Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2012, 14:14   #21
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Słyszał kiedyś, że sen może przynieść odpowiedzi na wiele pytań. Nawet zwykli ludzie starali się zrozumieć swoje sny, spróbować z nich wyciągnąć jakieś odpowiedzi na przyszłość, znaleźć prawdziwego siebie.

Dla innych była to po prostu błoga chwila wypoczynku, ale nie dla Kevina ... nie w tym momencie. Szczerze również wątpił, żeby był to sen, przynajmniej nie w zwykłym, ludzkim rozumieniu. Popularne było stwierdzenie, że sen jest młodszym bratem śmierci. Ostatnie wydarzenia, sprawiły, że McGregor był przekonany, że w owym powiedzeniu, jest może nawet więcej niż tylko ziarnko prawda ... nawet jeżeli miałaby to być tylko miarka.

W końcu jednak musiał ruszyć przed siebie. Chwilę przypatrywał się postaci. Rozum i serce walczyły o dominację. Wszystkie tłumione emocje zaczęły ponownie wracać. Nie był jakąś nieczułą maszyną, nie miał przełącznika, który pozwalał na kontrolę uczuć. Nie mógł włączać i wyłączać współczucia, żalu czy smutku na zawołanie. A czasami by chciał. Był jednak tylko człowiekiem ... a przynajmniej w części był człowiekiem. Wystarczająco dużym, żeby nie była to najprzyjemniejsza sytuacja. Czuł nieprzyjemne pulsowanie w głowie … głośno przełknął ślinę …

-Linda … Lindo … czy to ty … co ty tu robisz? - doskonale zdawał sobie sprawę, że te pytanie nie należało do najmądrzejszych, jednakże nie spodziewał się takiej sytuacji … zdecydowanie czuł się wytrącony z równowagi. Lubił kontrolować sytuację, ale nie zawsze dało się to robić. To był jeden z takich przypadków. Wrzucony w miejsce, które było dla niego obce. Sytuację, z którą nie miał żadnego doświadczenia.

- Tak wiele sekretów ... tak wiele kłamstw ... - jej głos był nieobecny i tak przerażająco chłodny, że nie sposób było znaleźć jakiegokolwiek podobieństwa do tego jak brzmiał kiedy jeszcze żyła. - Śmierć nie ma przede mną tajemnic, w śmierci odnalazłam prawdę. -

Młody agent pokręcił głową. Cała scena mogłaby się wydawać surrealsticzna … oczywiście gdyby nie był synem władcy podziemnego świata, gdyby sam nie miał bliskich kontaktów ze śmiercią. Nie wiedział nawet, gdy wypowiedział słowa wypisane na tablicy przed kwaterą główną CIA w Langley

-Poznacie prawdę … a prawda was wyzwoli - przyjrzał się postaci siostry -Jakie kłamstwa siostrzyczko? - starał się mówić najcieplej jak mógł, jak najnormalniej. W ten sam sposób, w jaki rozmawiał z nią, gdy jeszcze żyła. Chociaż po części była to walka z wiatrakami. Doskonale słyszał swój głos, każde zawahanie i każde załamanie głosu. Nie mógł jednak z tym nic zrobić.

- Twoje kłamstwa i świata, w którym żyjesz - nawet pomimo kaptura, Kevin mógł dostrzec jak po jej policzkach spływają krwawe łzy. - Tego do którego mnie nie wpuściłeś, a do którego zaprosiła mnie śmierć.

-Kłamałem by cię chronić - powiedział grobowym głosem Kevin -Kłamałem bo tego mnie nauczono. Zanim poznałem moje dziedzictwo byłem agentem, który dla większego dobra kłamał … zaprzyjaźniałem się z ludźmi, których miałem potem aresztować … zdradzałem ich … dla większego dobra - przerwał na chwilę czując jakby opuszczały go wszystkie siły. Teraz jednak nie było żadnych sekretów, żadnych kłamstw. Śmierć zabrała tą granicę, zabrała powód, dla którego musiał to robić.

- Oszukiwałem aby ludzie, abyś również i ty mogła mieć normalne, bezpieczne życie … nie chciałem cię w to wciągać … nie w to wszystko … nie moją małą siostrzyczkę -

Ciało Lindy zaczęło się trząść, chwilę potem z jej ust wydobył się przerażający śmiech.

- Bezpieczna? Bezpieczna?! - Z każdym wypowiedzianym słowem mówiła coraz głośniej. - Ja nie żyje!

-Przecież … właśnie tego starałem się uniknąć … gdybym mógł … gdybym mógł, to bym ciebie obronił - słowa te zostały wypowiedziane zupełnie innym tonem. Tonem zrezygnowanego i przegranego człowieka. Osoby, która doskonale zdaje sobie sprawę, ze swojej porażki.

- Ale nie mogłeś - głos dziewczyny był już zupełnie inny, cichy, spokojny, zrezygnowany. - Tak jak nie możesz uratować wszystkich. Nawet siebie nie zdołasz jeśli dalej będziesz podążał tą drogą.

-To jest pierwsza rzecz, jakiej się człowiek uczy w tej pracy … nie można uratować wszystkich - mówił dość spokojnie, jakby zrezygnowany

-Ale obawiam się, że nie mogę zejść z tej drogi … muszę powstrzymać twojego zabójcę - dopiero to ostatnie zdanie zostało wypowiedziane w jego dawnym stylu. Twardym, zdecydowanym głosem. Z pewnością siebie, która zawstydziłaby niejednego.

Jego siostra otwierała już usta, chcąc coś odpowiedzieć. Jednak nie zdążyła. Płaszcz, którym była zakryta, opadł nagle na ziemię. Kevin zauważył, że dziewczyna była niemalże naga. Nie trwało to jednak długo. Po dosłownie kilku sekundach, zewsząd zaczęły pojawiać się szarfy, które zaczęły szybko oplątywać całe jej ciało.


Linda zaczęła się miotać, próbując wyrwać się z ich ucisku. Nie miała jednak szans, z każdą chwilą bandaże oplątywały ją szczelniej, kolejna część jej ciała znikała pod płótnem. McGregor ruszył w jej stronę, jednakże jeden z bandaży owinął się wokół jego kostki i sprawił, że ten wylądował na ziemi. Próbował powstać, jednakże był cały czas przez nie atakowany.

Po kilku chwilach, kilku uderzeniach serca wyglądała jak mumia, z obrazków które widział wiele razy. Jedynie jej usta, nie były zasłonięte.

- To nie on - jej głos był słaby, jakby wypowiedzenie każdego słowa wiązało się z niesamowitym wysiłkiem.

Kevin spróbował podnieść się po raz kolejny, jednak nie zdążył. Obserwował jak dziewczyna przewraca się i ląduje w rzece przy której stała. Chciał krzyknąć, chciał coś zrobić ...

I obudził się, dosłownie w tym samym momencie obudził się. Nadal znajdował się w pokoju motelowym, ale przez zasłony przesączało się światło poranka ... musiał jak najszybciej skontaktować się z ojcem ... skontaktować się z kimkolwiek ... potrzebował pomocy ... los jeden wiedział jak bardzo potrzebował teraz czyjeś pomocy.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-04-2012, 18:22   #22
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Aaron zaprzestaje prób podniesienia się z ziemi, zamiast tego spokojnie opadł na tyłek. Tamten miał przewagę, rozpoczynanie walki też nie miało głębszego sensu.
- Aaron Camfrey, miło mi - odpowiada, notując zniewagę w pamięci. Kiedy indziej... - Powiedz mi, z kim mam przyjemność?
Jedyne co dostrzegł to błyskawiczny ruch. Dopiero po chwili dociera do niego piekący ból w barku. Ujrzał tkwiący koniec grotu w swoim ramieniu.

- Ostrzegałem. Skoro jednak muszę, spytam raz jeszcze - starzec zrobił krótką przerwę, po czym uważnie artykułując każde słowo powtórzył pytanie. - Kim jesteś?
- Aaron Camfrey, syn Brigid. Miło mi – odpowiada spokojnym tonem.
Staruszek na chwilę zamiera, po czym wyciąga broń z Aarona. Jego nastawienie ewidentnie się zmieniło. Kucnął przy chłopaku, zaczął pocierać brodę jednocześnie mu się przyglądając.

- W takim razie przyjmij moje przeprosiny. Sam rozumiesz, w obecnej sytuacji nie można być zbyt ostrożnym. Jestem Sirius i przyznam, że bardzo chciałbym wiedzieć co sprowadza do mnie gościa z tak odległych stron.
Aaron uśmiecha się po czym odpowiada:
- Jeśli mam być szczery, nie jestem zbytnio pewien, nawet nie wiem gdzie ja jestem. Wysłała mnie tu Brighet, w poszukiwaniu niejakiego - tu przerywa na chwilę - Zrvana. - Nagle uzmysławiajac sobie co przed chwilą powiedział Sirius, pyta: - Jakiej sytuacji?
- Jesteś z tych co to lubią czasem ciąć tępym ostrzem noża, co? - Uśmiech ... jakkolwiek miłym nie byłby gestem, w przypadku szczerbatego niemal starca, wywoływał nagłą ochotę do odwrócenia głowy. - Zło na wolności, apokaliptyczna wojna, koniec świata, takiej oto sytuacji.
- Można tak powiedzieć. Tak właściwie co to za miejsce? – grad pytań posypał się z ust młodzieńca, który rozglądał się po pomieszczeniu z dużym zaciekawieniem. Starał się zapamiętać jak najwięcej.
- Nie sądzisz, że trochę za dużo tych pytań, szczególnie że donikąd nas nie prowadzą? W tej chwili istotne jest tylko to co tu robisz - mężczyzna klapnął sobie w najlepsze naprzeciw Aarona, włócznie wycelował w górę, opierając się jednocześnie o jej drzewiec. - Zatem synu Brigid, opowiedz swą historię. Tylko w miarę możliwości, oszczędź mi nieistotnych szczegółów.
Układając myśli w głowie, siada na ziemi, po czym zaczyna:
- Prawdopodobnie została na mnie rzucona klątwa, czar, który podobno tylko ja mogę przełamać, tak twierdzi Matka – rozpoczął - Byłem w “przyszłości”, która nie miała miejsca. Nie wiem jak to wytłumaczyć... -
Staruszek cmoknął przeciągle kiedy Aaron skończył. Wyglądał dość posępnie.

- Naprawdę wszystko trzeba wyciągać od ciebie siłą? Musiały pojawić się jakieś istotne szczegóły. Coś co pomoże nam, cóż ... skoro na ciebie niezbyt można liczyć to chyba bardziej mi, zrozumieć co się tu dzieje.
Camfrey z rozmachem palnął się w czoło. Starając się nie pominąć najważniejszej informacji, powtórzył.
- Matka powiedziała mi, że zostanę posłany w miejsce, gdzie czas jako taki jest symbolem zła, a dokładnie Zrvana. W tym miejscu miałem odnaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania no i miałem poznać sposób zdjęcia tej klątwy.
- Dlaczego ze wszystkich boskich dzieci, mi musiał trafić się ktoś … taki - pokręciło głową z dezaprobatą. - Posłuchaj mnie uważnie, bo to co ci teraz powiem może okazać się w przyszłości bardzo przydatne. Chcąc przełamać klątwę wpierw należy ją zidentyfikować. Rodzaje ofiar, symbole, rytuały, inkantacje. Oto rzeczy, na które musisz zwrócić uwagę.
Tym razem ewidentny grymas przebiegł po twarzy chłopaka. Skupił się na słowach Brigid, to co “widział” nie jest ważne.
- Zostałem związany za pomocą starego, celtyckiego zaklęcia, którego fragmentem jest:
„Przysłońcie wzrok, zabierzcie dech
Niech węzłów swych użyczy śmierć.”

Gdy zakończył mówić, starzec podskoczył ze swojego miejsca. Na nowo zaczął przypatrywać się Aaronowi. Następnie podbiegł do jednej ze ścian „bańki” i zaczyna ruchami dłoni manipulować tajemniczymi kręgami, które zdobiły salę. Podczas energicznych ruchów, słychać ciche mruczenie pod nosem Siriusa, jednakże Aaron nie był w stanie usłyszeć niczego konkretnego.

