy może ta która donosi Ci do Niort o tych najbardziej soczystych pogłoskach o mnie? - zapytała w końcu, tylko odrobinę kryjąc się ze swoją kąśliwością. Bądź co bądź maman była „umierająca”, a droga córeczka nie mogła aż tak nadwerężać jej nerwów, non? Z gracją machnęła dłonią w powietrzu i westchnęła bezradnie -Nigdy nie potrafiłam ich rozpoznać.
-Wdowa po baronie Hugo de Ligonnes, do którego piękne ziemie i winnice na południe od Loary. Moja dobra przyjaciółka.- rzekła obrażonym tonem głosu maman. I westchnęła teatralnym tonem.- Jak możesz tak mówić moja droga córeczko. Oczywiście, że muszę mieć na ciebie baczenie. Jesteś młoda i niewinna... i jak się okazało, w rękach lubieżnika!
-Narzeczonego, maman. I czuję się w jego ramionach bardzo dobrze, merci za zainteresowanie –
odparła Marjolaine z niezachwianym spokojem. W głosie hrabianki zabrzmiała także przygana dla rodzicielki za wyzywanie wybranka jej serca, a choć cicha i niewypowiedziana wprost, to ciągle była drażniąca. O czym ona dobrze wiedziała.
-Ale mogę iść też sama, non? Po tym co się wydarzyło wczoraj, niekoniecznie mam ochotę zabierać go na bale Twoich przyjaciółek i narażać na kolejne nieprzyjemności – po tych słowach uśmiechnęła się tajemniczo, z wyraźną drobiną lubieżności i dodała, niby to tylko do siebie – Choć zapewne mnie samej uprzyjemniłby te chwile..
-Non. Wypadałoby żebyś wzięła. Bo mógłby ktoś cię zaczepiać nie wiedząc o... -
rzekła Antonina spokojnym głosem, choć nerwowo ściskała dłońmi kołdrę.-... twoim wyborze. I weź ze sobą swoją drogą przyjaciółkę. Przyda się jakaś przyzwoitka.
Maman miała rację, podróż w karocy sam na sam z Maurem, mogła być bardzo ekscytująca, acz i nerwowa zarazem. Zwłaszcza z powrotem, gdy podchmielonemu Gilbertowi zbierze się na amory.
-Lorette? Przyzwoitką? - panienka parsknęła śmiechem na taki pomysł. Głęboko powątpiewała, aby jej przyjaciółka była w stanie sprostać wymaganiom jakie postawiłaby jej Antonina, szczególnie gdy na balu byłoby wielu kawalerów. Równie trudno było Marjolaine uwierzyć, aby taka drobnostka zatrzymała Maura przed zakusami na wdzięki swej narzeczonej.

