Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2012, 23:27   #15
JohnyTRS
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Sytuacja była dość niecodzienna, samotny wędrowiec gdzieś na pustyni, podróżujący z Nowego Jorku. Ma'o'-nehe trzymał się od tej całej fraki z daleka, nie lubił, a raczej miał przeczucie co do takich pojawiających się z nikąd. Miał motor, miał przyjaciela, jak samotność za bardzo będzie mu doskwierać to weźmie do ust odpowiednie srodki i pogada z duchami.

Rudolf natomiast był rządny wiedzy, ciekawość wcsnęła podejrzenia w pustynny pył. Śmiało zaprosił gościa do środka.

Francis, można by powiedzieć, był zdegustowany całą sprawą, interesował go tylko zarobek, im więcej tym lepiej, ciało zawsze się schowa, choć ryzykował, reszta nie patrzyła na jego lepkie ręce przyjaznym okiem.

John zachowywał spokój. Choć w głębi duszy coś go nurtowało. Maszyny, a tu nagle samotny wędrowiec. Czy to nie dziwne? Ale z drugiej strony co w tym świecie nie było dziwne? Chyba tylko wóda.

Plotki na temat Molocha to był temat numer jeden w wielu skupiskach ludzkich, wielkim zainteresowaniem cieszyły się opowieści o cyborgach, połączeniu człowieka z tfu! maszyną, jak na przykład jedno takie bydle wpadło w zasadzkę posterunku. Na zewnątrz niby standardowa maszyna dwunożna, o humanoidalnej budowie, jakich Moloch produkował na setki. Po rozpłataniu głowy, gdzie powinien znajdować się komputer kontrolujący pracę robota, wysunął się podobno ludzki mózg, owinięty przez cienkie druciki, połączone z jakimś układem elektornicznym. Ciało maszyny, mózg człowieka.

Czy mogło by byc odrotnie, ciało człowieka i mózg maszyny? Nikt tego nie wiedział, choć jeden obszczymur z południa twierdził, że istnieją tacy, z połową mózgu, z wyciętą połową organów, z samymi płucami i sercem, żyjący dzięki karmieniu dożylnemu z centralnego zbiornika w miejsce usuniętych organów. Brrr....

Wędrowiec, dziennikarz Cadart, śmiało otworzył tylne drzwi wozu, po uprzednim zaproszeniu przez Rudolfa. John zrobił miejsce na siedzeniu, przesuwając plecaki i inny sprzęt. Cadart rozpoczął na spokojnie zdejmowanie sprzętu, musiał to robić metodycznie, żęby nie zaplątać w paskach. Najpierw ten fikuśny kabel od fotoogniwa, schował je do kieszeni z tym urządzeniem. Potem karabin, oparł go o tył przedniego fotela przy drzwiach, potem porba, coś w niej zachlupotało. Na koniec placach, średniej wielkości. Usiadł, plecak postawił między nogi, zamknął drzwi, torbę postawił pod łokciem.

-Już momencik, zaraz wyjmę te książki - mruknął i rozpiął plecak. Z tego co John zdążył zauważyć był tam na pewno namiot, materiałowy sześcian z wyszytym czerownym krzyżem, jakieś reklamówki foliowe, dobrze zawinięte, mała półlitrowa butelka z żółtawym płynem oraz przy tylnej ścianie placaka to o czym mówili. Cadart zaczął je wykładać na kolana.
-Więc tak, mam tego świerszczyka, numer ze stycznia 2020, do tego pół katalogu z rowerami z 2019 oraz książki: "Błękitna zatoka" Nory Roberts, czyli po prostu romansidło, do tego książeczka kucharska o różnych sposobach na naleśniki i im pochodne i na samym końcu "Aleja potępionych" Rogera Zelaznego. Ta ostatnia jest ciekawa, bardzo że się tak wyrażę "klimatyczna - na jego twrzy zagościł krzywy uśmiech - Które bierzecie?

Zrobił krótką przerwę.

