Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2012, 10:54   #11
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Pustynia to prawdziwa nauczycielka życia. Pustynia to też dziwka o skłonnościach masochistycznych. Kim był ten człowiek?

Wiadomo, że zawsze i wszędzie funkcjonowało "człowiek człowiekowi wilkiem". lecz teraz, mniej więcej trzydzieści lat od wybuchu wojny, to zdanie, ta maksyma, była zbyt słaba. "Człowiek człowiekowi wilkołakiem", to już brzmiało realniej, choć co do tego wilkołaka to niektórzy mieli wątpliwości.

Pustynia to matka i suka zarazem. Trzeba było być zawsze i wszędzie na wszystko przygotowanym. Nerwowe ściskanie kolb, napięcie mięśni, nieprzewidzianie manewry były w nim po prostu zaprogramowane, ich ciała i umysły były gotowe do kontakty z nieznanym.

Wędrowiec odwrócił na nich głowę, podążając wzrokiem (choć nikt z powodu jego okularów nie mógł być tego pewien, czy na pewno wzrokiem) za Indianinem na dziwnym motocyklu, jadącym przez pustynię za jego placami. Hieny nie zauważył. Wędrowiec miał małą płytkę, ogniwo fotowoltaniczne, wielkości dłoni, przymocowane do kieszeni na lewym ramieniu. Od kieszeni biegł kabel do kieszeni kurtki na lewej stronie klatki piersiowej podszedł do jeepa od strony kierowcy, przechodząc przed maskę. Zdjął okulary. Oczy miał normalne, zielone.

-Jestem Steve Cadart, z Nowego Jorku, dziennikarz New New York Timesa, że się tak wyrażę jestem pracownikiem terenowym. Idę do Cheyenne. Kilka dni temu odradzili mi podróż do Denver, bo tam nic nie ma, podobno tylko kilka betonowych wieżowców, bo reszta domów została zdmuchnięta. Muszę zdobyć kasę na dalszą podróż, a im większe miasto tym szybciej coś uciułam. Pewnie wiecie jak to jest, co wiocha to ewentualnie zarobisz tyle na pomocy, żeby dotrzeć do następnej wiochy, mimo że harowałeś przez tydzień. przechodząc do sedna sprawy, jedziecie może też w kierunku Cheyenne? Jak tak, to mógłbym się z wami zabrać? W razie czego zapłacę...


W tym czasie Ma'o'-nehe pruł przez wyschniętą prerię, wznosząc tumany kurzu z przesuszonej ziemi. Trzęsło niemiłosiernie, specyficzne koła jego motoru nie dawały nic poza przyczepnością, nie było żadnej opony, która by wytłumiła choć trochę nierówności. Odwrócił głowę w stronę wędrowca, ten powoli przemieszczał się w stronę Rudolfa, zachowywał się spokojnie. Jego karabin spokojnie wisiał na pasku na ramieniu, był to coś w rodzaju karabinka survivalowego, po kolorze Szaman rozpoznał kolbę i łoże z tworzywa sztucznego.

Preria była pusta, poza wędrowcem nie było nikogo, nawet jaszczurki. Zatoczył większe koło, żeby nie wjechać w tuman kurzu. Zauważył swojego przyjaciela, hiena nie zdradzała żadnych oznak paniki. Preria była pusta.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 05-05-2012, 19:55   #12
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Ponoć kiedyś istniała choroba psychiczna zwana paranoją, przypomniał sobie Ma'o'-nehe.
Teraz jednak ona nie występowała. Wszystkie jej objawy były teraz, jak najbardziej normalnymi zachowaniami i nikt kto je wykazywał, nie był uznawany za chorego. W tym upadłym świecie każdy mógł być twoim wrogiem. Zaufanie to rzecz niezmiernie cenna i wyjątkowa. Ma'o'-nehe nie ufał obcym i wolał trzymać się na dystans.
Gdyby go ktoś spytał, czy ufa swoim towarzyszom powiedziałby krótko.
- W bardzo ograniczony sposób.
Indianin obserwował okolicę i wbrew jego podejrzeniom wszędzie było pusto i cicho. Żadnych ludzi, żadnych podejrzanych konstrukcji, czy jakiegokolwiek ruchu. To wcale nie oznaczało, że można ufać człowiekowi, którego spotkało się na drodze. Jego towarzysze najwyraźniej bardzo mocno byli złaknieni nowin i już dłuższą chwilę rozmawiali z mężczyzną. Ma'o'-nehe nie zamierzał się dołączać. Nawet jego przyjaciółka hiena była nad wyraz spokojna. Indianin postanowił jednak nie zbliżać się do obcego. Może zbyt długo nie spotkał nikogo nowego i stąd jego nieufność. Czekał i obserwował okolicę, wyczulony na najmniejszy ruch, najmniejszą zmianę w monotonnym krajobrazie.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 08-05-2012, 10:33   #13
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Rudolf wybałuszył na niego ślepia jakby zobaczył mutanta.
- Dziennikarz, prawdziwy dziennikarz?! Mów co słychać w Nowym Yorku, co na froncie, jakie wieści z frontu?
Nie krył podniecenia. Wiadomości to to czego w tej chwili najbardziej pragnął.

-Tak, prawdziwy, z krwi i kości. W Nowym Jorku nie byłem już od dłuższego czasu, a front to widziałem z bezpiecznej odległości, kilka kilometrów na zachód od Detroit, gdzie był najbardziej wysunięty na Wschód posterunek Posterunku - uśmiechnął się. - Podróż przez Stany nie trwa jak kiedyś, gdzie wjeżdżało się podobno na międzystanową autostradę i pruło ponad setkę kilometrów na godzinę i jak miałeś mocny pęcherz to stawałeś jedynie na stacjach benzynowych, żeby kartą zapłacić za kolejne galony czystego paliwa. Od razu mówię że nawet w Nowym Jorku tego nie ma. Co do samego miasta to są to mocno zaludnione ruiny, głównie Manhattan i New Jersey. Mogę się zabrać z wami? Opowiem wam wszystko co widziałem od wschodniego wybrzeża aż do Colorado, czyli do teraz.

Rudolf widząc, że obcy próbuje się wykpić od płacenia postanowił w końcu się odezwać.
- Ja bym cię wziął za twoje opowieści, ale skoro zaproponowałeś zapłatę to odpowiedz Johnowi. Czym masz zamiar płacić?

-Mógłbym zapłacić -uśmiech -Tylko na czym wam bardziej zależy, na opowieściach czy fantach? Łażąc i jadąc przez Stany nazbierałem trochę fantów od drobnostki. Zależy co ciebie interesuje. Broni żadnej nie dam, amunicji niepełny magazynek... wódy brak, co jeszcze... - prychnął, po chwili na jego twarz powrócił uśmiech. - Tytoniu też nie mam. Może chcecie jakąś książkę czy gazetę? Mam kilka sztuk, nawet jakiegoś świerszczyka bez okładki...

- Może być- odpowiedział Rudolf- Ja kieruję i decyduję się zawieźć cię do Cheyenn. Wskakuj twoje pisemka pooglądamy po drodze.

Wędrowiec przypadł Rudolfowi do gustu. Wędrować samotnie przez cały kontynent żeby napisać materiał do nowojorskiej gazety. To było coś.
 
__________________
Zawsze zgadzać się z Clutterbane!
Ulli jest offline  
Stary 10-05-2012, 16:39   #14
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
- Dziennikarz, prawdziwy dziennikarz?! Mów co słychać w Nowym Yorku, co na froncie, jakie wieści z frontu?

-Tak, prawdziwy, z krwi i kości. W Nowym Jorku nie byłem już od dłuższego czasu, a front to widziałem z bezpiecznej odległości, kilka kilometrów na zachód od Detroit, gdzie był najbardziej wysunięty na Wschód posterunek Posterunku
- uśmiechnął się. - Podróż przez Stany nie trwa jak kiedyś, gdzie wjeżdżało się podobno na międzystanową autostradę i pruło ponad setkę kilometrów na godzinę i jak miałeś mocny pęcherz to stawałeś jedynie na stacjach benzynowych, żeby kartą zapłacić za kolejne galony czystego paliwa. Od razu mówię że nawet w Nowym Jorku tego nie ma. Co do samego miasta to są to mocno zaludnione ruiny, głównie Manhattan i New Jersey. Mogę się zabrać z wami? Opowiem wam wszystko co widziałem od wschodniego wybrzeża aż do Colorado, czyli do teraz.

- Ja bym cię wziął za twoje opowieści, ale skoro zaproponowałeś zapłatę to odpowiedz Johnowi. Czym masz zamiar płacić?

-Mógłbym zapłacić
-uśmiech -Tylko na czym wam bardziej zależy, na opowieściach czy fantach? Łażąc i jadąc przez Stany nazbierałem trochę fantów od drobnostki. Zależy co ciebie interesuje. Broni żadnej nie dam, amunicji niepełny magazynek... wódy brak, co jeszcze... - prychnął, po chwili na jego twarz powrócił uśmiech. - Tytoniu też nie mam. Może chcecie jakąś książkę czy gazetę? Mam kilka sztuk, nawet jakiegoś świerszczyka bez okładki...

- Może być- odpowiedział Rudolf- Ja kieruję i decyduję się zawieźć cię do Cheyenn. Wskakuj twoje pisemka pooglądamy po drodze.

Nowy gość zajął miejsce w samochodzie i był wypytywany o front, o dziennikarstwo i o formę zapłaty. Wszystko to było bardzo ciekawe, lecz John cały czas myślał o tym co usłyszeli w radiu. Kiedy w końcu mógł dojść do głosu zapytał:

- Widziałeś w okolicy jakieś maszyny?

-Ja? Tak, widziałem ale z daleka przez cholernie silny teleskop, kilka kilometrów na zachód od Detroit na tyłach bazy Posterunku. Mój kumpel z gazety załatwił mi tam wejściówkę na krótki czas. Ot szare niebo, szara ziemia, a gdzieś w oddali coś się porusza. Nie byłem na samym froncie, tylko na jego zapleczu. Z bliska widziałem kilka unieszkodliwionych, głównie jakieś zwiadowcze ewentualnie te kroczące, dwunożne.- odparł.

- A tutaj, w tej okolicy?

-A, chodzi Ci że w tej okolicy? Nie, nic nie widziałem, na południowy wschód od tego miejsca nie widziałem ani nie słyszałem o żadnej maszynie.

Po tej odpowiedzi Sinclair znów się zamyślił.
 
Latin jest offline  
Stary 11-05-2012, 23:27   #15
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Sytuacja była dość niecodzienna, samotny wędrowiec gdzieś na pustyni, podróżujący z Nowego Jorku. Ma'o'-nehe trzymał się od tej całej fraki z daleka, nie lubił, a raczej miał przeczucie co do takich pojawiających się z nikąd. Miał motor, miał przyjaciela, jak samotność za bardzo będzie mu doskwierać to weźmie do ust odpowiednie srodki i pogada z duchami.

Rudolf natomiast był rządny wiedzy, ciekawość wcsnęła podejrzenia w pustynny pył. Śmiało zaprosił gościa do środka.

Francis, można by powiedzieć, był zdegustowany całą sprawą, interesował go tylko zarobek, im więcej tym lepiej, ciało zawsze się schowa, choć ryzykował, reszta nie patrzyła na jego lepkie ręce przyjaznym okiem.

John zachowywał spokój. Choć w głębi duszy coś go nurtowało. Maszyny, a tu nagle samotny wędrowiec. Czy to nie dziwne? Ale z drugiej strony co w tym świecie nie było dziwne? Chyba tylko wóda.

Plotki na temat Molocha to był temat numer jeden w wielu skupiskach ludzkich, wielkim zainteresowaniem cieszyły się opowieści o cyborgach, połączeniu człowieka z tfu! maszyną, jak na przykład jedno takie bydle wpadło w zasadzkę posterunku. Na zewnątrz niby standardowa maszyna dwunożna, o humanoidalnej budowie, jakich Moloch produkował na setki. Po rozpłataniu głowy, gdzie powinien znajdować się komputer kontrolujący pracę robota, wysunął się podobno ludzki mózg, owinięty przez cienkie druciki, połączone z jakimś układem elektornicznym. Ciało maszyny, mózg człowieka.

Czy mogło by byc odrotnie, ciało człowieka i mózg maszyny? Nikt tego nie wiedział, choć jeden obszczymur z południa twierdził, że istnieją tacy, z połową mózgu, z wyciętą połową organów, z samymi płucami i sercem, żyjący dzięki karmieniu dożylnemu z centralnego zbiornika w miejsce usuniętych organów. Brrr....

Wędrowiec, dziennikarz Cadart, śmiało otworzył tylne drzwi wozu, po uprzednim zaproszeniu przez Rudolfa. John zrobił miejsce na siedzeniu, przesuwając plecaki i inny sprzęt. Cadart rozpoczął na spokojnie zdejmowanie sprzętu, musiał to robić metodycznie, żęby nie zaplątać w paskach. Najpierw ten fikuśny kabel od fotoogniwa, schował je do kieszeni z tym urządzeniem. Potem karabin, oparł go o tył przedniego fotela przy drzwiach, potem porba, coś w niej zachlupotało. Na koniec placach, średniej wielkości. Usiadł, plecak postawił między nogi, zamknął drzwi, torbę postawił pod łokciem.

-Już momencik, zaraz wyjmę te książki - mruknął i rozpiął plecak. Z tego co John zdążył zauważyć był tam na pewno namiot, materiałowy sześcian z wyszytym czerownym krzyżem, jakieś reklamówki foliowe, dobrze zawinięte, mała półlitrowa butelka z żółtawym płynem oraz przy tylnej ścianie placaka to o czym mówili. Cadart zaczął je wykładać na kolana.
-Więc tak, mam tego świerszczyka, numer ze stycznia 2020, do tego pół katalogu z rowerami z 2019 oraz książki: "Błękitna zatoka" Nory Roberts, czyli po prostu romansidło, do tego książeczka kucharska o różnych sposobach na naleśniki i im pochodne i na samym końcu "Aleja potępionych" Rogera Zelaznego. Ta ostatnia jest ciekawa, bardzo że się tak wyrażę "klimatyczna - na jego twrzy zagościł krzywy uśmiech - Które bierzecie?

Zrobił krótką przerwę.

-Żeby nie tracić czasu, trochę o mnie. Podróżuję przez Stany. Zgłosiłem się do tego zadania, czyli napisanie cyklu reportaży z pierwszej ręki o Stanach po wojnie. Jeżeli wrócę żywy z tym co napisałem - poklepał się po kieszeni kurtki, w której miał to urządzenie - to będę ustawiony na kilka conajmniej lat. Zaplanowałem sobie taką trasę: Na zachód przez północne Stany, na wschód przez południowe. Jak na razie jestem w fazie podróży na wschód. Pierwszy odcinek był prosty, z Nowego Jorku na zachód, dotarłem do Detroit. Zabrałem się z kurierem z Miasta który tam jechał. Z Detroit zrobiłem krótki wypad do Posterunku, o czym już wspominałem. Wróciłem do miasta i planowałem dalszę podróź. Załapałem się do karawany jadącej do Oklahomy, jako ochroniarz. Wprawdzie nie jestem jakimś super strzelcem, ale karabinu to nie nosze na postrach - trochę się przechwalał - trasa karawany nie pokrywała się z moim planem wędrówki, ale nadarzyła się wyjątkowa okazja: Nie zapłacę z moich pieniędzy, znaczy gambli nic za transport a dodatkowo nie będę musiał kręcić się po Missisipi w poszukiwaniu kogoś, kto mnie przetransportuje na drugi brzeg. Cel karawany spowodował, że zboczyłem trochę na południe. Wielką Rzekę przekroczyliśmy pod Memphis. Rzeka to złe miejsce, bardziej zanieczyszczone niż kanały na północnym Manhattanie. Szara ziemia, dość słaba widoczność, prawie zero roślinności, a jak coś już rosło, to coś podobne do kaktusa, ale nie sprawdzałem. Po przekroczeniu rzeki pożegnałem się z karawanę i zacząłem podróż przez Stany w kierunku północnego zachodu. Niektóre odcinki pokonywałem samochodem, niektóre pieszo. Nie miałem ze soba góry gambli na handel, wszystko musiałem wyrobić własnymi rękami. Najlepiej wspominam robotę nauczyciela w takich małych osadach, gdzie nie krzyżują się ważniejsze drogi, a życie kulturalne koncentruje się wokół małego kościółka. Za wikt i gamble na dalszą podróż bądź za podwiezienie do najbliższego miasteczka przez kilka dni wykładałem miejscowym dzieciakom podstawowe rzeczy, trochę geografii, trochę biologii, po prostu trochę wszystkiego. W większych osadach lub miasteczkach chwytałem się wszystkiego co było, masa różnych rzeczy. Potem była jeszcze zabawa w rolnika, pomagało się w wielu gospodarstwach, raz to przez tydzień pracowałem ze wszystkimi we wsi, a pod koniec miejscowi w ramach zapłaty dorzucili się do paliwa dla jedengo przejezdnego, z którym się zabrałem kilka miejscowości dalej. Przejechałem wtedy prawie 100 kilometrów, oczywiście musiałem dac mu też coś ze swoich. Z żarciem było różnie, wodę starałem się uzupełniać na bieżąco. Jedzenie albo kupowałem, albo udawało mi się upolować. Znam się co nieco na zwierzętach, więc nie zatrułem się żadnym mięsem albo czymś zmutowaciałym. Tym sposobem, trochę w samochodzie, trochę na piechotę dotarłem do Sterling. Niby miasteczko, a nic ciekawego tam nie było. Podreperowałem trochę budżet, sprzedając znalezione po drodze rzeczy, głównie książki, jednemu facetowi opchnąłem pióro wieczne wygrzebane z ruin jednego budynku. Jak dla mnie ta okolica jest zbyt pusta. Ze Sterling niestety szedłem już na piechotę, przez te nieliczne osady. Wyruszałem jeszcze przed wschodem, żeby zajść jak najdalej w normalnej temperaturze, potem przed południej rozbijałem namiot i robiłem sobie dłuższą przerwę żeby przeczekać najgorszy upadł. Potem znowu szedłęm, od osady do osady. Pomagałem głównie w polu bądź pomagałem reperować urządzenia, znam się co nieco na tym. Wczoraj wieczorem dotarłem do Num, wyruszyłem do Cheyenne dziś rano.

Rudolf pamiętał to miejsce, mijali je kilka godzin temu, ot skupisko drewnianych domków i kilka pól, miejsce w ogóle niegodne uwagi.

-I tak trafiłem na was. Ten koleś na motorze owinięty w szmaty jest z wami?
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 12-05-2012, 01:00   #16
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Ma'o'-nehe nadal trzymał się z dala od wozu. Duchy cały czas go ostrzegały, niczym nieustępujący i powtarzający się ciągle alarm. Indianin wiedział, że wcześniej czy później ich przestrogi się spełnią. Nie widział kim jest nieznajomy, tak naprawdę mógł być kimkolwiek. Obecne czasy sprawiały, że ciężko było określić zawód napotkanego człowieka. Nieufność Indian miał wpisaną w krew. Zbyt wiele razy zawiódł się na ludziach i dlatego wolał zachować daleko posuniętą ostrożność. I mimo, że był ciekawy co skłoniło jego kompanów do zaufania obcemu, to nie zbliżał się do jeepa.
Cały czas obserwował okolicę i wypatrywał ewentualnej pułapki. Hiena biegnąca z drugiej strony samochód robiła dokładnie to samo. Gdyby tylko coś dostrzegła, to Ma'o'-nehe dowiedziałby się o tym pierwszy. Tak właśnie wyglądała więź pomiędzy szamanem, a hieną.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 12-05-2012, 10:31   #17
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
- Koleś owinięty w szmaty, wodzu? Tak jest z nami. Dziwny gość, ale bywa użyteczny. Ma nosa.
Ponieważ prowadził odmówił przyjęcia pisemek i książek do czytania. Czytał zresztą słabo. Nie miał kiedy i gdzie się uczyć.
Rudolf prowadził wolno wóz tak by psowate coś "wodza" nadążyło za samochodem. Czas umilał sobie słuchając historyjek Cadarta. Miał rację, z nim podróż od razu zrobiła się ciekawsza. Nie przeszkadzało mu to obserwować uważnie drogi i poboczy w poszukiwaniu czegoś niepokojącego.
Myślami był przy Cheyenne i gamblach, które mógł zarobić w tej okolicy.
 
Ulli jest offline  
Stary 15-05-2012, 16:16   #18
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Francis, choć może nie dawał tego po sobie poznać, był nieźle wkurzony całą sprawą. Nowy towarzysz wydawał mu się dziwny. Najpierw sam proponuje zapłatę, a potem okazuje się, że tak naprawdę nie ma nic wartościowego do oddania - książką się nie najesz, nie napijesz, nie wyleczysz nią choroby, nie zabijesz nią mutanta ani maszyny. Zapisane bezsensownymi słówkami kartki były bezużyteczne, według Francisa nie warte nawet podtarcia sobie nimi tyłka. Jones nie lubił czytać. Zresztą, umiał raczej średnio.
Złodziej miał przeczucie, że jegomość zwący się dziennikarzem, tak naprawdę miał przy sobie coś wartościowego, tylko, przez głupie słowa Rudolfa, nabrał nieco pewności siebie. A gdy już wiedział, że i tak ludzie zgodzą się go przetransportować, mógł udawać, że ma tylko takie bezwartościowe śmieci. Kierowca bardzo zawiódł tym Jonesa...

Pomyłki w imionach Rudolfa, który nazwał Francisa Johnem, nikt chyba nie zauważył. Poza samym zwiadowcą, który jednak przemilczał tę sprawę. Z kolejnej dziwnej rzeczy, złodziej nie bardzo zdawał sobie sprawę. Mianowicie, dziennikarz spotyka grupę nieznajomych na pustkowiu. Mówią mu, że może się zabrać, a ten wchodzi, broń gdzieś kładzie i szuka książek w torbie. O ile dla Jonesa nie było w tym nic dziwnego, o tyle reszta powinna się zastanowić nad tak dużą ufnością Steve'a.

Mimo, że złodziej za książkami nie przepadał, nie miał żadnej alternatywy, a że "Lepszy rydz niż nic", odpowiedział Cadartowi, nie pytając innych o zdanie:
- Weźmiemy tę całą książkę "Aleja Potępionych", ten katalog rowerów i tego świerszczyka. -

Od razu odwrócił się i chwycił to o rowerach. Sentymentalne pojazdy. Pamiętał, jak jeszcze w Vegas, za czasów jego dzieciństwa, organizowane były wyścigi na takich. I choć Jones nigdy nie miał okazji w takim wystartować, czy nawet nauczyć się jeździć, zarobił całkiem niemałą sumkę na zakładach. Ach... aż się łezka w oku kręci. Przypomniał sobie, jak kiedyś marzył by nauczyć się tym jeździć. Jedno z niespełnionych, dziecięcych marzeń. Nie słuchał nawet opowiadań dziennikarza, pogrążony w sentymentalnej podróży w przeszłość...

 
Imoshi jest offline  
Stary 15-05-2012, 22:39   #19
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
John przysłuchiwał się uważnie opowieści nieznajomego. Był pod wrażeniem, wielu by się poddało w trakcie lub zginęło i zgniło w piachu.
W końcu padło pytanie o motocyklistę. Ten trzymał się trochę z dala, jak zwykle nieufny. Sinclair także zachował czujność, przyglądając się nowemu towarzyszowi podróży.

- Weźmiemy tę całą książkę "Aleja Potępionych", ten katalog rowerów i tego świerszczyka. - powiedział Francis i sięgnął po katalog z rowerami.
Sędzia z kolei zaczął przeglądać świerszczyka. Zastanawiał się co spotka ich u celu podróży, czy będą mogli uzupełnić tam zapasy i odpocząć. Cały czas bacznie obserwował Cadarta.
 
Latin jest offline  
Stary 18-05-2012, 15:24   #20
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Reakcje na rewelacje Steve'a Cadarta były różne, zazwyczaj chłodne. Jedynie Rudolf był zadowolony ze spotkania. Francis pewnie też, choć wolałby go zastrzelić i okraść, jak każdego innego frajera. Sędzia siedzący obok dziennikarza był bardzo powściągliwy - milczał i zaczął wertować kartki pełne treści XXX. Cienkie kartki miały mocno wymięte brzegi, ale ich graficzny przekaz nadal pozostawał czytelny, różne takie wydepilowane pokazywały, jakimi dobrymi są gimnastyczkami. Choć długie paznokcie im trochę przeszkadzały w obracaniu specyficznymi zabawkami.

Ma'o'-nehe też nie zżył się z przybyszem, wolał towarzystwo hieny i co jakiś czas bytów niematerialnych.

Jechali dalej. Droga była pusta, w radiu spiker coś tam gadał, same bzdety. Po chwili kilka utworów, widocznie ten tam z radia lubił rockowe i heavy metalowe kawałki. Nawet przyjemnie było posłuchać brzmienie elektrycznych gitar, gdy we wszystkich napotkanych barach nie było prądu i ewentualni muzycy grali na tym, co funkcjonowało "bez prundu".

Steve Cadart natomiast opowiadał o Nowym Jorku i jego okolicach. Miał znaczną wiedzę, nieraz musiał wytłumaczyć, co oznacza ten konkretny fachowy termin.

Słońce było coraz wyżej, co jakiś czas przesłanianie przez małe chmurki. Nic nie zwiastowało zmiany pogody

Rudolf szacował, że za około pół godziny będą w Cheyenne. Nawierzchnia drogi była mocno spękana, pewnie te kawałeczki nie były ze sobą połączone, jechało się jak po lekko utwardzonej drodze polnej.

To wydarzyło się nagle. Bardzo nagle, w ułamku sekundy, nawet Rudolf, mistrz kierownicy, nie zdołał wyjechać z opresji. Droga pod samochodem po prostu... zapadła. Jones widział jak droga przed maskę ucieka coraz bardziej do góry, a oni znajdowali się już pod poziomem drogi. To był upadek, dodatkowo jadący samochód z impetem przywalił w podbudowę drogi. Spadali w dół. To nie było trudne do odgadnięcia, każdy czuł to w żołądku.

Trwało to może dwie sekundy, zanim samochód przywalił w coś twardego. Impet uderzenia zerwa wszystkich z foteli, każdy złapał się za coś do trzymania. Rudolf naprężył mięśnie i ścisnął kierownicę, Pasażerowie z tyłu, Sinclair i Cadart wbili palce dłoni w zagłówki przed sobą. Z tego co John zauważył, dziennikarz dodatkowo skulił się, pochylając się do przodu.
Najgorzej miał Francis. W desperacji złapał się jedną ręką siedziska, drugą panicznie łapiąc uchwyt nad drzwi.

Uderzenie było silne, każdy wyleciał ze swojego fotela do góry, uderzając głową w sufit, by po chwili wrócić do pierwotnego położenia. To było bolesne. Złodziej z Vegas mia najmniej szczęścia, poleciał do góry i do przodu, uderzając głową w szybę.

Ma'o'-nehe jechał za samochodem, jego trzymanie się z dala od Cadarta najpewniej uratowało mu życie. Nic nie widział, tylko unoszący się słup żółtawego pyłu, jak w burzy piaskowej.

Tam na dole nic nie było widać. Wszędzie pył, a raczej spylona ziemia. To nie była zwykła dziura. Ten lej działał jak komin, wynoszący pył na powierzchnię. Tam było coś więcej, coś, co powodowało przepływ powietrza. Wszyscy w samochodzie byli przytomni. Najgorzej mieli Rudolf i Francis. Drobny pył wcisnął się do wnętrza pojazdu, otaczał ich wszystkich. Dla Cronjego było to prawie jak wyrok śmierci. A Francis... cóż, porządnie uderzył się w głowę, czoło też nie wyszło bez szwanku podczas uderzenia. Rozbity łuk brwiowy meldował się krwią ściekającą po twarzy złodzieja.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 19-05-2012 o 09:37.
JohnyTRS jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172