Camfrey w tym czasie nie odzywa się, czeka aż skończy wykonywać dotychczasową czynność. Podnosi się jedynie z ziemi i zbliża się do Siriusa, utrzymuje jednak pewien dystans. Kto wie co zaraz się wydarzy.
Minął dobry kwadrans, utrzymując dotychczasową scenerię. Starzec żywiołowo manipulujący przedziwnym mechanizmem, który nawet po dobrej chwili nijak nie stał się bardziej klarowny dla laika. Mimo to, efekt ruchów stał się niesamowicie imponujący. Najmniejszy gest powoduje uruchomienie coraz to nowszych kręgów. Po chwili wszystko naokoło zaczęło się ruszać. W co po niektórych miejscach, imponujące złote kręgi zaczęły tworzyć zupełnie nowe.
- Jestem ci winien przeprosiny – Sirius odwrócił głowę, ale jego dłonie nadal pracowały. - Na prośbę mej siostry stworzyłem potężny fenomen w czasie, który niestety wpłynął na całą jego strukturę. Fakt ten został wykorzystany przez trzecią stronę. Prawdę powiedziawszy nawet ja nie jestem w stanie zgłębić natury tego zjawiska – kończy mówić, przyglądając się Aaronowi przez chwilę z wyraźnym zamyśleniem na twarzy. Następnie powraca do pracy.

- Jak zwie się twoja siostra? – pada ciche pytanie. Nie chciał przeszkadzać.
- Imię na nic ci się nie zda - przerwał i obrócił się powoli, w jego dłoni znowu pojawiła się drewniana laska. Zdawało się, że tylko dzięki niej był w stanie ustać na równych nogach. - Musisz wiedzieć tylko tyle, że oboje należymy do bardzo starego panteonu. Zwiemy się Yazata, Godni Czci. To z naszym błogosławieństwem Persi stworzyli swe imperium. My sami sięgnęliśmy jednak znacznie dalej. Powiedz chłopcze, czy słyszałeś kiedyś o kulcie Mithry?
Porządkując wszystkie wiadomości w głowie, odpowiedział:
- Bóg światła, porządku. Bóg sprawiedliwy. O ile dobrze pamiętam, wielki wojownik, obrońca słabych, przywódca Yazata. Jednak nie znam zbyt dokładnie zasad jego kultu, ani ich zwyczajów -
- Tak... tak. Ładna regułka, ale ta na wiele ci się nie przyda. Widzisz to tylko nazwa starożytnej sekty, którą powołano do życia wewnątrz Imperium Rzymskiego. W istocie jedno z dzieci naszej niemalże niekończącej się wojny z władcami Olimpu. Jego członkowie podążali jako dyplomaci, szpiedzy, wojownicy i zabójcy do każdego miejsca, gdzie sięgały wpływy cezarów - zatrzymał się na moment i pokiwał głową. - Tak, również do Brytanii. Krwawe czystki, brutalne walki, wpływy religii chrześcijańskiej, obcych kultów i istot, które napotykano w tych nadal dzikich odstępach Starego Kontynentu. Wszystko to sprawiło, że wielu spośród nich zmieniało się nie do poznania. Niektórzy wręcz do tego stopnia, by miejsce miłości, którą nas darzyli zastąpiła nienawiść –
Informacje ewidentnie zrobiły wrażenie na chłopaku, który intensywnie przyglądał się Siriusowi.

- Te wersy są tylko fragmentem starego rytuału stworzonych przez jednego z takich właśnie ludzi. O ile w ogóle nadal jest jednym z nich. To dzięki temu tak dobrze rozumie istotę czasu, którą my sami chcąc przetrwać musieliśmy zgłębić - przerwał i pozwolił sobie na przeciągłe westchnięcie. - Obawiam się, że to ja dałem mu wymarzoną okazję do ataku.
- Co ja w takiej sytuacji mogę zrobić? – głupie, ale na miejscu pytanie.
- Tak jak już powiedziała twoja matka, tylko ty jeden możesz przełamać zaklęcie. Ze swojej strony mogę dać ci tylko ku temu sposobność.
Starzec uniósł swoją włócznię i uderzył z impetem drzewcem o podłogę. Całe pomieszczenie w jednej chwili zamarło, po czym nagle zaczęło kręcić się w przeciwnym kierunku co poprzednio. W tym momencie Sirius otworzył usta chcąc coś powiedzieć, lecz nagle ze ściany wystrzeliła intensywna wiązka światła, która przykleiła się do pleców mężczyzny.
 
necron1501 jest offline  
Stary 30-04-2012, 21:25   #23
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Natychmiast po zatrzaśnięciu się drzwi James poderwał się na nogi. Polegając na zmyśle dotyku szybko przeszukał loch. Szybko okazało się, że cela jest małą i wąską klitką, metr na metr. Nie było nawet jak rozłożyć rąk. James miał wrażenie, że nawet szafa wnękowa jego matki była znacznie przestronniejsze.

Wrażenie spartańskości potęgował jeszcze brak wykończenia celi. Ceglane ściany nie były nawet pokryte tynkiem, a jedynymi otworami wentylacyjnymi były szpary koło drzwi. Koszmar chorego na klaustrofobię.

James dosłownie wychodził z siebie, aby znaleźć jakieś wyjście z celi. Wspiął się do góry, tylko by zauważyć, że jego droga ucieczki nie będzie prowadziła przez sufit, wykonany równie toporną techniką, co ściany. Drzwi wydawały się być również nie do sforsowania. Co prawda, były dość zardzewiałe, ale przebijanie się za pomocą szwajcarskiego scyzoryka zapewne zajęłoby tydzień ciężkiej pracy. Zawiasy pancernego zamknięcia znajdowały się oczywiście na zewnątrz celi.

Młody Hellen siedział w kucki kończąc czekoladę, którą jeszcze niedawno oferował wojowniczym Amazonkom. Zdecydowanie jedna z nich zrobiła głupio odmawiając przysmaku i pozbawiając tej przyjemności swoją towarzyszkę, ponieważ czekolada była wyborna. Mimo pewnych uszkodzeń wynikłych na skutek transportu w kieszeni, naturalnie.

Specjał nieco przywrócił Jamesowi wiarę w siebie:
- Cholera - powiedział na głos rozczarowany chłopak - w książkach takie cele zawsze mają jakieś ukryte przejścia, czy coś takiego. Halo, czy ktoś mnie słyszy? - zapukał do drzwi - W mojej celi nie ma żadnych ukrytych przejść. Czy mogłybyście ją zamienić na jakąś łatwiejszą do uciekania?

Odpowiedziała mu martw cisza. W końcu jednak do syna Hermesa doszło niemal niedosłyszalne, miarowe stukanie. Alfabet Morse'a. Na szczęście Zindelo nauczył Jamesa podstaw tego sposoby komunikacji.
"Kim jesteś" - w końcu James ułożył poszczególne litery w słowa.
“Więzień. Od niedawna. Ty” - wystukał w odpowiedzi.
Niestety, znów nastała cisza. James powoli tracił już nadzieję, gdy usłyszał ciche stukanie:
“Wyważ drzwi”
Pierwsza próba wyważania drzwi była zdecydowanie nieudana. Co prawda, James był kuzynek Heraklesa, ale pod względem siły zdecydowanie mu ustępował. Bark młodzieńca szybko rozbolał po dwóch uderzeniach wymierzonych drzwiom. Nie tędy droga.

Jak przystało na nastolatka z gorszych części Liverpoolu, kiedy James nie mógł gdzieś wejść drzwiami, to próbował oknem. Teraz również zmienił taktykę. Oparł się o ścianę i z całej siły naparł nogami na drzwi. Najpierw długa chwila wypełniona tylko szybkim oddechem zmuszonego do olbrzymiego wysiłku Greka, po chwili do tego dźwięku dołączyły trzaski pękającego drewna. Całość tego koncertu na płuca i drewnianą sztabę podsumował głośny łoskot - to zasuwa w końcu pękła i opadła z hukiem na ziemię.

Z hukiem! James momentalnie wyskoczył z celi na rozdwajający się korytarz. Jego jedynym celem było w tej chwili uwolnienie tajemniczego wybawiciela. Dlatego też zignorował lewą odnogę, która, jak można wnioskować po ruchu powietrza prowadziła do wyjścia i biegiem ruszył w prawo, w kierunku stuków oznaczających "tutaj". Spieszył się, bo odgłosy stóp nad jego głową świadczyły, że Amazonki usłyszały jak opuszcza swoją celę.

Gdyby nie ciągle słyszane stuki James już dawno zabłądziłby w plątaninie koryatarzy. Prawdopodobnie mijał inne cele - prawdopodobnie, bo w biegu nie zadawał sobie trudu na obserwację otoczenia, a skupiony był wyłącznie na nasłuchiwaniu sygnałów od swojego wybawiciela. Okrzyki w rodzaju:
- Uciekinierzy! Szybko do tuneli!
czy:
- Złapać wszystkich, królowa chce mieć ich żywych!
tylko dodawały mu skrzydeł.

W końcu znalazł się u kresu szaleńczego sprintu. Przed nim były DRZWI.



Kogokolwiek Amazonki tu trzymały, musiał być bardzo groźny.
- Co teraz? - James spytał tajemniczego więźnia i podbiegł do łańcuchów zamykających drzwi, szukając szybkiego sposobu ich zerwania. Zza drzwi nie dobiegał żaden dźwięk, może poza dość przeciągłym pomrukiem, ale ten równie dobrze mógł wywołać ruch powietrza w korytarzach. Potomek Hellenów był zaledwie centymetry od drzwi, kiedy poczuł czyiś wzrok na plecach. Bardzo wolno obrócił się podnosząc dłonie w geście poddania. Za nim stała piątka Amazonek. Na ich zazwyczaj spokojnych twarzach malowało się zaskakujące napięcie zahaczające wręcz o strach. Dziwny wyraz znikły dopiero, kiedy dokładnie zlustrowały wzrokiem stan łańcuchów. Wtedy jedna z nich wystąpiła przed szereg i rzekła:

- Spokojnie synu Hermesa - wbiła włócznię w ziemię i uniosła dłonie. - Masz moje słowo, że nic nie grozi ci z naszej strony, ale dla dobra nas wszystkich, odsuń się od tych drzwi.

- Kto tam siedzi? - zapytał James taksując wzrokiem kobiety - Czy tak jak ja został przez was wrzucony do lochu, bo miałyście taki kaprys? Rozumiem, że to ktoś niebezpieczny, ale po tym jak mnie potraktowałyście, potrzebuję naprawdę dobrych wyjaśnień.

- Niebezpieczny? Śmiertelnie - kobieta odwróciła się do tyłu i ruchem ręki nakazała reszcie amazonek opuszczenie broni, co te uczyniły bez wahania.

- Powtarzam po raz ostatni, odsuń się od drzwi.

James z namysłem podniósł nogę do góry, po czym ją opuścił:
- Kto to jest? Gdyby nie on, wciąż siedziałbym w celi. Mam wobec niego dług. Wielki dług.

- To nie twoja sprawa - widocznie traciła cierpliwość, jej miejsce stopniowo zastępowało zdenerwowanie. - Nie jesteś chyba na tyle głupi. To co uważasz za pomoc, było w istocie zwykłą manipulacją, on ch...

- Kłamstwo! - Głos zza drzwi zagłuszył wszystkie inne. James odruchowo obrócił głowę i już miał odskoczyć, ale wtedy ponownie spojrzał na Amazonki. Wszystkie celowały włóczniami w jego kierunku. Żadna nie poświęciła choćby chwili Jamesowi, zupełnie jakby go tam nie było. Ich wzrok skupiony był tylko i wyłącznie na drzwiach. Młodzieniec sam nie chcąc ryzykować nadziania się na groty, był zmuszony nadal stać w tym samym miejscu.

- Połóż rękę na łańcuchach, to wszystko czego ci trzeba - już znacznie ciszej, ale nadal wyraźnie rozbrzmiewał głos tajemniczego więźnia.

- Więc kto to jest? - chłopak powtórzył pytanie - Widzę, że nie chcecie powiedzieć. Prawdę mówiąc, na tę chwilę jemu zawdzięczam uwolnienie z celi. Wam zamknięcie w niej. Czekam na wyjaśnienie. Macie naprawdę mało czasu - potomek Hellenów zagroził - Zdajecie sobie sprawę z tego jak mnie potraktowałyście.

Kobieta najpierw obróciła delikatnie głowę, jakby kątem oka sprawdzała co robią jej towarzyszki. Dopiero po chwili zaszczyciła spojrzeniem Jamesa.

- Nie, chłopcze. To ty masz mało czasu. Daję ci ostatnią szansę na odsunięcie się od tej celi.

W tej chwili James podjął decyzję. Zemsta.

- Może mi się poszczęści i skończę jak Myrtilos - powiedział ostro syn Hermesa patrząc w oczy Amazonki i nagle chwycił za łańcuchy.
 
pppp jest offline  
Stary 01-05-2012, 13:41   #24
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


James Papageorgiou
- Miejsce pobytu nieznane -


Minęły ledwie sekundy, a młody Anglik znalazł się pod drzwiami celi. Miał wrażenie, że cały jego kręgosłup zesztywniał, jakby ciało buntowało się przed tym co miał zamiar zrobić. Wtedy jednak usłyszał dziwny świst i tuż obok ucha przemknęła mu strzała. Buzująca adrenalina wprawiła go w lekkie drżenie. Odwrócił głowę w kierunku wojowniczek i dostrzegł coś czego wcześniej nie zauważył. Za grupą uzbrojoną we włócznie stały jeszcze dwie, skryte w cieniu, celujące do niego z łuków.

Wtedy poczuł straszny ból i padł na kolana. Nie, to nie one, ten ból promieniował z jego dłoni. Ponownie powędrował wzrokiem ku drzwiom i zamarł. W sytuacji zagrożenia stracił na moment panowanie. Jego dłoń jakby samoistnie postanowiła wykonać wcześniej podjęte działanie i szczelnie oplotła łańcuch.

Tylko ten ból ... Nie znał jego natury, ale czuł jakby ten w jakiś sposób wysysał z niego całe siły. Drzwi zatrzeszczały, podobnie jak niemalże wszystkie ogniwa. James musiał przyklęknąć, nawet stanie na nogach sprawiało mu trudności.

Usłyszał coś jakby potwornie silne uderzenie z drugiej strony. Po chwili kolejne i kolejne. Nim w ogóle się zorientował był w powietrzu. Razem z drzwiami, które niefortunnie wylądowały na nim, kiedy bezwładnie spadł na ziemię. Pisk w uszach, oślepiające światło, wszystko wprawione w miarowe kołysanie. Musiał poważnie oberwać w głowę. Wtedy zauważył jakiś ciemny kształt. Wszystko powoli wracało do normy i mógł dostrzec jedną z amazonek, która celowała w niego swą włócznią.

- Coś uczynił głupcze?!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DFQ9YXhqWzc
[/MEDIA]

Była już gotowa zadać cios, ale nim w ogóle uniosła broń, jej głowa dosłownie wybuchła. Krew chlusnęła na zdezorientowanego Jamesa, który przebierając nerwowo nogami usiłował odsunąć się od bezwładnego ciała wojowniczki.

Praktycznie wszystko bolało jak cholera, ale nie było czasu, zacisnął więc zęby i zaczął rozglądać się po korytarzu. Poza tą jedną amazonką, po której pozostało tylko bezgłowe truchło, żadna nie zwracała w ogóle na niego uwagi. Nawet pomimo faktu, że odrzuciło go wystarczająco daleko, by znalazł się za ich plecami, co teoretycznie pozwalało mu z łatwością uciec. Skupiły się na celi, którą James zdecydował się otworzyć. Papageorgiou zresztą podobnie jak one, zaczął wpatrywać się w panujące w jej wnętrzu ciemności. Wtedy coś się poruszyło. Nie ulegało wątpliwości - to tajemnicza istota którą uwolnił, wędrowała w jego kierunku. Z każdą sekundą jej zarys uzupełniały dodatkowe szczegóły, ostatecznie przypominając coś czego syn Hermesa nigdy nie spodziewał się tu zobaczyć.


Podziwianie nietypowej aparycji nieznajomego zostało zepchnięte na dalszy plan w momencie kiedy amazonki postanowiły zaatakować. Pierwsza włócznia rzucona w jego kierunku po prostu przez niego przeleciała. Zupełnie jakby był jakimś duchem, iluzją. Chwilę potem kolejne i kolejne. Stał tak najzwyczajniej w świecie, nie robiąc niczego poza obserwowaniem atakujących go kobiet.

Minęła dłuższa chwila nim zdecydował się działać. Jego usta otworzyły się wręcz nienaturalnie szeroko, z jej wnętrza zaczął wydobywać się natomiast czarny dym. Chmura rosła w zastraszającym tempie, by moment potem cały korytarz przykryła szczelna ściana nieprzeniknionego mroku. James znalazł się poza nią. Mógł dostrzec więc dziwne rozbłyski, każdemu towarzyszył huk, który chłopak od razu skojarzył z dźwiękiem wystrzału broni.

Masakra dokonana na jego oczach nie trwała dłużej niż kilka uderzeń serca. Wtedy mrok zaczął się przerzedzać. Kiedy wszystko powróciło do normy, prócz sterty trupów można było dostrzec tylko niedoszłego więźnia. James poderwał się z ziemi i już miał zacząć uciekać, kiedy poczuł, że zaczyna się dusić. Obcy w mgnieniu oka znalazł się tuż przy nim. Jego dłoń zacisnęła się natomiast na szyi boskiego syna i przycisnęła go do ściany.

Trudno o bardziej odpychającą aparycję. Mężczyzna bez wątpienia był człowiekiem ... przynajmniej kiedyś. W chwili obecnej twarz, ręce i prawdopodobnie całe jego ciało pokrywały liczne szwy. Żaden człowiek nie mógłby żyć w taki sposób, a przynajmniej James nie potrafił wyobrazić sobie takiej egzystencji. Przez krótką chwilę nieznajomy badał go różnobarwnymi oczami. Zatrzymał się dopiero na ręce chłopaka. Wyciągnął drugą dłoń i szybkim ruchem zerwał z nadgarstka jego opaskę. Uniósł ją do góry i obejrzał dokładnie z każdej strony. Dopiero wtedy zwolnił uścisk.

Przerażony James nie mógł nawet utrzymać się na nogach. Gdyby nie możliwość podparcia o ścianę, ponownie skończyłby na ziemi. Kiedy podniósł głowę więźnia już nie było. Gdzieś nad nim rozlegały się jednak kolejne odgłosy wystrzałów.




Kevin J. McGregor
- Boston, USA -


Nawet kolejna minuta spędzona na nerwowym krążeniu po pokoju nie pomagała uspokoić myśli. Sposób w jaki Linda mówiła, co mówiła. Jeśli wszyscy zmarli przeżywają to co ona, naprawdę zazdrościł wszystkim tym, którym po stracie bliskich zostaje tylko rozpacz. Czymkolwiek było życie po życiu, przynajmniej jego siostrę potrafiło zmienić nie do poznania. To co początkowo mogło wydawać się prawdziwym błogosławieństwem, szybko przerodziło się w klątwę. Prawdziwy koszmar, w którym tkwił już za głęboko, by móc w ogóle marzyć o przebudzeniu.

Sprawdził swoją komórkę, ale nie znalazł niczego poza kilkoma nieznanymi i zastrzeżonymi numerami. Prawdopodobnie policja, albo jedna z agencji, która aktualnie zajmuje się prowadzeniem śledztwa. W zasadzie to przypomniało mu o jeszcze jednej rzeczy. Sięgnął po teczkę otrzymaną od Ozyrysa. Pojawiło się kilka dodatkowych stron, ale w większości były to niezbyt istotne informacje. Protokoły z przesłuchań, analiza odcisków buta znalezionych na miejscu zbrodni. Pasowały do ciężkiego wojskowego obuwia, niestety nie były na tyle nietypowe, by stanowić jakikolwiek punkt zaczepienia. Rozczarowany odłożył dokumenty i wyciągnął telefon z kieszeni.

Wpisał numer, który kiedyś wręczył mu Ozyrys. Prawdę powiedziawszy rzadko zdarzało mu się odebrać, ale nawet nieodebrane połączenie było sposobem na danie ojcu znać, że chce z nim pomówić. Niestety głos w słuchawce, który poinformował go o odłączeniu numeru tylko spotęgował zdenerwowanie. Nie był to koniec problemów. Usiłując skontaktować się ze swym przewodnikiem, również nie odniósł żadnego sukcesu.

Pomieszczenie nagle zaczęło wydawać mu się niebywale klaustrofobiczne. Pozbierał wszystkie swoje rzeczy i wyszedł. Potrzebował powietrza, podobnie jak świadomości, że świat nadal funkcjonuje, zupełnie nieświadom tego co dzieje się pod szczelnie przykrywającą wszystko kurtyną. Życie nadal toczyło się w najlepsze. Choć jedna dobra wiadomość.

Dźwięk silnika nieco go uspokoił. Był w ruchu, działał, nie czekał bezradnie na jakikolwiek znak od Ozyrysa, Bastet lub kogokolwiek innego. Już dawno nauczył się, że w tym świecie nikt nie ma zamiaru prowadzić go za rękę. Tu każdy jest niczym miecz przecinający ludzkie ciało. Ten natomiast nie podąża żadną inną drogą, prócz tej którą sam tworzy, rozrywając skórę, mięśnie, kości i wszystko co mają chronić.

Jego pierwszym przystankiem był bar 9 Stripes. Niestety zamknięte drzwi skutecznie go powstrzymały. Dla pewności obszedł jeszcze budynek, szukając wejścia na zaplecze. Te również nie ustąpiły. Czuł, że z tym miejscem wiąże się coś niewidocznego na pierwszy rzut oka, coś niepokojącego. Przez moment myślał nawet nad próbą otworzenia zamka, ale to mogłoby ściągnąć na niego niechciane spojrzenia. Gra nie była warta świeczki.

Wrócił do pojazdu i udał się do Two International Place. Poprzednio nie udało mu się zastać tam ojca, ale kto wie, być może tym razem będzie miał więcej szczęścia. Był już blisko trzy przecznice od swojego celu, kiedy zauważył coś dziwnego. Temperatura spadała i to diametralnie. Nim zaparkował z jego ust przy każdym wydechu wydostawała się para.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5TJqOHC7ycE[/MEDIA]

To nie wróżyło nic dobrego. Dla pewności wyciągnął z bagażnika swoją kamizelkę. Następnie sprawdził stan amunicji. Wolał nie ryzykować, wchodząc do biurowca bez właściwego przygotowania. Być może i była to siedziba wielkiego Ozyrysa, ale czyż nie byłby to jednocześnie idealny cel dla bestii wysłanych przez tytany?

Okoliczne ulice opustoszały, mógł więc wyciągnąć pistolet bez obaw o wzbudzenie paniki wśród przechodniów. Powoli pchnął drzwi i zniknął we wnętrzu budynku. Zupełnie nieświadom tego, co może czekać go w środku.

Wkroczył na pole walki, to nie ulegało wątpliwości. Wszędzie porozrzucane papiery, zniszczone i poprzewracane meble, gdzieniegdzie nawet dziury w ścianach. Rozejrzał się, ale nie znalazł śladu walczących, choćby i martwych. W zasadzie nawet krwi próżno było szukać. Podobnie jak ognia, śladów działania jakichkolwiek mocy, lub broni, czy wręcz pozostawionych pocisków. Oględzinom poświęcił jeszcze moment i wtedy dokonał kolejnego odkrycia. Znalazł kilka miejsc, wokół których odłamki rozrzucone było we wszystkich kierunkach. Zupełnie jakby coś rozsadziło je od środka. O ile wcześniej mógł mieć wątpliwości, teraz był pewien, że to nie dzieło ludzkich rąk.

Nagle przerwał mu jakiś szmer. Podskoczył, błyskawicznie odwrócił i wycelował. Gdyby mógł zobaczyć się w tej sytuacji. To jak rozszerzają się jego źrenice, jak każde ścięgno sztywnieje niemal jednocześnie powodując, że całe ciało lekko drga.


I nie bez powodu, cały hol zaczęły bowiem wypełniać dziwne, rozmazane sylwetki. Wędrowały bez celu, jakby zupełnie nieświadome jego obecności.
 
Cas jest offline  
Stary 02-05-2012, 19:36   #25
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Erez w skupieniu słuchał opowieści o Tytanach i bogach. Przypominało to teorie spiskowe i było tak samo niewiarygodne jak sytuacje poprzedzające tę rozmowę, niemniej jednak starał się zapamiętać każe słowo. Jeśli nie jest się pewnym czy to sen, czy jawa, bezpieczniej założyć, że wszystko dzieje się naprawdę.
Dodatkowo wszystko, co odczuwał, było tak intensywne i wiarygodne, jak w żadnym poprzednim śnie.
Wykorzystanie możliwości regeneracji było dla niego również bardzo intensywnym doznaniem, trudnym do porównania z jakimkolwiek "ludzkim" odczuciem. Gdy tylko wyobraził sobie, jak użyteczna może być ta umiejętność w jego pracy, jego entuzjazm wzrósł. Bycie dzieckiem bogini dawało masę możliwości, i nawet śmierć biologicznych rodziców wydawała się mu ceną do przyjęcia, chociaż szybko zganił się za tę myśl.

Nieco zdziwiony wysłuchał deklaracji Kasry dotyczącej niemego paktu, który zawarli. "Odebrałeś jedno z mych oczu" nie było dobrym określeniem na zaistniałą sytuację, Skolnik nie przywołał nawet Humy, nie mówiąc już o rozkazie ataku oczu przeciwnika i uważał, że jego wkład w okaleczenie Deeva był żaden, nie zamierzał jednak o tym z nim dyskutować. Przyjdzie pora, a odpłaci mu za jego honorowe zachowanie.

Gdy gigant zaczął się miotać, Erez dla bezpieczeństwa cofnął się o metr w tył, nie mógł jednak wstać, wpatrzony w niego i próbujący zrozumieć, czego właściwie jest świadkiem- obłędu, wyładowania energii, czy może jakiegoś magicznego rytuału.
Dopiero gdy zaczął on zmniejszać się, w mało przyjemny dla zmysłów Izraelczyka sposób, obserwator zaczął domyślać się, jaka jest celowość takiego zachowania.

- Łał- wyszeptał zdziwiony Erez, patrząc się na kręcącego się po hangarze psa.
- To co, Kasra, idziesz ze mną?- spytał wskazując na drzwi.

Pies tylko spojrzał na niego przelotnie i podreptał w jego kierunku. Skolnik Poczekał na towarzysza trzymając dłoń na klamce.

Korytarz za drzwiami niepokoił pustką i ciemnością. Dwa odległe punkty z ledwością powstrzymywały pomieszczenie od zapadnięcia się w całkowity mrok. Gdy podszedł bliżej nich, zaczął dostrzegać płaskorzeźby i malowidła. Po swojej prawej stronie rozróżniał motywy wyraźnie związane z pierwiastkiem ognia, z lewej natomiast wody. Po chwili wędrówki, praktycznie na samym końcu dostrzegł troje drzwi - po jednym na przeciwko i po lewej oraz prawej stronie. Pierwsze z nich zasłonięte były przez humanoidalny posąg. Dopiero kiedy podszedł bliżej był w stanie dostrzec szczegóły monumentu.


Posąg przedstawiał kobietę trzymającą dwie kule. Lewą pokrywała niebieska poświata, a w jej wnętrzu widać było wyraźnie niewielką ilość wody, prawa natomiast, pokryta czerwoną poświatą, skrywała dopalającą się świecę.

- Oto ostatnia próba Erez, jesteś gotowy?- głos Ard rozległ się znienacka w całej komnacie. Mężczyzna obrócił się gwałtownie, patrząc na matkę z wyrzutami. Nic nie zwiastowało jej przybycia, udało jej się więc zaskoczyć syna, czego on bardzo nie lubił. Może to tylko zboczenie zawodowe- w kontaktach z przestępcami większego kalibru zaskoczenie musi być zawsze po Twojej stronie.
Kasra odskoczył od kobiety i zaczął warczeć.

- Uspokój się, przecież nic Ci nie grozi- skarcił psa, stając bokiem między nim a Ashi. Nie był pewien, czy faktycznie chciał on zaatakować czy była to po prostu wiadomość w stylu "służę Twojemu synowi, ale nadal pamiętam, kim jestem", musiał jednak w pełni panować nad sytuacją i nie pozostawiać niczego przypadkowi. Chociaż, z drugiej strony, był przecież synem bogini szczęścia...

- Powiedz tylko, co mam zrobić.
- Widzę, że znalazłeś sobie nowego towarzysza - Ard przyglądała się przez chwilę badawczo zwierzęciu u boku Ereza. - Dobrze, bardzo dobrze.

Kobieta rusza ku rzeźbie, wymijając Skolnika i demona w kilku płynnych ruchach.

- Aban i Atar, woda i ogień. Symbole duchowej czystości. Same w sobie jednak równie potężne. Oto wybór, który musisz podjąć. Drzwi umieszczone na ścianie wody zaprowadzą cię do dnia twych narodzin. Przejdziesz przez nie, a zapomnisz o wszystkim co kiedykolwiek się wydarzyło i będziesz żył jak zwykły człowiek. Bez darów, które ode mnie otrzymałeś. W nowym miejscu, w nowym ciele, pozbawiony mocy by wpłynąć na losy wojny, która prędzej czy później i tak wstrząśnie iluzją świata tak gorliwie kultywowaną przez śmiertelnych.

Obróciła się i skierowała ku kolejnym drzwiom.

- Te symbolizujące ogień, ostatni pierwiastek powołany do życia, przekrocz jeśli chcesz ujrzeć ostatni dzień twego życia. Jako człowiek, jako bóg, jako młodzieniec, jako starzec, nawet ja nie mogę powiedzieć. Ty jeden możesz podjąć to ryzyko, jeśli taka będzie twa wola.

Na samym końcu spojrzała na statuę, by po chwili obrócić się w kierunku Ereza.

- Ostatnie wrota zaprowadzą cię do strasznego miejsca, w którym zostaniesz poddany wielu próbom, gdzie za każdym rogiem, w każdym cieniu będą czekały na ciebie niewyobrażalne niebezpieczeństwa. Jest to jednak jednocześnie miejsce gdzie będziesz mógł upomnieć się o swe boskie dziedzictwo i w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, gdzie będziesz mógł wpłynąć na to jak potoczy się twoje życie. By jednak to uczynić musisz oczyścić swego ducha i osiągnąć wewnętrzny spokój, wypełniając rytuał.

Tak naprawdę, dla Ereza wybór był tylko jeden. Ma szansę zostać bohaterem, być jednym z tych, na których barkach spoczywa ochrona ludzkości przed Tytanami. Posiadł nadludzkie moce, które mają mu w tym pomóc, jak i nietypowych towarzyszy. Jest mu dane poznać nieznaną powszechnie wiedzę na temat wszechmocnych i mitycznych istot. Miałby to zamienić na spokojne, beztroskie życie? Nie, nie po to wstąpił do policji, nie dlatego rozbija kolejne siatki przestępców i niemalże codziennie ryzykuje życie. Nie robi tego dla swojego spokoju, lecz dla spokoju innych ludzi. I z tego samego powodu nie zamierza rezygnować z ofiarowanej mu mocy. Ze swojego dziedzictwa.

- Dobrze...- odpowiedział cicho. Zdawał sobie sprawę z powagi podjętej decyzji i mimo całej swej determinacji, jej ciężar zdawał się go przytłaczać. Dopiero po chwili kontynuował, już pewniejszym głosem, zbliżając się do środkowych drzwi.- Co to za rytuał?

- By udowodnić, że jesteś godny tego co czeka za tymi drzwiami, musisz znaleźć sposób na wzmocnienie obu uświęconych pierwiastków. Nie posiadasz mocy by to uczynić, zostaje ci zatem odnaleźć istoty do tego zdolne - spojrzała na lewą stronę, po chwili odnajdując na niej postać potężnego mężczyzny uzbrojonego we włócznię i tarczę. Wyciągnęła swoją dłoń i przejechała nią po sylwetce nieznanego Erezowi wojownika. - Na swej drodze spotkałeś już boga deszczu, wielkiego strażnika, pogromcę demonicznego Apaoshy. Tishtrya, oto kogo pomocy musisz szukać.

- Spotkałem? Masz na myśli tego starca, Siriusa?- spytał Skolnik nie ukrywając zdziwienia, jakoś nie mógł wyobrazić sobie pomarszczonego mężczyzny jako wielkiego wojownika.

Ard z początku odpowiedziała tylko śmiechem. W zasadzie to niespotykanie pięknym, melodyjnym śmiechem, który w pełni pasował do bogini szczęścia. Nadal wpatrzona w postać ze ściany odpowiedziała.

- Tak, to do niego podobne. Widzisz Tishtrya jest również patronem najjaśniejszej gwiazdy na niebie, tej którą ludzie zwą polarną, inni psią gwiazdą, jeszcze inni znają ją pod nazwą Sirius - Ard powoli obróciła głowę i posłała Erezowi uśmiech, kojarzoną z nim radość zastąpił jednak smutek. - To dzięki niemu dane ci było zobaczyć obrazy z twej przeszłości i poznać prawdę.

- Będę musiał mu więc jeszcze raz podziękować...- powiedział Erez i zaczął rozglądać się. Po drzwiach, którymi dostał się do korytarza, nie było już śladu. Zdziwił się lekko na ten widok, chociaż zdawał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy nie powinien. W czasoprzestrzeni, w której się znajdował, nagłe znikanie i pojawianie się przejść, niczym w grze komputerowej, nie było niczym niezwykłym. Można by wręcz rzec, że to naturalna cecha tutejszych drzwi. Zaczął przyglądać się ścianie poświęconej żywiołowi wody, szukając jakichś wskazówek. Olśnienie przyszło nagle i nieoczekiwanie. Chciał przypomnieć sobie twarz Siriusa i odnaleźć ją na którymś z dzieł na ścianie, lecz razem z obliczem boga nawiedziły go jego słowa "Ta jedna pozwala ci znaleźć mnie, nieważne jak wielka dzieliłaby nas odległość". Przypomniawszy sobie o Nici Ariadny, dosłownie ułamek sekundy zajęło mu jej przywołanie. Nić rozbłysła różnokolorowym światłem, chwilę potem połączyła Skolnika z malowidłem, na które przez cały czas spoglądała Ard. Bogini odsunęła się i z uśmiechem przyglądała swemu synowi.

- W tak krótkim czasie nauczyłeś się tak wiele. Jestem z ciebie dumna.
Słowa sprawiły, że mężczyzna poczuł ogromną satysfakcję. Dobrze było wiedzieć, że nie zawiodło się oczekiwań matki-bogini.

Ashi cofnęła się robiąc miejsce potomkowi. Dopiero wtedy dostrzegł on, że dzieło sztuki rozdzielono na pół pionową linią, z której biło stopniowo zyskujące na intensywności światło. Dopiero wtedy dwie kamienne płyty rozsunęły się, ukazując czwarte drzwi, do tej pory ukryte za podobizną Tishtryi.

- Życz mi szczęścia, matko- powiedział uśmiechając się znacząco i chwytając pewnie za klamkę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 03-05-2012, 20:50   #26
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Erez Skolnik i Aaron Camfrey
- Miejsce pobytu nieznane -


Nacisnął klamkę, ale ku jego zdziwieniu nic się nie stało. Pchnął, lecz i to nie przyniosło większych rezultatów. Obrócił głowę w kierunku Ard, ale ta w znanym sobie zwyczaju postanowiła rozpłynąć się w powietrzu. Kasra również wpatrywał się w niego dość zdezorientowany, a przynajmniej tak przypuszczał. Jego obecna postać w oczywisty sposób utrudniała rozpoznanie takich rzeczy.

Erez był już gotów zwątpić. Wtedy do jego uszu zaczęły docierać dziwne dźwięki. Drewno zatrzeszczało przeciągle, podobnie zresztą jak zawiasy. Materiał jeszcze przez krótką chwilę opierał się jakieś tajemniczej sile, po czym najzwyczajniej ustąpił. Oba skrzydła zostały wessane do środka. Podobnie zresztą jak syn Ard wraz z Kasrą. Nie wiedzieli co się dzieje, ale ciąg był na tyle potężny, by pozwolić im sądzić, że zaraz oddzieli ich skórę od reszty ciała.

Kolejna boska sztuczka nie należała do najprzyjemniejszych. Erez musiał zamknąć oczy, gdyż nie radziły sobie z prędkością „lotu”. Ta zresztą sprawiała również, że ledwie był w stanie oddychać. Najgorszy był jednak dźwięk. Nieustający, niebywale głośny szum, na który nic nie mógł poradzić. Opór powietrza był dla niego zbyt wielki, by mógł choćby ruszyć ręką. Zostało mu więc tylko zacisnąć zęby i przetrwać.

***

Sirius obrócił głowę i przyjrzał się tajemniczej nici. Aaron nie odnalazł na jego twarzy jednak choćby śladu zdziwienia. Wprost przeciwnie, był zadowolony.

- Mądry chłopak - wypowiedział, objął wstęgę i delikatnie pociągnął.

Początkowo nie było absolutnie żadnej reakcji. Dopiero po dłuższej chwili szarpnął jeszcze raz i ku zdziwieniu Camfreya na drugim końcu nici pojawił się jakiś mężczyzna. W zasadzie nie tylko on. W ślad za nim podążał bowiem potężny pitbull i coś jeszcze. Przepiękny wielobarwny ptak wdarł się do wnętrza sfery. Jako jedyny powstrzymał impet i nie przeleciał przez całe jej wnętrze, ostatecznie odbijając się od ściany po drugiej stronie. Aaron nie mógł jednak zbyt długo cieszyć oczu tym niesamowitym widokiem. Przedziwna istota zaskrzeczała, rozbłysła oślepiającym światłem i zupełnie jakby spłonęła w przeciągu zaledwie kilku sekund. Pozostało po niej tylko równie kolorowe pióro.


To poszybowało natomiast ku nieznajomemu mężczyźnie, który powoli dźwigał się z ziemi.

- Zaczynałem obawiać się, że zgubiłeś drogę chłopcze - Sirius znalazł się przy nowo przybyłych gościach i pomógł im stanąć na równych nogach.

Pies zareagował agresywnie na obecność starca, ale nieznajomy uspokoił go kładąc dłoń na pysku zwierzęcia. Pitbull wydał z siebie jedynie przeciągłe warknięcie, po czym oddalił się od dwójki mężczyzn i położył, swoim jedynym zdrowym okiem nadal obserwując wszystkich obecnych.

- No więc dalej, zaspokój ciekawość starca, co sprowadza cię w me skromne progi?
 

Ostatnio edytowane przez Cas : 03-05-2012 o 21:16.
Cas jest offline  
Stary 07-05-2012, 20:47   #27
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Aaron nie odzywał się, jedynie przyglądał nieufnie psu i przysłuchiwał czujnie prowadzonej w pomieszczeniu rozmowie.

- Przede wszystkim, chciałem Ci podziękować, Tishtrya. Za to, że pomogłeś mi poznać i zrozumieć prawdę. I również pogodzić się z nią.- Przez moment Skolnik patrzył prosto w oczy starca, dopiero potem spojrzał na nieznajomego mężczyznę w marynarce.
- Nie przeszkadzam? Potrzebuję Twojej pomocy i obawiam się, że może to być czasochłonne... Więc jakby co, mogę poczekać.- Nie wiedział, kim jest drugi mężczyzna i dlaczego się tu znajduje, wolał więc być ostrożnym i nie narzucać się. Niby Sirius był wobec niego uprzejmy i wyrozumiały, ale był też bogiem, i choćby z tego tytuł należał mu się szacunek.
- Przeszkadzasz? Owszem, podobnie jak powietrze tym, którzy potrzebują go do życia. W tak krótkim czasie nauczyłeś się korzystać z magii, zdołałeś nawet przeciągnąć na swoją stronę najprawdziwszego demona. Nadal umyka ci jednak prawdziwe znaczenie wydarzeń, których byłeś świadkiem - starzec położył dłoń na ramieniu Ereza i pokiwał głową z lekkim uśmiechem. - Jako syn Ard dano już powinieneś zrozumieć, że nic nie jest dziełem przypadku.
Pitbull uniósł pysk i swym jedynym okiem spojrzał na obserwującego go Aarona. Powoli dźwignął się z ziemi i poczłapał w jego kierunku, po chwili zaczynając go obwąchiwać.

- Spokojnie, on nie gryzie- zwrócił się Erez do nieznajomego starając się ukryć uśmiech. Aaron nadal nie odzywał się, jedynie wyciągnął otwartą dłoń, wewnętrzną stroną do góry, w stronę psa. Z nadzieją że jej nie straci. Izraelczyk zaś ponownie skupił się na Siriusie.
- A ja właśnie myślałem, że życie, to splot przypadków... No ale przejdźmy do rzeczy. Matka zaprowadziła mnie do pewnej komnaty z trojgiem drzwi i posągiem kobiety trzymającej dwie kule symbolizujące kolejno wodę i ogień. Pewnie doskonale wiesz, o czym mówię, i wiesz też, że moim celem jest oczyszczenie ducha poprzez wzmocnienie obu tych pierwiastków. Poradziła, żebym po pomoc zwrócił się do Ciebie. A więc, pomożesz mi?

Pies przez chwilę spogląda na dłoń Aarona, po czym zaczyna wydawać z siebie dziwny pomruk. Początkowo zauważa to tylko Camfrey, ale niedługo potem pozostali również mogą to zaobserwować. Mięśnie psa zaczynają pęcznieć. W zasadzie całe jego ciało. Wszystko wygląda potwornie. Klatka piersiowa rozszerza się niemal dwukrotnie, sprawiając, że cała skóra nienaturalnie się napina. Jedna z przednich łap również wydłuża się niemal w mgnieniu oka, pozbawiając jednocześnie zwierze równowagi. To pada na ziemię i zaczyna miotać się jak oszalałe. Kiedy w miejscu gdzie początkowo stał pies, znajduje się tylko wciąż zwiększająca swe rozmiary, pulsująca góra mięśni, pomruk stopniowo przeradza się w niemalże agonalny wrzask. Trudno określić słowami co dzieje się przez kilka kolejnych uderzeń serca, ale efekt tej przemiany jest dla Aarona dość szokujący. Po psie nie ma śladu, jego miejsce zajął prawdziwy olbrzym. Kasra, w swej prawdziwej postaci.

- Waż słowa synu Ard. Mam już pana, ty zaś w niczym go nie przypominasz. Będziesz traktował mnie z szacunkiem, albo wraz z dopełnieniem się naszej umowy, nauczę cię czym jest prawdziwe cier...
Słowa deeva zagłuszył donośny zgrzyt. Cała maszyneria nagle zamarła.

- Waż słowa demonie, bowiem sam możesz nie doczekać tego dnia.- Trudno to wytłumaczyć, ale kiedy Sirius wypowiadał te słowa, pomimo aparycji nie przypominał bezbronnego starca. Uderzył dwukrotnie drzewcem włóczni o podłogę i wszystko znowu zaczęło pracować. Sam natomiast kontynuował.

- Skoro groźby mamy już za sobą. Erez oto Aaron, przybysz z odległej Irlandii. Podobnie jak ty ma w sobie krew bogów - wykonał kilka kroków w kierunku syna Brigid, zatrzymując się w połowie drogi między dwoma mężczyznami. - Tak się jednocześnie składa, że to nie mojej, lecz jego pomocy szukasz.

Erez podszedł do Aarona i wyciągnął do niego dłoń.
- Przejdźmy do sprawy. Naprawdę mógłbyś mi pomóc? Czy może powinienem zapytać, czy wiesz, jak mógłbyś mi pomóc? Bo ja, póki co, nie za bardzo się orientuję, jakiej pomocy konkretnie potrzebuję...- Zamilkł na moment i, jakby po chwili wahania, zerknął na stojącego obok demona.
- A ty nie bądź taki drażliwy, nie chciałem Cię urazić. Wybacz.
Aaron wyciągnął rękę, uścisnął dłoń nowo poznanego mężczyzny.
- Naprawdę chciałbym pomóc lecz... niezbyt wiem jak- oznajmia.- Sam przybyłem tu w celu uzyskania paru odpowiedzi, a następnie możliwej pomocy - wyjaśnia przepraszającym tonem.
- To może wyjaśnię, o co chodzi- zaproponował Izraelczyk, spoglądając pytająco na Siriusa, ten jednak tylko uśmiechnął się nieznacznie.- Chodzi o to, że są dwie kule. W jednej dogasająca świeca, w drugiej nieco wody. Moim zadaniem jest, cytuję “wzmocnić oba uświęcone pierwiastki”. Matka dodała jeszcze, że ja nie mam wystarczającej mocy, żeby to zrobić. Jakieś pomysły?
- Myślę... Mogę Ci chyba pomóc z ogniem, podsycę go , z wodą jednak może być problem - odpowiedział po chwili.
- Mógłbyś? Całkiem możliwe, że o to chodzi. A co do wody... Czy ty, Siriusie, nie jesteś czasem bogiem deszczu?- Erez spojrzał na starca pytająco, lecz z uśmiechem. Wszystko szło bez większych komplikacji, póki co.
- A i owszem. Nie sądzisz jednak, że nie czyni mnie to zbyt zajętym, by zajmować się takimi błahostkami?

Sięgnął pod swoją szatę i po chwili wyciągnął dwa przedmioty. Pierwszy rzucił Erezowi.

Ten złapał go z biegłością, która zdziwiła nawet jego samego. Sztylet dobrze leżał w dłoni, a jego lekkość i doskonałe wyważenie potrafił docenić nawet taki laik jak syn Ard.

- Kiedy przed wiekami stoczyłem bój z Apaoshą, prócz wygranej wziąłem w posiadanie jeden z kłów demona. Potrzeba było tysięcy lat, by nadać mu jego obecny kształt. Dziś jest twój. To doskonała broń, będziesz takiej potrzebował. Co jednak ważniejsze pozwoli ci sięgnąć po moc, z której i ja korzystam, nieskończoną potęgę gwiazd - Tishtrya podszedł do Ereza i ułożył dłoń na jego czole. - To może zaboleć, lecz nie mamy czasu na właściwą naukę.

Początkowo Erez poczuł się jak jeszcze nie tak dawno temu na pustyni, jakby lada moment miał stracić przytomność. Na szczęście w jego głowie rozbrzmiewał głos starca "Skup się, skup się, skup się, ...". Trudno to w ogóle opisać, ale poczuł jakby dostrajał się do rytmu całego świata. W zasadzie jakby był w stanie wyczuć samą istotę czasu i jak płynnie zmienia się wewnątrz tej sfery. Minęła chwila, ale był w stanie zepchnąć to na dalszy plan. Odczucie było dość nietypowe, poniekąd wręcz męczące, ale był świadom, że potrzebuje po prostu czasu by przywyknąć do tego nowego uczucia.
Tymczasem Tishtrya zwrócił się do Aarona.

- Choć nie jesteś z naszej krwi, w zwyczaju mamy żegnanie gości darami.

Drugim przedmiotem okazał się być jakiś kawałek materiału. O dziwo zaczął wydłużać się niczym wąż, by chwilę potem spocząć na ramieniu Camfreya. Początkowo wszystko było w porządku, ale kiedy zaczyna owijać się wokół gardła Aarona, ten miał już zamiar zacząć traktować to jako zagrożenia. Wtedy jednak materiał przestaje się ruszać. Nieco oniemiały zauważył, że na jego szyi znajdował się kolorowy szal. W zasadzie niezbyt różniący się od tych, które można spotkać w byle sklepie.

