Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2012, 20:51   #30
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Obserwował mijające go sylwetki, z niewzruszonym spokojem. Zwykli ludzie byliby wstrząśnięci tym widokiem, może nawet wielu mu podobnych zdziwiłyby te wydarzenia. On natomiast obserwował "procesję", kręcących się w kółko istot, tak jakby patrzył na zebry biegające w zoo. Być może ostatnie wydarzenia, sprawiły, że trudniej było go zaskoczyć, a może po prostu nie miał czasu do stracenia, na takie "błahostki".

Teraz żałował, że nie próbował nigdy posiąść większej ilości informacji o bardziej niezwykłych aspektach życia. Ozyrys opowiadał kiedyś o dwóch podobnych rodzajach istot manifestujących się na ziemi. Agresywne widma i zazwyczaj neutralne duchy. Ponieważ, żaden z nich nie zwracał na niego uwagi Kevin założył, że ma do czynienia z drugim typem.

Co ciekawe, gdy podszedł aby przyjrzeć się jednemu bliżej, zauważył, że ten ma rozmazaną twarz. Podobnie jak wszystkie inne te istoty w budynku. W swoim życiu nie spotkał ich za wiele, ale wiedział, że jest to niezwykły przypadek.

Jeszcze chwilę spędził na obserwacji duchów. Nie wyglądało na to, żeby ich wędrówka miała jakiś większy cel. Czasami jedne znikały, a pojawiały się inne. Poza tym wydawało się, że w budynku nie ma nikogo innego. W końcu agent zrezygnował, z tej bądź co bądź bezsensownej obserwacji i ruszył w stronę najwyższego piętra.

Tutaj jego plan napotkał pierwszą przeszkodę. Windy były wyłączone. Amerykanin zaklął szpetnie pod nosem i ruszył w stronę klatki schodowej. Drzwi otworzył ostrożnie, trzymając broń w pogotowiu i wchodząc bokiem, tak jak szkolono go w NCIS. Wolał zachować ostrożność i nie dać się zaskoczyć, nie wiedział co się tutaj wydarzyło i do momentu, gdy nie dowie się prawdy lepiej było uważać.

Mijał kolejne piętra, od czasu do czasu natykając się na jakiegoś zbłąkanego ducha. Spacer był zapewne dłuższy, niż gdyby biegł, ale nie chciał wywołać zbyt dużo hałasu. Sądził, że pośpiech w tym momencie nie był wskazany. W końcu dostał się pod drzwi ojca. Były one zamknięte, a charakterystyczne ślady, które widywał wiele razy wskazywały, że ktoś próbował je wyważyć. Agent przyklęknął na jedno kolano, aby lepiej się im przyjrzeć.

Był to produkt zdecydowanie z wysokiej półki, musiały kosztować całkiem sporo. Chociaż McGregor dowiedział się co nieco, o mniej "legalnych" sposobach wchodzenia do pomieszczeń, był pewien, że w tym wypadku nie dałby rady. Drzwi zdecydowanie nie należały do jego ligi, a nie chciał wywoływać zbyt wiele hałasu otwierając je.

Przeniósł swój wzrok na zniszczenia. Okrągły, wklęsły kształt. Zupełnie jakby ktoś próbował je kopnąć, uderzył z bara lub użył jakiegoś rodzaju tarana. Heros był przekonany, że nie mógł tego zrobić żaden normalny człowiek. Odsunął się od drzwi gabinetu i przeszedł po reszcie piętra. Było ono zdecydowanie bardziej uporządkowane, niż hol. Co prawda gdzieniegdzie znajdowały się rozrzucone papiery i poprzewracane krzesła, ale nie można było ich uznać za rezultat walki. Komputery były włączone, a w kubkach nadal znajdowała się kawa, więc tak czy siak, ludzie zostali nagle oderwani od swoich zadań. Tylko co się potem z nimi stało? Zdążyli uciec?

Te pytania coraz bardziej determinowały go, aby spróbować dostać się do gabinetu. Dłuższe poszukiwania klucza, nie dały żadnych rezultatów. Cóż, agent podejrzewał, że może tak być, ale warto było spróbować. Może władca zaświatów, chciałby zachować większe pozory i gdzieś zostałaby kopia klucza. Widać było, że nie był to jego szczęśliwy dzień. Do pomieszczenia raczej trudno byłoby się dostać inaczej, niż rozwalając drzwi ... a tego robić nie chciał.

Jak to się mówi, skoro plan A nie wypalił trzeba spróbować plan B. Ruszył w stronę drzwi ewakuacyjnych. Dwa korytarze znajdowały się po lewej i prawej stronie biura. Gdy podszedł do tych pierwszych, poczuł emanujące od nich zimno. Chwilę nasłuchiwał, ale nie dobywały się za nich żadne dźwięki. Postanowił więc je otworzyć, ale gdy tylko lekko je pchnął, te rozpadły się.

Korytarz pogrążony był w ciemnościach. Podłogę i ściany pokrywał lekki szron, a jego wyostrzone zmysły zarejestrowały jakiś dźwięk, piętro czy dwa pod nim. Agent zwiększył ostrożność. Cicho i powoli przekradał się przy ścianie. Tak jak wiele razy wcześniej na ćwiczeniach, czy podczas pracy. Przez głowę przebiegały, mu wszystkie podobne sytuacje, które zawsze kończyły się dobrze, ale przecież tym razem nie miał przeciwko sobie człowieka.

W końcu doszedł do tajemniczych drzwi na przedostatnim piętrze. Spod szpary przebijało się światło, a odgłosy za nich świadczyły, że ktoś przerzuca papiery i otwiera szafki. Kevin spróbował dojrzeć coś nie otwierając drzwi, nie było to jednak możliwe. Do jego uszy dotarł zaś damski głos mówiący

- Gdzie jesteś do cholery? Gdzie jesteś? -

Agent wstrzymał oddech i wśliznął się do pomieszczenia. Wiedział, że jest całkiem niezły w skradaniu się. I tym razem jego umiejętności, okazały się wystarczające. Nie tylko nie zwrócił na siebie uwagi, ale zajął doskonały punkt obserwacyjny za jednym z biurek.

Tajemniczym gościem tak jak myślał była kobieta ... niezwykle piękna kobieta ... wprost urzekająco piękna.



Niemalże ... niemalże, stracił całą przewagę jaką zyskał, gdy po prostu zagapił się na nią. Rude włosy spływające na ramiona, zgrabną sylwetkę, ponętną twarz i inne atuty. Udało mu się jednak dojść do siebie. Kobieta siedziała odwrócona tyłem, szukając czegoś w komputerze. Agent zdecydował, że jest to idealny moment do działania.

Wycelował pistolet w jej głowę. Jednocześnie podnosząc się cicho i wyprostowując. Po chwili odezwał się, tonem głosu, którego używał gdy "wcielał" się w naprawdę mroczne i niebezpieczne "przykrywki".

-Kogóż my tu mamy … nie radzę się tobie odwracać … żadnych gwałtownych ruchów, porozmawiamy sobie -

Zignorowała kompletnie jego polecenie. Odwróciła się na krześle i po sekundzie stała już przy nim. Chwilę uważnie przyglądała się lufie pistoletu.

- Nie będziesz potrzebował broni - zatrzymała się na moment i uważnie obejrzała Kevina od stóp do czubka głowy. - … wuju

-Cóż mimo wszystko pozwolisz, że ja będę sędzią tego - odpowiedział spokojnie Kevin, starając się nadać swojemu tonowi głosu jak najbardziej neutralne brzmienie -Może zaczniemy od jakiegoś prostego pytania: kim jesteś i co tutaj robisz? -

- To w gruncie rzeczy dwa pytania - z każdym kolejnym słowem Kevin coraz wyraźniej słyszał jej nietypowy akcent. Z początku skojarzył go z Wyspami Brytyjskimi, ale nie mógł być do końca pewien. Sama raz jeszcze spojrzała na broń, po czym przeciągle westchnęła. - Niech będzie, nazywam się Rose Taggart i jestem tu z tego samego powodu co ty, mam kilka pytań, które wymagają odpowiedzi.

-I z tego powodu postanowiłaś rozwalić całe biuro? - Kevin uśmiechnął się szeroko do dziewczyny -Skąd jesteś Rose? Skąd wiedziałaś o tym miejscu i jakich odpowiedzi poszukujesz? -

- Dziwne. W tym budynku znajduje 3238 duchów oraz my. Z jakiegoś powodu uznałeś jednak, że to moja sprawka, choć przeciętny średnio inteligentny Amerykanin z dokładnością do 82,6% od razu uznałby je za winne. Z drugiej strony tutaj ich nie ma, więc 94,9% tych samych osób szukałoby schronienia dokładnie w tym miejscu - przechyliła głowę i rzuciła Kevinowi beznamiętne spojrzenie. - Dziwne, twoje akta wskazują na to, że cechuj cię ponadprzeciętna inteligencja.

- Dobrze się maskuję - odpowiedział z uśmiechem McGregor -Duchów się nie boję, nie wyglądają również na agresywne, nie ma ich od kilku pięter i nie one próbowały wyważyć pewne drzwi- ponownie zmierzył dziewczynę spojrzeniem - A jeśli chciałaś się ukryć, to nie robisz tego dobrze, słyszałem cię z daleka - na razie postanowił odpuścić sprawę akt. Było to dość ciekawą, ale w tym momencie dość mało istotną kwestią

-Wydajesz się być, bardzo inteligenta … a jednak nie odpowiadasz na pytania mężczyzny trzymającego broń - tym razem przeciągłe spojrzenie agenta miało inny cel. Oceniał ją, zastanawiał się skąd ona może pochodzić, starał się również przyjrzeć jej uważenie … może dowie się dzięki temu coś o jej “boskim” pochodzeniu, bo że takie istniało był pewien

-Powiem ci coś Rose, w tym momencie jestem jedyną osobą, która może tobie pomóc … więc może powinnaś opowiedzieć mi o wszystkim co zaszło i co cię tu sprowadza? -

- Kolejne błędne założenie. To nie ty jesteś jedyną osobą, która może pomóc mi, to ja jestem jedyną osobą, która może pomóc tobie. Tak jak mówiłam nazywam się Rose Taggart, jestem córką twojej przyrodniej siostry, Hel - wzruszyła delikatnie ramionami. - Może więc przestaniesz wymachiwać tą bronią i zaczniemy rozmawiać jak cywilizowani ludzie. Jej widok zaczyna mnie irytować ... nie lubię się irytować.

Kevin opuścił broń, nie spuszczając z dziewczyny wzroku -Nie potrzebuję jej - powiedział z pewnością siebie

-Poza tym jak na razie jesteś ze mną szczera, więc pewnie i ja powinienem się jakoś odwdzięczyć. - Po tych słowach schował broń do kabury. Nie sprawiało mu różnicy czy znajdzie się tam czy pozostanie w jego ręce.

-Więc Rose córko Hel … zamieniam się w słuch -

- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz - kobieta nadal wpatrywała się w Kevina z niesamowitą obojętnością. - Cokolwiek wydarzyło się w tym miejscu, ty i istota, którą nazywasz ojcem jesteście temu winni. Ozyrys próbował sięgnąć po coś co nie było jego, równowaga została zachwiana. Z oczywistych względów dotknęło to również domenę mojej matki. Helheim pogrążyło się w chaosie, którego centrum znajduje się w tym budynku.

-Po coś? - głos Kevin stał się zimny -Niektórzy z nas nie traktują ludzi jak rzeczy Rose … mamy coś takiego jak uczucia … ale skoro jesteś tak pewna wszystkiego, to proszę … oświeć mnie … opowiedz więcej o tym chaosie, może zacznę poczuwać się do odpowiedzialności ...-

- Wszyscy tracimy bliskich - ich spojrzenia spotkały się na moment i Kevin mógł dostrzec coś po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy. Emocje, zakopane głęboko w jej oczach, gniew, smutek, żal. Był niemal pewien, że ona w jego widzi dokładnie to samo. - Zaufaj mi, odchodząc z tego świata nie zostawiają tylko swych ciał, wraz z nimi również wszystko co ludzkie. Twe dziedzictwo prędzej czy później zmusi cię do stawienia czoła rzeczywistości. To dusze, ledwie waluta dla tych, których nazywamy rodzicami. Powykręcane przez lata pozbawionej sensu egzystencji zmieniają się w potwory, które stają się odpowiedzialnością nas i wielu nam podobnych.

- Dusza twojej siostry należała się mojej matce, Ozyrys postanowił jednak wziąć ją dla siebie. W cienkiej zasłonie, która oddziela świat śmiertelnych i umarłych od chwili uwolnienia się tytanów powstała więc szczelina. To właśnie przez nią wydostały się te wszystkie dusze, które spotkałeś na dole - nachyliła się nad komputerem i zaczęła stukać w klawiaturę.

Gdy Kevin odezwał się ponownie jego głos był spokojniejszy, bardziej przyjacielski

-Rozumiem …

- Cieszy mnie to - dziewczyna zamilkła, jakby nagle coś sobie przypomniała. - Zaraz, zaraz, wcześniej wspominałeś coś o wywarzaniu jakichś drzwi. Których konkretnie?

-Drzwi do gabinetu Ozyrysa … czemu pytasz? -

- Ja nigdy tam nie dotarłam - odwróciła na moment wzrok od komputera i wyprostowała się. - Jedno nie daje mi spokoju. Duchy wyglądają na niegroźne, skąd więc te zniszczenia na dole? Teraz jeszcze te drzwi. Nie wydaje mi się, by była to ich sprawka. To natomiast oznaczałoby, że w to wszystko zamieszany jest ktoś jeszcze.

Rose westchnęła głośno i przeciągle nim odezwała się ponownie.

- Od przeszło godziny przeszukuje firmowe serwery w poszukiwaniu jakichkolwiek nagrań z kamer, ale i te przepadły. Zaczęłam więc sprawdzać całą resztę, plany dnia, listy połączeń. Odwiedziłam nawet kilka innych miejsc, że tak się wyrażę, skoro rozmawiam ze stróżem prawa. Okoliczne kamery drogowe i te umieszczone przy bankomatach nie wychwyciły dziś choćby jednej osoby wchodzącej, lub wychodzącej z budynku.

-Nie wygląda na to, żeby ktoś tutaj walczył. Za to na pewno opuszczono to miejsce w pośpiechu … wrogowie postanowili zaatakować ten budynek? -

- Nie wiem, prawdę powiedziawszy nie wiem nawet dlaczego te wszystkie duchy wybrały właśnie to miejsce. Najlepiej będzie jeśli zaprowadzisz mnie do tego gabinetu. Być może tam znajdziemy jakieś odpowiedzi.

- W takim razie, chodź za mną - Kevin poczekał, aż dziewczyna zbierze swoje rzeczy, przed wyruszeniem w drogę powrotną do gabinetu ...

Ku uldze Kevina zebranie się, nie zajęło dziewczynie zbyt dużo czasu. Spakowała swój laptop i już po chwili ruszyli korytarzem. Zejście jednego piętra nie zajęło im zbyt długo i po kilku minutach stali przed drzwiami gabinetu Ozyrysa.


- Dlaczego ich nie otworzyłeś? - Rose podniosła głowę i spojrzała na Kevina wyraźnie zdziwiona.

-Czym? Nie mam klucza do tych drzwi, a obawiam się, że są z wyższej ligi, jeżeli chodzi o inne sposoby -

- Masz pistolet prawda? - Przez chwilę wpatrywała się w niego z tym samym wyrazem szczerego niedowierzania. - Zresztą nieważne.

Po tych słowach dziewczyna złapała za wiszący na jej szyi naszyjnik i zerwała go. W locie złapała za końcówkę rzemyka i rzuciła go przed siebie na ziemię. Ten zawisł w powietrzu, tuż przed uderzeniem o nią. Agentowi wydało się, że przez chwilę powietrze przecięło coś ... a w jej miejscu pojawiła się dziwna szczelina. Już po chwili do świata materialnego przedostała się jedna łapa, zaraz za nią pojawił się pysk, aby w końcu w materialnym świecie znalazł się ogromny wilk. Jego sierść i oczy były czarne niczym węgiel. Kevin zauważył, że zwierzę nawet stojąc na czterech łapach sięgało mu do ramienia ... nie chciałby znaleźć się jako jego wróg ...



- Fan, drzwi - Rose dla pewności wykonała kilka kroków w tył.

Kevin chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Bestia nie potrzebowała nawet rozpędu. Jeden sus wystarczył, aby przerobić ogromne i ciężkie drzwi na drzazgi i wykałaczki.

-Nie ma to jak ciche podejście … może od razu przedstawimy się przez radiowęzeł? - zapytał po czym zajrzał do środka.

Od razu dostrzegł panujące w pomieszczeniu niebywałe ciemności. Było to dziwne i nienaturalne, wszak całą ścianę stanowiły okna, a na zewnątrz nadal świeciło słońce.

Policjant chwilę wpatrywał się w ciemność, ale zrezygnował. Nawet jego wzrok, nie mógł nic dostrzec w pomieszczeniu. Miał jednak inne atuty. Skupił się na pozostałych zmysłach. Najpierw usłyszał coś jak biały szum, spokojny, miarowy ... po chwili poczuł go na skórze, a sekundę później usłyszał warkot. Najwyraźniej zwierzak Rose, również coś zwietrzył. Ustawił się pomiędzy wejściem do gabinetu a swoją panią.

Kolejne dźwięki zmusiły agenta, do ponownego zajrzenia w ciemność. Szybko zauważył, że cienie zaczęły formować się w palce, z pazurami długimi na co najmniej 30 centymetrów. Jego serce zaczęło bić szybciej, gdy adrenalina zaczęła pędzić przez jego organizm. Gdy tylko palce się uformowały ruszyły w stronę szyi agenta. Ten zdążył jednak odskoczyć. Zauważając, że za pierwszą dłonią podąża kolejna ... i coś jeszcze ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline