Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2012, 22:25   #16
Issander
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Zabawa w mieście się rozkręcała...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EplEsr5IVj0[/MEDIA]


Riskan nie miał wielkich problemów ze znalezieniem odpowiedniej karczmy. Wybrał jedną z tych znajdujących się przy samym ryneczku, a dokładnie tą, w której najbardziej odpowiadała mu muzyka. Weszli do środka z Zenderem. Tylko o tej dwójce można było powiedzieć, że poczuli atmosferę święta, ponieważ pierwsze o czym pomyśleli po przyjeździe do Littlewall, to żeby się odpowiednio napić.
Dwie duże sale na parterze oraz ogródek były całkowicie zapełnione, na ławach nie było wolnych miejsc, a i przejściami pomiędzy nimi co chwila ktoś się przepychał. Jedyne luzy znajdowały się przy podeście, na którym paru niziołków i jeden człowiek grało skoczną muzykę. Najwyraźniej miał tam znajdować się parkiet, ale godzina była jeszcze zbyt młoda na tańce. Niziołcze kelnerki roznosiły zamówienia, jednak właściciel był najwyraźniej przezorny i te najładniejsze i najmłodsze stały za barem, zaś trunki roznosiły chyba ich matki i babki, więc jak na razie obywało się bez podszczypywania i podnoszenia sukni. Riskan dopchał się jakimś cudem do baru.
- Dwie kolejki whiskey, pani! - rzucił do jednej z barmanek. Musiał niemal krzyczeć, żeby go usłyszała. Ta odpowiedziała mu ceną. Wysupłał z sakiewki półpensówkę. Za tą cenę spodziewał się małych kieliszków, w których mieściła się jedna ósma pinty, ale dostał te zwyczajne, ćwierćpintowe. Cóż, to zdecydowanie była okazja. Podał jeden z nich Zenderowi i rzucił jeszcze:
- Czy da radę gdzieś tu spocząć?
- W piwnicy są dodatkowe miejsca, no ale tam jest mniej wygodnie i słabo słychać muzykę! - odkrzyknęła mu barmanka. Widać było, że w dzień taki jak ten ma urwanie głowy.
Krasnolud i człowiek postanowili udać się we wskazane miejsce. W piwnicy było mniej przestronnie, nie tylko ze względu na niższy strop, ale też na węższe pomieszczenia. Latarnie dawały całkiem sporo światła, ale i tak za co drugim zakrętem znajdował się ukryty w cieniu stolik. Było tu też chłodniej niż na górze, jednak wcale nie bardziej niż na zewnątrz, gdyż słońce własnie zaszło za horyzont w momencie, w którym wchodzili do karczmy. Muzyka - zgodnie z zapowiedzą - była mocno przytłumiona. Riskan i Zender zajęli miejsce przy niewielkim stoliku wykonanym z pustej beczki.
Na dole wyglądało to zupełnie inaczej, niż na górze. Było tu zdecydowanie mniej niziołków, do tego widać było, że są tu osoby, które wolą bawić się inaczej, niż tańcząc przy wesołej muzyce i biesiadując z przyjaciółmi. Jedni grali w karty, inni o coś się kłócili. Również trunki roznosili tutaj mężczyźni, być może synowie właściciela, i zawsze we dwójkę. Z drugiej strony, o ile na górze było czterech wykidajłów, to tu nie było żadnego. Najwyraźniej właściciel uznał, że jeżeli jakaś bójka się wydarzy, to wydarzy się na dole, i tabniej wyjdzie zrobić nowe stoły i krzesła (stąd pewnie większość mebli tu na dole była chałupniczo wykonana ze starych beczek) niż próbować powstrzymać taki obrót wydarzeń.
- Weźmiemy coś do jedzenia? - rzucił Zender, kiedy do stolika obok przyniesiono cztery smakowicie wyglądające pieczone kiełbaski - Podróżujemy dopiero jeden dzień, a ja już mam dość zimnego i suchego żarcia...


Niziołki wiedzą, że pewnych rzeczy nie należy mówić człowiekowi. Na przykład kiedy do ich zajazdu wchodzi człowiek z wilkiem, niziołek nie powie mu, żeby się wynosił, bo taki niziołek długo by nie pożył. Gdyby ten, który wszedł do zajazdu był innym niziołkiem, sprawa wyglądałaby inaczej, ale do tego jeszcze Vernon nie wyglądał ani na miejscowego, ani na przybysza z południa, co tym bardziej konfudowało właścicieli karczmy.
Nie, doświadczone niziołki będą udawać, że lubią zwierzęta i zupełnie nie przeszkadza im obecność wilka w ich karczmie. Będą też miłe, bo jak ktoś jest mały, to musi być miły. Następnie niziołek policzy człowiekowi z wilkiem wyższą cenę za pokój, niż normalnie... No ale człowiek wcale nie musi o tym wiedzieć, prawda? Widać, że pochodzi z daleka i pewnie nawet nie orientuje się w cenach, najwyżej ponarzeka trochę, że drogo, no ale przecież odbywa się święto, więc musi być drogo.
Tak właśnie życie nauczyło niziołków załatwiać podobne sprawy.

Zabawne jest też, że ludzie potrafią zaakceptować coś, na co normalnie nigdy by się nie zgodzili, jeżeli tylko okoliczności podpowiedzą im, że wszystko jest w porządku. Kiedy człowiek z wilkiem pojawił się na ryneczku, ludzie uznali, że jest on jednym z kuglarzy i sztukmistrzów, którzy zjechali się na festyn, a wilk z pewnością był oswojony i niegroźny... Owszem, był oswojony, ale w każdy inny dzień ten argument nie przeszkodziłby mieszkańcom poszczuć go swoimi psami. W ten jeden szczególny dzień jednak ludzie podchodzili do niego, a Barry podawał im łapy i turlał się po ziemii. Vernona trochę to męczyło, ale nie reagował, zwłaszcza, że kilka osób wcisnęło mu nawet jakieś drobne. Wtem jednak mignął mu przed oczami obraz Riskana i Zendera stojących przy barze w jednej z karczm i schodzących na dół do piwnicy. Zawołał Barrego i udał się za nimi.
Znalazł się na dole i wypatrzył ich stolik. Przysiadł się. Wypili parę kolejek. Whiskey była dobra. Nie tylko tania, ale i z pewnością dobra - o ile byli w stanie powiedzieć, niziołkowie odwalili kawał wspaniałej roboty, no i oczywiście trunek nie był chszczony. W większości innych miejsc, jeżeli jakiś trunek oferowano za pół darmo, to można było się w nim spodziewać połowy właściwego trunku, a często nawet i mniej.
- Hej, ty! Wynocha mi stąd z tym kundlem! - Usłyszeli po pewnym czasie przepity głos dochodzący z jednego z zakamarków.
- Ty dziwaku, szłyszysz... hyp...! wynocha! - Trzech drabów podniosło się z siedzeń, jakby oczekując oporu. Wydawali się na gotowych, by swoje żądanie wcielić w życie siłą. Reszta towarzystwa zamarła i wpatrywała się w rozgrywającą się scenę - najwyraźniej bójki były dla nich kolejną atrakcją oferowaną przez święto Spustów.


Ankarian musiał dobrze przymknąć okna, ale i tak nie udało mu się całkowicie przytłumić odglosów zabawy. Jednak gdy chciał, potrafił się skupić na tym, na czym potrzebował. Kiedy wreszcie zasnął, dokończony rysunek kobiety zsunął się delikatnie na ziemię. Była piękna, ale widać było, że czegoś się boi.


Arabella wylądowała w jednym z gorszych - jak na niziołcze standardy - zajazdów, ale pokój i tak był czysty, choć skromny. Nie było czemu się dziwić, niewiele osób lubi nocować pod swoim dachem osoby, które zakrywają swoją twarz i Arabella była tego świadoma. Wiedziała też, że dzięki temu praktycznie nie zdarzało jej się, aby rano dostrzegała jakiś ubytek w swoich rzeczach - karczmarze nie tylko bali się takich osób, ale też bali się je okradać.
Tak więc spokojna o swój dobytek mogła pójść i trochę się pobawić. Miała tylko nadzieję, że nie wydarzy się nic złego. To było w pewnym sensie piękne miasto i nie chciała, żeby tak jak inne przypominało jej o przeszłości. Wyszła na spacer. Zajrzała do kilku karczm w poszukiwaniu towarzyszy podróży, ale nie znalazła ich, za to wypiła kilka kieliszków whiskey. Miała pewne porównanie wśród wysokogatunkowych trunków ze względu na szlacheckie pochodzenie i zdziwiła się, że prości ludzie piją tak dobry alkohol. Nie znalazła jednak ani śladu towarzyszy. Może zeszli do którejś z piwnic? pomyślała.

W tym samym momencie poczuła ukłucie na zewnętrznej stronie dłoni. Z zaskoczenia wylała resztę whiskey. Poczuła jeszcze coś, jakby pająka, poruszającego się pod jej rękawicą, po czym zakręciło się jej w głowie. Upadając wydało jej się, że widzi nad sobą złowrogo uśmiechającego się mężczyznę w czarnym stroju.



Kiedy się obudziła, nadal kręciło jej się w głowie. Powoli odzyskiwała władzę nad ciałem, choć jakiekolwiek ruchy nadal przychodziły jej z trudem. Zorientowała się też, że jest skrępowana i nic nie zasłania jej twarzy.
- O, patrzcie, obudziła się.
W pokoju, najwyraźniej jednym z wielu w jakiejś karczmie, było trzech mężczyzn. Nie była w stanie powiedzieć, jak się tu dostała. W miejscu ukąszenia niesamowicie bolała ją ręka.
- Nie trudź się, wiemy, czym jesteś, dlatego użyliśmy łańcuchów do skrępowania cię, nie sznurów. - Przemówił do niej mały mężczyzna, podobnie jak ona wcześniej zakryty szatami od stóp do głów, ten sam, którego przez moment widziała w karczmie. - Niedługo wrócisz z nami do Etol, a tam odpowiesz za swoje czyny głową, my zaś zainkasujemy za to sporą kasę. - Najwyraźniej był mózgiem grupy. Choć najmniejszy, coś było niepokojącego w jego głosie. Poczuła, że jej demon także był poruszony, choć nie wiedziała, czy to obecnością dziwnego mężczyzny, czy też możliwością śmierci swojej ludzkiej towarzyszki. - Jak dla mnie, i tak możesz czuć się całkiem szczęśliwą osobą. Kiedy dowiedzieliśmy się, że przyjdzie nam pojmać kobietę, Szturchacz był pełen nadziei...
- Nie będę szturchał tego czegoś! - przerwał, mu drugi mężczyzna, mający zniekształconą twarz, najwyraźniej Szturchacz, ale pierwszy uciszył go wzrokiem.
- Jak już mówiłem, był pełen nadziei, nawet opisywał nam rozmaite sposoby na jakie mógłby cię... szturchnąć. Jednak jak tylko odsłoniliśmy twoją twarz, całkowicie przeszła mu na to ochota. Co ty na to? Ach, nic nie mówisz... Pewnie i tak byłabyś zadowolona, z twoim wyglądem nie masz zbyt wielu okazji, o ile w ogóle... Pewnie musisz błagać mężczyzn, żeby cię zgwałcili. No ale nie złapaliśmy cię po to, żeby sobie pogadać. Hank!
- Tak? - odezwał się trzeci, ogromny mężczyzna, do tej pory nie odzywający się i stojący bez ruchu.
- Idziemy spać, jutro wyruszamy o świcie do Port Hope. Ktoś może próbować ją uwolnić, tak więc trzymasz wartę. A ty - zwrócil się do Arabelli - nie próbuj żadnych sztuczek. Szturchacz mógł stracić ochotę na zabawy, ale Hank zwykle tylko czeka na pretekst, żeby móc trochę obić więźnia. A przecież nie chcesz, żeby ta twoja buźka stała się jeszcze brzydsza, co?


Gelid jako jedyny postanowił pozostać w tanim zajazdzie, ale sporo czasu zajęło wypytywanie ludzi na temat swojego nauczyciela. Starał się wypatrywać niziołków, którzy wyglądali na miejscowych. Pokazywał im swój miecz, ale bez skutku. Większość była zbyt pijana, reszta nie miała pojęcia, albo kręciła coś, co nie miało większego sensu. Wreszcie uznał, że nic tu raczej nie wskóra i postanowił pójść się napić. Idąc w stronę rynku zobaczył jednak coś dziwnego. Dwóch ludzi niosło gdzieś kobietę, tą samą, która towarzyszyła mu w podróży, a za nimi szedł trzeci. Z daleka mogło to wyglądać, jakby szybko się upiła, a oni pomagali jej dostać się do jej komnat... Ale gdy tylko się przyjrzał, sprawa zaczęła śmierdzieć na kilometr. Kobieta wydawała się być bardziej sparaliżowana, niż pijana - nie bełkotała i w zasadzie w ogóle się nie ruszała. Ale przede wszystkim, jeden z niosących ją mężczyzn wyraźnie ją obmacywał i głośno opisywał kolegom, co ma zamiar jej zrobić, żeby wynagrodzić sobie trudy dźwigania jej ciężaru.


Buredo nie chciał od razu decydować o tym, gdzie spędzi noc, wszak ta była jeszcze młoda. Miasto było trochę zbyt tłoczne, a natura tu, na północy, pociągała go swoją surowością i pięknem. Wyszedł przed miasto. Usiadł, opierając się o mur i spoglądając na ten nieznany mu świat, rozświetlony promieniami zachodzącego słońca.
Zabawne, że tak ludne miasto nie miało straży, nawet przy bramach. Prawdopodobnie to dlatego, że na co dzień mieszka tu ledwie z pięćdziesiąt osób. A może wcześniej tu stali, lecz wszyscy, którzy zmierzali tu na święto już byli w środku? O tej porze, choć Buredo siedział tam wcale niekrótko, widział tylko dwie grupki ludzi zmierzających ku miastu.
Pierwsza przybyła już po chwili, trzech mężczyzn. Sądząc po stanie ich koni, prawdopodobnie przebyli całą drogę aż od Hope Bay jednego dnia. Nie zaszczycili go nawet spojrzeniem.
Druga przybyła już po zmroku, dlatego Buredo nie widział ich dokładnie. Mógł tylko powiedzieć, że było ich siedmiu, z widocznymi oznakami należności do jakieś wojskowej organizacji – wojska albo straży z Silverytown. Już po chwili od ich przyjazdu muzyka było słychać jakieś zamieszanie, po czym muzyka ucichła, głosy również. Buredo poszedł w stronę rynku, aby dowiedzieć się o co chodzi.


Yerban zasnął, lecz wkrótce jego sen został zastąpiony majakami, które poznawał. Najpierw przyleciał kruk i usiadł mu na ramieniu. Siedział tak przez dłuższą chwilę. Yerban wyczuwał wiele innych umysłów, mających ten sam sen. Potem sceneria się zmieniła, a w dodatku Yerban wyczuwał, że ta wiadomość jest skierowana już tylko do niego. Zrobiło się zimno, spadło kilka płatków śniegu i już po chwili stał po kolana w zaspach. Gdzieś w zamieci mignął mu jakiś kapelusz. Oczywiście było to bez sensu, ale sny rządzą się swoimi prawami, zwłaszcza te wymuszone. Po chwili cały śnieg zniknął, zniknął też sam Yerban, a we śnie pozostało tylko coś, co mógł określić jako bardzo duży i obrzydliwy płód. Obudził się. Bez krzyku, mimo, że ostatni symbol nieco go przeraził.

Telepatia była dla magów wybitnie skomplikowana. Przełożenie nawet najprostszej myśli na język, którym porozumiewają się między sobą neurony, żeby taką informację posłać potem do czyjejś głowy przerastało możliwości większości z nich. Dlatego większe skupiska magów korzystały z pomocy pochodzącej z innego świata. Opanowywały, lub przekonywały do pomocy jakiegoś pomniejszego demona. Te o mocach telepatycznych zdarzały się rzadko, znaczenie bardziej pospolite były demony o mocach związanych ze snem. Język symboli sennych był powszechnie wśród magów znany.

Kruk. Wojna.

I osobista wiadomość. Śnieg, czyli północ. I kapelusz, czyli mag. A zatem na północy jest inny mag? Co tutaj robi? Bada... – Yerban wzdrygnął się, kiedy przypomniał sobie ostatni symbol. Nie był w stanie przypomnieć sobie, co on znaczy. Na pewno nie spotkał się z tym, żeby ktokolwiek z niego skorzystał do tej pory. Czymkolwiek było to, o czym jego starczy mózg zapomniał, nie było to nic dobrego.

Leżał tak na łóżku rozmyślając o wiadomości, kiedy usłyszał jakieś zamieszanie od strony okna, a następnie wszystko się przyciszyło, choć rozbrzmiewały jeszcze pojedyncze głosy. Kiedy wyjrzał za okno, mógł zobaczyć fragment rynku.

Tłum wyległ z karczm i stał ściśnięty do granic możliwości na placu, żeby usłyszeć słowa posłańca. Ten wdrapał się na jakąś beczkę, otaczało go sześciu żołnierzy. Po chwili zaczął mówić donośnym głosem, który w tej ciszy było słychać nawet w pokoju Yerbana.

- Mieszkańcy Littlewall! Oto postanowienia, które są zawarte w liście do gubernatora, władz lokalnych i mieszkańców Ostatniego Bastionu! Sygnowany pieczęcią jego wysokości, Króla Betanii, Księcia Hedoboru i Lostan, Namiestnika Bożego Piotra, drugiego tego imienia. Ostatniemu Bastionowi zostanie ofiarowana wolność! – Tu mówca zrobił krótką przerwę, a tłum zaczął wiwatować. – Zostanie nadany nam status vicekrólestwa i pełna zdolność do samo rządzenia. Nie będziemy podlegać królewskim podatkom, zaś rządzić nami będzie dotychczasowy gubernator. – Ludzie znowu zaczęli wiwatować, kiedy usłyszeli o podatkach. – Tym niemniej, za wolność trzeba zapłacić cenę! Zbliża się nieuchronna wojna! Agresor z południa wykonał pierwsze ruchy! Najświętsza Betania jednoczy się z innymi krajami, aby pokazać najeźdźcom, gdzie ich miejsce! – Tu ludzie zaczęli skandować hasła, z których „skopać im tyłki” było najłagodniejszym. – Król zachowa na wieczystą dzierżawę od Ostatniego Bastionu wszystkie kopalnie srebra, jak i wszystkie złoża srebra pozostaną jego własnością, aby mógł finansować tą i kolejne wojny! Poza tym, Ostatni Bastion ma w swym ostatnim darze wysłać do Betanii dziesięć kohort rekrutów! Zgodnie z postanowieniami gubernatowa gmina niziołcza Littlewall i okolic ma dostarczyć pół kohorty wyekwipowanych rekrutów, którzy mają się stawić w Port Hope do zmroku pojutrze! Jeżeli chodzi o inne kohorty, to Silverytown dostarczy...

Mówca zaczął wymieniać mniej istotne informacje, a ludzie powoli wracać do zabawy. Dla niektórych – ostatniej przed wyjazdem na wojnę. Nieuchronna wojna? – pomyślał Yerban – Wy już toczycie wojnę. Po prostu nikt wam jeszcze o tym nie powiedział...
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 12-05-2012 o 23:01.
Issander jest offline