- Nie znasz legend o Rustamie i nie winię cię za to. Wiedz jednak, że kiedy przed laty podróżował po pustyni na ratunek swych braci, śmierć wędrowała w ślad za nim. Na swoje szczęście natknął się na owcę, która zaprowadziła go do wodopoju, który ocalił go przed niechybną zgubą. Ta szarfa pochodzi z jej wełny. To potężny magiczny artefakt. Nie tylko samą myślą możesz zmieniać jej kształt i wygląd. Natchnąłem ją cząstką mej własnej mocy, będzie więc w stanie wynieść twe umiejętności na nieosiągalne w normalnych warunkach wyżyny.
- To wszystko czego potrzebujecie, by wypełnić wasze zadanie - Sirius uniósł głowę i pokręcił nią z zaciętą miną. - Jeśli macie jakieś pytania lepiej zadajcie je szybko. Coś się zbliża.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 07-05-2012, 22:51   #28
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
- Dziękuję za prezent – odpowiedział zaskoczony Camfrey - Co się zbliża? - Następnie zwrócił się do nowo przybyłego - Synu Ard, pamiętaj jednak, że w zamian za rozwiązanie twego problemu, oczekuję tego samego. Muszę przełamać czar i mam wrażenie że twoje nagłe pojawienie się może okazać się pomocne -
- Jasne, jasne. W końcu, nic nie jest dziełem przypadku. - Mówiąc to, Erez przeniósł wzrok na starca.- Dziękuję za sztylet, to dla mnie wiele znaczy. Ale jak ma mi on pomóc wzmocnić żywioł wody? To co zrobiłeś ze mną... To dziwne uczucie świadomości czegoś dotąd nieznanego, ale nie czuję, żeby to miało związek z wodą.
- Natomiast mój ma - Aaron odpowiada. Zdołał już wyczuć jak działa jego dar - Myślę że teraz damy radę wzmocnić twoje pierwiastki.

- Za późno - Kasra zdążył jedynie rzucić przez zęby, nim do wnętrza sfery wpadła strzała, która wbiła się w podłogę.
Najdziwniejsze było jednak to co wydarzyło się ledwie kilka chwil później. Cień, który utworzył się zaraz za nią zaczął rosnąć w zastraszającym tempie. Minęły sekundy, a ten przypominał raczej ten rzucany przez dorosłą osobę, nie ledwie prostą strzałę. Nie był to jednak koniec. Z mroku zaczęła wyrastać głowa, niedługo potem cały tułów. Dopiero wtedy dołączyły dwie inne, znacznie mniejsze istoty. Nadal pokryte czarną, gęstą mazią. Z czasem i ta zaczęła jednak zanikać. Wtedy wszystkim obecnym ukazało się coś niebywałego. W samym środku stała kobieta odziana w czerń. W gruncie rzeczy nie różniła się zbytnio od normalnej ludzkiej istoty. Może poza oczami, wielkimi, pustymi i niebywale chłodnymi.


U jej boku znajdowały się dwie przerażające bestie. Budową ciała i kształtem pyska przypominały spore goryle. Wyróżniały je jednak po trzy pary baranich, zakręconych rogów ułożonych wokół ich głów. Te same zaś przykrywały gęste, czarne niczym noc warkocze.
Kobieta wodziła wzrokiem przez moment po wszystkich zebranych, ostatecznie zatrzymując się na olbrzymie.

- Drogi bracie, jaka to radość móc cieszyć oczy twym widokiem, szczególnie że dar to z wszech miar niespodziewany - uśmiechnęła się i lekko skłoniła. Jej suknia i każde zdobiące ją pióro zatańczyło wraz z jej ruchem.
- Agas - olbrzym wydał z siebie złowrogi pomruk. - Nie powinno cię tu być.
Kobieta wykonała piruet, jednocześnie cicho chichocząc.

- Wprost przeciwnie mój piękny. Wprost przeciwnie.

Erez cofnął się pamięcią do opowieści demona i szybko zrozumiał, z kim mają do czynienia. Druji, żeński pierwiastek zła, główni przeciwnicy Yazata. Nie nazwała ona Kasry “bratem” przypadkowo - mężczyzna obawiał się, że może stanowić jeszcze groźniejszą przeciwniczkę od deev. Ten stawiał w większości na czystą siłę i walkę bezpośrednią, od kobiety trzeba było się spodziewać nieco więcej finezji - pułapek, sztuczek, może nawet magii, której zasad działania Skolnik nie znał i wobec której mógł okazać się bezbronny. Otuchy dodawała mu jednak obecność perskiego boga, udało mu się powstrzymać nerwy na wodzy i nie sięgnąć po pistolet. Przeskakując wzrokiem po trójce napastników, odezwał się dyskretnie do starca.
- Tishtrya, co teraz? W takich sytuacjach nie da się uniknąć walki, prawda? Nawet mimo iż to Twoja siedziba?
Aaron natomiast zwrócił się bezpośrednio do demona.
- Co Cię tu sprowadza? – głupie, ale mówiące wiele pytanie.

- Oto właściwe pytanie - kobieta uśmiecha się do Aarona.

Nim zdążył jakkolwiek zareagować, w swojej głowie zaczął słyszeć śmiech kobiety. Niby nic aż tak dziwnego, do momentu kiedy uświadomił sobie, że nadal widzi jej twarz, na której brakuje choćby cienia jakiegokolwiek grymasu. Aaron spróbował odwrócić głowę ale wtedy doszło do niego, że stracił władzę nad swoim ciałem. Wszystko mija kiedy między nim i Agas staje Kasra. Ten chwilę potem wymierza potężne uderzenie tyłem otwartej dłoni. Wystarczająco by paść na ziemię, ale bez wątpienia gdyby chciał podobnym ciosem mógłby urwać głowę, więc widocznie usiłował się kontrolować. Miło z jego strony. Aaron przez chwilę stracił orientację gdzie jest, cały świat mu zawirował przed oczyma. Szybko jednak zebrał się w garść, nie był to najlepszy moment na podziwianie gwiazd. Masując szczękę popatrzył jednak z wdzięcznością na demona.

- Banda idiotów - warknął celując jednocześnie ostrzem swego ogromnego miecza w kierunku przybyszy. - Rozmawiać z nią to jak nastawić pierś pod ostrze jej miecza. Słowa uczyniła swą bronią, je i te przeklęte oczy.

Skolnik nie był pewien, po której stronie ostatecznie stanie Kasra. Wiedział, że nie powinien wymagać od niego stawania w bratobójczej walce z druji, z drugiej jednak strony, gdyby nie dotrzymał przysięgi, mieliby nie lada kłopoty - w końcu Kasra sam siebie nazwał “zgubą bogów”, i o ile mogła to być typowo efekciarska zagrywka, to na pewno zawierała też nieco prawdy.
Spoliczkowanie Aarona w pierwszej chwili spowodowało, że serce podeszło Erezowi do gardła- jednak, Kasra zdradził? Jednak ułamek sekundy później, zrozumiał już, że zamierzenia demona były odwrotne. Nie skrzywdził mężczyzny, tylko go uratował. Jednak na honorze demonów można polegać.

Kobieta wyraźnie wyglądała na niepocieszoną. Nadal pozostawała jednak kompletnie spokojna, machnęła tylko delikatnie dłonią. Potwór po jej prawej stronie ruszył w kierunku deeva. Potężne ciało o dziwo poruszało się zadziwiająco szybko i nim reszta w ogóle mogła cokolwiek zauważyć, było już w powietrzu. Kasra zareagował błyskawicznie, wyprowadzając pionowe cięcie. Impet dosłownie wbił monstrum w ziemię, ostrze zagłębiło się natomiast w jego bark na dobrych kilka centymetrów. O dziwo to zdawało się nawet nie odczuwać bólu. Zamiast tego zaczęło się podnosić wydając z siebie przerażający warkot.

- Aaron, Erez stańcie za mną - Sirius z łatwością zagłuszył miotającą się bestie. Ten głos nie znosił sprzeciwu, to nie ulegało wątpliwości. Sam staruszek stał wyprostowany z włócznią opartą o swój bark.
Rozsądek bez problemu przekonał dumę, że udział w tej potyczce jest o wiele ponad jego siły i najrozsądniej jest się cofnąć. Pozbierawszy się błyskawicznie z ziemi, wycofał się we wskazane miejsce.
Izraelczyk nie zamierzał ani rzucać się w wir walki z nieznanym, znacznie silniejszym oponentem, ani sprzeciwić się boskiemu wojownikowi, władcy tego miejsca. Żadne z powyższych nie skończyłoby się dla niego dobrze. Posłusznie zrobił dwa kroki w tył, nie spuszczając jednak wzroku z walczących demonów.

W tym samym momencie kiedy obaj przemieścili się we wskazane miejsce, Kasra wyraźnie poirytował się nieustającym jękiem i podrygiwaniem bestii. W znany sobie, niezbyt subtelny sposób postanowił ostatecznie wykończyć ofiarę. Po prostu położył więc jedną stopę na mieczu i przydeptał. Ogromny tasak z hukiem wbił się w podłogę rozcinając nieszczęśnika na pół. Wtedy jednak stało się coś niespodziewanego. Rozpołowione ciało zmieniło się w dwie cieniste plamy, podobne do tej, z której "wyszła" kobieta z dwoma ochroniarzami. Niedługo potem każda zrodziła kolejne istoty. Miejsce dwóch zajęły więc trzy rządne krwi demony.
Wtedy gdzieś w górze zamigotała jakaś czarna postać. To kobieta zawisła w powietrzu wypuszczając w ich i Siriusa kierunku pięć mrocznych sztyletów. Na szczęście starzec zareagował w porę. Stojąc przed nimi zakręcił włócznią sprawnie zbijając wszystkie pociski. Obaj od razu zauważyli, że każdy ruch broni boga rozrzucał w koło chmurę złocistego pyłu. Początkowo nie wiedzieli o co chodzi, ale i ta zagadka szybko przestała być problemem. W mgnieniu oka w miejscu gdzie drobiny upadały na ziemię wyrósł szczelnie otaczający Was mur roślin. Wysoki na dwa metry skutecznie zablokował pole widzenia. Na szczęście obecność Tishtryi sprawiała, że nie obawiali się o bezpieczeństwo. Jeden z "goryli" postanowił jednak spróbować szczęścia i rzucił się do ataku, próbując go przeskoczyć. Kilka pnączy natychmiast wystrzeliło w jego kierunku. Rośliny nie miały jednak zamiaru tylko go obezwładnić. Na ich oczach kolczaste pędy zaczęły wdzierać się do jego gardła, uszu, nozdrzy. Zupełnie jakby chciały utorować sobie drogę wprost do jego serca, czy czegokolwiek co wprawiało demona w ruch. Widok nie był przyjemny, tym bardziej kiedy jego ciało zostało rozerwane od środka. Czarne plamy rozlały się po roślinach, lecz nim zdążyli zacząć obawiać się o narodziny całej hordy bestii, dostrzegli jak te są stopniowo pochłaniana przez liście. Mało tego, z każdą kroplą mur powiększał swoje rozmiary. Kiedy był już praktycznie dwa razy większy, Sirius spojrzał w ich kierunku.

- Przygotujcie się i nie wahajcie ani chwili. Jedna szansa to wszystko co mogę wam dać.

Ledwie skończył mówić i obrócił głowę, a po starcu nie było już śladu. Jego miejsce zajął kształt wyraźnie ludzki, niemniej jednak stworzony tylko i wyłącznie z wody. Istota zwiększała swe rozmiary do momentu kiedy niemal dorównała górującym nad nimi drzewom. Dopiero wtedy ruszyła do ataku. Zderzając się ze ścianą zieleni po prostu uległa rozproszeniu. Nie wyrządzając absolutnie żadnych zniszczeń przemknęła pomiędzy wszelkimi szczelinami, chwilę potem znikając z ich pola widzenia. Nie ulegało jednak wątpliwości, że dosięgnęła celu. Ledwie sekundy później do uszu obu mężczyzn dotarły przerażające krzyki i dźwięk jakby potężnej fali uderzającej o brzeg. Obaj poczuli coś dziwnego. Fakt adrenalina, zdenerwowanie, poniekąd również strach sprawiały, że w głowach pojawiały się tysiące różnych sensacji, jedna była jednak na tyle niespotykana, że od razu zwróciła uwagę. Za każdym razem kiedy słyszeli odgłosy uderzeń, walki, mieli wrażenie, że stoją tuż obok głośników podczas koncertu. Jakby każdy dźwięk dosłownie wgniatał klatkę piersiową. Nie byli wręcz w stanie oddychać. Samo powietrze zdawało się wbijać mężczyzn w ziemię. Nie wiedzieli czy to po prostu grawitacja, czy może sama prezencja tak niewyobrażalnie potężnych istot.
Wtedy dostrzegli jak mur zaczyna się rozstępować. Zadziwiające, ale przez utworzony tunel pędził najprawdziwszy byk. Odruchowo odskoczyliście na boki, ale zwierzę wyraźnie nie brało ich za cel. Mało tego, kiedy znalazło się dostatecznie blisko Erez mógł rozpoznać charakterystyczną bliznę, w miejscu jednego z oczu. Kasra?! Olbrzym ani nie zwolnił. Opuścił głowę i ledwie moment później uderzył z niebywałym impetem w do tej pory znajdującą się za plecami ścianę. Cała sfera rozbłysła jasnym światłem, kiedy zrozumieli co się dzieje. W miejscu uderzenia pojawiło się błyskawicznie zwiększające swe rozmiary pęknięcie. Szybko stało się zbyt wielkie i zmieniło w sporej wielkości wyrwę. Za nią czaiła się tylko potworna ciemność, ale nie mieli zbyt dużego wyboru. Kiedy Kasra ruszył na jej spotkanie, dołączyli do niego.
 

Ostatnio edytowane przez necron1501 : 08-05-2012 o 11:17.
necron1501 jest offline  
Stary 13-05-2012, 15:42   #29
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze


Erez Skolnik i Aaron Camfrey
- Miejsce pobytu nieznane -


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=19-iml6HPYk[/MEDIA]

Gdy pośród ciemności, człowiek rzadko może cieszyć się z jakiegokolwiek uczucia komfortu. Efekt ten potęgował jeszcze fakt, że nie był to zwykły mrok. Znaleźli się w miejscu gdzie nic nie jest takie, jakim mogłoby się wydawać, gdzie byle cień mógł być zarówno wszystkim, jak i zupełnie niczym.

Zarówno Aaron, jak i Erez ledwie mogli dostrzec siebie nawzajem, spadający nieco niżej Kasra nadal pod postacią ogromnego byka już w zasadzie całkowicie zniknął im z oczu. Wtedy praktycznie jednocześnie uświadomili sobie jeszcze jedną rzecz. Brak jakiegokolwiek dźwięku, czy ruchu powietrza. Tylko fakt, że póki co w nic nie uderzyli, pozwalał im stwierdzić, że próżno szukać jakiegokolwiek twardego podłoża.

Trwali tak w zawieszeniu już prawie tracąc nadzieję, że kiedykolwiek zdołają wyrwać się z wszechobecnego mroku, kiedy daleko w dole dostrzegli niewielki świetlisty punkt. Był wręcz mikroskopijny, ale kontrast pozwalał im zauważyć go bez problemu. Szczególnie, że zaczął powiększać się z wręcz niepokojącą prędkością. Zdawało się, że minęły ledwie sekundy nim ciemności zastąpiło oślepiające światło. Oczy potrzebowały chwili na przystosowanie się do tak gwałtownej zmiany, gdy ta natomiast minęła pozwoliły im dostrzec, że znajdują się dobrych kilkaset metrów nad ziemią.

Nim nadeszła panika Erez poczuł ciepło bijące z kieszeni, w której znajdowało się pióro Humy. Ledwie sekundę potem w powietrzu tuż obok nich zawisł mieniący się setką barw ptak. Zanim którykolwiek z nich wypowiedział choćby słowo, jego szpony zacisnęły się na nadgarstkach obu. Zdawało się jakby ich waga nie robiła na mitycznej bestii choćby cienia wrażenia. Kiedy zdali sobie sprawę z tego, że nie grozi im upadek, Skolnik przypomniał sobie o jednej brakującej postaci - deevie. W dole nie było jednak śladu po ogromnym byku. Wtedy coś przemknęło tuż przed nim. Syn Ard odwrócił się i dostrzegł zataczającego koło sokoła. Kiedy ten znalazł się bliżej brak oka ponownie pozwoliła mu rozpoznać Kasrę. Ciekawe ile jeszcze asów skrywa w rękawie.

Podróż w kierunku ziemi zajęła im trochę czasu, posiadając jakiś punkt odniesienia, byli jednak dalecy od narzekania. Jakby tego było mało błyskawicznie dostrzegli coś co skutecznie odwróciło ich uwagę.

Daleko w dole na ich oczach budowle wznosiły się w przeciągu chwili, tylko po to by po jej upływie rozsypać się w proch. To nie wszystko, same szczegóły były bardziej niż szokujące. Nawet z takiej wysokości mogli zauważyć pośród nimi konstrukcje rodem z antyku, świątynie wspierane rzędami kolumn, piramidy, gigantyczne posągi. Dostrzegli też takie, które wypełniały znane im miasta, bloki mieszkalne, biurowce, potężne hale fabryczne. Najdziwniejsze były jednak te, które widzieli po raz pierwszy. Przedziwne konstrukcje rodem z odległej przyszłości, czy futurystycznych filmów. Gigantyczne, mieniące się tysiącem barw kopuły, na których szczycie znajdowały się dziwaczne anteny, inne pokryte zawiłymi rurami, z których nieustannie buchały opary czarnego dymu. Wszystkie zaś rozmieszczone bez żadnego ładu. Zupełnie jakby czas w tym miejscu rządził się swoimi własnymi prawami, wedle zachcianki biegł do przodu jak oszalały, lub stał w miejscu. Można by przyrzec, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wspólnie usiłowały wznieść to przedziwne miasto.

Nieprędko udało im się dostrzec jedyne miejsce niewzruszone w obliczu tego osobliwego zjawiska. Piękny zamek postawiony na unoszącej się ponad ziemią skale. Ze stałym lądem łączył go tylko niebywale długi rząd kamiennych stopni.


Huma instynktownie wzięła ich początek za cel, by chwilę potem posadzić obu mężczyzn delikatnie na ziemi. Kasra nadal pozostał w powietrzu. Wzbił się na tyle wysoko, by dla obserwatorów z ziemi być zaledwie czarną, mknącą po niebie kropką. Nikt nie poświęcił mu jednak zbyt wiele uwagi, tą skierowali w zupełnie innym kierunku - ku schodom i bez wątpienia wielu próbom, którym podda ich to tajemnicze miejsce.
 
Cas jest offline  
Stary 13-05-2012, 20:51   #30
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Obserwował mijające go sylwetki, z niewzruszonym spokojem. Zwykli ludzie byliby wstrząśnięci tym widokiem, może nawet wielu mu podobnych zdziwiłyby te wydarzenia. On natomiast obserwował "procesję", kręcących się w kółko istot, tak jakby patrzył na zebry biegające w zoo. Być może ostatnie wydarzenia, sprawiły, że trudniej było go zaskoczyć, a może po prostu nie miał czasu do stracenia, na takie "błahostki".

Teraz żałował, że nie próbował nigdy posiąść większej ilości informacji o bardziej niezwykłych aspektach życia. Ozyrys opowiadał kiedyś o dwóch podobnych rodzajach istot manifestujących się na ziemi. Agresywne widma i zazwyczaj neutralne duchy. Ponieważ, żaden z nich nie zwracał na niego uwagi Kevin założył, że ma do czynienia z drugim typem.

Co ciekawe, gdy podszedł aby przyjrzeć się jednemu bliżej, zauważył, że ten ma rozmazaną twarz. Podobnie jak wszystkie inne te istoty w budynku. W swoim życiu nie spotkał ich za wiele, ale wiedział, że jest to niezwykły przypadek.

Jeszcze chwilę spędził na obserwacji duchów. Nie wyglądało na to, żeby ich wędrówka miała jakiś większy cel. Czasami jedne znikały, a pojawiały się inne. Poza tym wydawało się, że w budynku nie ma nikogo innego. W końcu agent zrezygnował, z tej bądź co bądź bezsensownej obserwacji i ruszył w stronę najwyższego piętra.

Tutaj jego plan napotkał pierwszą przeszkodę. Windy były wyłączone. Amerykanin zaklął szpetnie pod nosem i ruszył w stronę klatki schodowej. Drzwi otworzył ostrożnie, trzymając broń w pogotowiu i wchodząc bokiem, tak jak szkolono go w NCIS. Wolał zachować ostrożność i nie dać się zaskoczyć, nie wiedział co się tutaj wydarzyło i do momentu, gdy nie dowie się prawdy lepiej było uważać.

Mijał kolejne piętra, od czasu do czasu natykając się na jakiegoś zbłąkanego ducha. Spacer był zapewne dłuższy, niż gdyby biegł, ale nie chciał wywołać zbyt dużo hałasu. Sądził, że pośpiech w tym momencie nie był wskazany. W końcu dostał się pod drzwi ojca. Były one zamknięte, a charakterystyczne ślady, które widywał wiele razy wskazywały, że ktoś próbował je wyważyć. Agent przyklęknął na jedno kolano, aby lepiej się im przyjrzeć.

Był to produkt zdecydowanie z wysokiej półki, musiały kosztować całkiem sporo. Chociaż McGregor dowiedział się co nieco, o mniej "legalnych" sposobach wchodzenia do pomieszczeń, był pewien, że w tym wypadku nie dałby rady. Drzwi zdecydowanie nie należały do jego ligi, a nie chciał wywoływać zbyt wiele hałasu otwierając je.

Przeniósł swój wzrok na zniszczenia. Okrągły, wklęsły kształt. Zupełnie jakby ktoś próbował je kopnąć, uderzył z bara lub użył jakiegoś rodzaju tarana. Heros był przekonany, że nie mógł tego zrobić żaden normalny człowiek. Odsunął się od drzwi gabinetu i przeszedł po reszcie piętra. Było ono zdecydowanie bardziej uporządkowane, niż hol. Co prawda gdzieniegdzie znajdowały się rozrzucone papiery i poprzewracane krzesła, ale nie można było ich uznać za rezultat walki. Komputery były włączone, a w kubkach nadal znajdowała się kawa, więc tak czy siak, ludzie zostali nagle oderwani od swoich zadań. Tylko co się potem z nimi stało? Zdążyli uciec?

Te pytania coraz bardziej determinowały go, aby spróbować dostać się do gabinetu. Dłuższe poszukiwania klucza, nie dały żadnych rezultatów. Cóż, agent podejrzewał, że może tak być, ale warto było spróbować. Może władca zaświatów, chciałby zachować większe pozory i gdzieś zostałaby kopia klucza. Widać było, że nie był to jego szczęśliwy dzień. Do pomieszczenia raczej trudno byłoby się dostać inaczej, niż rozwalając drzwi ... a tego robić nie chciał.

Jak to się mówi, skoro plan A nie wypalił trzeba spróbować plan B. Ruszył w stronę drzwi ewakuacyjnych. Dwa korytarze znajdowały się po lewej i prawej stronie biura. Gdy podszedł do tych pierwszych, poczuł emanujące od nich zimno. Chwilę nasłuchiwał, ale nie dobywały się za nich żadne dźwięki. Postanowił więc je otworzyć, ale gdy tylko lekko je pchnął, te rozpadły się.

Korytarz pogrążony był w ciemnościach. Podłogę i ściany pokrywał lekki szron, a jego wyostrzone zmysły zarejestrowały jakiś dźwięk, piętro czy dwa pod nim. Agent zwiększył ostrożność. Cicho i powoli przekradał się przy ścianie. Tak jak wiele razy wcześniej na ćwiczeniach, czy podczas pracy. Przez głowę przebiegały, mu wszystkie podobne sytuacje, które zawsze kończyły się dobrze, ale przecież tym razem nie miał przeciwko sobie człowieka.

W końcu doszedł do tajemniczych drzwi na przedostatnim piętrze. Spod szpary przebijało się światło, a odgłosy za nich świadczyły, że ktoś przerzuca papiery i otwiera szafki. Kevin spróbował dojrzeć coś nie otwierając drzwi, nie było to jednak możliwe. Do jego uszy dotarł zaś damski głos mówiący

- Gdzie jesteś do cholery? Gdzie jesteś? -

Agent wstrzymał oddech i wśliznął się do pomieszczenia. Wiedział, że jest całkiem niezły w skradaniu się. I tym razem jego umiejętności, okazały się wystarczające. Nie tylko nie zwrócił na siebie uwagi, ale zajął doskonały punkt obserwacyjny za jednym z biurek.

Tajemniczym gościem tak jak myślał była kobieta ... niezwykle piękna kobieta ... wprost urzekająco piękna.



Niemalże ... niemalże, stracił całą przewagę jaką zyskał, gdy po prostu zagapił się na nią. Rude włosy spływające na ramiona, zgrabną sylwetkę, ponętną twarz i inne atuty. Udało mu się jednak dojść do siebie. Kobieta siedziała odwrócona tyłem, szukając czegoś w komputerze. Agent zdecydował, że jest to idealny moment do działania.

Wycelował pistolet w jej głowę. Jednocześnie podnosząc się cicho i wyprostowując. Po chwili odezwał się, tonem głosu, którego używał gdy "wcielał" się w naprawdę mroczne i niebezpieczne "przykrywki".

-Kogóż my tu mamy … nie radzę się tobie odwracać … żadnych gwałtownych ruchów, porozmawiamy sobie -

Zignorowała kompletnie jego polecenie. Odwróciła się na krześle i po sekundzie stała już przy nim. Chwilę uważnie przyglądała się lufie pistoletu.

- Nie będziesz potrzebował broni - zatrzymała się na moment i uważnie obejrzała Kevina od stóp do czubka głowy. - … wuju

-Cóż mimo wszystko pozwolisz, że ja będę sędzią tego - odpowiedział spokojnie Kevin, starając się nadać swojemu tonowi głosu jak najbardziej neutralne brzmienie -Może zaczniemy od jakiegoś prostego pytania: kim jesteś i co tutaj robisz? -

- To w gruncie rzeczy dwa pytania - z każdym kolejnym słowem Kevin coraz wyraźniej słyszał jej nietypowy akcent. Z początku skojarzył go z Wyspami Brytyjskimi, ale nie mógł być do końca pewien. Sama raz jeszcze spojrzała na broń, po czym przeciągle westchnęła. - Niech będzie, nazywam się Rose Taggart i jestem tu z tego samego powodu co ty, mam kilka pytań, które wymagają odpowiedzi.

-I z tego powodu postanowiłaś rozwalić całe biuro? - Kevin uśmiechnął się szeroko do dziewczyny -Skąd jesteś Rose? Skąd wiedziałaś o tym miejscu i jakich odpowiedzi poszukujesz? -

- Dziwne. W tym budynku znajduje 3238 duchów oraz my. Z jakiegoś powodu uznałeś jednak, że to moja sprawka, choć przeciętny średnio inteligentny Amerykanin z dokładnością do 82,6% od razu uznałby je za winne. Z drugiej strony tutaj ich nie ma, więc 94,9% tych samych osób szukałoby schronienia dokładnie w tym miejscu - przechyliła głowę i rzuciła Kevinowi beznamiętne spojrzenie. - Dziwne, twoje akta wskazują na to, że cechuj cię ponadprzeciętna inteligencja.

- Dobrze się maskuję - odpowiedział z uśmiechem McGregor -Duchów się nie boję, nie wyglądają również na agresywne, nie ma ich od kilku pięter i nie one próbowały wyważyć pewne drzwi- ponownie zmierzył dziewczynę spojrzeniem - A jeśli chciałaś się ukryć, to nie robisz tego dobrze, słyszałem cię z daleka - na razie postanowił odpuścić sprawę akt. Było to dość ciekawą, ale w tym momencie dość mało istotną kwestią

-Wydajesz się być, bardzo inteligenta … a jednak nie odpowiadasz na pytania mężczyzny trzymającego broń - tym razem przeciągłe spojrzenie agenta miało inny cel. Oceniał ją, zastanawiał się skąd ona może pochodzić, starał się również przyjrzeć jej uważenie … może dowie się dzięki temu coś o jej “boskim” pochodzeniu, bo że takie istniało był pewien

-Powiem ci coś Rose, w tym momencie jestem jedyną osobą, która może tobie pomóc … więc może powinnaś opowiedzieć mi o wszystkim co zaszło i co cię tu sprowadza? -

- Kolejne błędne założenie. To nie ty jesteś jedyną osobą, która może pomóc mi, to ja jestem jedyną osobą, która może pomóc tobie. Tak jak mówiłam nazywam się Rose Taggart, jestem córką twojej przyrodniej siostry, Hel - wzruszyła delikatnie ramionami. - Może więc przestaniesz wymachiwać tą bronią i zaczniemy rozmawiać jak cywilizowani ludzie. Jej widok zaczyna mnie irytować ... nie lubię się irytować.

Kevin opuścił broń, nie spuszczając z dziewczyny wzroku -Nie potrzebuję jej - powiedział z pewnością siebie

-Poza tym jak na razie jesteś ze mną szczera, więc pewnie i ja powinienem się jakoś odwdzięczyć. - Po tych słowach schował broń do kabury. Nie sprawiało mu różnicy czy znajdzie się tam czy pozostanie w jego ręce.

-Więc Rose córko Hel … zamieniam się w słuch -

- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz - kobieta nadal wpatrywała się w Kevina z niesamowitą obojętnością. - Cokolwiek wydarzyło się w tym miejscu, ty i istota, którą nazywasz ojcem jesteście temu winni. Ozyrys próbował sięgnąć po coś co nie było jego, równowaga została zachwiana. Z oczywistych względów dotknęło to również domenę mojej matki. Helheim pogrążyło się w chaosie, którego centrum znajduje się w tym budynku.

-Po coś? - głos Kevin stał się zimny -Niektórzy z nas nie traktują ludzi jak rzeczy Rose … mamy coś takiego jak uczucia … ale skoro jesteś tak pewna wszystkiego, to proszę … oświeć mnie … opowiedz więcej o tym chaosie, może zacznę poczuwać się do odpowiedzialności ...-

- Wszyscy tracimy bliskich - ich spojrzenia spotkały się na moment i Kevin mógł dostrzec coś po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy. Emocje, zakopane głęboko w jej oczach, gniew, smutek, żal. Był niemal pewien, że ona w jego widzi dokładnie to samo. - Zaufaj mi, odchodząc z tego świata nie zostawiają tylko swych ciał, wraz z nimi również wszystko co ludzkie. Twe dziedzictwo prędzej czy później zmusi cię do stawienia czoła rzeczywistości. To dusze, ledwie waluta dla tych, których nazywamy rodzicami. Powykręcane przez lata pozbawionej sensu egzystencji zmieniają się w potwory, które stają się odpowiedzialnością nas i wielu nam podobnych.

- Dusza twojej siostry należała się mojej matce, Ozyrys postanowił jednak wziąć ją dla siebie. W cienkiej zasłonie, która oddziela świat śmiertelnych i umarłych od chwili uwolnienia się tytanów powstała więc szczelina. To właśnie przez nią wydostały się te wszystkie dusze, które spotkałeś na dole - nachyliła się nad komputerem i zaczęła stukać w klawiaturę.

Gdy Kevin odezwał się ponownie jego głos był spokojniejszy, bardziej przyjacielski

-Rozumiem …

- Cieszy mnie to - dziewczyna zamilkła, jakby nagle coś sobie przypomniała. - Zaraz, zaraz, wcześniej wspominałeś coś o wywarzaniu jakichś drzwi. Których konkretnie?

-Drzwi do gabinetu Ozyrysa … czemu pytasz? -

- Ja nigdy tam nie dotarłam - odwróciła na moment wzrok od komputera i wyprostowała się. - Jedno nie daje mi spokoju. Duchy wyglądają na niegroźne, skąd więc te zniszczenia na dole? Teraz jeszcze te drzwi. Nie wydaje mi się, by była to ich sprawka. To natomiast oznaczałoby, że w to wszystko zamieszany jest ktoś jeszcze.

Rose westchnęła głośno i przeciągle nim odezwała się ponownie.

- Od przeszło godziny przeszukuje firmowe serwery w poszukiwaniu jakichkolwiek nagrań z kamer, ale i te przepadły. Zaczęłam więc sprawdzać całą resztę, plany dnia, listy połączeń. Odwiedziłam nawet kilka innych miejsc, że tak się wyrażę, skoro rozmawiam ze stróżem prawa. Okoliczne kamery drogowe i te umieszczone przy bankomatach nie wychwyciły dziś choćby jednej osoby wchodzącej, lub wychodzącej z budynku.

-Nie wygląda na to, żeby ktoś tutaj walczył. Za to na pewno opuszczono to miejsce w pośpiechu … wrogowie postanowili zaatakować ten budynek? -

- Nie wiem, prawdę powiedziawszy nie wiem nawet dlaczego te wszystkie duchy wybrały właśnie to miejsce. Najlepiej będzie jeśli zaprowadzisz mnie do tego gabinetu. Być może tam znajdziemy jakieś odpowiedzi.

- W takim razie, chodź za mną - Kevin poczekał, aż dziewczyna zbierze swoje rzeczy, przed wyruszeniem w drogę powrotną do gabinetu ...

Ku uldze Kevina zebranie się, nie zajęło dziewczynie zbyt dużo czasu. Spakowała swój laptop i już po chwili ruszyli korytarzem. Zejście jednego piętra nie zajęło im zbyt długo i po kilku minutach stali przed drzwiami gabinetu Ozyrysa.


- Dlaczego ich nie otworzyłeś? - Rose podniosła głowę i spojrzała na Kevina wyraźnie zdziwiona.

-Czym? Nie mam klucza do tych drzwi, a obawiam się, że są z wyższej ligi, jeżeli chodzi o inne sposoby -

- Masz pistolet prawda? - Przez chwilę wpatrywała się w niego z tym samym wyrazem szczerego niedowierzania. - Zresztą nieważne.

Po tych słowach dziewczyna złapała za wiszący na jej szyi naszyjnik i zerwała go. W locie złapała za końcówkę rzemyka i rzuciła go przed siebie na ziemię. Ten zawisł w powietrzu, tuż przed uderzeniem o nią. Agentowi wydało się, że przez chwilę powietrze przecięło coś ... a w jej miejscu pojawiła się dziwna szczelina. Już po chwili do świata materialnego przedostała się jedna łapa, zaraz za nią pojawił się pysk, aby w końcu w materialnym świecie znalazł się ogromny wilk. Jego sierść i oczy były czarne niczym węgiel. Kevin zauważył, że zwierzę nawet stojąc na czterech łapach sięgało mu do ramienia ... nie chciałby znaleźć się jako jego wróg ...



- Fan, drzwi - Rose dla pewności wykonała kilka kroków w tył.

Kevin chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Bestia nie potrzebowała nawet rozpędu. Jeden sus wystarczył, aby przerobić ogromne i ciężkie drzwi na drzazgi i wykałaczki.

-Nie ma to jak ciche podejście … może od razu przedstawimy się przez radiowęzeł? - zapytał po czym zajrzał do środka.

Od razu dostrzegł panujące w pomieszczeniu niebywałe ciemności. Było to dziwne i nienaturalne, wszak całą ścianę stanowiły okna, a na zewnątrz nadal świeciło słońce.

Policjant chwilę wpatrywał się w ciemność, ale zrezygnował. Nawet jego wzrok, nie mógł nic dostrzec w pomieszczeniu. Miał jednak inne atuty. Skupił się na pozostałych zmysłach. Najpierw usłyszał coś jak biały szum, spokojny, miarowy ... po chwili poczuł go na skórze, a sekundę później usłyszał warkot. Najwyraźniej zwierzak Rose, również coś zwietrzył. Ustawił się pomiędzy wejściem do gabinetu a swoją panią.

Kolejne dźwięki zmusiły agenta, do ponownego zajrzenia w ciemność. Szybko zauważył, że cienie zaczęły formować się w palce, z pazurami długimi na co najmniej 30 centymetrów. Jego serce zaczęło bić szybciej, gdy adrenalina zaczęła pędzić przez jego organizm. Gdy tylko palce się uformowały ruszyły w stronę szyi agenta. Ten zdążył jednak odskoczyć. Zauważając, że za pierwszą dłonią podąża kolejna ... i coś jeszcze ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172