Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-05-2012, 17:45   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Plaża ciągnęła się, zdawać by się mogło, kilometrami. Raczej trudno było sądzić, że komuś uda się dojść do jej końca i jeszcze wrócić do pozostałych zanim zapadnie mrok. Szczególnie że ów ktoś nie chodził nieco zygzakiem - wchodził głębiej w morze, a potem wracał na brzeg.
Błysk wśród fal skłonił Ivora do kolejnego pochylenia grzbietu. Kolejne rozczarowanie. Połówka muszli całkiem ładnie odbijała promienie słoneczne, ale poza tym nie miała żadnego zastosowania. Błyszczący śmieć zalśnił jeszcze raz w promieniach słońca, a potem z ledwo słyszalnym pluskiem wylądował w falach.
Jak na razie owocem poszukiwań stał się dwumetrowy niemal, starannie obrobiony drąg z jakiegoś twardego drewna, który na “Godności” pełnił rolę handszpaka w kotwicznym kabestanie, kawał płótna, z pewnością fragment żagla, dość długa linka, której nie zaszkodziła jeszcze morska woda, pęknięty skórzany bukłak na długim, skórzanym pasie, kilka niemal idealnie okrągłych kamieni. W niesionym przez kapłana worku znalazł się również okuty koniec odłamanej rei, długości mniej więcej pół metra i metrowy drążek, przypominający jakby szprychę z koła sterowego. Do tego doszedł zwój miedzianego drutu i sczerniała srebrna moneta, której kraju pochodzenia Ivor na razie nie potrafił odczytać.
Pełne piasku naczynie, które leżało na granicy zasięgu fal, było pęknięte. Na to jednak była prosta recepta.
- Ripari - powiedział
Nie było żadnego światła czy dźwięku, ale miseczka była znów cała.

Nie da się ukryć, że w miarę oddalania się od miejsca, gdzie łaskawe fale wyrzuciły ich na brzeg, nadzieje na znalezienie czegoś przydatnego coraz bardziej się zmniejszały. Ivor jednak dalej brodził w falach, wypatrując najmniejszego choćby przydatnego drobiazgu. Może dlatego udało mu się przegapić coś znacznie większego? Dopiero gdy potknął się i niemal wylądował nosem w falach zwrócił uwagę na długi przedmiot, niemal całkowicie zasypany nanoszonym przez fale piaskiem.
Czegoś tak okazałego się, prawdę mówiąc, nie spodziewał. Piękny kawałek broni. I chyba niezbyt długo przebywał pod wodą, bo metal lśnił jakby wyszedł prosto z warsztatu płatnerza.


Na dodatek wspaniale leżała w dłoniach. Ivor machnął parę razy gizarmą w powietrzu, by przypomnieć sobie, jak się czymś takim władało. I, jak się okazało, nie zapomniał.
Oczywiście nie zamierzał gizarmy zostawić na brzegu.

Kończył już swój ‘obchód’, gdy w piasku ponownie coś błysnęło. Jednak nie była to kolejna moneta. Pierścionek wyglądał jak... pierścionek. Już miał go założyć, gdy nagle się zawahał. A nuż...? Problemem jednak było to, że nie bardzo miał jak to w tym momencie sprawdzić. Schował swe znalezisko do sakiewki, a potem ruszył w stronę pozostałych, gdzie ku niebu zaczęły się wznosić kłęby dymu.
***
Ivor bez wielkiego entuzjazmu wpatrywał się w ‘skarby’, które zdołał znaleźć na dnie morskim, lub wśród wyrzuconych na brzeg resztek statku. Nie ulegało wątpliwości, że życie w świecie, gdzie tyle rzeczy można było kupić lub pożyczyć, było o wiele prostsze. A tu, w tym pięknym, dzikim świecie nic nie spadało z nieba - jeśli ktoś coś chciał mieć, musiał sobie to zrobić.
A jak już spadło, to było dość kłopotliwym prezentem, który w dodatku niemal natychmiast odwrócił się do niego... plecami, czując się niedocenionym. Trochę szkoda, ale, w gruncie rzeczy, może i lepiej... Baba z wozu...
Przeniósł wzrok z Rae na bezrobotną w tym momencie Sil. Ruszył w stronę czarodziejki.
- Sil... - zwrócił się do dziewczyny. - Możemy porozmawiać? W cztery oczy?
- Oczywiście, strzelaj
- odpowiedziała, schylając się akurat po coś do piasku. Coś okazało się chyba niczym interesującym, więc szybko się podniosła. I spojrzała na Ivora lekko zdziwiona.
- Czy to jakaś prywatna sprawa?
- Można by tak powiedzieć...
- odparł Ivor. - Masz może czar wykrycie magii? - spytał. - To pewnie nic takiego, ale gdybyś coś mogła sprawdzić, byłbym wdzięczny.
- Nie ma problemu
- uśmiechnęła się życzliwie - ale najpierw musisz mi pokazać, co mam zbadać.
- Pewnie to nic takiego.
- Ivor potarł podbródek. - Znalazłem taki drobiazg i, cóż, może chociaż w tym mi się poszczęściło.
Wyciągnął z sakiewki pierścionek i pokazał go Sil. Na twarzy miał wypisany brak wiary w ewentualny pozytywny efekt tego czaru.
Czarodziejka rzuciła swoje zaklęcie, na szczęście obywając się w tym przypadku bez komponentów ze zgubionej sakiewki. To w końcu było podstawowe zaklęcie każdego maga. Pierścień zaświecił delikatną magiczną łuną niemal natychmiast.
- Możesz już przestać się tak martwić - czarodziejka posłała Ivorowi uśmiech, podnosząc wzrok znad pierścienia. - Jest na pewno magiczny, to mogę ci powiedzieć od razu, ale nie jestem w stanie rozpoznać jego właściwości. Jeśli chcesz, mogę na niego zerknąć, ale będziesz musiał mi go na trochę pożyczyć.
Ivor z zainteresowaniem spojrzał na pierścionek, a potem na Sil.
- Sil, dziękuję. Jesteś wspaniała! - przerwał na moment. - Wręczanie dziewczynie pierścionka niesie za sobą pewne, znane we wszystkich chyba cywilizacjach - zażartował. - Na długo? - spytał. Co prawda nie bardzo wiedział, po co jej pierścionek. Jeśli miała zamiar rzucić czar, to chyba nie musiała go trzymać w ręce. - Teraz?
- To nie taki pierścionek. Widzisz? Nie ma diamentu
- zażartowała, posyłając chłopakowi psotne spojrzenie. A potem nagle uderzyła się dłonią w czoło.
- Ale ci właśnie nakłamałam! Nie mogę nic z tym teraz zrobić, bo moja sakiewka z komponentami pływa sobie teraz w morzu - uśmiechnęła się przepraszająco. - Ale nie zapomnę, w razie jakbym miała zyskać jeszcze nową. O ile w ogóle. Jeżeli wydostaniemy się z tego “nikąd”. Taaak, grunt to pozytywne myślenie...
Dziwne to wyglądało: młoda dziewczyna w pełnym humorze, mamrocząca o ewentualnym końcu.
- Zabiorę cię wtedy na wystawną kolację - zapewnił Ivor. - A na razie nie będę tego pierścionka używać. Chyba. A czego byś potrzebowała, żeby rzucić taki czar?
- Bardzo drogiej perły, wina i nieco piór
- wzruszyła ramionami, doskonale wiedząc jak bardzo nieosiągalne były to obecnie rzeczy.
Ivor bezradnie rozłożył ręce.
- Pereł w morzu nie ma. Chyba że tam - brodą skinął w stronę dżungli - znajdziemy jakiś skarbiec. Wino... sztorm też złośliwie nic nie wyrzucił na brzeg. Żadnej butelki, a wody w wino nie zamienię. Niestety. Zapewne tylko piórka jakieś znajdziemy. Trudno. - Uśmiechnął się, wyraźnie niezbyt się przejmując tą sytuacją. - Jeszcze raz ci dziękuję - dodał, chowając pierścionek do sakiewki i starannie ją zamykając.
- Stawiałabym raczej na perłę w morzu niż skarbiec na bezludnej wyspie, ale co ja wiem o bezludnych wyspach, to moja pierwsza wizyta na takiej - zażartowała na koniec. - Fajnie by się było z niej tylko wydostać. I nie dziękuj, nic nie zrobiłam.
Uśmiech w zasadzie mógł być wyryty na jej twarzy.
- W każdym razie masz moją dozgonną wdzięczność - Ivor jeszcze raz się uśmiechnął. - Albo przynajmniej do tej kolacji przy winie i świecach.
Dziewczyna spuściła głowę, trochę zmieszana, trochę nie, ale nie zmywając z twarzy tego samego pogodnego wyrazu.
- Upewnijmy się najpierw, że się stąd wydostaniemy. Z zachowaniem skóry na karku - odpowiedziała wymijająco, i po ostatnim spojrzeniu - trochę przepraszającym nawet - wróciła do przeczesywania plaży.
***
Wykorzystując resztki światła Ivor podniósł dwa puste bukłaki i podszedł do baryłeczki, w której znajdowała się woda. Niezbyt wiele, ale - jak się przekonał - słodka. To, że było jej niewiele, w niczym mu nie przeszkadzało. W końcu mogło jej się zrobić więcej, prawda?
- Pola graza de Gond haxa auga - powiedział, dotykając dłonią baryłki. Poziom wody w pojemniku wzrósł o kilkanaście centymetrów. Ivor odrobiną wody opłukał bukłaki, a potem napełnił je stworzoną przed chwilą wodą. Nawet po tej czynności w baryłce zostało dużo więcej płynu, niż było poprzednio.
Ledwo znalazł się ponownie przy ognisku, w oddali zabrzmiał niepokojący odgłos. Bębny.
***
Dyskusja trwała w najlepsze, ale Ivor nie zamierzał tracić czasu li tylko na czy bardziej czcze rozmowy. Jeśli plotki o Wyspach Śmierci miały w sobie choć ziarno prawdy, to mogło z nimi być niewesoło. Ciekawe tylko, skąd te plotki się brały, skoro nikt nie opuścił Wysp żywy. No i trzeba by zmienić statystyki. Ktoś powinien stąd odpłynąć. Jako pierwszy. A dokładniej - to oni powinni stąd odpłynąć.
Pozostawał do rozwiązania problem bębniarzy. Kim byli? Jeśli to były duchy... cóż, mieli kogoś, kto mógłby się podjąć walki z duchami. Taki paladyn na przykład. Mógłby się wykazać.
Z drugiej strony duchy raczej nie musiałyby wbijać czaszek wrogów na pale i używać ich jako słupów granicznych. To prędzej wyglądało na robotę ludzi, czy jakieś innej odmiany istot myślących. W takim przypadku zamiast modłów czy umiejętności odpędzania nieumarłych bardziej by się zdała garść mieczy, kusz czy też łuków. A broni mieli, nie da się ukryć, przymało...
Gizarma była wspaniałą rzeczą, chociaż bardziej nadawała się przeciwko konnicy, niż w dżungli. Mieli jeszcze dwa miecze, sztylet i drąg Sil. Co dalej?

Budowa procy jest prosta niczym, nie przymierzając, budowa cepa. Wystarczy mieć rzemień lub solidny sznur, skórę lub dobry materiał na miseczkę i trochę narzędzi. Fakt, że jego zestaw narzędzi bardziej by się nadawał do zrobienia kłódki, ale na upartego skórę też się dało przeciąć. Sznur też. Nie trwało to co prawda tyle, co pięć uderzeń serca, ale w końcu proca była gotowa. I nawet działała, co jak na warunki pracy i wyposażenie warsztatu było znacznym sukcesem.
Potem zabrał się za wiercenie otworu w kawałku rei. Trochę wywiercić, trochę wypalić. Gdyby mu się to udało, może powstałby niezły młot, na tyle ciężki, że dałoby się rozwalić czyiś łeb?
A czy się uda? Jeśli nie sprawdzi, nigdy się nie dowie.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-05-2012, 20:39   #12
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację


Z dżungli wrócił zasapany, podrapany i oblepiony sokiem z jakichś przeklętych egzotycznych owoców, którym przez wieczorny mrok nie zdołał się nawet dokładnie przyjrzeć. Były jednak i pozytywne strony całej wyprawy, olejki eteryczne z rozmazanych na jego głowie roślin spowodowały, że włosy stały mu się jakby bardziej aksamitne, a i skóra zyskała na sprężystości. Gdy usłyszał złowrogie bębny wcale go już to nie zaskoczyło. Plugawe miejscowe plemiona zapewne chciały bronić tej bezcennej oazy młodości i piękna!
- Szlachetni towarzysze! - zawołał, chwytając naprędce kawałek mięsiwa, nim wszystko zostanie pochłonięte. - Posilanie się przed bitwą jest rzeczą mądrą i szlachetną, lecz... - wgryzł się łapczywie w posiłek. - ...lecz musimy myśleć też o walce, wszak wróg stoi u naszych bram! - wskazał falującą w oddali dżunglę.
- Te bębny to symbol ich słabości i strachu! Podobnie jak te ponure barbarzyńskie trofea znalezione przez niewiasty w lesie, które sklecili zapewne ze swych starych i chorych. Wszak, gdyby byli naprawdę potężni, zaatakowali by nas otwarcie i nie musieliby zaznaczać terytorium, bo każdy świadomy ich potęgi, znałby jego granicę! - uniósł miecz wysoko nad głowę, tak że refleksy z ogniska zalały przestrzeń wokół niego. - Nad ranem winniśmy ruszyć w dżunglę, jako jeden mąż, z naszą pełną potęga i zmierzyć się z ich prymitywnym ludem! Wniesiemy między nich pochodnię cywilizacji i praworządności wyrywając z tych ziem wszystko, co potrzebne nam będzie to powrotu!
- Tymczasem -
kontynuował jakimś cudem na jednym grzmiącym oddechu. - Winniśmy zebrać większe fragmenty kadłuba i zbudować z nich osłonę chroniącą śpiących! Noc to czas tchórzy i mogą próbować użyć swoich sztuczek, by nas ostrzelać. Gdy osłonimy się, będą musieli podejść otwarcie, a wtedy... - łyknął trochę wody. - ... A wtedy powitamy ich żelazem i gorejącą magią!
Zakończył, wskazując ich po kolei mieczem.
- Towarzysze, druhowie, szlachetni współrozbitkowie, jutro będzie dzień, w którym wszyscy zostaniemy bohaterami! A tymczasem... ruszajmy razem do budowy umocnień! Na hooooonoooor!!! - wskoczył pierwszy do płytkiej wody, kierując się w kierunku większego kawałka drewna.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 11-05-2012 o 20:53.
Tadeus jest offline  
Stary 11-05-2012, 21:29   #13
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Bębenek, jako instrument muzyczny, ma wiele zalet. Teraz jednak Ivor nie wysłuchiwał koncertu na dziesięć bębenków, których rytm towarzyszył pląsom zgrabnych tancerek. Płynące z głębi dżungli dźwięki były zdecydowanie niepokojące. I, sądząc po zachowaniu ciemnoskórego marynarza, nie tylko kapłan odnosił takie wrażenie.
- Możesz mi powiedzieć - Ivor podszedł do ciemnoskórego marynarza - co oznaczają te bębny?
Być może powinien pytać nieco oględniej, ale w tym momencie ważniejsza była wiedza o ewentualnych niebezpieczeństwach. Nawet jeśli marynarz powtarzał wyniesione z domu rodzinnego bajki i legendy, zawsze mogło się w nich kryć trochę prawdy.
Mężczyzna wydawał się być praktycznie głuchy na jego słowa. Objął kolana ramionami i kiwał się w przód i w tył, wciąż mamrocząc pod nosem.
- Wiedzą o nas i przyjdą wkrótce... wzywają swoje duchy, wyrwą nasze dusze z ciał...
Bez uspokojenia mężczyzny trudno było liczyć na sensowniejsze odpowiedzi.

Mruk wzdrygnął się, gdy usłyszał niepokojące brzmienie bębnów, ale daleko było mu do pesymizmu głośno wyrażanego przez marynarza. Zagapił się na niego przez dłuższą chwilę, ale potem wzruszył ramionami.
- A nie przyszło ci do głowy, że może w ten sposób zwyczajnie nadejście nocy ogłaszają? Od razu jakieś wyrywanie dusz, cóż za obrzydlistwo!
Podszedł do ogniska i usiadł, wyjmując sakwę wyłowioną z morza. Jedną ręką podał ją Sil, a drugą złapał za suszone mięso, próbując odgryźć kawałek.
- Zerkniesz na to? Te miskturki pewnie byłyby przydatne, gdyby udało się dowiedzieć do czego służą.
Czarodziejka bez słowa wzięła od Mruka flakonik i przyjrzała mu się z cichym “hmm”. Szybko doszła do wniosku, że dwie misktury w przeźroczystych flakonikach zawierają płyn leczniczy. Tych glinianych nie potrafiła rozpoznać bez otwierania. A w obecnej sytuacji nie miałaby szans ponownie ich zamknąć.
- Cóż, te dwie to na pewno mikstury lecznicze - mruknęła, pokazując odpowiednie flakoniki - a tych dwóch nie dam razy zidentyfikować albo bez otwierania, albo bez odpowiednich składników. Więc jeśli nie dysponujesz może wywarem ze skruszonej perły... - zawiesiła głos, z bezradnym uśmiechem oddając przedmioty. - Obawiam się, że magia nie potrafi czarować czegoś z niczego.

No i to by było na tyle, jeżeli idzie o chwilę spokoju by otrząsnąć się po katastrofie statku, przemknęło przez myśl Kalayaana.
-Idź do paladyna i trzymaj się blisko niego - starał się mówić do Rae spokojnie, chociaż serce zaczynało mu wystukiwać jego prywatny, szybki rytm. -Jest uzbrojony i jeżeli chociaż część jego opowieści jest prawdziwa, to tą bronią potrafi się posługiwać. Będziesz teraz przy nim bezpieczniejsza, a i lepiej dla nas by skupił się na bronieniu białogłowej niż rzucaniu się z szarżą do lasu - uśmiechnął się pokrzepiająco, a przynajmniej miał nadzieję, że tak to wyglądało. -Idź i bez dyskusji, o twoich talentach możemy porozmawiać później.
Dziewczyna już od chwili, gdy rozległy się bębny, znacznie zmieniła swoją postawę. Teraz popatrzyła na Kal’a niemal wrogo i prychnęła.
- Wszyscy wysyłają mnie do głupkowatego paladyna. Chcę wrócić do miasta, tam przynajmniej są tacy, którzy potrafią mnie docenić.
Usiadła obok ogniska i choć udawała obrażoną, to jej wzrok często sięgał w głąb lądu.
Ivor stłumił westchnięcie.
- Nieprędko wrócimy do miasta, Rae - powiedział. - Będziesz musiała okazać trochę cierpliwości. I twa olśniewająca uroda będzie wymagała odrobiny starań - dodał. - Innych niż te, do których jesteś przyzwyczajona. Nic na to nie poradzimy.

Kal nie miał ochoty zajmować się w tym momencie kaprysami pannicy. Bębny zdecydowanie bardziej zaprzątały jego uwagę. Dlatego też Rae zostawił Ivorowi, a sam zwrócił się do Ishy i Kornelii.
-Co widziałyście w lesie w trakcie swojego zwiadu?
- Dobra wiadomość jest taka, że wyspa nie jest bezludna! - oznajmiła donośnie rudowłosa zajmując się wyciąganiem z sierści psa jakiś patyczków, listków i wszystkiego co mogło się przyczepić do jego gęstego futra - Zła jest zaś taka, że nie lubią gości. Ich teren znaczą nagie czaszki powbijane na pale. Dzikie plemiona tak znaczą swój teren właśnie, pójście dalej grozi śmiercią.
Kornik bez problemu popisywała się wiedzą, którą niedawno podzieliła się Isha.
- Jesteśmy w stanie dowiedzieć się, co to za plemię? Albo tak w ogóle, gdzie w sumie jesteśmy? - Sil zwróciła swoje pytanie głównie do czarnoskórego marynarza, ale powątpiewający wyraz na jej twarzy sugerował, że liczenie na jasną odpowiedź równie dobrze mogło być pobożnym życzeniem.
- Jak bardzo oddaliliśmy się od Chessenty? Co to może być za wyspa? Cokolwiek?
Przerażenie na twarzy mężczyzny przerażało ją chyba bardziej niż złowieszczy dźwięk bębnów.
- Mogłam ich się zapytać, ale mam dziwne wrażenie, że moja głowa źle by wyglądała bez włosów. - Kornelia wyszczerzyła zęby, ale zaraz spoważniała - A na poważnie zbyt się ściemniło. Obcy teren, po zmroku, między wrogami to samobójstwo.
-Czyli pozostaje nam mieć nadzieję, że nie wyruszą poza swoje terytorium, by nas powitać - ni to stwierdził, ni to zapytał Kal.
- Dokładnie. Trzymałabym się nadziei. I wart. - potwierdził Kornik skinieniem głowy.

- Nie wiem, jak wam, ale mnie nagle odechciało się spać - czarodziejka z niepokojem co chwila zerkała w stronę drzew.
- Powinnam dać radę rozstawić wokół magiczny alarm, ale nie wiem, na jak długo wystarczy. Kilka godzin, co najwyżej.
-A jakieś jedzenie, woda? - spytał Kornelii. Może jednak jakieś dobre wiadomości się przydarzą?
Isha zdecydowanie pokręciła przecząco głową, jednocześnie przeżuwając już twardy kawałek mięsa ze sporą wprawą.
- Za krótko tam byłyśmy, z czegoś do jedzenia można spróbować roślin, kory oraz robactwa, tego powinno być sporo. Z głodu nie umrzemy. By znaleźć strumień trzeba szukać znacznie dłużej.
Mruk w tym czasie ukucnął przed ciemnoskórym marynarzem, przyglądając mu się uważnie. Przechylił nawet głowę, zaglądając mu w oczy. A potem zupełnie niespodziewanie uderzył go na odlew otwartą dłonią.
- Przestań beczeć i zacznij mówić po ludzku! Nikt cię tu nie będzie zżerał.
W ostatniej chwili powstrzymał się przed dodaniem jeszcze “przynajmniej nie dopóki mają jeszcze suszone mięso”.
Marynarz, poczuwszy uderzenie, faktycznie ocknął się nieco, co wcale nie przegnało strachu z jego oczu.
- Wyspy Śmierci! Nie opisane na żadnych mapach, mieliśmy je opłynąć z daleka... ale sztorm, sztorm je na nas wrzucił! To muszą być one, wyspy, z których nikt nigdy nie wrócił! Pożrą nasze dusze...
Znów zaczął się kiwać w przód i w tył.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-05-2012, 21:40   #14
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
-Jesteś pewna, że chcesz jeść mięso z piachem i w polewie słonej wody? - Kal zapytał Ishę. Tak jak się spodziewał, kwestia prowiantu na razie była nie rozwiązana.
Kornelia przeniosła lekko zdziwiona spojrzenie na Kala.
- Wiesz, zawsze sam możesz czegoś poszukać. Nie wątpię, że okażesz w tym zakresie swe kompetencje i skołujesz nam kurczaczki na obiad i trochę wina. Póki jednak tego nie uczynisz ja bym się cieszyła na mięso z piachem. I nie obrażała osoby, która najwyraźniej jako jedna z nielicznych tutaj zgromadzonych zna się na tym co w okolicy zjeść możemy, a co nie.
-Kurczaki i wino mogą być problemem, ale mogę zaoferować słodką wodę i czyste mięso - odpowiedział z uśmiechem Kalayaan. -Co panie i panowie na to?
- Mi burczy w brzuchu od ładnych paru godzin - rudowłosa ciągle patrzyła z powątpiewaniem - Pokaż więc co tam masz. I ile tego masz.

-Ja? Nic. Ale to, co już mamy, mogę odpowiednio przygotować do konsumpcji. Wystarczy, że zbierzemy wyratowane z wraku mięso przy tych tych wszystkich połamanych beczkach, które zbierałem - mężczyzna z bliznami wskazał palcem stertę napełnionego słoną wodą drewna. Sprawiał wrażenie, że wie co mówi, ale kto powiedział, że po prostu coś mu się we łbie nie poprzestawiało po katastrofie?
- Zdaje mi się, że będziesz potrzebował do tego światła - Sil rzuciła do Kala dobrotliwie. Noc była w końcu taka ciemna, że z dala od ogniska ledwo było widać koniec własnej dłoni. - Mogę z tym nieco pomóc, ale będziemy musieli się pospieszyć, bo czar nie wytrzyma długo.
- Hmm
- Kornelia przez krótką chwile smakowała wodę, którą wskazał mężczyzna - Słona. To znaczy, że albo oszalałeś albo chcesz wzbudzić ogólny podziw wyskakując znienacka ze sztuczką magiczną. Albo znasz kogoś kto to może zrobić. Widziałam raz jak kapłan Tymory uczynił wodę zdatną do picia. Masz jakiś podobny plan?
-No... coś w tym stylu - Kalayaan potwierdził słowa Kornelii. -I wolałbym raczej nie korzystać ze światła. Czuję się już wystarczająco odsłonięty na plaży, kiedy między drzewami ktoś się czai. To jak? Zaufacie mi na tyle, bym mógł zebrać wszystko w jednym miejscu?

- Najpierw z krzykami naszego dzielnego obrońcy, a potem z ogniem myślę, że w kwestii ostrożności już za późno by dmuchać na zimne. Zresztą sądząc po zwiadzie, póki nie pójdziemy poza oznaczony teren, plaża powinna być w miarę bezpieczna - Sil na głos zastanowiła się nad obawami Kala.
- A do jedzenia, mnie magia nie przeraża. Tylko dlaczego nie mogłeś powiedzieć nam tego wcześniej? - wbrew pozorom, w jej głosie nie było gniewu. Wręcz przeciwnie, czarodziejka cały czas lekko się uśmiechała.
Mruk przez dłuższą chwilę tylko słuchał, żując to twarde, podeszwowate i niesmaczne mięso. I żuł coraz wolniej, wraz z wyklarowywaniem się planu tego pana z blizną.
- Faktycznie chcesz się popisać. Lepiej byś miał także sztuczki na tych co te czaszki w dżungli pozatykali. Wiesz jakie to cholerstwo jest niedobre? Z drugiej strony i tak nie wiem co chcesz zrobić, więc swojego kawałka już nie oddam.
Znów wrócił do żucia.

- Myślę jednak, że mamy inne problemy niż brak jedzenia. Bez niego można długo żyć, z dzidą w brzuchu znacznie krócej.
-Nie wyrywałem się z tym do przodu, bo... - Kal urwał na chwilę, jakby się zastanawiając. -Cóż, to nie moje jedzenie, nie chciałem się więc nim rządzić - odparł prosto.
Kalayaan zebrał kawałki mięsa do których nikt nie rościł pretensji ani sprzeciwów i zaniósł je do swoich prowizorycznych zbiorników. Rozłożył je na kawałku drewna, by się w piachu nie walały, po czym rozpostarł nad zebranym prowiantem dłonie i zaczął cicho i powoli wypowiadać dziwne słowa:
-Diyosa pagpalain ito ng tubig at pagkain. - Możliwości były dwie. Albo coś bez sensu bełkotał, albo rzucał czar. Obie opcje dziwne, bo w czasie rejsu nie robił ani jednego, ani drugiego.
Niemniej przedstawienie trwało krótko, bo po chwili mężczyzna opuścił swobodnie ręce i zachęcająco zaproponował:
-Proszę się częstować.
- Z przyjemnością. - Ivor wziął mały kawałek mięsa (w końcu miało go starczyć dla kilku osób), nadział go na dłuższą gałązkę i odrobinę podpiekł na ogniu, cały czas uważając, by przypadkiem jego ‘kolacja’ nie wylądowała w ognisku.
Co prawda ze słów marynarza wynikało, że śmierć głodowa im nie grozi, ale z pustym żołądkiem gorzej się myślało i walczyło.
- Jak ci na imię, żeglarzu? - spytał, zwracając się do marynarza.
Mruk pokroił już swój kawałek mięsa na drobne kawałki, które przeżuwał. Rzucił sztylet Ivorowi, wskazując na jego podpiekane mięso.
- Chcesz by było jeszcze twardsze i suchsze? Przecież to już jest podeszwa.
Wydawał się bardzo zdziwiony preferencjami kapłana. Wyspy Śmierci, cóż za sugestywna nazwa. Bajania cholernych marynarzy.
- Miło, ze czaromioty mogą się do czegoś przydać, zawsze wiedziałem, ze mają sporo możliwości. Czysta woda się przyda. Marynarza nie słuchałbym jednakże tak uważnie. Opowieści, które obrosły paskudnymi legendami tylko wzbudzają strach. Powinniśmy tej nocy trzymać podwójną wartę - jedna osoba tu, utrzymująca mały ogień, druga przy dżungli. A gdy nadejdzie świt to sami sprawdzimy co kryje się dalej, nie mamy cholernego wyjścia. Może tubylcy uznają nas za jakichś odnalezionych bogów? - wyszczerzył się w niewielkiej próbie żartu. - A może uda się ich ominąć poruszając się plażą, tuż przy granicy drzew. Mamy tropicielki, a to już jest coś. Mamy czarocziotów i przynajmniej jednego kapłana. No i paladyna. Ja w razie czego mogę gadać. Jedno tylko bym chciał wiedzieć. Czy w razie czego lepiej walczyć do końca, czy może się poddać? Jeśli faktycznie to jacyś ludożercy to głupio byłoby spróbować rokowań.
- Nie przypiekam, tylko podgrzewam nieco - odparł Ivor. - Wbrew pozorom jest bardziej strawne. Szkoda, że kociołka nie mamy, zupę by się zrobiło. Albo chociaż hełmu - dorzucił, niby przypadkiem spoglądając w stronę paladyna. - Też by się nadał.
Nałożył mięso na miseczkę, pokroił i oddał Mrukowi sztylet.
 
Nadiana jest offline  
Stary 11-05-2012, 21:49   #15
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Marynarz ponownie zamknął się w sobie, szepcząc modlitwy w obcym dla nich języku. Niewiele było z niego pożytku. Isha skończyła swój kawałek mięsa. Tego, co udało się uratować z wraku zostało już im tylko na jeden porządny posiłek. Kobieta nie wyglądała na przejętą tym wszystkim.
- Jeśli to wyspa, to trzeba zdobyć czółna lub łodzie, bo nie wierzę, ze mogą mieć coś większego. Nie widzę potrzeby rozmawiania - wyszczerzyła swoje białe zęby, spośród których wyróżniały się wyraźnie ostre kły, wydawałoby się, ze nieco dłuższe od kłów zwykłego człowieka. - Jedzenie to najmniejszy problem.
Do ogniska podszedł wreszcie także Alex, najbardziej tajemniczy z nich wszystkich. Przykucnął patrząc na nich spod kaptura.
- Nie potrzebuję odpoczynku. Mogę spróbować się do nich zakraść.
Jego głos był cichy i zachrypnięty, jakby mężczyzna miał problem z gardłem.
Kal wziął dla siebie jeden z bukłaków i napełnił go wodą. Zaraz zresztą sporą jego część opróżnił, żeby ugasić swoje pragnienie. Głód mniej mu doskwierał, ale własne doświadczenie kazało mu jeść, kiedy nadarzała się okazja. No i wypadało dać reszcie do zrozumienia, że wierzy w swoje zdolności na tyle, by samemu doświadczyć ich skutków. Zaproponował też jedzenie i wodę Rae, dziewczyna bowiem sprawiała wrażenie zupełnie niezaradnej.
-To żadne frykasy, ale na razie niczego lepszego nie mamy – usprawiedliwił się zawczasu, spodziewając się jakiejś kapryśnej reakcji. Słuchał też jednym uchem toczącej się w międzyczasie dyskusji.
Po tym, jak Alex się wreszcie odezwał, prawie od razu przewierciły go na wylot oczy Mruka. Zwłaszcza, że jego propozycja miała przecież dwa końce - nic o nim nie wiedzieli. Ale do odważnych świat należy.
- Dasz radę, Alex? Jeśli tak to idź, ale lepiej byś się niczego nie dowiedział, niż żeby cię złapali. Chyba, że ktoś się sprzeciwia.
Popatrzył po innych, w końcu nikt tu nikomu, przynajmniej na razie, rozkazów wydawać nie mógł. Alex równie dobrze mógł pójść sam i bez pytania.
- Ja jestem przeciwny, Aleksie - powiedział Ivor. - To błąd, przynajmniej według mnie. Skoro nie życzą sobie naszej wizyty, to po co ich prowokować. A nuż zajmują się tylko tymi, co granice przekroczą? Czy ktoś z was sądzi, że nie wiedzą o naszym tu pobycie? Ten dym było widać na kilometry. Osobiście bym wolał pozostać przy pomyśle Kornik i Mruka, dotyczącym wart.

- Problem tylko taki, - Mruk mówił cicho, zupełnie nie dążącym do sporu głosem - że i tak niewątpliwie musimy iść do nich, a przynajmniej bardzo w ich kierunku. Podobno zwiad to podstawa każdych działań... wojennych.
- Możemy iść ładny kawałek plażą. Tam ich oznaczenia, granice, czy jak nazwać te czaszki, nie sięgają. Przynajmniej na razie. No a zwiad będzie wypowiedzeniem wojny - odparł Ivor. - Ale może posłuchamy innych?
Kal w zaistniałej sytuacji czuł się jak ryba na drzewie, w związku z czym zachowywał stosowne milczenie, pole do dyskusji pozostawiają komuś, kto miał odpowiednie doświadczenie, albo chociaż dobre pomysły.
Kornelia milczała dotąd pożywiając się w skupieniu. Teraz jednak stlumiła pierwszy głód i mogła pomyśleć.
- Zwiad teraz to głupota, chyba, że ktoś zna teren. Ciemno jak oko wykol, zanim dzicy dopadną zrobią to zwierzęta bądź ukształtowanie terenu. Zwłaszcza, że na pewno słyszeli już wszystko co mieli słyszeć - zerknęła na Luntka, który właśnie darł się radośnie do fal - Proponuje warty i rano pójście razem. Albo nad ranem, ze świtaniem. Tutaj zdaje się dzień wstaje wcześnie, w sercu nocy pewnie jeszcze. Mogę wziąć warte w środku, ponoć magicy muszą odpoczywać wiele godzin pod rząd, by im się głowy nie zmęczyły. Jak dla mnie zawsze było to bajanie mojego leniwego brata, ale jak tam chcecie.
Mruk tylko skinął głową, podnosząc się.
- No to ustalone. Moja warta z Kornik, Alex lepiej faktycznie zostań. Chyba, że wzrok masz jak sowa i dobrze to ukrywasz. Ja idę się przespać.
-Mogę wziąć wartę przed świtem. I tak zawsze wcześnie wstaję - zaoferował Kal. -Poza tym, jeśli ktoś umie łazić po drzewach - spojrzał tutaj na czarnoskórego, który jako majtek powinien się umieć dobrze wspinać - to może rano z wysokości mógłby coś wypatrzeć? Choćby punkty orientacyjne.
- Ja mogę. Jestem w tym niezła. Wspinaczka, dostrzeganie dziwnych rzeczy z wysokości, pełna obsługa. A teraz także idę spać.
Kornik ziewnęła szeroko i cieplej owinęła się podartymi resztkami ubrania, przynajmniej na tyle na ile było to możliwe. Na szczęscie Momo był cieplutki i miał miękkie futro. Dziewczyna błyskawicznie zasnęła przytulając się do psa.

- W takim razie obudzę cię, Mruku, i Kornik - powiedział Ivor - gdy tylko minie moja warta. Kto zostaje ze mną? Sil, bierzesz wartę pierwszą czy ostatnią? I kogo z was ma obudzić Mruk?
- Mogę wziąć pierwszą - choć fizycznie była zmęczona, czarodziejka miała wrażenie, że poczuje się znacznie bezpieczniej jeśli zachowa przytomność jeszcze przez jakiś czas. Sen powinien przyjść o wiele szybciej ze świadomością, że ta ciemna i złowieszcza noc pozwoliła go jej spokojnie doczekać.
- Ale możesz zostawić ten sztylet na wierzchu - rzuciła do Mruka. Jej uśmiech zbladł już nieco, pewnie ze zmęczenia, ale jej oczy wciąż świeciły z życiem. - Wolałabym nie musieć go używać, ale z dzikimi plemionami nigdy nie wiadomo.
- W takim razie obudzę cię, Mruku, i Kornik - powiedział Ivor - gdy tylko minie moja warta. Kto zostaje ze mną? Sil, bierzesz wartę pierwszą czy ostatnią? I kogo z was ma obudzić Mruk?
- Mogę wziąć pierwszą - choć fizycznie była zmęczona, czarodziejka miała wrażenie, że poczuje się znacznie bezpieczniej jeśli zachowa przytomność jeszcze przez jakiś czas. Sen powinien przyjść o wiele szybciej ze świadomością, że ta ciemna i złowieszcza noc pozwoliła go jej spokojnie doczekać.
- Ale możesz zostawić ten sztylet na wierzchu - rzuciła do Mruka. Jej uśmiech zbladł już nieco, pewnie ze zmęczenia, ale jej oczy wciąż świeciły z życiem. - Wolałabym nie musieć go używać, ale z dzikimi plemionami nigdy nie wiadomo.

Tymczasem, paladyn pędził przed siebie, dziko rozbryzgując wodę, święcie przekonany, iż podąża za nim większość natchnionych jego przemową rozbitków. I pędziłby tak pewnie jeszcze parę dobrych chwil, gdyby w pewnym momencie nie pojął, że jest za nim dziwnie cicho.
- Boją się wody, czy jak? - stanął skonsternowany.
Wszystko wskazywało na to, że jednak nie mieli zamiaru współpracować. Tego się nie spodziewał. Tyknął się w brodę, próbując przeanalizować zjawisko. Gdyby nie był dobrze wychowany, to pomyślałby, że ma do czynienia z tchórzami. W końcu wzruszył ramionami i postanowił, że poszuka przynajmniej wystarczająco dużego drewnianego fragmentu, by mógł służyć jako jednorazowa tarcza. Może chociaż przechwyci pierwszy wycelowany w niego z zarośli pocisk.
Ivor, który na chwilę oderwał się od swojej pracy, spojrzał w stronę wody, gdzie Luntucjusz wyczyniał jakieś dzikie harce.
- To jakiś rytuał paladynów Tyra? Takie biegi? Tylko czemu się już zatrzymał? Powinien pobiec jeszcze dalej. Woda nie sięga mu jeszcze nawet do szyi - powiedział do Sil. - Im dalej, tym trudniej. Chyba się nie zmęczył.
- Nawet najdzielniejsi rycerze powinni umieć pochylić czoła przed żywiołem - odpowiedziała czarodziejka enigmatycznie, patrząc z niepokojem w stronę brodzącego w wodzie paladyna. Nie wątpiła w jego dzielność i odwagę, za to miała pewne wątpliwości względem jego zdrowego rozsądku. W nocy, po ciemku, łatwo mógł przegapić fragmenty wyrzuconych z wraku szczątek, potknąć się i zaryć twarzą w piach pod wodę. A potem pół nocy będzie narzekał, że znowu musi umyć włosy...
- Luntucjuszu - wstała i podeszła kilka kroków w jego kierunku, zatrzymując się przed linią wody - powinieneś spocząć. Dzisiejsze wydarzenia wszystkich nas zmęczyły, a choć jestem pewna, że nie poddajesz się zmęczeniu z łatwością, poczułabym się znacznie bezpieczniej wiedząc, że będziesz jutro w pełni sił. Potrzebujemy cię w pełni zdrowia i gotowości, byś bronił nas przed niebezpieczeństwami.
Uśmiechnęła się do niego w ciemnościach.
Ivor uśmiechnął się pod nosem, pełen podziwu dla umiejętności dyplomatycznych Sil. Ciekaw był, czy miała to wrodzone, czy też nabyła tej umiejętności podczas długich lat szkoleń. Odwrócił wzrok o tamtej pary i spojrzał w stronę ściany lasu. Przynajmniej teoretycznie ważniejsze było sprawdzanie, czy tubylcy nie czają się w krzakach, niż obserwowanie najzgrabniejszej nawet magiczki czy zwariowanego na swym punkcie paladyna. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że ludożercy, łowcy głów czy kto to tu mieszkał mogli się na plaży wcale nie pokazać (i nie miałby nic przeciwko temu), ale wolał nie być tym, który by przegapił ich pojawienie się.
Dorzucił do ognia kolejny kawałek drewna.
Paladyn przytaknął. Zrezygnował z dalszego przeczesywania niemal czarnej, nieprzejrzystej o tej porze wody.
- Zapewne masz racje, milady - przyznał z rezygnacją, gramoląc się z sięgającego mu ud żywiołu. - Obawiam się, że pozostało mi tylko pogodzenie się z nieprzychylnym losem. Obyśmy tylko nie przypłacili tego wahania naszymi żywotami...
Otrzepał się z wody, a potem padł na kolana w piasek. Już po chwili z jego ust popłynęła litania skierowana ku jego wojowniczemu patronowi - Tyrowi. Co ciekawsi i obdarzeni lepszym słuchem byli w stanie wychwycić z niej słowa pełne żalu i sporo ogólnie pojętego zrzędzenia.
Ton dobiegających od strony wody dźwięków zmienił się. Ivor na moment spojrzał w tamtą stronę. Luntucjusz klęczał. Jednak nie było to wyrażenie hołdu dla urody Sil, tylko - sądząc z postawy - modlitwa.
Jak to jest, zastanowił się na moment Ivor. Jedni oddają cześć bogu klęcząc, inni stojąc, a jeszcze inni czynią to wychylając litry wina i śpiewając zgoła nie religijne pieśni. Pokręcił głową, a potem, nic nie mówiąc, wrócił do swoich zajęć.
Sil zapewniła paladynowi ciszę podczas modlitwy. Przez chwilę tylko patrzyła na niego, rada, że wyszedł z wody i zaprzestał dalszych poszukiwań. Splotła ręce na przedzie, broniąc się przed chłodem dochodzącym znad morza, a potem zapatrzyła w tą daleką ciemność, która wyrzuciła ich na brzeg. Zabawne, jak to właśnie ta dzika i nieprzepastna woda miała poprowadzić ich ku lepszemu. Zamiast bezpiecznego portu po drugiej stronie Chessenty, zawiodła ich niemal wprost w objęcia dzikusów. Bogowie mieli ciekawy sposób interpretowania próśb.
Po dłuższej chwili czarodziejka wróciła do ognia. I tym razem zapatrzyła się w drugą stronę, na prawie niewidoczną w mroku linię drzew. Tęsknota za małym woreczkiem pełnym dziwnych skarbów nagle zalała ją ze zdwojoną siłą.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 12-05-2012 o 13:06.
Zapatashura jest offline  
Stary 12-05-2012, 20:45   #16
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Bębny wybijały równy rytm przez około godzinę, przebijając się przez szum fal. Ziemia drżała, a mrok nie ustępował ani na chwilę, uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek. Wystawili podwójne warty, co miało zapewnić im pozorne chociaż bezpieczeństwo, ale ci, którzy akurat pełnili straż mieli świadomość tego, że każdy tubylec mógłby zaatakować ich bez większych przeszkód, uzyskując pełne zaskoczenie. Szum fal zagłuszał, wiatr poruszał roślinami, a obce odgłosy z dżungli dopełniały reszty, wyłączając niemalże zmysł słuchu. Gwiazdy i księżyc pojawiały się tylko na krótkie chwile, więc również oczy nie miały większego znaczenia, dostrzegały przecież tylko niewielki, utrzymywany przez cały czas płomień ogniska. Nic się jednak nie działo, a gdy w końcu umilkły także bębnów, to otaczający ich zewsząd szum mógł być nawet odprężający, tyle, że nie dla wszystkich. Ciemnoskóry marynarz jeszcze długo siedział w tej samej pozycji, zanim nie zmógł go sen. A nawet wtedy drgał niespokojnie i wiercił się na zimnym piasku.
Noc nie była ciepła, a ich ubrania były porwane i wciąż częściowo przynajmniej mokre. Gdyby nie ogień, mogłoby być jeszcze gorzej - niestety on sprawił, że byli pewni jednego: tubylcy musieli już doskonale zdawać sobie sprawę z ich obecności.
Mimo to nikt nie zaatakował ich nocą i w końcu przyszedł świt, ledwo widoczny przez wciąż nisko wiszące, deszczowe chmury. Zmusili swoje skostaniałe ciała do ruchu, pożywiając się niewielką częścią tego jedzenia, które im zostało. Musieli ruszać, tak jak ustalili to jeszcze poprzedniego wieczora. Drzewa przy plaży nie były na tyle wysokie, aby nawet zwinna Kornik mogła wejść na jakiś wierzchołek i dojrzeć coś więcej, niż widzieli obecnie.

Plaża wydawała się nie zmieniać, lekko tylko zakręcając i zmieniając szerokość. Piasek czasem przechodził w żwir, a żwir w kamienie, które pokrywały całą jej długość, aż do krzaków tworzących naturalną osłonę przed morzem dla znajdującej się niewiele dalej dżungli. Kilka razy napotkali niewielkie klify i przeszli pod nimi, brodząc do kolan w morskiej wodzie, kilka razy musieli lekko zagłębiać się w nieprzyjazną dżunglę. Miejsce, w którym spoczęły szczątki statku, szybko zniknęły im z oczu, a dymy w głębi lądu powoli znikały. Zamiast nich pojawił się natomiast dym czerwony, mogący oznaczać cokolwiek. Po dwóch godzinach wędrówki zaczynali się zastanawiać, czy plaża w ogóle się kończy. Było ciepło i wilgotno, deszcz jednak wciąż nie padał, pozwalając im obserwować nieco zmieniającą się pozycję ogniska tubylców. Wydawało się, że obchodzą je powoli, co potwierdziła także prowadząca całą grupę Isha.
- Być może rozpalili to nawet na środku dżungli, a my jesteśmy na wyspie. Plaża może prowadzić donikąd.
Dzięki kapłanom nie musieli martwić się o zapasy słodkiej wody, dzięki czemu nie musieli na razie także podejmować żadnych rozpaczliwych decyzji. Przynajmniej póki okrążając dżunglę w ten sposób nie dotrą ponownie do szczątków “Godności”.

***


Dwie długie łodzie, zawierające po pięciu mocno opalonych mężczyzn, zaskoczyły ich, gdy znajdowali się na wąskiej plaży, oddzielonej od dżungli wysokim klifem. Wyburzyły się zza cypla, a na wpół rozebrani tubylcy zaczęli potrząsać bronią, nagle widząc cel. W każdej łodzi dwóch z nich wiosłowało, dwóch napinało łuki, a ostatni przykładał do ust długą rurkę. Odległość była jeszcze zbyt duża, ale Isha wcale nie zamierzała się namyślać, wskazując na jedno ze stromych, ale możliwych do pokonania podejść. Walczyć z ludźmi w łodziach nie mieli jak, więc decyzja była tylko jedna. Rzucili się w tamtą stronę, z trudem wspinając się na pełen roślinności klif. Alex zamykał tę ucieczkę, ciągnąc za sobą ciemnoskórego marynarza, który przez długą chwilę tylko stał z rozdziawionymi ustami, patrząc się na zbliżających się tubylców.
A ci byli coraz bliżej, docierając w zasięg strzał i strzałek. Zaczęli ich też ostrzeliwać, wykrzykując zupełnie niezrozumiałe słowa, ale pociski z łuków trafiały daleko, odbijając się od skał. Zupełnie inaczej niż strzałki, bowiem te trafiły Sil i Mruka, prawie natychmiast powodując zmęczenie i senność. Czarodziejka i czarnowłosy niemal osunęli się ze skał, na szczęście dla nich pozostali zareagowali szybko, wciągając ich do dżungli, w której ostatecznie znaleźli się wszystkich, z daleka obserwując tubylców, którzy wcale nie zamierzali wychodzić z łodzi, wpatrując się w klif i trzymając kilkanaście metrów od brzegu.

Zewsząd zaatakowała ich wilgoć i robactwo, teraz wszystkim bez wyjątku wskazując na to, z czym przyjdzie im się mierzyć. Dżungla była gęsta, pełna nieznanych im roślin, robaków i małych zwierząt, choćby takich jak zielona żmija, uciekająca teraz przed nagłym poruszeniem. Isha wyjrzała jeszcze raz, próbując lepiej się rozejrzeć.
- To wygląda tak, jakby celowo chcieli nas tu zagonić. Nie ruszyli w pościg...
Potężny ryk z głębi lądu sprawił, że wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku. Ziemia aż zadrżała, a wszelka zwierzyna nagle poruszyła, szukając kryjówek. Marynarz tylko szczękał zębami, Rae zbladła straszliwie, trzęsąc się mocno.
- To... to...
Jedyne pozytywy widzieli już tylko Mruk i Sil, których ciała wracały powoli do pełnej sprawności, choć u mężczyzny znacznie szybciej niż u czarodziejki. Najwyraźniej substancja nie była ani zabójcza, ani długotrwała. Co też wskazywało na to, że tubylcy nie chcieli ich zabić.
Czy miała zamiast nich zrobić to bestia, której ryk usłyszeli?
 
Lady jest offline  
Stary 12-05-2012, 22:56   #17
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację

Obudziły go pierwsze promienie tropikalnego słońca. Przeciągnął się boleśnie, dostrzegając, iż leży tam, gdzie poprzedniego wieczoru podjął swoją modlitwę. Najwyraźniej musiał wpaść w jakiś rodzaj natchnionego religijnego transu, tak że nawet nie zauważył, kiedy gorące wyznanie wiary pobawiło go przytomności. Czasem jego bezgraniczne oddanie Tyrowi zadziwiało nawet jego samego. Ziewnął, rozglądając się wokół siebie. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze żył. Była to niewątpliwie pozytywna wiadomość i to nie tylko dla niego. Mocno wierzył bowiem w to, iż świat bez niego stałby się dużo brzydszym miejscem.

Chwycił swój ukochany miecz, unosząc jego klingę na wysokość twarzy. Z satysfakcją zauważył, iż nawet koszmarne warunki nie były w stanie pozbawić go urody. Mrugnął, pozdrawiając przystojniaka, który spoglądał na niego z wypolerowanej stalowej powierzchni. Dzień jakby nabrał uroku, toteż dźwignął się już raźniej na nogi, rozglądając się po składanym pomału obozowisku. Zapowiadało się na słoneczną pogodę, co w sumie nie było rzeczą złą, wszak subtelna opalenizna mogła jedynie podkreślić jego drapieżną męskość. Następne paręnaście minut poświęcił na serię pokrzepiających fizycznych ćwiczeń, prężąc efektownie wytrenowane, muskularne ciało. Gdy jego jędrną skórę skropliły już krople zdrowego, męskiego potu, wskoczył do morza, rozgarniając wodę, silnymi ruchami szerokich ramion. Gdy skończył doprowadzać się do porządku, stwierdził, iż pora przejść do rzeczy najistotniejszych, znaczy się niszczenia zła w imieniu Tyra.

Słabo to jednak wyglądało, dzikusów nadal nigdzie nie było widać, a i żadne inne zagrożenie nie raczyło się pojawić w zastępstwie. Wzruszył ramionami, wykonując w porannym świetle serię ćwiczebnych ruchów mieczem. Uwielbiał hipnotyzujący śpiew pięknej, szlachetnej klingi o poranku. Następnie, gdy wszyscy inni zebrali już to, co było im potrzebne, zabrał cokolwiek, co mogło jeszcze wyglądać na przydatne, a pozostało na miejscu z powodu przeładowania reszty drużyny.

Miał dziwne uczucie, że mimo wybrania tchórzowskiej strategii ominięcia terytoriów miejscowych dzikusów, jednak tego dnia coś się jeszcze wydarzy.

***

I nie mylił się. Na Tyra! Cóż to był za podstępny atak! Iście godny najpodlejszych z niegodziwców! Osaczeni przez mobilniejszych dzikusów, w terenie utrudniającym im walkę i do tego odgrodzeni od możliwości ucieczki. Nie miał wątpliwości, iż będzie to wspaniała opowieść. Jeśli tylko przeżyją!

Za ich plecami upiornie świszczały strzały i ich mniejsze, choć niemniej groźne kuzynki, niewątpliwie zanurzone w jakiejś plugawej truciźnie! Spod ich dłoni odpadały chwytane naprędce kawałki skał, zewsząd dochodziły gorączkowe krzyki jego towarzyszy i przekleństwa w mrocznym języku ich prześladowców. Czyste piekło! Paladyn w myślach notował każdą wspaniałą emocjonująca chwilę! Już nawet widział swoją postać na wielkim batalistycznym malowidle, rozwieszanym w zamkach najprzedniejszych wielmożów. W końcu jakoś dotarli na górę, wciągając za sobą zatrutych towarzyszy. Luntucjusz spojrzał w dół na wrogów o obcych, mahoniowych skórach.


Nie wydawali się specjalnie skorzy do pościgu.
- Ha, a to tchórze! Lękają się nawet nas ścigać! - orzekł, rzucając w nich z góry kamieniem. W odpowiedzi w jego stronę natychmiast poszybowało pół tuzina pocisków, które zaledwie o parę cali minęły jego bujną czuprynę.
- Na Tyra! - pisnął blady jak ściana. - Ruszajmy lepiej dalej!


Tylko, w którym kierunku?! Rozejrzeli się z niepokojem po egzotycznej gęstwinie. Właśnie wtedy, gdy wydawało się, że nie może być już gorzej, w oddali rozbrzmiał dziki, potężny ryk.
- Oto i boska zapłata za unikanie słusznego boju! - ogłosił paladyn z satysfakcją. - Mogliśmy zaatakować szybko i zdecydowanie, na własnych zasadach, teraz przyjdzie nam zmierzyć się z morderczym postępem tych pozbawionych dusz dzikusów! - mimo wszystko nie wyglądał, jakby się tym specjalnie zatroskał. Uniósł miecz nad głowę, stając w defensywnej pozie przed niewiastami. - Szykujcie się towarzysze! Tego dnia czekają nas chwała, bądź śmierć!

Bestia zaryczała ponownie, powodując, iż dżungla wokół nich zamarła. Tylko jak mieli się bronić, skoro w tej gęstwinie wroga dało dostrzec się dopiero, gdy podejdzie na wyciągnięcie ręki?!


Paladyn uchwycił błyszczący miecz w obie ręce, unosząc go pionowo na wysokość swojej głowy. Srebrzyste refleksy zatańczyły na jego twarzy.
- Tyrze, Srogi Panie Praworządnych Zastępów, Obrońco Prawdy, Pogromco Mroku, ukaż mi mego wroga, bym stanąć mógł z nim do boju! - niemal wykrzyczał, rozpalony ferworem słusznej walki. Poczuł boską moc spływającą na jego skroplone potem, naprężone w oczekiwaniu ciało. - Jeśli serce bestii przeżarte jest złem, to wykryję ją, nim zdoła się do nas zakraść! - oznajmił donośnym głosem.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 13-05-2012 o 01:22. Powód: Znacznie zwiększono poziom zajefajności i efekciarstwa.
Tadeus jest offline  
Stary 13-05-2012, 14:09   #18
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Kal długo nie mógł zasnąć i nawet nie rozchodziło się tutaj o bębny. Te uderzały miarowo, a ucho potrafiło zaskakująco dobrze przyzwyczajać się do regularnych dźwięków. To natłok myśli skutecznie odganiał sen. Prawie umarł! Świadomość tego faktu była tym ostrzejsza, im dłużej się nad nią zastanawiał. Owszem, śmierć jest naturalną koleją rzeczy, ale Kalayaan zawsze uważał, że nastąpi w jakiejś logicznej konsekwencji... czegoś. Dzisiejsze doświadczenia skłaniały jednak do opinii, że śmierć jest wyłącznie konsekwencją przypadku. Owszem, nad morskimi burzami władała Sucza Królowa, ale po pierwsze Kal wątpił, by siedziała całymi dniami w swej boskiej domenie i decydowała, że na tym morzu będzie wichura, a na tym ulewa, a po drugie nawet jeżeli bogowie mieli wpływ na wszystko co działo się w Faerunie, to przecież wszystkie ich interwencje nie mogły być celowe.
Kolejna paskudna sprawa, która drażniła gdy tylko się o niej pomyślało, to strata całego dobytku. Może i Kalayaan nie był bogaty, ale do ciężkiej cholery- sakiewka ciążyła mu przyjemnie, miał kilka par ubrań na zmianę i dość ekwipunku, by móc rozbić namiot gdzie mu się spodobało. A teraz? Nie miał absolutnie niczego. A to z kolei przywoływało na myśl dawne wspomnienia, których naprawdę, ale to naprawdę nie lubił...


Na szczęście sen w końcu go zmorzył, a opuścił jeszcze przed świtem. Nawet nie trzeba było go budzić na zmianę warty. Organizm był nawykły do bardzo wczesnego wstawania. Przynajmniej tego nie odebrała mu katastrofa statku. Ani tej szczypty radości, którą odczuwał za każdym razem gdy widział wstające słońce.


Pierwsze leniwe promyki gładziły jego twarz, a wiatr czule przeczesywał jego włosy. Dla Kala były to bardzo intymne chwile, których nie mogło zepsuć poranne krzątanie się jego towarzyszy.

Swoją drogą ciekawe, co wykiełkuje z ich wspólnej znajomości? Przyjaźń, niechęć, zawiść? Na razie wszystko szło dobrze, ale co się stanie, gdy euforię po oszukaniu śmierci wyprze świadomość marnej sytuacji? Każdy będzie się troszczył o siebie, czy będą się wzajemnie wspierać? Tylko czas pokaże.
Nie mam pojęcia, czy to, że jeszcze żyję zawdzięczam Tobie, czy też nawet nie wiesz, co się ze mną stało” - prowadził w myślach jednostronny dialog. -”Ale cieszę się, że jeszcze jeden dzień mogę czuć wiatr we włosach i nowy grunt pod stopami. I mam nadzieję, że to nie jest ostatnie miejsce mojej podróży.

Na rozpoznanie wyspy nie wziął praktycznie niczego, bo i tak niczego nie było. Bukłak, worek w który dałoby się coś zapakować, gdyby się pod rękę po drodze nawinęło i tyle. Mięso już praktycznie się kończyło, ale Kal wierzył, że w lesie znalazłoby się mnóstwo żywności, na przykład grzyby. Czy w takich lasach rosły grzyby? Nawet jeśli nie, to musiało rosnąć coś innego, czym dałoby się napełnić brzuch.


Atak tubylców był... wysoce zaskakujący. Przecież mogli ich napaść w nocy. No i skąd wiedzieli, że będą tędy w ogóle iść? Natknęli się na nich przypadkiem? Czemu więc atakowali? Rudzielec mówiła, że zabijają dopiero tych, którzy wleźli za ich terytorium. A tutaj nie było żadnego oznaczenia terytorium. Czyli cała wyspa to ich terytorium? To po co były tamte kije i czaszki?
Pytania, pytania, cała seria pytań na które i tak nie dostaną odpowiedzi i tak. Ucieczka na klif była w tym momencie znacznie istotniejsza, choć jakby się ktoś zastanowił, to była spowodowana owczym pędem. Isha pobiegła pierwsza, a reszta za nią. Na myślenie przyszła pora dopiero, gdy znaleźli się poza zasięgiem zaskakująco niecelnych łuków. Kalayaan znał się na łucznictwie jak świnia na gwiazdach, ale czy solidna strzała nie powinna lepiej zmierzać do celu, niż malutkie strzałki jakie dosięgnęły Sil i Mruka? Coś było wyraźnie nie tak. I nie miał tutaj na myśli jedynie krzyków paladyna, zdradzających ich pozycję.
Nie zdążył jednak opieprzyć Luntucjusza, gdy z lasu dobiegł ryk.
-Co to do cholery było? - zapytał, choć nie liczył na żadne dobre wieści.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 13-05-2012, 14:49   #19
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Warta była nudna. Jasne, bębny zapewniały jakąś rozrywkę i kazały trzymać się w gotowości, ale szybko zamilkły. Potem szum morza przykrył wszystko wprawiając Kornelię w duży dyskomfort. Postanowiła go rozchodzić, ot tak dla rozrywki, zostawiając na posterunku Momo. Pies i tak lepszy był jako strażnik niż ona w tym momencie.

Obejście ich prowizorycznego obozu nie zajęło jej dużo czasu i szybko dostrzegła plecy Mruka. Skradając się zbliżyła się do jego ucha,
- Nie śpij, czuwaj...
Mężczyzna lekko się wzdrygnął, ale z drugiej strony nie wydawał się zaskoczony.
- Zdradzieckie miejsce. Wolę ciszę. Żadne małe dziewczynki nie zajdą mnie od tyłu, gdy wszystko słyszę.
- Sam jesteś mała dziewczynka - burknęła, ale chyba nie zbyt obrażona bo zaraz przysiadła tuż obok - I ja bym cię podeszła. W totalnej ciszy nawet.
Spojrzał na nią z błyskiem w oczach.
- Wyzwanie? Zakład. Mruk chętnie przyjmie, lubię się sprawdzać. Niewielu mnie podeszło.
Bawił się sztyletem, jakby musiał mieć jakieś zajęcie dla rąk.
- Zgoda - Kornik z zapałem splunęła na dłoń i wyciągnęła ją do mężczyzny. Zakład należało uświęcić.
Podał jej dłoń, choć zwyczaj plucia na nią wyraźnie go zaskoczył. Potem uścisnął i wrócił do swojej zabawy.
- Tubylcy są lepsi od nas. Podejrzewam, że warty są pozbawione sensu tej nocy.

Widać było, że Mruk pochodził z innych stron niż ona bo nie umiał się zachować. Zakład został jednak zawarty i Kornelia w spokoju wytarła rękę w resztkę swojego ubrania.
- Ano, dlatego zostawiłam Momo, on ma szansę chociaż wyczuć wroga jak będzie się skradał. - zamilkła na chwilę patrząc w dal - Mruk to twoje prawdziwe imię?
Skinął poważnie głową. Najwyraźniej to nie był zwykły przydomek.
- Od dziesięciu lat. Moje poprzednie zostało wymazane, gdy narodziłem się na nowo.
- Uuuhuu. Czuje epicką opowieść. Ponowne narodziny, wymazanie poprzedniej tożsamości, tajemne kulty - przysunęła się do niego bliżej z błyskiem w oku - Będą tajemne kulty, prawda?
- Kulty? Nie, brońcie bogowie! - Mruk zaśmiał się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową. - Zwyczajnie moja głowa... wyrwała się spod kontroli. Trafiłem do odpowiednich ludzi, którzy pokazali mi jak nad tym panować i przyjęli jak swojego.
- Jesteś wilkołakiem!

Zgadła z niewątpliwym triumfem w głosie.

Mężczyzna nie zaprzeczył, a ciemność nie pozwalała dokładnie przyjrzeć się wyrazowi jego twarzy. Słowa były jednakże zabarwione rozbawieniem.
- Tak i zaraz wpiję się w twoją szyję. A nie, czekaj, to wampir. W takim razie zaraz zacznę wyć do księżyca, zamienię w bestię i porwę swoją dziewicę - zatrzymał się na chwilę, przyglądając się dziewczynie. - Gorzej jak nie jesteś dziewicą, bo nie uratujesz mojego zwierzęcego ja przed popadnięciem w obłęd!
Mruk lubił mówić, to było widać.
- Nie dasz rady. Wszystkie psowate mnie słuchają - zastanowiła się przez chwilę - Dobra, nie testowałam jeszcze na wilkołaku, ale też na pewno by mnie słuchał. Tak myślę. A skąd w ogóle jesteś?
Jeżeli Mruk lubił mówić, to Kornelia z pewnością lubiła pytać.
- Wilkołaki to wilkowate, nie psowate. Jakby cię jakiś wilk teraz usłyszał to dopiero by się wkurzył - na drugie pytanie wzruszył ramionami. - Z północy. Nie pytaj skąd dokładnie, wraz z imieniem zostały wymazane także więzy krwi. Dziesięć lat temu narodziłem się na półwyspie Vast.
- Wilki to psowate -
poczuła go z dość mądrą miną - Nigdy nie byłam w Vast ani na północy. W sumie w niewielu miejscach byłam. A dokąd chciałeś dotrzeć, hm?
- Byle dalej - w ciemności błysnęły jego zęby. - Ale przynajmniej płynąłem do siebie. Co ty robiłaś na tym statku, z psem na dodatek?
Tym razem jego oczy przewierciły ją na wylot. Kornik miała wrażenie, że w oczach Mruka można zobaczyć wiele, więcej niż w oczach innych ludzi.
- Nie rozumiem dlaczego wszyscy tak się czepiają Momo na statku. Jest jakiś zakaz pływania z psami, czy jak?
Nie spuściła wzroku, a w jej oczach czaiło się coś lekko bezczelnego.
- Odwracanie kota ogonem, tak to się nazywa. Mi się kojarzy to z czymś nieodwracalnym. Żegnaj domku?
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Chwilowo Aż się wszystko uspokoi. - nie doprecyzowała co się jednak miało uspokoić - W międzyczasie się można wiele nauczyć, poznać różną florę i faunę.
Wskazała ręką w stronę dżungli. Mruk skrzywił się.
- Wystarczyła mi sugestia jedzenia robaków. Ale optymizm, to lubię! Może już jutro będziemy wieczerzać z tubylcami.
- Jako główne danie myślisz? - udała, że przez moment usilnie się nad czymś zastanawia - Eee, ze mnie nie mieliby wiele pożytku. Za mała jestem. Ty to co innego, pół wioski pewnie mogliby wykarmić.

Nachylił się lekko, a jego twarz przez chwilę faktycznie miała wilczy wyraz.
- Ty będziesz na deser. Młode, słodziutkie mięsko. Ogryzanie kosteczek to czysta przyjemność...
- Na deser to będzie Luntek. Spójrz na niego jaki ładniutki.

Rudowłosa wskazała na śpiącego nie daleko paladyna, który cicho świstał przez nos.
- On będzie dla kobiet, ty dla mężczyzn. Będą zachwyceni, wierz mi. Nawet ja czuję przyjemny zapach pobudzający podniebienie.
Mruk nie zmienił poważnego tonu, pociągając kilka razy nosem i przesuwając wzrokiem powoli po całym ciele Kornik, mimo, że w tych ciemnościach nie mógł zobaczyć wszystkiego, o ile nie miał wilczego wzroku.
- Dla mężczyzn będzie słodka Rae i Sil. Czarodziejki ponoć smakują jak kurczak.
Reakcja mężczyzny spowodowała jednak, że tropicielka także pociągnęła nosem.
- A ja pachnę tylko mokrą psiną. Jeżeli ten zapach pobudza twoje podniebienie to ostrzegam, trzymaj się z dala od Momo.
- Obawiam się, że za dużo sierści. Włosy wchodzące w zęby to paskudna sprawa.
Wyprostował się, jego twarz ponownie wyglądała normalnie.
- Jesteś tropicielką, prawda? Warto znać zalety każdego. Czego spodziewałabyś się po mnie? Bo jeśli chodzi o zasłanianie ciałem, musisz zwrócić się do paladyna.
Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie zabawnie przekrzywiając głowę.
- Nie preferujesz walki bronią, którą znaleźliśmy. Uważasz, ze nie dam rady cię podejść i twoje poprzednie życie zostało wymazane. To nie brzmi jak ktoś kto uczciwie zarabia na chleb. Jesteś złodziejem?
Pytanie zostało zadane lekkim, niefrasobliwym tonem, jakby pytała czy aby przypadkiem nie jest piekarzem. Zaśmiał się cicho.
- Z moją wielkością? Kradzież kieszonkowa poprzez pobicie, co najwyżej - jego oczy znów błysnęły. - Z bronią masz rację, sztylet oddam Alexowi. Być może umie się nim posługiwać. A może tobie? Krótszy i inaczej wyważony niż drugi krótki miecz, ale zawsze coś. Mylisz się także odnośnie nieuczciwego zarabiania na życie.
- Daj jemu. Ja już mam kawałek stali, to sobie poradzę. Przynajmniej z niewielką liczbą wrogów. Skoro nie jesteś złodziejem to może... - znów milczała chwilę, ale nagle oczy jej rozbłysły - Brat mi kiedyś opowiadał o ludziach umiejących przepołowić dłonią kilka desek na raz. Mnisi z różnych zakonów. Jesteś mnichem?
Wybałuszył oczy, ale potem pokiwał głową w aprobacie na jej tok myślenia.
- Rozumowanie dobre, ale moje dłonie strasznie by ucierpiały. Czy ja na prawdę wyglądam na mnicha?
- Nigdy żadnego nie widziałam - rozłożyła bezradnie ręce.
- Oni ponoć są spokojni i cisi, nigdy nie zakładają zbroi i lubią medytować - pokręcił głową z niedowierzaniem - i żyją w czystości. Prawdziwy koszmar. No dobra, niech ci wystarczy, że umiem walczyć, choć nie w pierwszej linii. W armii niewątpliwie miałbym funkcję zwiadowcy.
- Łucznik -
wycelowała w niego palcem. Najwyraźniej to co jej powiedział nie wystarczyło.
Westchnął, wywracając oczami.
- Zwiadowca. Znasz takie lasy jak ten?
- Zwiadowca walczący przy pomocy łuku.
- uśmiechnęła się z zadowoleniem, ale zaraz spoważniała - Nie znam. Mój nauczyciel mi tylko opowiadał, ale nigdy w takim nie byłam. Ponoć można w nich spotkać masę dziwnych, dzikich zwierząt. Jak na przykład słonie: wielkie, szare, z olbrzymimi uszami i dłuuuugim nosem. Chciałabym kiedyś na takim się przejechać...
- Dziecięce marzenia -
Mruk był już poważny. - Ja także nie byłem nigdy w takim miejscu. To niedobrze, bo podejrzewam, że będziemy musieli zagłębić się pomiędzy te drzewa, prędzej czy później.
- Pewnie tak, ale ja staram się nie martwić na zapas. Niewiele to nam pomoże w tej chwili. Chociaż... bardziej niż obca roślinność martwi mnie to, że możemy być na wyspie. Wtedy dupa blada.

- Tubylcy również jakoś tu przybyli. Palladyn poprowadzi szarżę na ich łodzie i odpłyniemy stąd ku zachodzącemu słońcu - Mruk westchnął. - Czas bym rozprostował kości. Miej oczy otwarte Kornik, postaram się być tuż za twoimi plecami, gdyby coś było nie tak. Osobno nikt nie da rady.
Jego ostatnie słowa zawierały jakąś dziwną, nieodgadnioną nutę melancholii lub czegoś znacznie mroczniejszego. Wstał, rozciągając stawy.
Skinęła mu głową i odprowadziła wzrokiem. Niektórzy ludzie stanowczo zbyt się przejmowali.

***

Poranek przyszedł stanowczo za szybko, ale Kornelia raźno się pozbierała. Nie zamierzała zabrać ze sobą wiele, w końcu i tak pewnie będzie szła na szpicy i musiała pozostać czujna i zwinna. Praktycznie wzięła tylko krótki miecz i jeden z bukłaków z wodą, które jednak odłożyła na czas wdrapywania się na drzewo.
- Widzę... wiedzę.. drzewa! - zakomunikowała tym czekającym na dole - Jeszcze więcej drzew!
Czując, że wiele więcej nie zdoła się wspiąć zjechała na dół.
- Niestety, jakieś wzgórze by się nadało. Stąd za wiele nie wypatrzymy.
Jasnym było, że trzeba iść w ciemno.

***

- Oni nas nie atakowali - wydyszała Kornelia z rękami opartymi o kolana, kiedy już udało im się umknąć spod gradu strzał - Oni nas tu zapędzili. Może myślą, że jak to coś nas zje to da spokój im. Potwór z wyspy czy inna cholera, której oddają cześć.

Zmęczyła się, nie tyle samym biegiem ile ciągnięciem lekko nieprzytomnej czarodziejki. Na szczęście, któryś z mężczyzn jej pomógł, nie zdążyła nawet zauważyć który. Zbyt skupiła się na ryku, który przyprawił ją o dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
- Ja... Proponuje to ominąć, to pewnie zagrożony gatunek, nie godzi się go pozbawiać życia - zerknęła szybko na paladyna - Może udałoby się nam dojść do tego ogniska z czerwonym ogniem?

Odruchowo pogłaskała Momo, który przestraszony przylgnął do jej boku.
 
Nadiana jest offline  
Stary 13-05-2012, 15:09   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tak jak mówiły nakazy i wieloletnia tradycja Ivor usiadł rankiem na plaży, by w promieniach wschodzącego słońca oddać cześć Gondowi i poprosić go o nowe czary. Gdy skończył modły nie wstawał jeszcze, chcąc chwilkę poświęcić na przemyślenie paru spraw, w tym jedna, najważniejsza - co robić dalej.
Problem polegał na tym, że nie miał pojęcia, gdzie mogli się znajdować. Wyspy Śmierci mogły się znajdować wszędzie, w dowolnym miejscu Morza Spadających Gwiazd. Nie był marynarzem ni znawcą mórz. Znał się na mapach na tyle, na ile znać się mógł średnio się do nauki przykładający syn kupca. Według niego najbardziej prawdopodobne było to, iż dotarli na jedną z setek wysp leżących na południowy zachód od Altumbel. Nawet jeśli - i tak nie miało to żadnego wpływu na ich aktualne położenie.

Przeciągnął się kilka razy, by do końca rozruszać zdrętwiałe po nocy kości, a potem wrócił do ogniska. Spakował do worka swój mizerny dobytek, odciął kawał jedwabiu ze znalezionej przez Alexa beli i również go wrzucił do worka. Jeszcze schować odrobinę przypadającego na niego mięsa, napić się do syta i był gotów do drogi.

Popierając się gizarmą wędrował wraz z innymi szeroką plażą, od czau do czasu spoglądając na ciągnący się po jednej stronie pas dżungli, potem przenosząc wzrok na morze.
Czujność nie zdała się na nic. Zresztą - i tak niewiele mógł poradzić na łuki w rękach dzikusów.
- Do góry!
Nie wiedział nawet, z czyich ust padła propozycja wejścia na stromy klif. Na tyle rozsądna, że nie można było z niej nie skorzystać. I, prawdę mówiąc, jedyna chyba, z jakiej mogli skorzystać. Pozostanie na plaży lub rzucenie się wpław przeciwko uzbrojonym tubylcom było bardzo, bardzo mało rozsądne. Na razie ciemnoskórzy strzelcy chybiali, ale trudno było sądzić, że było to spowodowane kołysaniem łodzi lub brakiem umiejętności strzeleckich.
Co prawda wysłał dwa pociski w stronę tamtych... Nie dość, że nie trafił, to jeszcze stał się obiektem większego zainteresowania ze strony łuczników, a strzały, poprzednio padające dziwnie daleko, tym razem trafiły w skałę zdecydowanie zbyt blisko niego.
Zatrzymał się i zabrał szybko jedną ze strzał. Ledwo to zrobił w trzymany na ramieniu worek trafiła strzałka z dmuchawki. Dzięki temu nie podzielił losu Sil, która trafiona inną strzałką zaczęła się zsuwać w dół. Dobrze, że nie zaliczała się do wagi ciężkiej, bo inaczej razem z pomagającą im Kornik wylądowaliby w tempie przyspieszonym na piasku u stóp klifu.

Mógłby się założyć, że Isha miała rację. Zagoniono ich tutaj jak stado owieczek. Na żer tego czegoś, co odezwało się gdzieś w dżungli? Spojrzał na twarze swoich towarzyszy. Nie wyglądało na to, że zwierzę jest im znane choćby ze słyszenia. A określenie “olbrzymia bestia” niewiele mu powiedziało prócz tego, że ilość pomysłów na stoczenie walki, zwycięskiej, znacznie się zmniejszyła.
- Może zejdziemy trochę w dół klifu? - zaproponował, pokazując niemal pionowo opadającą w morze ścianę. Dwa, trzy metry w dół i żadna bestia nie byłaby w stanie ich dopaść, bo sama by spadła.
Ledwo jednak podszedł do krawędzi, by sprawdzić, czy dałoby się znaleźć jakieś punkty oparcia dla rąk i nóg, od razu tubylcy się ożywili i koło Ivora świsnęło parę strzał. Najwyraźniej takie postępowanie niezbyt się spodobało tym w dole. Widać nie chcieli, by ‘zwierzyna’ tą drogą się wymknęła.
Wykopanie sobie norki i schowanie się w niej jak myszka, wspięcie się na drzewa, zaproponowane przez Luntucjusza bohaterskie stawienie czoła z bronią w ręku, ucieczka na wszystkie strony w stylu “ratuj się kto może” - wszystko to nie dawało zbyt wielkich szans na przeżycie.
- Macie jakieś inne pomysły? - spytał, spoglądając na pozostałych. - Nawet dżungli raczej nie da się podpalić, by ogniem powstrzymać to coś.
Może gdyby ktoś stanął na krawędzi klifu i rozwścieczył bestię? Może by popędziła na delikwenta i nie zdołała w porę zahamować? Wszak lepiej by było, gdyby zainteresował się tubylcami. A tu, na górze, przez jakiś czas mieliby spokój.
- Zwabimy bestię na sam skraj? Może nie zatrzyma się w porę?
Zagrożony wymarciem gatunek, czy też typowy przedstawiciel swego gatunku - co za różnica? Jeśli zamierzał ich zeżreć, to lepiej by było, żeby to jego żywo był krótki, a nie ich.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172