Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2012, 21:40   #14
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
-Jesteś pewna, że chcesz jeść mięso z piachem i w polewie słonej wody? - Kal zapytał Ishę. Tak jak się spodziewał, kwestia prowiantu na razie była nie rozwiązana.
Kornelia przeniosła lekko zdziwiona spojrzenie na Kala.
- Wiesz, zawsze sam możesz czegoś poszukać. Nie wątpię, że okażesz w tym zakresie swe kompetencje i skołujesz nam kurczaczki na obiad i trochę wina. Póki jednak tego nie uczynisz ja bym się cieszyła na mięso z piachem. I nie obrażała osoby, która najwyraźniej jako jedna z nielicznych tutaj zgromadzonych zna się na tym co w okolicy zjeść możemy, a co nie.
-Kurczaki i wino mogą być problemem, ale mogę zaoferować słodką wodę i czyste mięso - odpowiedział z uśmiechem Kalayaan. -Co panie i panowie na to?
- Mi burczy w brzuchu od ładnych paru godzin - rudowłosa ciągle patrzyła z powątpiewaniem - Pokaż więc co tam masz. I ile tego masz.

-Ja? Nic. Ale to, co już mamy, mogę odpowiednio przygotować do konsumpcji. Wystarczy, że zbierzemy wyratowane z wraku mięso przy tych tych wszystkich połamanych beczkach, które zbierałem - mężczyzna z bliznami wskazał palcem stertę napełnionego słoną wodą drewna. Sprawiał wrażenie, że wie co mówi, ale kto powiedział, że po prostu coś mu się we łbie nie poprzestawiało po katastrofie?
- Zdaje mi się, że będziesz potrzebował do tego światła - Sil rzuciła do Kala dobrotliwie. Noc była w końcu taka ciemna, że z dala od ogniska ledwo było widać koniec własnej dłoni. - Mogę z tym nieco pomóc, ale będziemy musieli się pospieszyć, bo czar nie wytrzyma długo.
- Hmm
- Kornelia przez krótką chwile smakowała wodę, którą wskazał mężczyzna - Słona. To znaczy, że albo oszalałeś albo chcesz wzbudzić ogólny podziw wyskakując znienacka ze sztuczką magiczną. Albo znasz kogoś kto to może zrobić. Widziałam raz jak kapłan Tymory uczynił wodę zdatną do picia. Masz jakiś podobny plan?
-No... coś w tym stylu - Kalayaan potwierdził słowa Kornelii. -I wolałbym raczej nie korzystać ze światła. Czuję się już wystarczająco odsłonięty na plaży, kiedy między drzewami ktoś się czai. To jak? Zaufacie mi na tyle, bym mógł zebrać wszystko w jednym miejscu?

- Najpierw z krzykami naszego dzielnego obrońcy, a potem z ogniem myślę, że w kwestii ostrożności już za późno by dmuchać na zimne. Zresztą sądząc po zwiadzie, póki nie pójdziemy poza oznaczony teren, plaża powinna być w miarę bezpieczna - Sil na głos zastanowiła się nad obawami Kala.
- A do jedzenia, mnie magia nie przeraża. Tylko dlaczego nie mogłeś powiedzieć nam tego wcześniej? - wbrew pozorom, w jej głosie nie było gniewu. Wręcz przeciwnie, czarodziejka cały czas lekko się uśmiechała.
Mruk przez dłuższą chwilę tylko słuchał, żując to twarde, podeszwowate i niesmaczne mięso. I żuł coraz wolniej, wraz z wyklarowywaniem się planu tego pana z blizną.
- Faktycznie chcesz się popisać. Lepiej byś miał także sztuczki na tych co te czaszki w dżungli pozatykali. Wiesz jakie to cholerstwo jest niedobre? Z drugiej strony i tak nie wiem co chcesz zrobić, więc swojego kawałka już nie oddam.
Znów wrócił do żucia.

- Myślę jednak, że mamy inne problemy niż brak jedzenia. Bez niego można długo żyć, z dzidą w brzuchu znacznie krócej.
-Nie wyrywałem się z tym do przodu, bo... - Kal urwał na chwilę, jakby się zastanawiając. -Cóż, to nie moje jedzenie, nie chciałem się więc nim rządzić - odparł prosto.
Kalayaan zebrał kawałki mięsa do których nikt nie rościł pretensji ani sprzeciwów i zaniósł je do swoich prowizorycznych zbiorników. Rozłożył je na kawałku drewna, by się w piachu nie walały, po czym rozpostarł nad zebranym prowiantem dłonie i zaczął cicho i powoli wypowiadać dziwne słowa:
-Diyosa pagpalain ito ng tubig at pagkain. - Możliwości były dwie. Albo coś bez sensu bełkotał, albo rzucał czar. Obie opcje dziwne, bo w czasie rejsu nie robił ani jednego, ani drugiego.
Niemniej przedstawienie trwało krótko, bo po chwili mężczyzna opuścił swobodnie ręce i zachęcająco zaproponował:
-Proszę się częstować.
- Z przyjemnością. - Ivor wziął mały kawałek mięsa (w końcu miało go starczyć dla kilku osób), nadział go na dłuższą gałązkę i odrobinę podpiekł na ogniu, cały czas uważając, by przypadkiem jego ‘kolacja’ nie wylądowała w ognisku.
Co prawda ze słów marynarza wynikało, że śmierć głodowa im nie grozi, ale z pustym żołądkiem gorzej się myślało i walczyło.
- Jak ci na imię, żeglarzu? - spytał, zwracając się do marynarza.
Mruk pokroił już swój kawałek mięsa na drobne kawałki, które przeżuwał. Rzucił sztylet Ivorowi, wskazując na jego podpiekane mięso.
- Chcesz by było jeszcze twardsze i suchsze? Przecież to już jest podeszwa.
Wydawał się bardzo zdziwiony preferencjami kapłana. Wyspy Śmierci, cóż za sugestywna nazwa. Bajania cholernych marynarzy.
- Miło, ze czaromioty mogą się do czegoś przydać, zawsze wiedziałem, ze mają sporo możliwości. Czysta woda się przyda. Marynarza nie słuchałbym jednakże tak uważnie. Opowieści, które obrosły paskudnymi legendami tylko wzbudzają strach. Powinniśmy tej nocy trzymać podwójną wartę - jedna osoba tu, utrzymująca mały ogień, druga przy dżungli. A gdy nadejdzie świt to sami sprawdzimy co kryje się dalej, nie mamy cholernego wyjścia. Może tubylcy uznają nas za jakichś odnalezionych bogów? - wyszczerzył się w niewielkiej próbie żartu. - A może uda się ich ominąć poruszając się plażą, tuż przy granicy drzew. Mamy tropicielki, a to już jest coś. Mamy czarocziotów i przynajmniej jednego kapłana. No i paladyna. Ja w razie czego mogę gadać. Jedno tylko bym chciał wiedzieć. Czy w razie czego lepiej walczyć do końca, czy może się poddać? Jeśli faktycznie to jacyś ludożercy to głupio byłoby spróbować rokowań.
- Nie przypiekam, tylko podgrzewam nieco - odparł Ivor. - Wbrew pozorom jest bardziej strawne. Szkoda, że kociołka nie mamy, zupę by się zrobiło. Albo chociaż hełmu - dorzucił, niby przypadkiem spoglądając w stronę paladyna. - Też by się nadał.
Nałożył mięso na miseczkę, pokroił i oddał Mrukowi sztylet.
 
Nadiana jest offline