-Żeby nie tracić czasu, trochę o mnie. Podróżuję przez Stany. Zgłosiłem się do tego zadania, czyli napisanie cyklu reportaży z pierwszej ręki o Stanach po wojnie. Jeżeli wrócę żywy z tym co napisałem - poklepał się po kieszeni kurtki, w której miał to urządzenie - to będę ustawiony na kilka conajmniej lat. Zaplanowałem sobie taką trasę: Na zachód przez północne Stany, na wschód przez południowe. Jak na razie jestem w fazie podróży na wschód. Pierwszy odcinek był prosty, z Nowego Jorku na zachód, dotarłem do Detroit. Zabrałem się z kurierem z Miasta który tam jechał. Z Detroit zrobiłem krótki wypad do Posterunku, o czym już wspominałem. Wróciłem do miasta i planowałem dalszę podróź. Załapałem się do karawany jadącej do Oklahomy, jako ochroniarz. Wprawdzie nie jestem jakimś super strzelcem, ale karabinu to nie nosze na postrach - trochę się przechwalał - trasa karawany nie pokrywała się z moim planem wędrówki, ale nadarzyła się wyjątkowa okazja: Nie zapłacę z moich pieniędzy, znaczy gambli nic za transport a dodatkowo nie będę musiał kręcić się po Missisipi w poszukiwaniu kogoś, kto mnie przetransportuje na drugi brzeg. Cel karawany spowodował, że zboczyłem trochę na południe. Wielką Rzekę przekroczyliśmy pod Memphis. Rzeka to złe miejsce, bardziej zanieczyszczone niż kanały na północnym Manhattanie. Szara ziemia, dość słaba widoczność, prawie zero roślinności, a jak coś już rosło, to coś podobne do kaktusa, ale nie sprawdzałem. Po przekroczeniu rzeki pożegnałem się z karawanę i zacząłem podróż przez Stany w kierunku północnego zachodu. Niektóre odcinki pokonywałem samochodem, niektóre pieszo. Nie miałem ze soba góry gambli na handel, wszystko musiałem wyrobić własnymi rękami. Najlepiej wspominam robotę nauczyciela w takich małych osadach, gdzie nie krzyżują się ważniejsze drogi, a życie kulturalne koncentruje się wokół małego kościółka. Za wikt i gamble na dalszą podróż bądź za podwiezienie do najbliższego miasteczka przez kilka dni wykładałem miejscowym dzieciakom podstawowe rzeczy, trochę geografii, trochę biologii, po prostu trochę wszystkiego. W większych osadach lub miasteczkach chwytałem się wszystkiego co było, masa różnych rzeczy. Potem była jeszcze zabawa w rolnika, pomagało się w wielu gospodarstwach, raz to przez tydzień pracowałem ze wszystkimi we wsi, a pod koniec miejscowi w ramach zapłaty dorzucili się do paliwa dla jedengo przejezdnego, z którym się zabrałem kilka miejscowości dalej. Przejechałem wtedy prawie 100 kilometrów, oczywiście musiałem dac mu też coś ze swoich. Z żarciem było różnie, wodę starałem się uzupełniać na bieżąco. Jedzenie albo kupowałem, albo udawało mi się upolować. Znam się co nieco na zwierzętach, więc nie zatrułem się żadnym mięsem albo czymś zmutowaciałym. Tym sposobem, trochę w samochodzie, trochę na piechotę dotarłem do Sterling. Niby miasteczko, a nic ciekawego tam nie było. Podreperowałem trochę budżet, sprzedając znalezione po drodze rzeczy, głównie książki, jednemu facetowi opchnąłem pióro wieczne wygrzebane z ruin jednego budynku. Jak dla mnie ta okolica jest zbyt pusta. Ze Sterling niestety szedłem już na piechotę, przez te nieliczne osady. Wyruszałem jeszcze przed wschodem, żeby zajść jak najdalej w normalnej temperaturze, potem przed południej rozbijałem namiot i robiłem sobie dłuższą przerwę żeby przeczekać najgorszy upadł. Potem znowu szedłęm, od osady do osady. Pomagałem głównie w polu bądź pomagałem reperować urządzenia, znam się co nieco na tym. Wczoraj wieczorem dotarłem do Num, wyruszyłem do Cheyenne dziś rano.

Rudolf pamiętał to miejsce, mijali je kilka godzin temu, ot skupisko drewnianych domków i kilka pól, miejsce w ogóle niegodne uwagi.

-I tak trafiłem na was. Ten koleś na motorze owinięty w szmaty jest z wami?
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline