Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2012, 18:37   #77
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
W Starym Świecie ludzkie życie było niewiele wartę. Mała bitwa na polance, dobitnie tego dowiodła. W jednej chwili Łowca Czarownic miał dwudziestkę ludzi pod swoja komendą, w następnej niemal wszyscy byli martwi, o nim samym nie wspominając. Trzeba mieć żelazną wole, aby po czymś takim, nie postradać zmysłów, albo przynajmniej nie rzucić wszystkiego w cholerę i uciec do wszystkich diabłów. Niektórzy jednak ją mieli. Inni zaś, mieli umysł tak umęczony szaleństwem, że te kilka kolejnych trupów, nie znaczyło już nic w morzu poprzednich. Tak czy siak, coś tak nieistotnego jak śmierć całego oddziału, nie mogło mieć wpływu na ich misję. Cóż w końcu znaczy jedene odział? Zawsze można zebrać następny.

*****

Jak tylko udało im się uporać z jednym przeciwnikiem, szykowali się na nadejście następnego. Wspólnym poświeceniem udało im się uniknąć strat własnych, teraz zaś szykowali się do kolejnej rzezi. Ładowali kusze, nabijali rusznicę i pistolety, szykowali strzały. Fakt, że nie każdy miał taką samą wizje tego, jak powinni rozegrać to starcie, ale wszyscy jednogłośnie chcieli skończyć, to co zaczęli. Nikt nie przejmował się kilkoma uciekinierami. W większości i tak byli ranni, wiec i tak pewnie zginą. Szkoda. Gdyby tylko wiedzieli… Może zdobyli by się na ten akt łaski i dobili ich na miejscu. Cóż, w Starym Świcie ludzkie życie jest niewiele warte. Ba, można nawet powiedzieć, że jest bezwartościowe, bo czasami nikomu nie chce się ruszyć, aby je zakończyć.

- Chyba się udało… -
- No. Nikt nas nie goni. -
- Na razie. Tylko co teraz? -
- Teraz spierdalamy, żadne złoto nie jest tego warte. -
- A Eisenherz? Przecież jak On… -
- Pierdolić Eisenherza! Zresztą i tak pewnie nie żyje. Idziemy. Musimy gdzieś się zadekować, przed zachodem słońca i… -
- Franc, co to jest? -
- Co? To chyba jakieś zwierzę, nie widzę dokładnie. Nie ważne, musi… -
- Franc! -
- AAAAAGDHYYYY! -

*****

Mierzwa, Taliana, Moperiol

Taliana słysząc za sobą nawoływania towarzyszy, zwróciła wóz i wróciła do nich brzegiem jeziora. Po chwili eskortował ją Moperiol, jednak jak tylko znaleźli się na miejscu, chwycił za łuk i poszukał sobie dogodnego miejsca do ostrzału.

Na jej spotkanie popędził za to Mierzwa i dopadł do pojazdu, jak do smoka jakiegoś, na dzień dobry okładając go kozacka szablą. Rozczarował się jednak srodze, bo broń odbiła się jedynie z metalicznym dźwięku, od potężnych stalowych krat. Pod płachtą ukryta był wielka klatka. Pręty były grube, jakby miał służyć do przewozu trolli, ale były na tyle gęsto, że nawet najzwinniejszy niziołek nie mógłby się miedzy nimi prześlizgnąć. Dało się przez nie włożyć rękę, ale nic poza tym. Z tyłu były drzwi, zamknięte na ogromną stalową kłódkę.

W środku, zagrzebana w stosie brudnych szmat, była dziewczyna. Skulona i trzęsącą się, jakby wrzucili ją do lodowatej wody, patrzyła na nich, ze strachem w wielkich oczach. Mierzwa spoglądając w te oczy, prawie zapomniał, po co przyszedł. Były jak ocen. Można było w nich utonąć a kozak w tym momencie czuł, że rzucił by się w te toń, nawet jakby miałby stukilowy głaz przywiany do szyi. Na moment stracił zdolność mówienia. Sam nie widział, czy to wciąż skutki uboczne, pamiętnego specyfiku, czy może cos innego…

- Pomóż mi. Proszę! -

Dmuch poczuł jak wszystko się nim gotuje. Krew zawrzała w nim tak mocno, że stojąca obok elfka, widziała jak pulsuje mu żyła na czole. Kislevita wydał z siebie głuche warknięcie i uderzył szablą w kłódkę. Raz, drugi, trzeci. Kozak wpadł w szał. Biała piana wystąpiła mu na usta. Czarna szabla świstał w powietrzu, raz za razem uderzając o kłódkę. Ta jednak nie chciała ustąpić. Pojawiły się na nie kolejne szczerby, podobnie jak na ostrzu szabli, ale metal był mocny. Najwyższej jakości, wykonany przez najlepszych rzemieślników. Nic go to nie obchodziło. Zniszczy go, choćby miał spędzić na tym i cały cholerny rok!

- …etań! Mierzwa, przestań. Co robisz?! Zaraz tu będą! -

Głos Taliany z trudem przebijał się przez czerwoną mgiełkę przesłaniającą mu umysł. Kozak spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu. Dyszał ciężko, jakby miał za sobą pół dnia biegu. Szabla w jego dłoni wymagała opieki wykfalifikowanego kowala, jeśli niedługo nie miała się zamienić w bezużyteczny kawałek metalu.

- Ccco? -
- Nadjeżdżają! Szykuj się! -

Albert

Czarodziej przeładował kusze i starał się oczyścić umysł, przez rzucaniem kolejnych zaklęć, kiedy drgnął nagle. Zdawało mu się, czy medalion na jego szyi zadrżał lekko? Albert sięgnął pod szatę i chwycił go w dłoń. Nic. Był tak samo nieruchomy, jak zawsze. Wcześniej chyba jednak drgnął. Nie, na pewno drgnął. Tylko czemu? Po chwili usłyszał zbliżających się jeźdźców. Schował prezent z powrotem pod szatę i mocniej chwycił kuszę.

Gislan

„Ciekawość to pierwszy stopień to piekła”. Tak brzmiało ludzie powiedzenia. Ludzie! Co oni mogą wiedzieć! Trzeba było sprawdzić, co tam się dzieje a ponieważ nie było innych chętnych, On musiał to zrobić. Nie był mistrzem podchodów, ale zdobyczna włócznia i kusza dodawały mu pewności siebie. Przedział się przed las, najciszej jak potrafił, posuwając się w stronę miejsca, gdzie zostawali wóz i Corvina.

Nagle usłyszał za sobą jakiś szmer. Odwrócił się błyskawicznie, z kuszą gotową do strzału, ale zobaczył tylko drzewa i liście.
- Co jest, do chuja? -
Gdzieś niedaleko rozległo się warknięcie a on wykonał kolejny piruet szukając celu. Nic. Las, trwa, krzaki, liście, drzewa. Drzewa… Spojrzał ponad sobą. Zanim zapadł w ciemność, zobaczył jeszcze rozwartą paszcze i szary kształt spadający na niego z góry.

Na polanie

Nadjeżdżali. Konie i pokrzykujących ludzi, było słychać już z daleka. Czekali na nich. Schowani za drzewami, w zaroślach, za wozem. Tam, gdzie każdy uważał.

Jeźdźcy wypadli z lasu w pełnym galopie i od razu ustawili się w linie, rozwijając szyk. Profesjonaliści. Było ich trzech. Prowadzący oddział zatrzymał ich ostro w miejscu, widząc porozrzucane w nieładzie ciała i przestawiony wóz. On zrozumiał w jednej chwili. Chciał coś krzyknąć, ale było za późno. Ukryci strzelcy dobrze widzieli, że to ich moment. Jęknęły zwalniane cięciwy, huknął proch, w powietrze poleciały strzały, bełtu i kule.

Kawalerzyści nie mieli szans. Salwa praktycznie zmiotła ich z siodeł. Byli martwi, jeszcze zanim upadli na ziemie. Zwierzętom też się dostało. Jeden z koni dostał kulkę prosto w głowę. Vogel przekonał się, że choć pistolet to bardzo groźna broń, to jednak wymaga sporo wprawy, której jemu jeszcze brakowało. Celował w głowę, ale jeźdźca… Drugie zwierzę, też dostało bełta i przerażone przebiegło przez polane i rzuciło się do jeziora. Kwik tonącego konia, słychać było jeszcze przez kilka minut. Ostatni wierzchowiec przebiegł tuż koło wozu i popędził brzegiem jeziora w siną dal.

Najemnicy przegotowali broń i czekali na następną fale jeźdźców. Taktyka sprawdziła się świetnie, nie było sensu jej zmieniać. Czekali więc. Minęła minuta, potem druga i następna a nikt się nie pojawiał. W końcu postanowili zbadać sprawę wysyłając Leo o Moperiola na zwiady.

Moperiol, Hainz

Szli wzdłuż ścieżki, wypatrując kolejnych zbrojnych. Nikogo jednak nie znaleźli. Leo wyczytał ze śladów, że trójka, którą zabili na polanie, była sama…

- Spójrz! Tam na ścieżce! -

Elf wskazywał na końskie zwłoki zalegające na drużce. Z rozdartego brzucha wylewały się świeże, jeszcze parujące wnętrzności. Zapach przyciągnął już pierwsze wrony i robactwo. Obok leżało jeszcze jedne, podobnie zmasakrowane końskie truchło. Dokoła było pełno krwi i wyraźne ślady walki, jednak nigdzie nie było ludzkich ciał.

- Coś ich zaatakowało z boku, z lasu… -

Powiedział Hainz w zamyśleniu, przyglądając się śladom. Ostrożnie stąpał po pobojowisku, aby nie zatrzeć ważnych tropów. W końcu był w tym fachowcem.

- Jeźdźców było koło dziesięciu. Przyjechali z kierunku głównego szlaku. Tutaj coś się stało. Coś ich zaatakowało. Część popędziła dalej. To pewnie ci, których załatwiliśmy na polanie. Reszta zawróciła i pojechała w stronę traktu i wozu… Zdaje się, że stracili dwóch, albo trzech ludzi, ale nie mam pojęcia gdzie są zwłoki. Może zabrali je ze sobą? -
- Ciekawe, kto ich tak urządził. -
- Nie mam pojęcia. Znalazłem ślady wilka, lub wilków, ale one nie atakują w ten sposób. Zwłaszcza, uzbrojonej po zęby, dużej grupy ludzi… -
- Tak… Zawracamy, powiedzieć reszcie? -
- Sprawdźmy jeszcze, co z wozem i z tym całym Corvinem. -

*****

- No to sprawdziliśmy… -

Wóz był nienaruszony. Zwierzęta również, choć bardzo przestraszone. Corvina znaleźli z boku pojazdu. Z czaszki wystawała mu długa, pierzasta strzała. Przebiła mu głowę na wylot i przybiła do drewnianej burty wozu. Oczy kanciarza wciąż były otwarte w bezgranicznym zdziwieniu.

- Dziwne… - Leo podszedł do trupa. - Nie zauważyłem, aby ludzie Łowcy czarownic mieli łuki. A z pewnością nie takie, do których została stworzona ta strzała… Widziałem kiedyś taką broń. Była dziełem rąk twoich ziomków. -
Moperiol pokiwał głową i przyjrzał się uważniej pociskowi.
- Tak… Jestem pewny, że gdzieś już widziałem taką strzałę. Spójrz na lotki… To nie jest zwyczajna robota, jakich tysiące. To jak podpis… -
- Owszem. Bo ktoś zrobił ją sobie sam dla siebie. Jak wyruszam na długie polowanie, też tak robię, bo wtedy nie ma gdzie ich kupić. -
- Tylko kto zrobią tą? -

Poza zwłokami pierwszego zabitego w czasie tej wyprawy towarzysza, nie znaleźli nic niezwykłego. Wóz był cały, jego zawartość podobnie. Z tropów Leo wyczytał, że konni istotnie zawrócili z leśnej ścieżki i odjechali w stronę, z której przybili. Innych śladów nie znaleźli. Nie było sensu tropić ich dalej, więc postanowili wrócić do reszty. Po drodze czekała ich jeszcze jedna niespodzianka. Wyostrzone elfie zmysły znów okazały się pomocne.

- Gislan?! Gislan, nic ci nie jest? Ci się stało? -
Moperiol wypatrzył brodacza leżącego pod drzewem, kawałek od ścieżki.
- Chyba nie… Nie wiem… -

Po krótkich oględzinach okazało się, ze twardy krasnolud jest cały. Na ramieniu miał co prawda ślad po ugryzieniu, ale ogólnie czuł się bardzo dobrze. Leo oglądając ranę, stwierdził, ze wyglądał jakby ugryzł go wilk, ale widać brodacz musiał być na tyle żylasty, że zwierzę porzuciło swoja zdobyć. Inne wytłumaczenie było takie, że już nie żyło, bo choć nie znaleźli nigdzie zwłok, to jednak włócznia Gislana był upaprana we krwi, jakby kogoś nią zadźgał.

Tak czy siak, postanowili wracać, podzielić się nowinami z resztą.

Na polanie. Wszyscy.

Po powrocie zwiadowców wszyscy odetchnęły z ulgą. Wyglądało na to, że ludzie Łowcy Czarownic już im nie zagrażają. Chociaż jak pokazywało życie okolica nie jest wcale bezpieczna. Potwierdzały to tylko ludzki krzyki, dochodzące gdzieś z głębi lasu, z kierunku w którym uciekli zbrojni po pierwszym starciu.

Wkrótce mili jeszcze więcej do przemyślenia, bo dołączył do nich zostawiony uprzednio przy brodzie Łowczy von Antary. Wyszedł prosto z lasu, na polanę, na której rozegrał się walka. Rozglądał się po pobojowisku, ale nie skontrował niczego. Podszedł do nich, wyjmując z plecak mapę.

- Swoje zrobiłem, teraz wracam na zamek, zdać raport von Antarze. Tu dzieje się coś dziwnego i On musi to wiedzieć, zanim wyśle żołnierzy. Te lasy… Są jakieś dziwne. Zresztą samie zobaczycie. Teraz spójrzcie na mapę i słuchajcie uważnie, bo do tego zależy wasze życie. -

Jager rozwiną mapę na jakieś skrzyni i począł tłumaczyć, wodząc po niej palcem.

- Z Gladbach do Klasztoru można dostać się dwiema drogami - lądową szlakiem przez Widły, omijając Czerwone Bagna od północy, dochodzi się do karczmy „Błędny Ognik” nad jeziorem Karpik. Potem są Błota, kolejna zabita dechami dziura. Stamtąd szlak prowadzi już przez las, prosto do klasztoru. Można też popłynąć do Klasztoru rzeką. Trzeba dostać się do przystani Munchein, niedaleko Gladbach. Stamtąd, barką lub łodzią, płynie się aż do Berus, kolejnej wioski, gdzie jest przystań. Z Berus do Klasztoru, jest już rzut beretem. Po drodze jest przepust, gdzie z reguły urzęduje mytnik i Karlowa Fosa. To wioska leżąca na rzecznej wyspie, otoczona przez Czerwone Bagna. Dziwne miejsce. Miejscowi nie mają prawa pobierać opłaty od podróżnych, ale często próbują to robić. Zwłaszcza wobec tych, którzy płyną bez silnej eskorty. Po minięciu wioski bagna niedługo się kończą i rzeka dalej płynie lasem. Po drodze mija się Stary Most. Jest bardzo stary i już prawie się zawalił, ale mimo to ciągle jest w użyciu. Włodarze Ostlandu i Hochlandu co jakiś czas kłócą się, kto powinien go naprawić. Nie ma przy nim żadnej osady czy czegokolwiek innego, więc nie trzeba się zatrzymywać. Dalej to już tylko Borus i Klasztor.

- Droga lądowa jest dłuższa. Z Gladbach do Wideł jest dzień drogi. Szlak na tym odcinku jest w miarę dobrym stanie i można jechać w miarę swobodnie i bezpiecznie dla wazów. Dalej jednak główny trakt omija Czerwone Bagna od Północy, w kierunku jeziora Karpik. Z Wideł do Błędnego Ognika jest koło dwóch dni drogi. Z karczmy do Błot podobnie. Tu jedzie się wolnej i uważniej, bo można uszkodzić osie albo koła. Stamtąd trakt biegnie lasem i znów jest w miarę dobrym stanie. Z Błot do Klasztoru jedzie się średnio półtora dnia. Razem ruszając z rana Gladbach w Klasztorze jest się za jakieś sześć i pół dnia jazdy. Zakładając oczywiście, że podróż upływa bez przeszkód. Można ją skrócić przeprawiając się z Wideł do Błot, bezpośrednio przez Czerwone Bagna. To jednak jest zaledwie dróżka wśród bagien. Kręta, grząska i bardzo niebezpieczna. Bez przewodnika to bardzo trudne a nawet z nim, te bagna nie należą do bezpiecznych. Ponoć można tam spotkać trolle i inksze jeszcze bestie. Tym niemniej, jeśli wam spieszno, to tą drogą można pokonać bagna w dwa dni, czyli jesteście dwa „do przodu”.

- Rzeką teoretycznie jest szybciej. Z Munchein do przepustu dopływa się w jeden dzień. Kolejny to dopłynięcie do Karlowej Fosy. Stamtąd do Berus jest dwa dni żeglugi. Razem to cztery dni rzeką. Do tego dochodzi pół dnia na dotarcie lądem do Munchein, załadowanie się na lodź i drugi tyle do rozładunek w Berus i dotarcie do klasztoru. Razem pięć dni. To wszystko oczywiście w przypadku, kiedy płyniecie również w nocy. Z doświadczoną załogą to możliwe, ale takie znajdziecie tylko w Munchein. Normalnie można było tam wynająć barkę za pięć złotych Karli aż do Berus. Na jedną wejdzie dwa wozy z załogami, ale lepiej załadować się na więcej, jakby której się po drodze co przytrafiło. Tak było za spokojniejszych czasów, co zastanie tam teraz, nie mam pojęcia.

- Kiedyś, jak jeszcze był tu ruch, większość pielgrzymów i podróżnych wybierała drogę lądową. Jest dłuższa, ale tańsza i przede wszystkim bezpieczniejsza. Lądem omija się Czerwone Bagna a rzeka przepływa przez sam ich środek. Ludzie boją się tych trzęsawisk, zwłaszcza nietutejsi. No i jest jeszcze Karlowa Fosa. Tam też często bywa nieprzyjemnie. Ludzi gadają, że ci co nie zapłacą tam za przeprawę, często spotykają na rzece piratów. Teraz, kiedy nie ma komu pilnować porządku, może być jeszcze gorzej.

- Zrobicie jak chcecie, ale trak zawsze pozostaje traktem. Zawsze można rozbić obóz. Wóz pod wami nie zatonie a jak będziecie mieli kłopot z łodzią, to nawet jak dobijcie do brzegu, to zostaniecie w dziczy. Wozy nie pojadą przez las ani przez bagno. Choć z drugiej strony jak wam się uda, to będziecie w klasztorze sporo szybciej a to może uratować wiele istnień... -


Kacper skończył mówić i wręczył im mapę.

- Wybierzcie rozważnie, bo nie będzie czasu na powrót i zmianę planów… -


Mapa główna
Aktualna pozycja.
 
malahaj jest offline