Była też druga strona tego pomysłu, gorsza i nie wprawiająca już jej w takie rozbawienie. Nie była już kilkunastoletnią dziewczyną, aby musiała mieć strażnika pilnującego jej honoru. Jakże zatem Maur by się z niej śmiał, gdyby dowiedział się o osobie im towarzyszącej!
-Oh, non, non, non, maman! - Marjolaine stanowczo pokręciła głową, gdy już ochłonęła po tym usłyszanym „żarciku” -Ja i Gilbert potrafimy się zachować w towarzystwie. A i on nie będzie robił niczego, na co i ja nie miałabym ochoty.
-I tym się martwię moja droga. Wszak tacy jak on potrafią zbałamucić niewinne dziewczęta.-
odparła poważnym tonem Antonina święcie przekonana, że jej droga córka jest dziewicą nie mającą pojęcia o tym co się dzieje w alkowie. Zabawne było to, że i Maur uważał Marjolaine za dziewicę. Choć przy nim rzeczywiście taką się czuła.
-Trochę zbyt późno na martwienie się o zbałamucenie. Mój najdroższy już dawno zdobył me serce – zamruczała panienka, w czułym geście przykładając dłoń do swego dekoltu na wysokości właśnie owego serduszka. Tego trofeum mężczyzny jakim był Maur. Nawet pomimo tego swego niedawnego wybuchu złości i spoliczkowania go, ona nadal odgrywała rozkochaną w nim dziewczynę, ku rozkosznemu oburzeniu matki.
-Porozmawiam z nim. Powinien mieć jakiś strój pasujący do mych oczu – podniosła się z szelestem sukni, po czym ujęła umierającą troskliwie za dłoń. Pochyliła się i w przypływie uczuć ucałowała ją w policzek -A Ty odpoczywaj, maman. Tak bardzo Cię wyczerpała ta noc..
-Akurat nie o zdobywaniu serca mówiłam.
-mruknęła cicho mateczka i położyła się wygodniej. By nadal odgrywać rolę kobiety na progu śmierci.
Marjolaine udała, że nie usłyszała ostatnich słów kobiety. Obróciła się i ruszyła w stronę drzwi, by ta mogła wypocząć w całkowitym spokoju. Cóż, nie do końca.
-Ah.. i maman – panieneczka zatrzymała się tuż przy wyjściu, nagle sobie coś przypominając. I tak samo nagle zainteresowała się framugą drzwi, po której leniwie przesunęła smukłymi paluszkami skrywając malujący się na jej usteczkach złośliwy uśmiech -Gilbert pobędzie w mym dworku kilka dni. Mówię to, by Cię nie zaskoczyła jego obecność, gdy już wstaniesz z łóżka. Ale nie martw się, nie powinien Cię zbytnio niepokoić.
Zapanowała pośpiesznie nad swoją mimiką i z wyrazem najczystszej niewinności na twarzy przechyliła główkę, by móc spojrzeć na matkę -Zapewne większość czasu i tak będzie spędzał w mej alkowie.
Antonina zbladła i w tej chwili rzeczywiście prawie wyglądała na nieboszczkę. Prawie, bo zmarli nie mieli szeroko otwartych oczu i podobnież ust w grymasie zaskoczenia. Maman przytłuczona tą wieścią i wyobrażaniem swej nagiej córeczki w łapach tego lubieżnika, sprawiło że nie była w stanie wypowiedzieć ni słowa. To wyobrażenie całkowicie ją przytłoczyło.
Inną sprawą był fakt, że Marjolaine zdawała sobie sprawę jak blisko jej słowa mogą być prawdy.
Jednakże strach w jej sercu mieszał się z ekscytacją, obiecując doznania silniejsze i dramatyczniejsze od tych w karocy.


Poinformowała szlachcica o nagłym kaprysie maman co do balu i o podstępie swej mateczki. Wzbudziła tym zaskoczenie i śmiech na twarzy szlachcica.-Czyżby uważała mnie aż, za takie zagrożenie?
Niemniej zgodzi... non... potwierdził, że będzie jej towarzyszyć. Po tylu samowolnych działaniach w jej przytulnym gniazdku, jakim była dla niej Le Manoir de Dame Chance nie miał prawa decydować, czy idzie czy nie.
Gilbert przyjął do wiadomości, że jedzie z nią jako jej narzeczony, oraz posłał umyślnego po stroje i dodatki do swego zamku,.
Marjolaine zamierzała wykazać się stanowczością i inicjatywą. I to się udało.
Uff...

Kolejną sprawą, był wybór kreacji odpowiedniej do sytuacji. Zwykle pomagała jej w tym ochmistrzyni, ale tym razem hrabianka wolała sama zmierzyć się z wielce trudnym dylematem, jaki był dobór sukni i biżuterii. Suknia oczywiście musiała być piękna i podkreślać walory Marjolaine, jednakże... ile ma odsłaniać i ukazywać światu, a zwłaszcza Gilbertowi?
Jak dalece suknia ma być zbroją przeciw jego chuciom i wszędobylskim łapskom. A jak bardzo ma zachęcać ku dotykania? Jak duży ma być dekolt i jak bardzo odsłonięta szyja, aby umożliwić bądź utrudnić szlachcicowi lubieżne pieszczoty tych partii jej ciała?
Och, Marjolaine nie była naiwna. Maur na pewno będzie się do niej dobierał w karocy. Od kreacji więc zależało jak dalece chce mu pozwolić na owe działania. Ostatnim razem, wszak suknia mimo, że okazała się tarczą na jego zakusy, ostatecznie była kłopotliwa. Co z tego, że szyja i dekolt był chroniony, skoro ostatecznie sama odsłoniła przed nim swe wdzięki?
Kusić, czy nie kusić... oto jest pytanie, decydujące przy wyborze sukni.


Przejażdżka karocą do siedziby baronowej de Ligonnes obfitowała w przewidziane przez Marjolaine atrakcje. Szlachcic drapieżnie przycisnął jej drobne ciałko do swego tłumiąc jej wszelki sprzeciw i obsypywał usta i odsłonięte obszary jej stroju pocałunkami. A pośladki obmacywał przez materiał sukni. I szeptał... Zarówno dwuznaczne komplemenciki i lubieżne słowa.
I sprawiał, że Marjolaine do niego lgnęła spragniona tego co jej dawał.
Nie żeby przestała się na niego gniewać, ale... Maur sprawiał jej zmysłowe przyjemności swym zachowaniem. Jego dotyk i pocałunki powodowały, że zapominała o gniewie. Przynajmniej na razie. Hrabianka uznała, że nie ma powodu, by reagować nerwowo na jego umizgi... skoro sprawiały jej przyjemność i nie przekraczały pewnego poziomu wyuzdania, mogącego skończyć się naruszeniem jej kreacji na ten wieczór.
Nie miała wszak powodu odmawiać sobie przyjemności, jaką były jego komplementy i pieszczoty szlachcica.
Zabawnie też było sobie wyobrażać zszokowaną minę Lorette, na widok czegoś tak... niestosownego.
Wtedy prawie żałowała, że jej tu nie ma... Prawie.
Pod koniec podróży, szlachcic sięgnął po coś do kieszeni. I przed oczami Marjolaine błysnęło złoto. Pierścień z lwem kołysał się przed twarzyczką hrabianki. Ten sam, który w przypływie gniewu zwróciła mu.
-Zgubiłaś go w ogrodzie, moja ptaszyno. Ale mnie udało się go znaleźć.- mruknął jej do ucha, kładąc ów pierścień z łańcuszkiem wprost w jej dłonie.


Rozmowy, tańce i wina roznoszone przez służbę. Bal baronowej Henrietty de Ligonnes, obfitował w te podstawowe atrakcje. Do tego miał jeszcze dojść pokaz ogni sztucznych, koło północy.Ale to raczej dla tych bardziej wytrwałych.
O wiele ciekawsze z punktu widzenia Marjolaine, były stoliki przy których to szlachcice zabawiali się różnymi grami w karty. Ot, okazja do ploteczek i drobnego zarobku.
Nie, żeby Marjolaine potrzebowała pieniędzy, ale... podpita szlachta chętnie stawiała biżuterię, gdy zachęcić ją odpowiednio.

Hrabianka zaś nie była zadowolona z początku balu.
Krótkie rozejrzenie się po uczestnikach, ujawniło że sporo z nich niewątpliwie było dobrymi znajomymi matki.


Mieli odpowiednią kategorię wiekową. Hrabianka z pewną niechęcią zauważyła wśród kilku ze swych byłych admiratorów, których podsyłała jej maman. Większość z nich była nudna i nieciekawa. Pozostali starczyli na kilka tygodni zabawy, nim poddali się odpuszczając sobie boje o rączkę niezdobytej Marjolaine.
Był tu nawet Gilbert de Avernier. Jeden z najwytrwalszych jej wielbicieli. Obecnie zwykł uciekać na sam jej widok. Zapewne jeszcze nie przebolał straty swej posiadłości.
Poza tym niewiele tu było osób w ich wieku. Kilka młodziutkich dziewczątek w wieku od 16-stu do 18-astu lat zbiło się razem w rogu komnaty niczym stado przepiórek. I jeszcze czterech podlotków męskiego rodu łaziło po sali niczym cietrzewie na tokowisku. Poza tym... same osoby w sile wieku.

Na razie jednak oczka Marjolaine skupiły się na bladolice baronowej maskującej zmarszczki pod tonami pudru. Gospodyni zbliżała się do nich szybkim kroczkiem.


-Kogóż to moje oczy widzą? Czyżbyś była Marjolaine Amelie córką hrabiny Antoniny? Ach, ależ ty wyrosłaś i wypiękniałaś Ostatnim razem gdy cię widziałam, byłaś dwunastoletnim dziewuszką, a teraz... Obróć się moja droga, bym cię obejrzała.-
baronowa rzekła na powitanie głośnym tonem głosu. Zbyt głośnym, by nie było to podejrzane. Ale hrabiance nie wypadało odmówić. Gdy się obracała wokół swej osi, prezentując się, Henrietta komentowała.- Och. Jakaż ty jesteś podobna do matki. Prawdziwa z ciebie ślicznotka Marjolaine. Pozwolisz, że poproszę cię o małą przysługę? Otóż, chętnie posłuchamy jak grasz. Pamiętam, że pięknie grałaś na klawesynie podczas swych dwunastych urodzin.
Następnie zwróciła uwagę na jej towarzysza. Równie głośno mówiąc.- A więc ty musisz być Gilbertem D’Eon, współczuję straty. Dobrze znałam twego ojca, był szlachetny i dobrze wychowany. Nie to co...- przerwała nagle i wyginając usteczka w coś co przy dobrej woli można było uznać za uśmiech rzekła.- A więc bawcie się, a ja tym czasem powitam innych gości. Marjolaine musimy koniecznie porozmawiać, ale to później.
Ulotniła szybko niczym kamfora, by powitać innych gości, a hrabianka zrozumiała czemu miał służyć ten podniesiony acz radosny ton głosu. Wszyscy ich zobaczyli i zwrócili na nich uwagę.

W tym i kobieta będąca główną aktorką intrygi Antoniny i Henriety. I jak wiele kosztowała ich ta intryga. Kobieta już u schyłku lat, ale nadal piękna przejrzała się w lustrze oceniając swoje wdzięki.


I odwagę swego dekoltu. Strojem niewątpliwie wyróżniała się z gości, celując w bardziej plebejskie gusta.
Nie można było jej odmówić urody i uroku. I nie bez powodu. Bowiem była to słynna baronowa Régina d‘Poitou. Pięciokrotna wdowa o ponoć tak rozbuchanym temperamencie łóżkowym, że “zajeździła w alkowie na śmierć” czterech z pięciu swych mężów. Ostatni miał szczęście i skręcił kark podczas przejażdżki konnej.
Co jednak nie odstraszało jej licznych kochanków, których Régina miała podobno na pęczki.
Mimo swego wieku przyciągała do siebie wielu młodzianów i bynajmniej nie musiała swych kochanków podkupywać prezencikami, jak to czyniły nobliwe matrony.
I właśnie ta Régina zmierzała w ich stronę. Zapewne w jednym celu, uwieźć i zaciągnąć do łóżka Maura, po to by poruszona tym “zakochana” Marjolaine zerwała zaręczyny.

Gilbert też się domyślał tej intrygi. Wszak nie była ona, ani skomplikowana, ani nowatorska. Antonina użyła tego samego schematu, który zawsze stosowała wobec córki. Tyle, że w miejsce amanta, pojawiła się uwodzicielka. A celem nie była hrabianka, a jej narzeczony.
Maur spojrzał na swą wybrankę, uściskiem dłoni dodając jej otuchy i


spytał wprost cichym głosem.- Mademoiselle, twoje przedstawienie, twoja gra, ty dowodzisz moja ptaszyno. Jakież to role przyjmiemy na czas balu? Jak chcesz zaplanować obronę naszego zameczku, przed najazdem tej kobiety?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-05-2012 o 19:13. Powód: poprawki
abishai jest offline