Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2012, 22:25   #12
Gortar
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy w Addsburgu – rynek


Po wjeździe do Addsburga młody inkwizytor zauważył prawie natychmiast zadziwiająco małą liczbę ludzi na ulicach. Było to co najmniej zastanawiające, gdyż przyjechali o takiej porze, w której z reguły w takich miejscach tętniło życie. Miasteczko wydawało się jednak opustoszałe. Pozorność tego faktu uświadomił dopiero Jerardowi tumult i zgiełk dobiegający gdzieś z dalszej części miasta.

- Dzisiaj bedzim skracać no takigo ydnego o głowe. Ni przejmujta si waszmoście hałasym... Szybki CIACH i byndzie cisza. W naszym miście zawsze cisza i spokój... no, przynajmnij do nidawna...

Słowa strażnika, który podążał za nimi minęły, a grupa Czarnych jeźdźców na swych umęczonych długą podróżą koniach dotarła w końcu do centrum miasta, gdzie to miano dokonać wcześniej wspomnianej egzekucji.
To co zobaczył nie było niczym nowym dla młodego inkwizytora. Kilka razy brał udział w sądach nad czarownicami i sam też rozpalał stosy. Publiczne karanie złych uczynków zawsze ściągało tłumy. Tym razem było podobnie. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić że prawie każdy mieszkaniec miasta znajduje się teraz w obrębie tego placu.

Na podeście w centrum stał wsparty o miecz jakiś wojskowy, co można było wywnioskować z jego postawy.

- To yst dowódca straży mijskiej, waszmoście. Syr Urlich Blaukopff. Powidają, ży służył w armi cysarskiej, słyszeliśta moża to imie, a ? Nu... na pywno pochodzi z Akwizgranu. – wtrącił ponownie strażnik, który nadal nie opuszczał Inkwizytorów.

W tym momencie dowódca straży machnął dłonią, a kilku z jego ludzi zaczęło torować sobie drogę przez tłum. Ich pokrzykiwania wznosiły się ponad ogólny hałas czyniony przez gawiedź i dolatywały do znajdujących się na obrzeżach placu Sług Bożych. W jednej chwili tłum zamilkł. Jerard zobaczył jak na wózku w stronę podestu wieziony jest skazaniec. Strażnik znów wtrącił coś od siebie. Tym razem o tym za co chciano ściąć tego człowieka. Zabicie własnego dziecka i własnej kobiety? To już dostateczny powód by sądzić typka. Strażnik jeszcze dodał coś co rzuciło nowe światło na to co właśnie oglądał młody Kohlraabe.
„Ale wita...ona była ino z tych co tutaj... no wita. Do nich przybyliśta, no ni?” Czyżby chodziło o sprawę dla której zostali tutaj skierowani? Tyle, że mowa była o jednej opętanej, a strażnik wyraźnie użył liczby mnogiej.

Nie minęły kolejne słowa strażnika o tym gdzie mają się udać na spoczynek i czego to Bóg powinien pożałować żonie gospodarza, gdy mistrz Alinard spiął konia, rzuciwszy w Jerarda, Dante i Otta: „Chrońcie tyły”, począł przeciskać się w kierunku podestu. Niewiele myśląc Kohlraabe wyjął miecz z pochwy i ruszył tropem starszego inkwizytora.
Już po chwili dotarli do podestu, gdzie gruby mistrz zrugał kapitana i kazał mu odstawić więźnia do lochów, jako że jest świadkiem w sprawie o opętanie. Gdyby mistrz Alinard był zwykłym człowiekiem to pewnie trafiłby do lochu szybciej od skazańca, jednakże złamany krzyż wyszyty na płaszczach inkwizytorów skutecznie ostudził zapędy kapitana i jego podwładnych. Ludzie zaczęli czym prędzej znikać z placu jakby w obawie przed tym, że sprawiedliwy gniew inkwizycji dosięgnie również ich.
Dwaj starsi mistrzowie zamienili kilka zdań po czym Mistrz Alinard kazał Jerardowi towarzyszyć sobie w trakcie wizyty u miejscowego proboszcza.
Młodzieniec schował miecz do pochwy i odparł:

- Jak każecie Mistrzu.

Starał się dokładnie zapamiętać to co przed chwilą zobaczył. Każde zdarzenie które przeżywał w towarzystwie bardziej doświadczonych inkwizytorów mogło okazać się cenną lekcją.


U proboszcza

Proboszcz , jak można się było spodziewać, okazał się niewysokim tłuściochem o twarzy przypominającej wieprzka… i to niezbyt zadowolonego wieprzka. Już na samym początku rozmowy klecha wyraził swój żal z widoku Inkwizytorów, miast spodziewanego egzorcysty. Z całym szacuniem dla egzorcystów, potrafią oni tylko wyrzucić demona z ciała, ale nie bardzo nadają się do wyszukania prawdziwej przyczyny opętania. Do tego potrzebni są Bracia w czarnych płaszczach, którzy dzięki swej wierze i gorliwości mogą dojść do źródeł takich problemów. A tutaj jeśli wierzyć temu co mówił strażnik, problem nie był jednostkowy.
Niebawem podejrzenia Jerarda znalazły potwierdzenie w opowieści grubego kapłana. Sześć kobiet, sześć opętanych kobiet to dość dużo jak na tak małe miasteczko jak Addsburg. I nie wiadomo było co było powodem ich „dolegliwości”. Zastanawiające.
Mistrz Alinard rozmawiał z proboszczem racząc się winem, a młodszy z inkwizytorów siedział spokojnie przysłuchując się i próbując wyciągnąć jak najwięcej wniosków.

W pewnym momencie padło pytanie dotyczące dziecka które urodziła jedna z kobiet – Anna. Kapłan powiedział, że zostało odesłane do pobliskiego klasztoru. Dostarczyć miał je tam drugi ksiądz z Addburga, niejaki Tomasz. Klasztor był oddalony od miasta o sześć dni drogi na północ, a młodszego z kapłanów nie było już od trzech tygodni.

- Od trzech tygodni? - wszedł księdzu w słowo Jerard. I nikt od tamtej pory nie zainteresował się tym, co się z nim stało?

- Któż, mistrzu? - przemówił ksiądz smutno - Mamy zimę, nikt o zdrowych zmysłach nie ruszy w pole szukać ojca Tomasza. Być może kiedy pogoda się poprawi...

Taaak, nic dziwnego – pomyślał Kohlraabe – miasto zamieszkałe jest przez ludzi dbających tylko o czubek własnego nosa. Nikt nie rzuci wszystkiego i nie podąży na poszukiwanie zaginionego kapłana. Co tym ludziom po nim i po dziecku zrodzonym z opętanej. Trzy tygodnie to szmat czasu, powinien był już dawno wrócić. Może być tak, że żywego już go nie znajdziemy… dziecka również… chyba, że to dziecko opętanej przejęło w siebie złego ducha i dzięki mocy Bestii zgładziło kapłana… a może klecha siedzi sobie w ciepły klasztorze i nie chce ruszyć dupy z powrotem do Addsburga...

Wiele pytań i mało odpowiedzi. Jerard postanowił jednak nie zadawać tych pytań proboszczowi. Nie chciał wychylać się przed starszego inkwizytora. Niech on prowadzi przesłuchanie.
Chwilę później Mistrz Alinard znalazł zadanie dla młodszego inkwizytora.

- Mistrzu Kohlraabe - tłuścioch zwrócił się do inkwizytora - pójdziecie z kościelnym, weźcie po drodze kilku strażników miejskich, sprowadzicie dwie pozostałe dziewczyny do lochów miejskich i oddacie pod opiekę mistrza Otto. Dla ich własnego dobra - rzucił w kierunku księdza.
- Możecie je wstępnie przesłuchać jeśli uznacie za stosowne.

- Jak każecie mistrzu. Wyruszam niezwłocznie.

Młodszy inkwizytor zgodnie z poleceniem mistrza Alinarda wyszedł z komnaty by znaleźć kościelnego i sprowadzić pozostałe kobiety do lochów. Po zamknięciu drzwi rozejrzał się po korytarzu. Nigdzie nie było widać kościelnego. W tym momencie usłyszał jakieś odgłosy dobiegające od strony kościoła. Nie zastanawiając się długo ruszył w tamtą stronę i już po chwili znalazł się głównej nawie. W okolicach ołtarza stary Albert poprawiał świece stojące na kandelabrach. Kohlraabe podszedł do niego i powiedział:

- Drogi Albercie, ksiądz proboszcz powiedział że będziesz w stanie mi pomóc. W trosce o bezpieczeństwo dwóch pozostałych w domach kobiet wraz z mistrzem Alinardem postanowiliśmy, iż trzeba je odseparować, by nie spotkała ich żadna krzywda.

Potrzebuję więc byś zaprowadził mnie do kwater straży, a następnie do tych dwóch kobiet, które znajdują się w domach.

- Tylko chyżo, drogi Albercie
- dodał Jerard kładąc kościelnemu rękę na ramieniu - Bestia nie bedzie czekała i gotowa jest przywieść do zbrodni kolejną niewinną duszę.

- Ach tak, tak mistrzu Inkwizytorze...- jęknął niemal starzec, po czym odstąpił od porządkowania ołtarzu. - Pozwólcie, że tylko no jaką kapotę zarzucę. Zimno jak dia... cholernie. A stare gnaty już nie tak dobrze znoszą trudy zimy.

Przez kilka chwil Jerard miał okazję w samotności przyjrzeć się wnętrzu katedry.
Gołe, szare, kamienne ściany wzmagały uczucie chłodu, który w rzeczywistości nie był aż tak doskwierający wewnątrz świętych murów. Jedynym co przełamywało niezwykle surowy charakter otoczenia, były kolorowe witraże wprawione w wysokie, strzeliste okna. Słabe, zimowe słońce uderzało w kolorowe szkiełka, wpadając do świątyni nasycone barwami zdobiącymi podobizny świętych.
Ostatecznie młody inkwizytor oderwał wzrok od barwnych witraży przenosząc go na duży obraz Jezusa Chrystusa znajdujący się w głębi ołtarza. Syn Boży ukazany był na tle Golgoty, ściskając w dłoni miecz. Jego gniewne spojrzenie w tej chwili zdawało się padać na stojącego blisko Jerarda. Było ono przeszywające. Wymuszające wręcz bojaźń i uwagę.
Cisza dookoła w jednym momencie zaczęła ranić uszy sługi Bożego setkami sztyletów, a spojrzenie Chrystusa na obrazie stało się hipnotyzujące. Młody inkwizytor sam nie był pewien czy też własne sumienie zabrania mu oderwać spojrzenie od, w tym momencie przytłaczającego już, wizerunku na obrazie, czy też jakaś siła paraliżuje jego całe ciało. Nagle zza muru ciszy wydobył się szept. Ledwie słyszalny, jednak uderzył w zmysły inkwizytora niczym dźwięk trąby jerychońskiej.
Jerard chciał już wykręcic swe ciało szukając źródła niepokojących odgłosów. Zamarł jednak w bezruchu, niczym zdzielony pałką przez łeb, kiedy z oczu Jezusa na obrazie pociekły dwie, szkarłatne stróżki. W jednej chwili jeden szept przemienił się w setki krzyków, które wtargnęły gdzieś do wnętrza Jerarda a wraz z nimi płótno obrazu przesiąkało krwią...
- Mistrzu ? Wszystko w porządku?

Głos Alberta sprowadził inkwizytora “na ziemię”. Po krwi czy rozdzierających krzykach nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Wszystko to wydawało się teraz jedynie wybrykiem wyobraźni.



Inkwizytor wraz z kościelnym wyszli z kościoła i udali się w kierunku centrum miasta.

- Daleko z siedziby straży do domów tych kobiet? - spytał starszego mężczyznę Jerard

- Jedna mieszka w pobliżu posterunku, mistrzu. To żona jednego ze strażników miejskich... Wspaniała kobieta. - dodał rozczulony. - Fryda... W sensie, ta druga to... Wiecie mistrzu. Kobieta bardzo lekkich obyczajów. Nie ma męża... Broń Cię Boże aby miała. Mieszka z przybytku nazywanym “Kwitnące Bzy”. A to już nieco dalej. Pod murem, po wschodniej stronie miasta.

Zastanawiał się ilu strażników będzie musiał wziąć ze sobą. Z jednej strony to tylko dwie kobiety, więc jeśli zaszłaby taka potrzeba powinien poradzić sobie sam. Z drugiej strony jeśli będą stawiały opór, to powinni zająć się nimi strażnicy, gdyż powaga Inkwizycji nie pozwala na to, by jej funkcjonariusz szarpał się z jakimiś babami w miasteczku na końcu świata. Jeśli jednak będą znajdowały się w transie wywołanym przez złego ducha, to ich siła może znacząco przewyższać siłę dorosłego mężczyzny. O przypadkach takich opętań słyszał już niegdyś od innych inkwizytorów. Opętana dziewczynka i piątka mężczyzn, którzy nie byli w stanie utrzymać tego dziecka.

Moc Bestii jest wielka i nigdy nie należy jej lekceważyć” - upomniał się w myślach.

Czterech... to powinno być w sam raz. Tak, czterech strażników, on sam i co najważniejsze Bóg z nimi. To dawało gwarancję sprawnego dostarczenia kobiet pod opiekę mistrza Otto.

Budynek, w którym mieścił się posterunek strażników miejskich wzniesiony był z kamienia. Trzeba przy tym dodać, że wzniesiony bardzo dawno temu i w oczywisty sposób różnił się od pozostałych domostw w mieście, jako jedno piętrowy, pokryty strzechą relikt przeszłości. Na nieco nowszą wyglądała za to niewysoka baszta, przylegająca do jednej ze ścian posterunku.
Okolica wydawała się w tej chwili wymarła - żaden mieszczanin czy też nawet żebrak zdawał się nie ryzykować zbliżenia do miejsca odosobnienia “chorych” kobiet. Jedyną osobą jaką dostrzegł Jerard był podstarzały strażnik pozostawiony pod drzwiami, teraz przysypiający na niskim zydlu z ułożoną na kolanach, niczym dziecię u mateczki pałką.

Jerard podszedł do strażnika. Obudził go lekkim szturchnięciem i powiedział:

- Ściągnij mi tu szybko czterech ludzi. Tylko solidnych.

Strażnik marszcząc brwi zmierzył mężczyznę od stóp po czubek głowy. Wrogość w jego oczach przygasła, kiedy dostrzegł połamany krzyż na jego szacie.
- Ta...tajest ! - uderzył dłonią o luźno nałożony na głowę hełm [co zdaje się miało być dziwnym sposobem zasalutowania], po czym rzucił się do drewnianych drzwi posterunku.

- Mistrz Inkwizytor o czterech ludzi prosi... Gdzie jest kapitan !? Psia krew, wy ! Ruszcie dupy !

Chwilę jeszcze trwał potok przekleństw wypływający z ust wartownika wraz z cuchnącym zgnilizną powietrzem . Z wnętrza posterunku doszły do uszu Jerarda odgłosy kszątaniny, a już po chwili ujrzał stojących przed sobą w szeregu strażników. Uzbrojeni byli w pałki i prowizoryczne tarcze, zbite z nierównych, podgniłych desek. I choć czuć było od nich gorzałką, a ich twarze zdawały się nieskalane myślą inkwizytor był pewien, iż wystawiono przed nim w tej chwili jedynych, dostępnych mężczyzn.

Gdy już wszyscy strażnicy stawili się przed młodym inkwizytorem ten powiedział do nich.

- Panowie, jak zapewne wiecie w miasteczku mamy kilka kobiet, których stan jest... powiedzmy, podejrzany. Dla dobra ich samych jak i całego miasteczka należy je odseparować i strzec pilnie, aby żadnej z nich nie stała się krzywda. A więc panowie ruszamy przyprowadzić tu te dwie kobiety które są jeszcze w domach.

Do Alberta zaś rzekł:

- A Ty prowadź mój drogi.

Miał nadzieję, że wzorem mistrza Baserto więcej osiągnie metodą marchewki niż kija, dlatego nie chciał powoływać się na całą powagę Świętego Oficjum. Przynajmniej na razie...
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline