Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2012, 01:38   #11
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Poczynań niesfornego Ottona ciąg dalszy...

Otto przeżegnał się i wszedł do ciasnego pomieszczenia. Dokładnie przyjrzał się kobiecie. Bez przerwy kołysała się wte i wewte mając wzrok wbity w buty inkwizytora. Mężczyzna przyklęknął przed nią i wyciągnął w stronę jej twarzy dłoń. Złapał ją delikatnie za podbródek i podniósł go do góry. Przestała się kołysać.

Miała już swoje lata na karku. Inkwizytor nie mógł być pewny czy wyniszczający wpływ lochów nie dodał jej kilku lat, jednak ocenił ją na niespełna czterdzieści wiosen. Jej oczy były podkrążone i sine. Spojrzenie zdawało się nieobecne, jednak błądziła nim niezgrabnie po jego twarzy. Otto dostrzegł również, iż jej policzki są wilgotne. Domyślać się jedynie mógł, iż od łez. Brudne, śmierdzace włosy upięto jej niezgrabnie na czubku glowy, po brodzie zaś ciekła ślina za sprawą zbyt głęboko wciśniętego knebla.

Otto zdawał sobie sprawę, że żaden ze starszych inkwizytorów nie udzielił mu pozwolenia ani nawet nie zasugerował przesłuchiwania jednej z opętanych, jednak nie mógł się powstrzymać. W końcu był inkwizytorem i kto jak nie on miał odpowiednie umiejętności i wiarę by sprostać temu zadaniu? Nęciła go dodatkowo wizja ozłocenia w oczach starszych braci gdyby udało mu się uzdrowić opętaną.

- Ingrydo, słyszysz mnie?

Kobieta skinęła ostrożnie głową.

Wciąż patrząc jej w oczy Otto zaczął się modlić słowami:
- Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...

Oczy kobiety nagle się rozszerzyły, a z gardła wydobył się stłumiony krzyk. Z każdym kolejnym słowem, coraz mocniej uderzała potylicą o kamienną ścianę celi, o którą się opierała.

- Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj! - ciągnął Otto usiłując unieruchomić szalejącą kobietę oraz utrzymywać z nią kontakt wzrokowy - I daj nam też siłę, abyśmy nie przebaczali naszym winowajcom!

Młody inkwizytor bał się co prawada o zdrowie Bogu ducha winnej Ingrydy, jednak był przekonany, że rzecz, która w niej siedziała nie pozwoli by kobiecie stała się większa krzywda. Tak, na pewno tak musiało być. Byle demon nie mógł w tak prosty sposób złamać jego woli.

Kobieta szarpała się niezwykle mocno, cały czas starając się uderzać potylicą o kamienie. Kilka razy udało jej się wyrwac z objęć inkwizytora, a na jednym z płaskich głazów pozostała plama krwi. W końcu, wywracając oczy białkami na wierzch, zamachnęła się mocno, odtrąciła dłonie mężczyzny i uderzyła swoim czołem o jego przybliżoną twarz.

W każdym innym miejscu i czasie młody inkwizytor zakląłby siarczyście i przerwał modlitwę, jednak teraz postanowił, że za wszelką cenę dokończy to co zaczął. Odrzucony do tyłu przez kobietę oparł się o przeciwległą ścianę klitki i kontynuował przyspieszonym tępem:
- I pozwól nam odeprzeć pokusy, a zło niech pełza w prochu u sóp naszych! - zakończył żarliwą modlitwę po czym zamilkł.

Wszystkie mięśnie kobiety napięły się w jednej chwili, a z jej gardła wydobył się kolejny stłumiony krzyk, wzbogacony tym razem o bulgotanie. Wyprostowała szyję i skierowała oblicze ku górze, po czym opadła nagle na ścianę. Całkowicie rozluźniona i pomimo niesamowitego chłodu pomieszczenia spocona. Przez chwilę jej oczy pozostawały zamknięte. Rozchyliła je nieśmiało, niemal natychmiast spoglądając przestraszona na inkwizytora.

- Ingrydo, nie bój się. Mam na imię Malcolm. Możemy porozmawiać? - zapytał świadomie podając fałszywe imię. Wolał się ubezpieczyć, tak na wszelki wypadek.

Przez chwilę milczała badając wzrokiem otoczenie i postać w czerni, po czym skinęła ostrożnie głową. Otto zbliżył się do niej i rozplątał knebel.

- Pamiętasz kim jesteś i dlaczego się tu znalazłaś?
Skinęła glową jednak nic nie powiedziała. Otto liczył co prawda na coś więcej, ale z drugiej strony jego pytanie było źle sformułowane... ehhh... musiał się jeszcze wiele nauczyć. Był świadkiem kilku podobnych opętań i z całą dozą pewności stwierdził, że Ingryda odzyskała zmysły. Przynajmniej na jakiś czas. Inkwizytor sprawdził czy któryś z kluczy pasuje do kajdan, rozkuł kobietę i pomagając jej ustać na nogach wyprowadził z celi.

- Zabierzecie mnie stąd, mój Panie? - spytała słabym głosem, wspierajac się o ramię inkwizytora.

Otto ledwo ukrył wzruszenie. Nie należał do ckliwych ludzi jednak niewinność i bezbrzeżne pokłady zaufania, które wyczuł w tonie kobiety nie pozwalały mu na jakąkolwiek inną odpowiedź.
- Tak moje dziecko, chodźmy – chwila ta była dla Ottona niczym spełnienie jego najśmielszych inkwizytorskich marzeń. I nie chodziło tu o dumę czy uznanie w oczach braci, które majaczyły gdzieś na horyzoncie. Nie. W tym momencie liczyła się tylko i wyłącznie Ingryda oraz fakt, że jej pomógł. W końcu po to właśnie został inkwizytorem. Cała sytuacja napawała go nadzieją, siłą i wiarą w sens istnienia młodzieńca.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, po czym uniosła drżącą dłoń do twarzy inkwizytora.
- Dziękuje... Dziękuję... Tak wam dziękuję... - zblizyła usta do twarzy mężczyzny, po czym odsłaniając w uśmiechu podgniłe zęby oznajmiła drwiącym głosem. - Naprawdę musisz się jeszcze wiele nauczyć, Otto.

Słowa kobiety w jednej chwili zmroziły krew w żyłach młodego inkwizytora w brutalny sposób sprowadzając go do rzeczywistości.

Ingryda odskoczyła od mężczyzny, plując na jego szatę.
- I co teraz? Pomodlisz się do swojego Jezusika Bękarcika, co?

Pierwszy moment zaskoczenia, który z pewnością pięknie wymalował się na twarzy inkwizytora był dodatkowo spotęgowany faktem, że demon w jakiś sposób poznał jego prawdziwe imię. „Boże jaki ja jestem naiwny i głupi” – pomyślał szybko zastanawiając się czy ten potwór czyta właśnie w jego myślach. Musiał działać! Wierzył, że ma jeszcze nikłą szansę na uratowanie Ingrydy.
- Kim jesteś i czego chcesz od ciała i duszy tej kobiety?! Odpowiadaj na Miecz Pana, w obliczu Boga wszechmogącego!

Twarz kobiety wygięła się w grymasie, na ostatnie slowa mężczyzny.
- Chcę wbić jej dłonie w twój brzuch, obsrany szczylu i wyciągnąć na wierzch wątrobę. Pokazać Ci ją z każdej strony, a później nasrać do środka... Rozumiesz? Więc może skoro już byłeś tak miłyyy i zdjąłeś te kajdany... - zerknęła z szerokim uśmiechem na ustach w kierunku celi - Pozowlisz, że się odpłacę.
Po tych słowach rzuciła się niczym wściekłe zwierze w kierunku inkwizytora, wydając z siebie nieludzkie wycie.

- Boże, Ingrydo, wybaczcie mi – szepnął do siebie Otto ciskając w kierunku kobiety przygotowanym wcześniej sherskenem.

Młody inkwizytor z góry wiedział, że nie ma szans w walce w zwarciu z ciałem kontrolowanym przez demona. Przecież już w celi, mimo łańcuchów krępujących ruchy Ingrydy nie był w stanie utrzymać jej w miejscu. Podczas rozmowy z opętaną dyskretnie odwiązał jeden z trzech pęczków ukrytych pod płaszczem, zawierających shersken. W tej sytuacji nie żałował sobie tej zakazanej w cesarstwie mieszanki przeróżnych specyfików. Może nie było to zbyt honorowe i odważne wyjście jednak skóra biednego inkwizytora była dlań cenniejsza niż wzrok Ingrydy, który i tak należał teraz do demona. Działanie sherskenu jest proste. Gdy trafia do oczu nieszczęśnika wywołuje takie swędzenie i pieczenie, że mało kto jest w stanie się powstrzymać przed przecieraniem oczu dłońmi. A to jest najgorsze co można zrobić, bowiem gdy proszek dostanie się pod powieki, ofiara może już nigdy nie odzyskać wzroku.

Niehumanitarne, ale w stu procentach skuteczne.

Gdy tylko rozsypany w powietrzu proch zderzył się z twarzą Ingrydy, to co w niej siedziało zawyło jeszcze głośniej, dalej biegnąc przed siebie. Niestety Otto nie miał już możliwości żadnego manewru, poczuł ból w glowie, a nastepną rzeczą jaką ujrzał był przwijajacy się przed jego twarzą sufit. Opętana chwyciła go za łachy, po czym na oślep cisnęła w kąt sali, niczym dziecko swoją szmacianą lalką.
Inkwizytor uderzył plecami o żelazne kraty zbiorowej celi osuwajac się po nich na ziemię, po czym poczułuł niesamowity, kujący ból w dolnej części pleców.
Leżąc już w żłótawo-brunatnej brei otworzył oczy i zobaczył rozszalałą kobietę, wścielkle pocierajacą oczy.
- Co tam się do kurwiej nędzy dzieje? - usłyszal wołanie strażników z góry.

- Na dół! Natychmiast! – wykrzyczał Otto na tyle głośno na ile pozwalały mu płuca.

Czterech strażników uzbrojonych w pałki, na czele z Guinessem wbiegło do podziemi. Ich przerażone spojrzenie padło na wyjącą wniebogłosy kobietę, a następnie na żałosną, przypominajacą worek postać Otto leżącą pod kratami.
- Brać no mi tą kurwę - rozkazał Guiness, po czym jego ludzie okrążyli Ingrydę. Choć cery nie miała jak śnieg białej, to cała drżała kiedy częstowali ją swymi pałami...
Jeden ze strażników zawył żałośnie, kiedy dłoń kobiety znalazła się na jego twarzy. Jej chude palce zagłębiły się w jego skórze, a następnie jednym szarpnięciem zerwały ją do białej kości.
Dopiero solidny cios od Guinessa powalił Ingrydę na ziemie. Strażnik wydobył sztylet zza pasa.

Otto widząc do czego zmierza cała sytuacja przeraził się bardziej niż w chwili, w której demon zwrócił się do niego po imieniu. Zdążył tylko zakrzyknąć rozpaczliwe “NIE!”.

Było już jednak za późno.

Ostrze zagłębiło się do połowy w jej potylicy, a ciało jeszcze przez kilka chwil drżało w spazmach na pokrytej breją podłodze...

W grobowej ciszy, która zaległa na obecnych, młody inkwizytor sapiąc głośno zbierał rozbiegane myśli. Był zdruzgotany jednak musiał wyjść z twarzą z tej sytuacji. Nie przed starszymi braćmi bo wiedział, że i tak już jest po uszy w gównie, ale przed strażnikami. Nie mógł pozostawić plamy czy choćby cienia na powadze Świętego Officjum.

Podniósł się powoli z okropnym grymasem bólu na twarzy i nadzieją, że potworny ból w plecach nie jest niczym poważnym. Nie miał pojęcia co przytrafi się temu biednemu głupkowi, Guinessowi, jednak postanowił, że nie on o będzie decydować o jego losie. Pochwalił tylko strażników oraz podziękował ich dowódcy za pomoc stwierdzając wbrew sobie, że „Tej kobiecie i tak nikt nie byłby w stanie pomóc”. Starał się być przy tym tak przekonujący jak tylko mógł, jednak na wynik i owoce tej próby perswazji musiał trochę poczekać.

Po drodze do wyjścia porwał bez pytania dzban z winem, z którego wcześniej pił Guiness. Nie zaszczycił nawet ani jednym pytaniem niedoszłego wisielca, który, jak zdążył zaobserwować Otto, był gotów na przesłuchanie. „Już bardziej mi się nie oberwie” – pomyślał.

Wyszedł na zewnątrz wciągając chłodne powietrze głęboko w płuca. Wiedział co może się teraz wydarzyć, że jego posługa inkwizytorska zawisła właśnie na włosku, że spieprzył najprostszy rozkaz jaki mógł otrzymać. Wyrzuty sumienia gryzły go niczym shersken w oczach. Był gotów na przyjęcie wszelkich konsekwencji, nic nie było mu straszne.

Czy aby na pewno?

Nie.

Czuł się bezsilny. Głupi. Upokorzony. Nie, upokorzony to dopiero zostanie... Ale co z tego do cholery? Co z tego?! Żadna z tych rzeczy tak na prawdę go nie obchodziła. Przymknął oczy przykładając dzban z winem do ust. Gdyby nie był tak pewny siebie, gdyby posłuchał starszego od siebie mistrza to Ingryda... wszystko pewnie potoczyłoby się inaczej...

Oderwał usta od naczynia dopiero gdy całkowicie je opróżnił.
- Wybacz mi... – szepnął w przestrzeń po czym w bezsilnym akcie złości cisnął dzbanem o bruk i w milczeniu ruszył przed siebie.

Kilku zaniepokojonych hałasem mieszczan odwróciło się w kierunku Ottona skupiając na nim swój wzrok. Zdążyli tylko zobaczyć jak inkwizytor przemierza szybkim, lekko utykającym krokiem wąską uliczkę prowadzącą wprost do Glinanego Garnca. Jednak za sprawą głębokiego kaptura nikt nie dostrzegł twarzy młodzieńca ani skrywanych przez niego łez, spływających powoli po pobrużdżonych policzkach.
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 09-05-2012 o 01:59.
aveArivald jest offline  
Stary 13-05-2012, 22:25   #12
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy w Addsburgu – rynek


Po wjeździe do Addsburga młody inkwizytor zauważył prawie natychmiast zadziwiająco małą liczbę ludzi na ulicach. Było to co najmniej zastanawiające, gdyż przyjechali o takiej porze, w której z reguły w takich miejscach tętniło życie. Miasteczko wydawało się jednak opustoszałe. Pozorność tego faktu uświadomił dopiero Jerardowi tumult i zgiełk dobiegający gdzieś z dalszej części miasta.

- Dzisiaj bedzim skracać no takigo ydnego o głowe. Ni przejmujta si waszmoście hałasym... Szybki CIACH i byndzie cisza. W naszym miście zawsze cisza i spokój... no, przynajmnij do nidawna...

Słowa strażnika, który podążał za nimi minęły, a grupa Czarnych jeźdźców na swych umęczonych długą podróżą koniach dotarła w końcu do centrum miasta, gdzie to miano dokonać wcześniej wspomnianej egzekucji.
To co zobaczył nie było niczym nowym dla młodego inkwizytora. Kilka razy brał udział w sądach nad czarownicami i sam też rozpalał stosy. Publiczne karanie złych uczynków zawsze ściągało tłumy. Tym razem było podobnie. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić że prawie każdy mieszkaniec miasta znajduje się teraz w obrębie tego placu.

Na podeście w centrum stał wsparty o miecz jakiś wojskowy, co można było wywnioskować z jego postawy.

- To yst dowódca straży mijskiej, waszmoście. Syr Urlich Blaukopff. Powidają, ży służył w armi cysarskiej, słyszeliśta moża to imie, a ? Nu... na pywno pochodzi z Akwizgranu. – wtrącił ponownie strażnik, który nadal nie opuszczał Inkwizytorów.

W tym momencie dowódca straży machnął dłonią, a kilku z jego ludzi zaczęło torować sobie drogę przez tłum. Ich pokrzykiwania wznosiły się ponad ogólny hałas czyniony przez gawiedź i dolatywały do znajdujących się na obrzeżach placu Sług Bożych. W jednej chwili tłum zamilkł. Jerard zobaczył jak na wózku w stronę podestu wieziony jest skazaniec. Strażnik znów wtrącił coś od siebie. Tym razem o tym za co chciano ściąć tego człowieka. Zabicie własnego dziecka i własnej kobiety? To już dostateczny powód by sądzić typka. Strażnik jeszcze dodał coś co rzuciło nowe światło na to co właśnie oglądał młody Kohlraabe.
„Ale wita...ona była ino z tych co tutaj... no wita. Do nich przybyliśta, no ni?” Czyżby chodziło o sprawę dla której zostali tutaj skierowani? Tyle, że mowa była o jednej opętanej, a strażnik wyraźnie użył liczby mnogiej.

Nie minęły kolejne słowa strażnika o tym gdzie mają się udać na spoczynek i czego to Bóg powinien pożałować żonie gospodarza, gdy mistrz Alinard spiął konia, rzuciwszy w Jerarda, Dante i Otta: „Chrońcie tyły”, począł przeciskać się w kierunku podestu. Niewiele myśląc Kohlraabe wyjął miecz z pochwy i ruszył tropem starszego inkwizytora.
Już po chwili dotarli do podestu, gdzie gruby mistrz zrugał kapitana i kazał mu odstawić więźnia do lochów, jako że jest świadkiem w sprawie o opętanie. Gdyby mistrz Alinard był zwykłym człowiekiem to pewnie trafiłby do lochu szybciej od skazańca, jednakże złamany krzyż wyszyty na płaszczach inkwizytorów skutecznie ostudził zapędy kapitana i jego podwładnych. Ludzie zaczęli czym prędzej znikać z placu jakby w obawie przed tym, że sprawiedliwy gniew inkwizycji dosięgnie również ich.
Dwaj starsi mistrzowie zamienili kilka zdań po czym Mistrz Alinard kazał Jerardowi towarzyszyć sobie w trakcie wizyty u miejscowego proboszcza.
Młodzieniec schował miecz do pochwy i odparł:

- Jak każecie Mistrzu.

Starał się dokładnie zapamiętać to co przed chwilą zobaczył. Każde zdarzenie które przeżywał w towarzystwie bardziej doświadczonych inkwizytorów mogło okazać się cenną lekcją.


U proboszcza

Proboszcz , jak można się było spodziewać, okazał się niewysokim tłuściochem o twarzy przypominającej wieprzka… i to niezbyt zadowolonego wieprzka. Już na samym początku rozmowy klecha wyraził swój żal z widoku Inkwizytorów, miast spodziewanego egzorcysty. Z całym szacuniem dla egzorcystów, potrafią oni tylko wyrzucić demona z ciała, ale nie bardzo nadają się do wyszukania prawdziwej przyczyny opętania. Do tego potrzebni są Bracia w czarnych płaszczach, którzy dzięki swej wierze i gorliwości mogą dojść do źródeł takich problemów. A tutaj jeśli wierzyć temu co mówił strażnik, problem nie był jednostkowy.
Niebawem podejrzenia Jerarda znalazły potwierdzenie w opowieści grubego kapłana. Sześć kobiet, sześć opętanych kobiet to dość dużo jak na tak małe miasteczko jak Addsburg. I nie wiadomo było co było powodem ich „dolegliwości”. Zastanawiające.
Mistrz Alinard rozmawiał z proboszczem racząc się winem, a młodszy z inkwizytorów siedział spokojnie przysłuchując się i próbując wyciągnąć jak najwięcej wniosków.

W pewnym momencie padło pytanie dotyczące dziecka które urodziła jedna z kobiet – Anna. Kapłan powiedział, że zostało odesłane do pobliskiego klasztoru. Dostarczyć miał je tam drugi ksiądz z Addburga, niejaki Tomasz. Klasztor był oddalony od miasta o sześć dni drogi na północ, a młodszego z kapłanów nie było już od trzech tygodni.

- Od trzech tygodni? - wszedł księdzu w słowo Jerard. I nikt od tamtej pory nie zainteresował się tym, co się z nim stało?

- Któż, mistrzu? - przemówił ksiądz smutno - Mamy zimę, nikt o zdrowych zmysłach nie ruszy w pole szukać ojca Tomasza. Być może kiedy pogoda się poprawi...

Taaak, nic dziwnego – pomyślał Kohlraabe – miasto zamieszkałe jest przez ludzi dbających tylko o czubek własnego nosa. Nikt nie rzuci wszystkiego i nie podąży na poszukiwanie zaginionego kapłana. Co tym ludziom po nim i po dziecku zrodzonym z opętanej. Trzy tygodnie to szmat czasu, powinien był już dawno wrócić. Może być tak, że żywego już go nie znajdziemy… dziecka również… chyba, że to dziecko opętanej przejęło w siebie złego ducha i dzięki mocy Bestii zgładziło kapłana… a może klecha siedzi sobie w ciepły klasztorze i nie chce ruszyć dupy z powrotem do Addsburga...

Wiele pytań i mało odpowiedzi. Jerard postanowił jednak nie zadawać tych pytań proboszczowi. Nie chciał wychylać się przed starszego inkwizytora. Niech on prowadzi przesłuchanie.
Chwilę później Mistrz Alinard znalazł zadanie dla młodszego inkwizytora.

- Mistrzu Kohlraabe - tłuścioch zwrócił się do inkwizytora - pójdziecie z kościelnym, weźcie po drodze kilku strażników miejskich, sprowadzicie dwie pozostałe dziewczyny do lochów miejskich i oddacie pod opiekę mistrza Otto. Dla ich własnego dobra - rzucił w kierunku księdza.
- Możecie je wstępnie przesłuchać jeśli uznacie za stosowne.

- Jak każecie mistrzu. Wyruszam niezwłocznie.

Młodszy inkwizytor zgodnie z poleceniem mistrza Alinarda wyszedł z komnaty by znaleźć kościelnego i sprowadzić pozostałe kobiety do lochów. Po zamknięciu drzwi rozejrzał się po korytarzu. Nigdzie nie było widać kościelnego. W tym momencie usłyszał jakieś odgłosy dobiegające od strony kościoła. Nie zastanawiając się długo ruszył w tamtą stronę i już po chwili znalazł się głównej nawie. W okolicach ołtarza stary Albert poprawiał świece stojące na kandelabrach. Kohlraabe podszedł do niego i powiedział:

- Drogi Albercie, ksiądz proboszcz powiedział że będziesz w stanie mi pomóc. W trosce o bezpieczeństwo dwóch pozostałych w domach kobiet wraz z mistrzem Alinardem postanowiliśmy, iż trzeba je odseparować, by nie spotkała ich żadna krzywda.

Potrzebuję więc byś zaprowadził mnie do kwater straży, a następnie do tych dwóch kobiet, które znajdują się w domach.

- Tylko chyżo, drogi Albercie
- dodał Jerard kładąc kościelnemu rękę na ramieniu - Bestia nie bedzie czekała i gotowa jest przywieść do zbrodni kolejną niewinną duszę.

- Ach tak, tak mistrzu Inkwizytorze...- jęknął niemal starzec, po czym odstąpił od porządkowania ołtarzu. - Pozwólcie, że tylko no jaką kapotę zarzucę. Zimno jak dia... cholernie. A stare gnaty już nie tak dobrze znoszą trudy zimy.

Przez kilka chwil Jerard miał okazję w samotności przyjrzeć się wnętrzu katedry.
Gołe, szare, kamienne ściany wzmagały uczucie chłodu, który w rzeczywistości nie był aż tak doskwierający wewnątrz świętych murów. Jedynym co przełamywało niezwykle surowy charakter otoczenia, były kolorowe witraże wprawione w wysokie, strzeliste okna. Słabe, zimowe słońce uderzało w kolorowe szkiełka, wpadając do świątyni nasycone barwami zdobiącymi podobizny świętych.
Ostatecznie młody inkwizytor oderwał wzrok od barwnych witraży przenosząc go na duży obraz Jezusa Chrystusa znajdujący się w głębi ołtarza. Syn Boży ukazany był na tle Golgoty, ściskając w dłoni miecz. Jego gniewne spojrzenie w tej chwili zdawało się padać na stojącego blisko Jerarda. Było ono przeszywające. Wymuszające wręcz bojaźń i uwagę.
Cisza dookoła w jednym momencie zaczęła ranić uszy sługi Bożego setkami sztyletów, a spojrzenie Chrystusa na obrazie stało się hipnotyzujące. Młody inkwizytor sam nie był pewien czy też własne sumienie zabrania mu oderwać spojrzenie od, w tym momencie przytłaczającego już, wizerunku na obrazie, czy też jakaś siła paraliżuje jego całe ciało. Nagle zza muru ciszy wydobył się szept. Ledwie słyszalny, jednak uderzył w zmysły inkwizytora niczym dźwięk trąby jerychońskiej.
Jerard chciał już wykręcic swe ciało szukając źródła niepokojących odgłosów. Zamarł jednak w bezruchu, niczym zdzielony pałką przez łeb, kiedy z oczu Jezusa na obrazie pociekły dwie, szkarłatne stróżki. W jednej chwili jeden szept przemienił się w setki krzyków, które wtargnęły gdzieś do wnętrza Jerarda a wraz z nimi płótno obrazu przesiąkało krwią...
- Mistrzu ? Wszystko w porządku?

Głos Alberta sprowadził inkwizytora “na ziemię”. Po krwi czy rozdzierających krzykach nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Wszystko to wydawało się teraz jedynie wybrykiem wyobraźni.



Inkwizytor wraz z kościelnym wyszli z kościoła i udali się w kierunku centrum miasta.

- Daleko z siedziby straży do domów tych kobiet? - spytał starszego mężczyznę Jerard

- Jedna mieszka w pobliżu posterunku, mistrzu. To żona jednego ze strażników miejskich... Wspaniała kobieta. - dodał rozczulony. - Fryda... W sensie, ta druga to... Wiecie mistrzu. Kobieta bardzo lekkich obyczajów. Nie ma męża... Broń Cię Boże aby miała. Mieszka z przybytku nazywanym “Kwitnące Bzy”. A to już nieco dalej. Pod murem, po wschodniej stronie miasta.

Zastanawiał się ilu strażników będzie musiał wziąć ze sobą. Z jednej strony to tylko dwie kobiety, więc jeśli zaszłaby taka potrzeba powinien poradzić sobie sam. Z drugiej strony jeśli będą stawiały opór, to powinni zająć się nimi strażnicy, gdyż powaga Inkwizycji nie pozwala na to, by jej funkcjonariusz szarpał się z jakimiś babami w miasteczku na końcu świata. Jeśli jednak będą znajdowały się w transie wywołanym przez złego ducha, to ich siła może znacząco przewyższać siłę dorosłego mężczyzny. O przypadkach takich opętań słyszał już niegdyś od innych inkwizytorów. Opętana dziewczynka i piątka mężczyzn, którzy nie byli w stanie utrzymać tego dziecka.

Moc Bestii jest wielka i nigdy nie należy jej lekceważyć” - upomniał się w myślach.

Czterech... to powinno być w sam raz. Tak, czterech strażników, on sam i co najważniejsze Bóg z nimi. To dawało gwarancję sprawnego dostarczenia kobiet pod opiekę mistrza Otto.

Budynek, w którym mieścił się posterunek strażników miejskich wzniesiony był z kamienia. Trzeba przy tym dodać, że wzniesiony bardzo dawno temu i w oczywisty sposób różnił się od pozostałych domostw w mieście, jako jedno piętrowy, pokryty strzechą relikt przeszłości. Na nieco nowszą wyglądała za to niewysoka baszta, przylegająca do jednej ze ścian posterunku.
Okolica wydawała się w tej chwili wymarła - żaden mieszczanin czy też nawet żebrak zdawał się nie ryzykować zbliżenia do miejsca odosobnienia “chorych” kobiet. Jedyną osobą jaką dostrzegł Jerard był podstarzały strażnik pozostawiony pod drzwiami, teraz przysypiający na niskim zydlu z ułożoną na kolanach, niczym dziecię u mateczki pałką.

Jerard podszedł do strażnika. Obudził go lekkim szturchnięciem i powiedział:

- Ściągnij mi tu szybko czterech ludzi. Tylko solidnych.

Strażnik marszcząc brwi zmierzył mężczyznę od stóp po czubek głowy. Wrogość w jego oczach przygasła, kiedy dostrzegł połamany krzyż na jego szacie.
- Ta...tajest ! - uderzył dłonią o luźno nałożony na głowę hełm [co zdaje się miało być dziwnym sposobem zasalutowania], po czym rzucił się do drewnianych drzwi posterunku.

- Mistrz Inkwizytor o czterech ludzi prosi... Gdzie jest kapitan !? Psia krew, wy ! Ruszcie dupy !

Chwilę jeszcze trwał potok przekleństw wypływający z ust wartownika wraz z cuchnącym zgnilizną powietrzem . Z wnętrza posterunku doszły do uszu Jerarda odgłosy kszątaniny, a już po chwili ujrzał stojących przed sobą w szeregu strażników. Uzbrojeni byli w pałki i prowizoryczne tarcze, zbite z nierównych, podgniłych desek. I choć czuć było od nich gorzałką, a ich twarze zdawały się nieskalane myślą inkwizytor był pewien, iż wystawiono przed nim w tej chwili jedynych, dostępnych mężczyzn.

Gdy już wszyscy strażnicy stawili się przed młodym inkwizytorem ten powiedział do nich.

- Panowie, jak zapewne wiecie w miasteczku mamy kilka kobiet, których stan jest... powiedzmy, podejrzany. Dla dobra ich samych jak i całego miasteczka należy je odseparować i strzec pilnie, aby żadnej z nich nie stała się krzywda. A więc panowie ruszamy przyprowadzić tu te dwie kobiety które są jeszcze w domach.

Do Alberta zaś rzekł:

- A Ty prowadź mój drogi.

Miał nadzieję, że wzorem mistrza Baserto więcej osiągnie metodą marchewki niż kija, dlatego nie chciał powoływać się na całą powagę Świętego Oficjum. Przynajmniej na razie...
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 13-05-2012, 22:25   #13
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Pierwsze domostwo, wedle obietnicy Alberta znajdowało się niespełna sto kroków od budynku strażników miejskich. Była to przeciętna, dwupiętrowa budowla wciśnięta w szereg pomiędzy jej podobnymi. Mieszkańcy kręcący się w pobliżu, widząc strażników prowadzonych przez mężczyznę w czerni rozpłynęli się wręcz w powietrzu.
Nim kordon dotarł pod drzwi, ukazał się w nich półnagi, barczysty mężczyzna o czerwonym nosie i naznaczonej licznymi bójkami twarzy. Nie spuszczał wzroku z Jerarda, spokojnie oczekując w progu aż się zbliży.

- W czym moga pomóc, mistrzu... ? - przemówił niskim, prawdziwie męskim głosem.

- Witaj - odparł grzecznie Jerard - Czy w tym domu mieszka jedna z kobiet, które … - Jerard zawiesił głos - mają pewien problem z ciążą?

- Jeśli tak to proszę byś nas do niej zaprowadził - dodał inkwizytor, cały czas zachowując życzliwy ton. Miał nadzieję, że nie będzie potrzeby użycia siły wobec tego człowieka. Koniec końców wiązałoby się to niechybnie z wtrąceniem go do lochów i to w trybie jeszcze szybszym niż miały tam trafić poszukiwane kobiety. Jeśli jednak osiłek będzie stawiał opór to znaczy, że jest bardzo głupi i nie warto tracić czas na zastanawianie się nad jego losem.

- Co to ma znaczyć , Berry ? - rzucił mężczyzna gdzieś za ramię inkwizytora, do jednego ze strażników.

Ten pokiwał mu bezradnie głową mówiąc :

- Nic tutaj chopie nie poradzisz... Święte Officjum.

- Baldwina czuje się już dobrze... Mistrzu, błagam was...


- O co chodzi ?

Za plecami osiłka ukazała się drobna postać o splecionych w kok, nieco przetłuszczonych, blond włosach. Jej ciemne niczym węgiel oczy uderzały ciepłem oraz spokojem. Wycierała spokojnie zwilżone dłonie w poplamioną szmatę. Spod niedopasowanego kubraka wystawał jej nabrzmiały brzuch.

- Witajcie pani - zwrócił się bezpośrednio do kobiety inkwizytor. - Zapewne słyszała pani o nieszczęściu które spotkało jedną z pani... towarzyszek niedoli. Wiemy, że z pani ciążą nie jest wszystko w porządku i bylibyśmy bardzo zmartwieni gdyby strach bliźnich spowodował podobną tragedię jaka miała miejsce w tym mieście całkiem niedawno.

-Wielce prawdopodobne jest, że ludzie będą chcieli zrobić pani krzywdę - zaczął mówić już bez ogródek - a do tego nie możemy dopuścić. Prosze więc aby udała się pani ze mną byśmy mogli zapewnić pani schronienie. Myślę, że i panu - tu Jerard spojrzał na osiłka - zależy na tym żeby tej pani nie stała się krzywda.

- A więc - młody inkwizytor ponownie zwrócił się do kobiety - czy uda się pani z nami?

Kobieta z kamienną twarzą wpatrywała się w przemawiającego inkwizytora. Odłożyła w tym czasie ściskaną w dłoniach szmatę, po czym ułożyła dłoń na ramieniu męża.

- Pójdę. - przemówiła jakby do obojga - inkwizytora i osiłka. Przesunęła dłoń z ramienia na jego twarz. - Nic nie poradzimy. Taka wola Pa...- nagle na jej twarzy pojawił się grymas bólu. - Taka wola... Jestem gotowa, mistrzu.

- Pozwolicie mu na to ? Żeby zabrał Baldwinę ? …- przemówił do strażników otaczających Jerarda ze łzami w oczach - Przecież … Przecież napalą nią w piecu. Ona nie jest niczemu winna... Błagam was inkwizytorze, błagam.

- Nikogo palić nie zamierzamy - odpowiedział osiłkowi Jerard, zastanawiając się po raz kolejny jak mylne przeświadczenie o Sługach Bożych maja zwykli zjadacze chleba. Przecież nie chodzi im o to by tą kobietę zniszczyć, lecz by ją uratować. I to ta chęć napędza ich działania. - Jak już powiedziałem chcemy zapewnić pani bezpieczeństwo. Przed ludźmi jak i przed nią samą.

- Dziękuję pani za współpracę. Czy chce pani coś ze sobą zabrać? - zwrócił się ponownie do kobiety.

- Nie mam nic, bez czego nie poradzę sobie w lochach...- powiedziała obojętnie, oddając ramię w ręce jednego ze strażników.

- W takim wypadku proszę z nami. - gestem dłoni wskazał kobiecie miejsce w grupie pomiędzy strażnikami.

-Ruszajmy - zwrócił się do towarzyszy i skierował się śladem starego sługi, który miał ich zaprowadzić do drugiej z kobiet.

Ruszyli z wolna uliczką, prowadzącą na główny dziedziniec miasta. Postawa kobiety, którą kilka chwil temu wyrwano z jej własnego domostwa, musiała budzić pewien szacunek tak w oczach strażników jak i inkwizytora. Spokojnie, bez ociągania kroczyła przed siebie, nie kryjąc spojrzenia w przymarzniętym błocie. Ignorowała również pochmurne spojrzenia przechodniów, którzy zdaje się dobrze wiedzieli cóż się święci...

Minęli niewielki murek i zagajnik, pełen posępnych drzew za nim. Ścieżka doprowadziła ich w końcu do czegoś, przypominającego bardziej wiejskie gospodarstwo, czy też posiadłość niżeli miejskie domostwo. Na obszernym kawałku ziemi, odgrodzonym od miasta z każdej strony zagajnikiem, stało kilka budynków. Na pierwszy rzut oka stwierdzić można było, że pawilon z pofarbowanymi na biało ścianami jest miejscem, do którego powinni się udać goście. Cel istnienia pozostałych pięciu, ceglanych budynków pozostawało zagadką. Niemniej z daleka inkwizytor dostrzegł kręcących się pomiędzy nimi ludzi.

Redirecting

Kiedy tylko przekroczyli próg, kilka na wpół roznegliżowanych dziewcząt dopadło ich, próbując odebrać od nich ciężkie, zimowe kapoty.

-Witamy w Kwitnących Bzach. Nawet pośród takich śniegów odnajdziecie tutaj wiosnę...- powiedziała zalotnie najstarsza, obdarzona największym, poprzecinanym niebieskimi żyłami biuście. Zdawało się, że musi mieć siłę wołu aby utrzymać pion z takim zacnym, radującym oczy balastem.

Widok takich półnagich i chętnych młódek musiał rozproszyć uwagę strażników. Choć dziewczęta podobały się Jerardowi zdawał sobie sprawę, że mają tu zadanie do wykonania. Zamierzał o tym przypomnieć strażnikom, którzy w tym momencie zapomnieli nawet o tym, że przebywa wśród nich inkwizytor i ślinili się na widok gołych cycków niczym nieopierzone gołowąsy..

- Nie przyszliśmy tutaj dla przyjemności - powiedział spokojnym lecz zdecydowanym tonem zarówno do dziewcząt jak i dla strażników.

- Prowadźcie do właściciela- zakomenderował kobietom.

- Wy dwaj - zwrócił się w następnym momencie do stojących najbliżej strażników - zostańcie tutaj z panią i nie zapomnijcie po co tutaj przybyliśmy.

Następnie ruszył za kobietami i choć pamiętał o misji nie mógł nie zauważyć kołyszących się ponętnie bioder idącej przed nim dziewczyny. Jeśli obowiązki pozwolą to może złoży jeszcze jedną wizytę w tym przybytku...

Baldwina rzuciła pełne oburzenia spojrzenie w kierunku inkwizytora, wyrywając ramię z dłoni strażnika.

- Nie mam zamiaru sterczeć w takim przybytku... Jeśli chcieliście mnie poniżyć inkwizytorze, mogliście zrobić to w bardziej wyszukany sposób...- nie czekając reakcji, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drzwi.

Osłupiali strażnicy nie próbowali nawet jej powstrzymać. Błądzili jedynie głupkowatym spojrzeniem od postaci w czerni do kobiety...

- Przypilnujemy jej mistrzu. Na zewnątrz... Skoro woli marznąć. - wydusił z siebie w końcu jeden z mężczyzn, ruszając za żoną swego przyjaciela.

Cycata jawnogrzesznica mruknęła coś pod nosem nadąsana, po czym ruszyła w kierunku drzwi na końcu skromnego pomieszczenia. Dopiero teraz inkwizytor zdał sobie sprawę, iż po ich drugiej stronie da się słyszeć głośną, skoczną muzykę.
Kolejna izba przypominała typową, wypełnioną gośćmi wszelkiej maści karczmę. Wypełniona była zastawionymi sycie stołami, mocno podpitymi jegomościami, którzy przy każdej okazji starali się usadzić na swych kolanach jedną z krążących w koło, ponętnych dziewcząt. Wszystko w granicach specyficznie pojmowanej przyzwoitości... Kilku barczystych osiłków, o minie nieskażonej uśmiechem dbało bowiem, aby żaden z klientów nie zażądał w głównej izbie o “posługę” ze strony, którejś z dziewcząt. Na wszystko było odpowiednie miejsce.
Gdzieś po prawej stronie sali, pod ścianą przygrywała muzyczna banda - kilku jegomości, strudzonych alkoholem nie mniej niż pozostali goście.

- Pan Blume ma biuro na piętrze. - oznajmiła już obojętnym tonem cycata, po czym poprowadziła inkwizytora wzdłuż ściany, aż pod same schody. Zatrzymała go gestem dłoni nim zdążył choćby podnieść nogę , by wdrapać się na stopień schodów.

- Muszę najpierw poinformować Pana Blume... Wybaczcie inkwizytorze.

Nie trzeba było być specjalnie bystrym, by dostrzec z jakim szacunkiem przeciętna kurwa wyraża się o swym pracodawcy. Jerard wyczuł w tych słowach spore pokłady strachu...
W drodze powrotnej dziewczyna, ze spuszczoną głową i zaszklonymi oczyma mruknęła w kierunku inkwizytora :

- Pan Blume czeka...

Biuro, w porównaniu z chaosem panującym piętro niżej, zdawało się oazą. Piski i zawodzenia, nazywane przez niektórych muzyką, zdawały się tutaj nie docierać. Wystawne, zdobione meble z mahoniu nadawały pomieszczeniu niezwykle oficjalny charakter. Jerard mógł się poczuć jak na audiencji u Jego Eminencji Biskupa...

W centralnej części izby ustawiono podłużny, ciężki stół otoczony przez dwanaście krzeseł o wysokich oparciach. Na jego drugim końcu zasiadał szczupły, dość młody mężczyzna odziany w czarny frak. Jego ciemne oczy i kruczoczarne włosy zdawały się zlewać z ubiorem, a jedynie blada jak śnieg skóra wskazywała, gdzie ta “czarna plama” posiada twarz. Ta z kolei biła chłodem i obojętnością. Wydatne usta, wydawały się jedynie wymalowane, niezdolne do poruszania. Podłużna, smukła twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pan Blume zdawał się wyciętym z granitu blokiem...

Redirecting

- Witam Mistrzu... ?- przemówił obojętnie mężczyzna, gładząc palcami lewej dłoni kryształowy kielich.

- Jerard Kohlraabe Licencjonowany Inkwizytor Jego Eminencji biskupa Hez- Hezronu - Przedstawił się młody Sługa Boży - Witam panie Blume.

- Z tego co widzę jest pan człowiekiem interesu panie Blume i nie chciałbym marnować pańskiego cennego czasu a wiec przejdę do rzeczy. Z moich informacji wynika, że w pańskim przybytku znajduje się dziewczyna, która znajduje się obecnie w ciąży, jednakowoż ciąży nie będącej do końca normalną. Dla jej własnego bezpieczeństwa i powiedzmy sobie szczerze, dla bezpieczeństwa całego pana personelu jak i gości będących pana źródłem dochodu, muszę ją odizolować. Czy Mógłby pan ja tutaj przywołać, byśmy wraz z moimi ludźmi mogli ją zabrać?

Inkwizytor nie spodziewał się odmowy dlatego od razu poprosił o dostarczenie dziewczyny. Wiedział, że ludzie niechętnie odwiedzają przybytki, których właściciele posądzeni są przez inkwizycję o kontakt z czarami i miał nadzieję że Blume również zdaje sobie sprawę z konsekwencji ewentualnej odmowy.

- Włożyłem bardzo dużo pieniędzy w tą dziewczynę, mistrzu Kohlraabe. - powiedział po chwili milczenia, przenosząc wzrok na kryształowy kielich. - A strudzona przesłuchaniami kurwa nie będzie warta więcej niż koza...- przerwał upijając łyk wina.- Oczywiście nie mogę odmówić, prawda? Godziłoby to w powagę i prawa Świętego Officjum. Niech stracę, weźcie ją. I zróbcie z nią co chcecie. Ciężarna kurwa nie jest kwoką znoszącą złote jaja... Iga, dziewczyna, która was wprowadziła, poszła przygotować Frydę. Będzie czekała przed wejściem. - przeniósł nagle przeszywające spojrzenie na Jerarda, a ten mógł poczuć nieprzyjemny dreszcz na karku. - Mam nadzieję, że będziecie pamiętać mistrzu o skromnym człowieku, który tak bardzo chce się przysłużyć Świętemu Officjum i jego walce ze złem. Nie bacząc na straty, które mu to przynosi...

Mimowolny dreszcz był tylko chwilowy. Jerard wytrzymał spojrzenie Bluma, a następnie gdy cisza niepokojąco się przeciągała uśmiechnął się do alfonsa i powiedział:

- Proszę się nie niepokoić panie Blume, postaramy się by ta inwestycja wróciła do pana, jednak wie pan sam, że niczego nie mogę zagwarantować. Jednakowoż poświęcenie z pańskiej strony będzie w mej pamięci. A teraz jeśli pan pozwoli opuszczę pana i wrócę do swoich obowiązków.

Wstał, ukłonił się uprzejmie po czym skierował się do drzwi by znaleźć Igę, która miał nadzieję czeka już na niego z Frydą.

- Do zobaczenia, inkwizytorze. - powiedział w końcu równie obojętnym tonem co na początku rozmowy.

Wedle obietnicy Blume kobieta czekała już ze strażnikami przed drzwiami “przybytku”. Otulona była wilczą skórą, spod której wystawał zaokrąglony brzuch. Grzechem było by nie wspomnieć o jej urodzie... Tak bardzo innej niż typowa, wulgarna, kurwia piękność. Jej skóra zdawała się przeźroczysta. Szyja smukła, spływała w dół niczym kropla rosy zmieniając się w przyjemne dla oka krągłości. Drobny nos i ciemne oczy badające świat spod delikatnych, czarnych brwi nadawały jej twarzy niezwykłej delikatności. Z całą pewnością, nie należała do dziewcząt, na które było stać większość klientów z Addsburga...

Mierząc dziewczynę od stóp do głów Jerard stwierdził, że aż żal mu, że takie “boże dzieło” zostało dotknięte przez Złego. Miał nadzieję że uda mu się, wraz ze starszymi inkwizytorami, ocalić tą kobietę.

Otrząsając się z chwilowego zamyślenia Kohlraabe zwrócił się do całej czekającej na niego grupy:

- Ruszajmy do koszar.

Idąc przez miasto wraz z czterema strażnikami, dwiema kobietami w ciąży i starym kościelnym powodował powstawanie pustek na ulicach. Podobnie jak w trakcie ich drogi w tą stronę, mieszkańcy Addsburga starali się “zniknąć” z zasięgu wzroku młodego inkwizytora. Jerard narzucił słuszne tempo mając jednak na uwadze to czy kobiety nadążają. Nie było widać po nich niczego niepokojącego poza pewnym przygaszeniem. Były jakby nieobecne. Rozmyślając nad tym przez resztę drogi inkwizytor, wraz z podążającą za nim grupą, dotarli nieniepokojeni do posterunku straży. Tam Jerard kazał temu samemu strażnikowi, którego już spotkał wcześniej przygotować pomieszczenia dla przyprowadzonych kobiet. Po tym jak stary żołdak pobiegł spełnić rozkaz inkwizytora Kohlraabe wprowadził całą grupę do głównego pomieszczenia w progu rzucając w stronę kościelnego:

- Albercie, bardzo dziękuję Ci za przewodnictwo. Twoja pomoc nie będzie mi już dziś potrzebna. Bóg zapłać.

- To nic wielkiego mistrzu - odparł stary sługa- ciesze się że mogłem pomóc. Z Bogiem Mistrzu.

- Z Bogiem - pożegnał się Inkwizytor.

Wszedłszy do sali Jerard omiótł siedzących tam strażników.

- Kto dowodzi? - zapytał

- Ja Mistrzuniu. Jestem Guiness, zastępca kapitana Blaukopffa.

- Gdzie mistrz Otto?

- Ano Mistrzuniu, jak już się rozprawiliśmy z tą babką to poszedł chyba do reszty waszych towarzyszy.

- Co chcieliście powiedzieć mówiąc “rozprawiliśmy sie z tą babką”?

Wyraźnie zadowolony z siebie Guiness, zaczął opowiadać jak to zostawił mistrza Otta w lochu z jedną z więzionych kobiet, po czym po jakimś czasie słysząc hałas z dołu i krzyk inkwizytora z Bechyně pobiegł z innymi strażnikami i zobaczyli jak to pozbawiona pęt Ingryda krzyczy nieludzko i trze oczy, a młody inkwizytor leży pod ścianą i próbuje się podnieść. Opowiadał dalej jak to rzucili się z pałkami na kobietę, a ona w pewnym momencie zerwała twarz jednemu ze strażników i dopiero celny cios pękającemu teraz z dumy Guinessa powaliło opętaną i jego cios nożem zakończył jej życie.

Jerard słuchał tego osłupiały. Jak to możliwe że jedna z przetrzymywanych kobiet znalazła się bez więzów i dlaczego trzeba nie udało jej się obezwładnić a trzeba było ja zabić. Kolejny świadek, kolejny podmiot ich śledztwa nie żyje. A są tu dopiero jeden dzień... Jak tak dalej pójdzie to wkrótce sprawa wygaśnie z powodu braku opętanych. Ale nie takiego rozwiązania oczekiwali. Te kobiety trzeba jak najszybciej przesłuchać, ale teraz musi dowiedzieć się co dokładnie tutaj zaszło i jakiego działania będą oczekiwali od niego bardziej doświadczeni bracia.

- Dopilnujcie żeby tym kobietom, które tutaj przyprowadziłem włos z głowy nie spadł. Jeśli coś im się z waszej strony stanie to wierzcie mi, że nie opłaci się to wam w najmniejszym stopniu - powiedział Jerard do Guinessa głosem w którym słychać było przebijającą wściekłość

- Idę do “Glinianego Garnca” gdyby działo się coś niepokojącego ślij po mnie umyślnego.

Po tych słowach odwrócił się od od Guinessa, który nie wiedział skąd u inkwizytora taki chłód i taka złość i stał osłupiały obserwując oddalające się plecy odziane w czarny płaszcz z wyhaftowanym złamanym krzyżem.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 20-05-2012, 09:59   #14
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=uZT5Hy-i7C8&feature=youtu.be[/MEDIA]



Bracia inkwizytorzy debatowali do późna. A wraz z każdą kolejną, mijającą godziną ruch w "Glinianym Garncu" zdawał się narastać. Pomijając inkwizytorów, kolejno powracających z przydzielonych im zadań do karczmy co chwila wkraczali zmarznięci strażnicy, szukający odprężenia gdzieś na dnie niedoczyszczonych kufli, jak i przeciętni mieszkańcy [ o mniej "ekscytujących" sprawnościach ] by napchać swoje kiszki przysmakami wychodzącymi z tutejszej kuchni. Wszyscy, jak jeden mąż, wchodząc do ciepłego wnętrza Garnca, rzucali zaniepokojone spojrzenie w kierunku stołu zajmowanego przez postacie w czerni.
Słudzy Boży, kiedy już bardziej zainteresowali się otaczającą ich gawiedzią, szybko zrozumieli, iż wieść o tragicznej śmierci Ingrydy rozeszła się wśród ludu. Na twarzach niektórych wypisana była ulga. Inni z kolei wydawali się przerażeni... Jak inaczej przyjąć do siebie wiadomość, iż praca Świętego Officjum rozpoczęła się na dobre ?

Nim Czarne Płaszcze udały się na zasłużony spoczynek, do opustoszałej już karczmy weszło dwóch strażników w służbowym rynsztunku. Zatrzymali się w dośc "niewygodnej" odległości, wlepiając w strudzonych inkwizytorów zalęknięte spojrzenie. Po krótkiej chwili wyczekiwania, wyższy szturchnął ramieniem kolegę o twarzy pokrytej czerwonymi plamami. Ten zająknął się, po czym wydusił ciurkiem:
- Sir Blaukopff i ojciec Filip proszą waszmości o obecnośc na porannej mszy i pogrzebie Ingrydy. -Wywrócił swoimi zaropiałymi oczyma zerkając na starszego strażnika- Również matka kobiety, chciałaby słudzy Świętego Officjum zaszczycili uroczystość swoją obecnością... Stara to mocno przeżywa.- dodał już ponurym głosem.
Inkwizytorzy wykorzystali okazję i przekazali dwóm strażnikom informację dla Sir Blaukopffa o planowanej wyprawie dwóch z nich do klasztoru na północ od Addsburga. Decyzje czy rozpocznie się ona po pogrzebie czy też przed nim pozostawili na rano. Dzień i tak był dla nich niezwykle trudny...



Pokoje przydzielone inkwizytorom, choć nie grzeszyły wystawnością, reprezentowały się przyzwoicie. Wygodne łoże z czystą pościelą, masywne kufry na ubrania, stół [ z podarkiem od właściciela w formie butelczyny cierpkiego acz smacznego wina ], dwa krzesła obite już nieco przetartym materiałem i ceramiczne nocniki.
Na ulicy za oknem panowała już głucha cisza. Jedynie szum liści wdzierał się zza murów do wnętrza miasta. Płatki śniegu, którego opady z każdą godziną zwiększały się, bez pośpiechu opadały na ziemię. Wkrótce czysta biel otuliła wszystko za oknami pokoi. Jak bardzo miejsce to różniło się od wiecznie głośnego i śmierdzącego Hez-hezronu.
Bracia nawet nie spostrzegli kiedy odpłynęli ku krainie snów. Zapewne za sprawą wcześniej przyszykowanych im kadzi z gorącą wodą, wywietrzonej i wykrochmalonej pościeli jak i odgłosom zza okiennic. Poczuli jak ich zmordowane podróżą ciała poddają się delikatnym pieszczotom rzeczy martwych.
Sen jednak nie okazał się być kojącym. Błogość, która zapanowała w ich duszach szybko zmącił koszmar...
Choc nie mogli tego wiedzieć, każde z nich doświadczyło tej samej, niepokojącej wizji.
Stałeś przed katedrą w Addsburgu, a raczej tym co z niego pozostało. Miasto otulała mgła wymieszana z dymem. Powietrze przepełniał tak dobrze Ci znany zapach palonego ciała. Budynki dookoła przemieniły się w ruinę... Niektóre strawiły nieznanego pochodzenia płomienie inne zaś zdawały się rozsypywać ugodzone ostrzem czasu. Liczne wrony dawały przy tym swój koncert, dominując nad każdym innym dźwiękiem. Drzewa przemieniły się w upiorne cienie. Nieruchome, jednak cały czas dające wrażenie, iż w każdej chwili gotowe są sięgnąć po Ciebie i rozerwać na strzępy. Nie rozumiejąc jaki szatański czar sprowadził Cię w to miejsce błądziłeś wzrokiem po wyludnionych uliczkach. Nie starczyło jednak odwagi by zrobić krok i ruszyć w mrok je wypełniający. W końcu dostrzegłeś słabe światło, tlące się niczym promyk nadziei gdzieś za witrażami w katedrze.
- On Cię zaprasza, śmiertelniku.- głos, który właśnie uderzył w Ciebie niczym grom z jasnego nieba należał do istoty stojącej jakieś dziesięć kroków po lewej. Jeszcze kilka sekund temu gotowy byłeś oddać swoją rękę, nogę, przyrodzenie i wszystkie wspomnienia związane z najprzyjemniejszymi wizytami w burdelach Cesarstwa, twierdząc iż zostałeś tutaj całkowicie sam...
Jegomośc z pewnością nie był człowiekiem. Ach, cóż za złe stwierdzenie - Był nim a i owszem, ale na pewno bardzo dawno temu. Pod jego luźną, znoszoną szatą widziałeś odstające, gołe kości. Twarz pozbawiona była skóry i wszystkiego co powinno się pod nią znajdować. Z prawdziwej skóry zaś była ta twarz, którą osobnik trzymał w dłoni. Nałożona niczym teatralna maska na długi sztyc.


Postać wskazała Ci usłużnie ramieniem drogę do katedry, z której dzwonnic w tej samej chwili wydobył się ponury, przytłaczające Twą duszę dźwięk. Nie zastanawiałeś się długo. Nie byłeś również pewien czy wykonałeś jakikolwiek ruch czy też strzelista bryła budynku wyrosła nagle przed Tobą. Wrota oblepione były czerwoną, zaschłą już jakiś czas temu mazią. Na szczęście otworzyły się z jękiem same - bez pukania czy jakiegokolwiek innego kontaktu Twej dłoni z pomazanymi drzwiami.
Z równą lekkością, choć i z trwogą w sercu, przyszło Ci kroczyć nawą główną. Siedziska po obu stronach były co do jednego zajęte... Twarze powyginane agonią, ubrania zabarwione krwią z rozcięć pod brodą - tak oto prezentowali się wierni na tej szatańskiej mszy. Wysoko zaś pod sufitem unosiły się postacie otulone lekką mgłą. Intuicja podpowiadała Ci, że z pewnością nie chcesz zwracać ich uwagi.
W miejscu ołtarza ustawił się w półkole szereg ludzi w czerni. Otuleni w luźne, przypominające mnisie szaty z zaciągniętym na głowy kapturem. Tuż za nimi znajdował się dobrze znany obraz Jezusa. Dobrze znany, jednak inny w tym ohydnym miejscu. Namalowany zdawał się krwią. Przypalany przy brzegach i poplamiony na całej powierzchni znajomo wyglądającą brązowawą breją...
Tuż pod nim ułożono obok siebie ciała kobiet. Jedynie ich twarze owinięte były brudną, poszarzałą chustą z plamami krwi. Reszta ich ciał była całkowicie obnażona. Zauważyłeś również zaschłą krew na wewnętrznej stronie ich ud.
Krok przed całym szeregiem stał chłopiec o czarnych , przystrzyżonych [ chyba przy użyciu miski ] włosach, gęstych brwiach tego samego koloru i równie ciemnych, pochłaniających oczach. Wpatrywał się w kałużę ciemnej, bulgoczącej brei na podłodze przed nim, jednocześnie szepcząc coś pod nosem. Zdawał się całkowicie niezainteresowany Twoją osobą. Z każdym jego słowem, czarna plama zdawała się bulgotać coraz intensywniej.
Wszystkie postacie w czerni, w tym samym momencie wyciągnęły przed siebie ramiona, mierząc palcem wskazującym prosto w Ciebie.
- Tyś jest ten, który strawą będzie na tej wieczerzy. Twej ostatniej, pierwszej zaś triumfu bestii. Grzechem twym posili się, nie pozostawiając z twego ciała nawet kości.- przemówili z gracją chóru.
Nie oczekiwali twej reakcji czy odpowiedzi. Nogi odmówiły Ci posłuszeństwa. Stałeś się przymusowym świadkiem, tego jak z czarnej brei wydobywa się potężna sylwetka. Wściekłe ryki wstrząsnęły ścianami i witrażami, tak samo jak wszystkimi Twymi trzewiami. Obślizgła, czarna błona pękła w akompaniamencie przeraźliwych jęków mglistych postaci, snujących się gdzieś pod sklepieniem katedry.
Ni to człowiek, ni to koza - bestia w najczystszej postaci wypełzła spod obślizgłego płaszcza, wydając kolejny, wściekły ryk niemal prosto w Twoją twarz. Oczy jej zdawały się drogą ku otchłani. Najdokładniej jednak przyszło Ci obejrzeć jej ociekające śliną kły, które z pewnością rozszarpały by Twe ciało niczym heretyk uświęconą księgę.


Obraz zniknął. Pojawiła się tylko ciemność wypełniona bólem. Przeraźliwym bólem, który odbiera zdolność myślenia o czymkolwiek innym poza nim samym. Łamanie w kościach, palenie w mięśniach... Zdawało się, że łzy same pociekły po Twoich policzkach.
To był koniec. Przebudziłeś się zlany potem, we własnym pokoju "Glinianego Garnca". Pościel przypominała zmoczoną szmatę do podłogi. Całe Twoje ciało drżało a z oczu, mimo woli ciekły łzy.
Z obłąkanych rozmyślań nad tym co się stało, wyrwały Cię głośne odgłosy kopyt zza okien. "Trzech... Nie, czterech jeźdźców"- oceniłeś ze słuchu.


Ten z inkwizytorów, który znalazł w sobie siły aby wstać i ruszyć do okna, ujrzałby cztery zakapturzone postacie w czerni, galopem zmierzające w kierunku bramy miasta.



Główna izba "Glinianego Garnca" od samego rana była niemal w całości zajęta. Oczywistym stało się, iż pieniądze właścicielowi przynoszą jedynie ludzie szukający strawy przed rozpoczęciem swej pracy jak i Ci, którzy późnym wieczorem po takowej pragną zdzielić się w twarz kielichem czegoś mocniejszego. Cóż, każdy razi sobie na swój własny sposób z trudami życia.
Johan wykazał się jednak trzeźwością umysłu, zawczasu zajmując jeden ze stołów ustawionych w głębi sali [ odosobniony niczym loża ] jedynie dla inkwizytorów. Dla niewyspanych, bardziej strudzonych przez noc niż otulonych braci atmosfera panująca w tym miejscu była z grubsza odpychająca. Bynajmniej nie przez tryskającą niczym szampan ze wstrząśniętej butli radości zgromadzonej tu gawiedzi - wręcz przeciwnie. I oni zdawali się przygnębieni, bardziej zmęczeni niżeli gotujący się do pracy. Oczy niektórych z nich były podkrążone i pozbawione blasku.
- Dzień dobry !- wrzasnął Johan, kiedy wszyscy bracia zebrali się już przy stole. Z godną pochwały gracją, ustawiał przed nimi talerze wypełnione jajecznicą z grubo posiekaną kiełbasą i cebulą. - Podać waszmościom butelkę wina ?
Nim jednak którykolwiek z inkwizytorów zdążył udzielić odpowiedzi, przez drzwi wpadł młody, pryszczaty strażnik miejski.
- Ksiądz proboszcz nie żyje ! Ksiądz Filip nie żyje !- krzyczał jakby przyszło mu stanąć po środku zatłoczonego rynku z ogłoszeniami od lorda. Johan słysząc jego słowa upuścił glinianą tacę, która rozbiła się u stóp inkwizytorów na setki drobnych elementów. Ludzie patrzyli po sobie, jakby całkowicie nie potrafiąc odnaleźć w sobie właściwej reakcji na wieści. Nie minęło wiele czasu jak spojrzenia wszystkich skierowały się ku postaciom w czerni...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 20-05-2012 o 19:04.
Mizuki jest offline  
Stary 21-05-2012, 21:45   #15
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Rozmowy w Glinianym Garncu cz.1

Przekraczając próg gospody Xavier, na wejściu mógł wyłowić postać Alinarda i kręcącego się dookoła niego karczmarza ze służbą. Uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę brata.

- Poproszę coś lekkostrawnego i dzbanek wina, dobry człowieku - zwrócił się do karczmarza - Jak poszło? - to pytanie skierowane było do siedzącego inkwizytora.

- Posilmy się Mistrzu - rzekł grubas zmęczonym głosem. - Opowieść zajmie trochę czasu. Nie każ mi opowiadać o pustym żołądku, bo zdaje mi się, że z głodu już dobiera mi się do kręgosłupa.

Siedli więc obaj i po wniesieniu mis, jęli się posilać a Alinard między jednym kęsem a drugim, z pełnymi mięsiwa ustami zdał Xavierowi szczegółowy raport ze swojej rozmowy z proboszczem.

- Coff mi ffię ffdaje - rzekł na koniec wpychając tłustym paluchem kawałek kurczaka do ust, - że nasz proboszcz nie całą prawdę nam mówi. Nie kłamie co prawda... ale sprytnie lawiruje.

Proboszcz katedry w Addsburgu, katedry monumentalnej jak na tak małe miasteczko, co już samo w sobie było rzeczą zastanawiającą, wił się niczym piskorz, lawirując przy granicy niedomówień i kłamstwa. Na razie granicy tej nie przekroczył, czym jednak i tak wzbudził w Alinardzie z Grottaferraty dużą podejrzliwość.

Miał przeczucie, że Filip ukrywa coś... a właściwie osłania kogoś, komu mógłby zaszkodzić wyjawieniem całej prawdy. Miał wrażenie, że to nie Filip a właśnie ów Ktoś jest ojcem Anny. Czy odesłałby tak łatwo swego wnuka do klasztoru? Czy nie wolałby go mieć przy sobie?

Miał też nieodparte przeczucie, że ta osoba może być kluczem do rozwiązania zagadki opętań w miasteczku. Postanowił jednak, że zostawi tą sprawę swojemu biegowi. Przynajmniej na razie...

Miał jednocześnie cichą nadzieję, że ksiądz Filip sam przyjdzie do niego skruszony wyspowiadać się.

- A czego wyście się dowiedzieli mistrzu Baserto? - spytał w końcu.

Xavier przez chwilę milczał, trawiąc zarówno kolację, jak i dostarczone przez Alinarda informacje.

- Macie rację, mistrzu Alinardzie - rzekł po chwili - ale niedopowiadanie prawdy nie tyczy się tylko naszego proboszcza. Urlich Blaukopff też nie strzępi języka. Jednak udało mi się, tak samo jak wam, dowiedzieć, że przypadek owej Anny nie jest jedyny.

Baserto w skrócie przedstawił to, co dowiedział się o handlu z poganami, o podejrzeniach dotyczących praktyk nad czarną magią i ataków demona.

- Coś mi się wydaję, że ksiądz Filip nie spodziewał się takiej ilości opętań, nim posłał do Jego Ekscelencji prośbę o pomoc. I dobrze się złożyło, że Gersard wysłał nas, a nie jakiegoś klechę-egzorcystę. Co zaś do człowieka, którego ocaliłeś od stryczka - być może tylko na parę godzin odwlekłeś jego koniec. Prawda może być taka, że nie miał nic wspólnego z czarną magią, a po prostu mając dość wariactw żony, ukatrupił ją. A wtedy to też nie nasza sprawa. Ciekawi mnie tylko ów ksiądz Tomasz i dziecko Anny. Trzeba ich odnaleźć jak najszybciej...

- Macie rację mistrzu - mlasnął Alinard wlewając zaraz w siebie kolejny kielich wina, po czym beknął głośno. - Źle zrobił nasz proboszcz wysyłając dziecko pod opieką jednego klechy. Trzeba go czym prędzej odszukać. Puśćmy w ślad za nim mistrza Dante de Sica, niech weźmie kilku miejscowych co dobrze znają teren. Czem prędzej odnajdziemy bachora, tym lepiej dla sprawy.

- Co się zaś tyczy niedoszłego skazańca - kontynuował, - jak to mówią, co ma wisieć, nie utonie. A nuż coś istotnego w śledztwie powie. Miał w końcu styczność z opętaną. Ale po prawdzie mówiąc, też niczego odkrywczego się nie spodziewam.

Baserto rozejrzał się po sali.

- Reszta powinna niedługo się pojawić - oznajmił.

Niemal w tym samym momencie drzwi wejściowe “Glinianego Garnca” rozwarły się, a do środka wpadł de Sica. Kręcąc nosem ogarnął swoim zamglonym spojrzeniem wnętrze tawerny, po czym dostrzegając braci inkwizytorów pomachał do nich... tak jakby mieli oni trudności z dostrzeżeniem czy rozpoznaniem go w pustej karczmie.

Mało finezyjnym krokiem dopełzł do stołu i zwalił się ciężko na ławę obok mistrza Baserto.

- Sii z zaachodu... to... - czknął i przycisnął dłoń do ust, najprawdopodobniej powstrzymując treść żołądka przed nagłą ucieczką. Xavier mógł wyraźnie poczuć wspaniały bukiet trunków, który mężczyzna wlał w siebie. - Nie gadają bess kielicha... Jach juszz się napyiesz... to... Na miesz Pana. - na chwilę stracił równowagę niemal osuwając się na podłogę. - Wiensej nie rosmafiam ss tuteszymi...

Alinard z Grottaferraty nie darzył Dante de Sica zbytnią atencją. Mówiąc szczerze od początku żywił do niego niechęć. Jednak pojawienie się Włocha pijanego jeszcze bardziej tą niechęć umocniło. Zdarzało się i Alinardowi, że pofolgował sobie i przekroczył dopuszczalną dawkę alkoholu, ba zdarzało się to nieraz, ale na gwoździe i ciernie, żeby tak się schlać podczas służby w trakcie śledztwa?

Był niemal pewien, że nie dość, że chłystek był w sztok pijany, to jeszcze nie wyciągnął z autochtonów żadnej użytecznej informacji. Bawidamek i ochlejtus. Ot co...

Ktoś, kto patrzyłby w tym momencie na twarz Alinarda, zauważyłby jak przez krótką chwilę przemknęło przez nią zniesmaczenie i niechęć, lecz zaraz po tym zagościło na niej obojętne rozleniwienie. Nalał pół kielicha wina, sięgnął w poły płaszcza i dosypał do trunku szczyptę proszku. Wstał ciężko i podszedł do chwiejącego się inkwizytora.

Xavier podniósł lekko brwi, spoglądając na pijanego w sztok brata. Gdyby nie to, że jego węch nieco się stępił, na pewno straciłby go w starciu z odorem wiejących z paszczy brata de Sica. Rzucił tylko zatroskane spojrzenie w stronę Alinarda.

- Widzieliście wychodek przy stajniach? - spytał ten starając się skupić wzrok ochlejtusa na sobie.

- Szo?

- W y c h o d e k ! Wiecie gdzie jest?

- Aaa... - Włoch machnął ręką, co miało pewnie wskazywać kierunek, w którym znajdował się ten przybytek.

- To dobrze. Pijcie! - podsunął mu kielich.

- Nie szę... - odepchnął trunek.

- Do dna! - warknął głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Dante spojrzał mętnym wzrokiem na tłuściocha ale ugiął się pod tym spojrzeniem i wlał z siebie z obrzydzeniem czerwony płyn.

- Wychodek - przypomniał usłużnie starszy inkwizytor.

De Sica złapał się dłonią za usta i wybiegł z karczmy. Baserto zachichotał, widząc wypadającą z karczmy postać inkwizytora.

- Gdzie się podziała ta młodzieńcza głowa, kiedy można było pić litrami, a następnego dnia skazywało się na stosy bandy heretyków... - westchnął bardziej do siebie, niż do swojego towarzysza.

Alinard wtoczył się spowrotem za stół. Był ciekawy, czy konfrater zdąrzy pludry zdjąć w wygódce nim mikstura “na dwa końce” zacznie działać na dobre. Jedno jest pewne, choć nieprzyjemna w zastosowaniu, niezwykle była skuteczna.

- Przetrzeźwieje szybko - rzucił słowem komentarza błądząc niezdecydowanym wzrokiem od skrzydełka do udka. Ostatecznie złapał za chleb i zamoczywszy go w gęstym sosie wepchnął do ust. - Frasająs do tematu - sos ciekł mu po brodzie. - Wyślijmy chłopaka do klasztoru za dzieckiem. Mróz mu dobrze...

Drzwi Glinianego Garnca otworzyły się ponownie i do środka, po raz drugi już tego wieczoru, wszedł mistrz Dante de Sica. Jego krok był już pewniejszy a wzrok nie już tak mętny. Udał się wprost do stolika, przy którym siedzieli starsi inkwizytorzy. Spojrzał z obrzydzeniem na jadło i usiadł, blady jak papier.

- Lepiej wam mistrzu? - spytał z udawaną troską w głosie Alinard.

- Tak, dziękuję - woń ‘bukietu’ wlanych w niego trunków mieszał się teraz ze smrodem rzygowin. Ubranie zaś cuchnęło obornikiem.

- Chyba mam już dość - jęknął gruby inkwizytor odsuwając od siebie misę. - Spróbujecie? - podniósł wzrok na przybyłego. - Żeberka doprawdy pyszne.

- Nie, dzię... - młody wstał łapiąc się za usta. - Prze...

Wybiegł w kierunku wyjścia.

- Pić, to trzeba umieć - mruknął do siebie grubas.

Xavier tylko pokręcił głową.

- Starczy już tego strofowania, mistrzu Alinardzie. W końcu nie chcemy, żeby nasz brat padł z powodu przepicia. Jak to będzie widnieć w raporcie?

Trwało chwilę, nim Włoch powrócił ponownie.

- Nim pójdziecie się odświeżyć - Alinard bawił się kieliszkiem z winem - może powiecie nam czego się dowiedzieliście?

De Sica czknął głośno, po czym dalej przesłaniając zaciśniętą w pięść dłonią usta powiedział :

- Co karczma miejscowi gadają inaczej...Jedni, że to na pewno wina dzikusów, co Addsburg nawiedzają co pewien czas. Inni, że to wina przyjezdnych i ich odrażajacych manier... - spauzował, zastanawiając się nad czymś. - Czy próbowali mnie obrazić? Nieważne... To bełkot, mistrzu Alinardzie. Jedynie na stole do przesłuchań w stanie bym był wycisnąć z nich, co naprawdę myślą o całej sprawie. Lecz czy czasy inkwizycji, która paliła całe wsie i miasta już nie przeminęły? - wzruszył ramionami - W mej rodzinnej Italii sprawy mają się inaczej. Zapewne dzięki bliskości Jego Świątobliwości Papieża.

Czasy inwizycji, która paliła całe wsie, ba miasta, rzeczywiście minęły. Czy jednak bezprowrotnie? Alinard był zdania, że te czasy mogą jeszcze wrócić.

Jego Świątobliwość Papież... Wszystkim wiadome było, że między papieżem a Świętym Officjum trwa nieustanna walka o wpływy w Kościele. Inkwizytorzy nie przepadali za klechami i odwrotnie. Był to naturalny stan rzeczy. Dlatego też ciepłe słowa o papieżu wypowiedziane przez inkwizytora wprawiły Alinarda w szczere zdumienie. Że Włoch był bawidamkiem, chełpliwym nieudacznikiem, opijusem, no i nie zapominajmy o najważniejszym - Włochem, to jedna rzecz, ale że sprzyjał papieżowi, to już całkiem co innego. Dopisał w pamięci tą przewinę do listy “Dante de Sica: za i przeciw”, a szala z minusami gwałtownie runęła w dół.

Xavier chrząknął znacząco.

- Do rzeczy, chłopcze - powiedział Baserto, odstawiając kielich - Jak uważasz, co stoi za wydarzeniami w mieście?

- Szczerze? Uważam, że powinniśmy zamknąć miasto. Zabronić opuszczania go bez glejtu wydanego przez jednego z nas… A następnie skucesywnie przesłuchiwać podejrzanych, mistrzu Baserto. - Westchnął, chwytając za kielich z winem. Sam zapach jednak zdawał się mu przypomnieć o kilkukrotnej wyprawie przed gospodę, co sprawiło, że czknął głośno odstawiając naczynie nietknięte.

- Zaczynając oczywiście od kobiet i ich rodzin. Tak się robi w Italii, bracia. Posługa diabłu nie jest nigdy winą jednego. A jeśli obsiane pole trawi choroba, należy podłożyć pod nie ogień. Zniszczyć to co zostało splugawione i dać szansę by na popiołach wyrosły czystsze, jeszcze wspanialsze plony.


Stary inkwizytor siedział przez chwilę w milczeniu, rozważając słowa swego młodszego brata w wierze. Westchnął cicho.

- Możesz mieć rację, mistrzu de Sica - odparł po chwili - Jednak należy to zrobić powoli, aby nie spłoszyć winowajców. Być może owe kobiety nie miały nic wspólnego z samymi obrzędami czarnej magii. Być może były tylko ich ofiarami. Jednak nim postawię na to choćby miedziaka, musimy być tego pewni. Pozostaje również kwestia drugiego księdza i dziecka Anny.

- Mistrzu Baserto - burnknął Alinard. - Dobrze wiemy, że takie blokowanie miasta we Włoszech nie przynosiło nigdy oczekiwanych skutków. Ci co mieli miasto opuścić, opuszczali. Utrudniało to jedynie życie jego mieszkańcom. Skuteczne zablokowanie miasta, nawet tej wielkości co Addsburg wymaga sporej armii nieprzekupnych żołnierzy. Jest to akcja pozorna, przynosząca więcej szkody niż pożytku. Na pewno nie przysporzy nam to zwolenników.

Xavier spojrzał na grubego inkwizytora.

- Razem z mistrzem Alinardem zdecydowaliśmy, że udasz się w ślad za księdzem Tomaszem - oznajmił Włochowi - Dostaniesz do pomocy ludzi Blaukopffa, którzy znają te tereny. Twoim zadaniem będzie sprowadzić do Addsburga Tomasza i dziecko. Oni mogą stanowić klucz w naszych poszukiwaniach.

Tłuścioch skinął nieznacznie głową swemu starszemu konfratrowi. Sięgnął po kielich.

De Sica zmierzył spojrzeniem starszych inkwizytorów.

- Ludzi Blaukopffa? Raczycie sobie żartować, mistrzu Baserto. Nie wiemy kto tutaj do czarnej magii się odwołał. Kto jest winny temu obłędowi… - wskazał ramieniem za okno - a chcecie posyłać ze mną przypadkowych, tutejszych wojowników? Czy któryś z was, bracia czułby się pewnie mając kogoś z tej zakutej lodem mieściny za swymi plecami? Z mieczem w ręku? - skrzyżował ramiona na piersi. - Odmawiam. Z całą stanowczością odmawiam... Chyba, że poślecie ze mną Jerarda albo smarkacza z Bechyne.

Alinard zgrzytnął zębami. Co za arogancki dupek! Gdyby nie to, że siedzieli w karczmie i ktoś mógłby to zauważyć, to walnąłby go pięścią w ten obrzygany ryj.

- Wyjdźcie de Sica! - warknął na tyle cicho, że usłyszeli go tylko siedzący przy stole. - Idźcie się odświeżyć bo jedzie od was gównem!

W wolnej chwili postanowił napisać odpowiedni raport do biskupa. Może i Gersard nie rzuci na niego okiem, to było całkiem prawdopodobne ale na pewno nie ujdzie on uwagi braci z klasztoru Amszilas. Tego był pewien.

- Mistrzu - zwrócił się do Baserto, gdy Włoch ich opuścił. - Od początku uważałem go za tchórza... No cóż... Uważam w takiej sytuacji, że za Tomaszem powinniśmy posłać Otta. Jest tutejszy, być może poradzi sobie z tym zadaniem lepiej niż każdy z nas. Z de Sici nie będziemy mieli pożytku. Jak uważacie?

Xavier osobiście zamordowałby Włocha za taką niesubordynację, jednak jak i on, de Sica był również licencjonowanym inkwizytorem Hez-hezronu.

- Gdzie te czasy, kiedy człowiek potrafił stawić czoła armii mając za pancerz jedynię wiarę, a za oręż Słowo Boże... - westchnął do siebie, po czym zwrócił się do rozmówcy - I tak też uczynimy. Jednak takie zachowanie jest niegodne Sługi Bożego. Ale na rozliczenie swoich grzechów przyjdzie czas po rozwiązaniu tej sprawy.

Spojrzał na drzwi, za którymi niedawno zniknął Dante.

- Poczekajmy więc na mistrza Klepenberga i ustalimy wspólnie co czynić - powiedział i dodał - choć dla mnie już wszystko postanowione. Otto z de Sicą jadą do klasztoru w poszukiwaniu księdza. Niemniej i tak dam im paru ludzi do pomocy. Co jak co, ale młody Otto raczej nie zaznajomił się do tej pory z walką, a sam Włoch budzi we mnie niepokój. My sami zostaniemy raczej w Addsburgu i poprowadzimy przesłuchania... jednak w innej formie, niż proponował to mistrz de Sica. A mistrz Jerard... poczekamy, co on nam przyniesie.

- Teraz tak myślę, mistrzu Basserto, czy nie odesłać de Sici do lochów, do pilnowania naszych “opętanych”. Gdy posiedzi tam parę dni, to nauczy go pokory.

- Niegłupi pomysł, mistrzu Alinardzie - uśmiechnął się Xavier - I wilk syty i owca cała. De Sica będzie pod nadzorem, a my poślemy za Tomaszem inkwizytora, który będzie miał okazję się wykazać. Bo nie wątpię, aby nasz młody Otto nie pragnął niczego innego, jak wydostać się z tej dziczy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 21-05-2012, 21:49   #16
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Rozmowy w Glinianym Garncu cz.2

Nagłe skrzypienie zawiasów, przerwało rozmowę dwójki inkwizytorów. Chłodne, wieczorne powietrze wdarło się do zagrzanego pomieszczenia niczym zły omen zwiastujący jakieś nieszczęście. Po zamknięciu za sobą drzwi wejściowych, zakapturzona postać zbliżyła się do siedzących przy stole mężczyzn w czerni. Otto Klepenberg zdjął z głowy kaptur. Jego pociągła, kamienna twarz oraz niemal zawsze podkrążone oczy nie zdradzały zbyt wiele, jednak nie trudno było nie zauważyć opuchlizny wzbierającej powoli wokół lewego oczodołu.

Widząc twarz poobijanego inkwizytora Alinard zerwał się na nogi rozlewając przy okazji zawartość kielicha na ławę.

- Na Pana Naszego Nieprzebaczającego, mów zaraz kto cię tak oprawił!

Otto nawet nie drgnął. Był na to przygotowany... zacisnął usta i zerkając spode łba na Alinarda wydusił z siebie:

- Jedna z opętanych...

- Co z nią? - tłusty inkwizytor wskazał na ławę, sam też usiadł. - Opowiadajcie mistrzu Klepenberg.


Młody inkwizytor w pierwszym momencie zawahał się, łypnął wzrokiem na Xaviera jednak tamten tylko spoglądał nań w ciszy. Uznając to za nieme przyzwolenie, Otto klepnął ciężko na ławę obok Alinarda i bez pytania nalał sobie wina do kubka. Upił trochę po czym zaczął opowiadać.

- Co jej zrobili? - Alinard aż stracił dech gdy inkwizytor skończył opowieść - Wbił jej nóż w czaszkę? - sapnął. - No cóż... można powiedzieć... jeden problem mniej...

To co zrobił Otto było nierozsądne i nieprzemyślane. Uczynione jednak w dobrej wierze. Ileż to razy popełniał podobne głupoty gdy był młody?

Chwilę siedzieli w milczeniu, po czym gruby inkwizytor dodał.

- Popełniłeś błąd. Lecz kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. Co się stało, to się nie odstanie. Błędy młodości. Co z ciałem? - zmienił temat.

- Ja... nie wiem... - lekko odstające uszy Ottona zaczerwieniły się, a na poznaczonej bliznami po ospie policzki wypełzł rumieniec wstydu - Nie wiedziałem co robić... - powiedział orientując się nagle, że przecież sekcja ciała opętanej mogłaby odkryć przed nimi jakieś fakty.

- A pozostałe kobiety? Co z nimi?

- Trzy przebywają w lochach. O dwóch pozostałych nic nie wiem.

- Pójdziecie po mistrza Dante, powinien już się odświeżyć. Myślę, że spacer dobrze mu zrobi. Niech się przejdzie do lochów i tam zabezpieczy ciało. Jutro go obejrzymy. Niech ciało zamkną w celi na klucz. Mam złe przeczucia - dodał już do siebie. - A wy skoro świt ruszycie w drogę.

- Co takiego? - oczy Ottona rozszerzyły się, lecz szybko spokorniał - Znaczy... Gdzie mam jechać i... w jakim celu mistrzu?

Tutaj Alinard opowiedział mu o celu jego podróży i poszukiwaniu księdza Tomasza oraz poczętego przez Annę, podopieczną proboszcza, dziecka oraz o wszystkim czego dowiedział się od Filipa.

- Musicie zrozumieć, że tą misją obdarzamy was szczególnym zaufaniem. Sprawa ta wydaje mi się kluczowa dla naszego śledztwa i podróż może być niebezpieczna, jednak razem z mistrzem Baserto uznaliśmy, że jako znający miejscowe zwyczaje, najlepiej nadacie się do tego.

Otto patrzył jak zahipnotyzowany na tłumaczącego mu wszystko Alinarda.

- Jeśli to ma pomóc reszcie opętanych to mogę wyruszyć natychmiast!

- Gorąca głowa! - zaśmiał się rubasznie grubas. - Posilcie się wpierw, napijcie, wyśpijcie. Z rana weźmiecie kilku żołdaków. Po nocy tłuc wam się zabraniam! - zrobił groźną minę. - Jeszcze gdzie nogi po omacku połamiecie... Już nadgorliwością dzisiaj szkody narobiliście - pogroził mu tłustym palcem lecz w kącikach ust czaił się uśmiech. - Starczy!

- Tak... macie rację mistrzu Alinardzie - przygaszony Otto wbił wzrok w stół - Zrobię jak radzicie.

- Dobrze... - Alinard wstał i ruszył w kierunku wyjścia klepiąc po drodze młodego inkwizytora w ramię. - Idę opróżnić pęcherz.

Wyszedł z dusznego pomieszczenia w chłód nocy. Wiatr wiał między budynkami potępieńczo. Minął wygódkę, z której rozchodził się nieprzyjemny smrodek. Wszedł do stajni przyklejonej do karczmy. Stajenny zmył się pod wpływem wzroku inkwizytora. Odsunął połę płaszcza, wyciągnął precjoza i wyszczał się na ścianę pierdząc przy tym głośno. Po ulżeniu sobie podszedł jeszcze do jednego z boksów. Bestia przywitała go rżeniem. Poklepał ją po chrapach i poczęstował marchewką zwiniętą wcześniej ze stołu. Prychnęła i schrupała prezent.

Sam nie wiedział po co tutaj przyszedł. Nie lubił przecież zwierząt. Bał się ich wręcz. Ale coś skierowało tutaj jego kroki. Jego myśli poszybowały ku wydarzeniom tego dnia.

Przyjazd do Addsburga, wydawałoby się, że przyjdzie im odpocząć podczas gdy wpakowali się w samo centrum wydarzeń. Pan kapitan Pustagłowa postanowił osądzić świadka opętania. Kazał zatem wstrzymać wykonanie wyroku na Łysielcu. Co ma wisieć, nie utonie, co ma być ścięte, spalonym nie będzie. Lawirujący na granicy prawdy i kłamstwa proboszcz tutejszej parafii, który wysłał Bogu ducha winnego klechę z czarcim bękartem do klasztoru.

Inkwizytor uderzył pięścią w otwartą dłoń.

Czarci bękart, czarci bękart... Nie miał wątpliwości, że kluczem do wszystkiego były bękarty i ktoś lub coś co zapłodniło te biedne kobiety. Nie mógł przeboleć, że możliwe rozwiązanie problemu tak po prostu odjechało im sprzed nosa. Nie był w stanie jeszcze przewidzieć konsekwencji jakie przyjdzie im ponieść z tego tytułu. Czy Otto poradzi sobie z powierzonym mu zadaniem? Nie miał wątpliwości, że podejdzie do niego z wrodzonym mu zapałem. Byle tylko w tym zapale nie zapomniał o rozsądku jak to uczynił dzisiejszego dnia. Uśmiechnął się. Widział w młodym Otto siebie samego w jego wieku. Ten chłopak miał potencjał, nie tak jak ten pyszałkowaty Dante. Splunął. Świat schodzi na psy skoro w szeregach Świętego Officjum pojawiają się takie kanalie.

Zaczynał się martwić o Jerarda. Nie wyrobił sobie jeszcze zdania na temat tego milczącego młodzieńca. Niewiele się odzywał, lecz zdawał się słuchać poleceń i wykonywać je bez sprzeciwu. Czy poradził sobie z wydawałoby się prostym zadaniem? Czy napotkał może na niespodziewane trudności? Nie pojawił się na czas w Glinianym Garncu. Jeśli nie zjawi się w przeciągu najbliższych kilku godzin trzeba będzie kogoś posłać jego śladem.

Zastanowił się nad tym jakie akcje należy podjąć jutrzejszego dnia. Otto pojedzie za ojcem Tomaszem szukać bękarta. De Sicę przetrzymają w lochach, niech się nauczy respektu. Jerard zrobi rozpoznanie wśród gminu. Natomiast on - Alinard z Grottaferraty i Xavier zajmą się przesłuchaniami kobiet i Łysielca. W jakiej kolejności, zdecyduje Zapalczywy Lis.

Poklepał Bestię po pysku, pogłaskał po chrapach i wyszedł ze stajni w kierunku karczmy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 24-05-2012, 00:25   #17
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Alinard wyszedł zostawiając Xaviera z Ottem. Klepenberg nie zamierzał jednak siedzieć sam na sam z milczącym cały czas starszym towarzyszem. Wypił szybko resztkę wina z kubka i krzywiąc się z bólu promieniującego w dolnych częściach pleców, wstał i zapytał:
- Mistrzu, wiecie gdzie jest teraz mistrz De Sica?

- Wybaczcie mistrzu - milczący do tej pory starszy inkwizytor zwrócił się do Otta. – Myślałem nad... Nieważne - machnął ręką odganiając od siebie natrętną myśl. – De Sica, znajdziecie go jak mniemam w swoim pokoju. Karczmarz wskaże wam, który to. Wyślijcie go do miejskich lochów, niech zabezpieczy ciało i dopilnuje by innym kobietom nic się nie stało. Niech ich broń Boże nie przesłuchuje sam! I niech tam czeka na nas do rana. Idźcie już! - ponaglił.

Zmęczony Otto ruszył na piętro by zbudzić równie wykończonego Dantego. Jak się po chwili okazało, nie było to łatwe zadanie. Mistrz de Sica stawiał opór i najpewniej wyrzuciłby Otta przez okno wprost do miejskiego rynsztoka. Gdy tylko usłyszał o Ingrydzie spochmurniał jeszcze bardziej a Otto mógłby przysiąc, że gdyby sam nie był inkwizytorem to Dante pewnie byłby go zabił. I to samym wzrokiem. W końcu jednak Klepenbergowi udało się wyciągnąć de Sice i zeszli razem na dół, do głównej sali.


W tym momencie do sali wszedł również Jerard, który przyszedł prosto z posterunku strażników, do którego doprowadził dwie pozostałe kobiety. Rozejrzał się po sali i zobaczywszy siedzącego mistrza Baserto ruszył do jego stolika by zdać relację z postępów.
- Witajcie mistrzu - powiedział stając obok starszego towarzysza. – Sprowadziłem pozostałe kobiety na posterunek, gdzie kazałem je pilnować. Mistrzu... - tu wyraźnie się zawahał – czy wiecie coś więcej na temat tego co stało się w tych lochach? Zastępca kapitana mniej więcej opowiedział mi co się stało, ale nadal nie rozumiem jak mogło dojść do czegoś takiego? Czy mistrz Otto wyjaśnił całą sytuację?
Xavier skinął głową.
- Wyjaśnił, ale i to niewiele rzuca światła na nasze problemy - westchnął znacząco – Niemniej wiemy dzięki temu, że dobrze się stało, iż Jego Ekscelencja wysłał naszą piątkę. W mieście bowiem zalęgło się Zło, które wychyla pysk i bluźni przeciw Bogu.
W oczach Baserto zapaliły się ogniki, tak znane nieszczęsnym mieszkańcom pogranicza Palatynatu. Ogniki, które zwiastowały stosy.
- Wierz mi bracie Jerardzie, iż słowa Pawła Apostoła “I spojrzał Pan na pracę naszą, i był zadowolony, spytał o zarobki nasze - usiadł i zapłakał” będą nam towarzyszyć przez tą i dalszą pracę na Bożych pastwiskach.
Zwrócił ku młodemu towarzyszowi ciepłe oblicze.
- Ale o tym pomyśleć przyjdzie nam jutro. Dziś czas na odpoczynek - skinął głową, po czym sam udał się do swego pokoju.


Wydarzenia dnia dzisiejszego dały wiele do myślenia. Xavier siedział więc i myślał, absorbując słowa Otta. „Głupio postąpił”, pomyślał mimowolnie Baserto, kiedy Otto już wyszedł z karczmy. Informacje, które do tej pory udało im się zgromadzić, wybitnie świadczyły, że Zło panoszy się w Addsburgu w oszałamiającym tempie. Inkwizytor zastanawiał się tylko, czy dadzą radę opanować je, nim całe miasteczko stanie w płomieniach. „Choć to i tak wciąż jest jedną z opcji.”
Znalazłszy się w pokoju oddał się cichej modlitwie. Czynił to od dziecka, a i nie porzucił zwyczaju, wstępując w inkwizytorskie szaty. Modlitwa dawała mu wytchnienie i oczyszczała umysł, czyniąc go świeżym i jasnym. A teraz potrzebował go bardziej niż kiedykolwiek. Ze słów Otta wynikało, iż demonów jest więcej, tak jak sam zakładał na początku. Co więcej, były na tyle silne, by znieść ból egzorcyzmowania… chociaż może była w tym wina młodego Klepenberga? Bowiem który z inkwizytorów oddaje się egzorcyzmom bez uprzednich przygotowań? Prawdą jest, że Sługa Boży może się spotkać Szatanem na każdym kroku i powinien być gotów na walkę w każdej sekundzie swej posługi. Ale wiadomym jest, że lepiej uprzedzić wroga niż później cierpieć. Planował to przy najbliższej okazji przekazać Ottowi, jako radę od starszego wiekiem i bogatszego doświadczeniem brata.
Myśli starego Baserto krążyły teraz wokół proboszcza i jego wnuka. Dziecko to musiało być powiązane z tymi opętaniami. A co więcej, stanowiło owoc pomiędzy człowiekiem a demonem. A te nigdy nie wróżyły niczego dobrego… Demoniczne dziecko to coś, z tym do tej pory nie spotkał się w ogóle. Czarownice, magowie czy zwykli szarlatani, którzy dorwali w swe dłonie zakazane woluminy to była błahostka wobec tego, co przeczuwał w Addsburgu. Bowiem jeśli z ludzi i aniołów rodzili się nefilimy, które Pan pokarał Potopem, to cóż może się narodzić ze związku diabła z człowiekiem? Xavier mimowolnie wzdrygnął się. Nie należał do ludzi strachliwych, lecz wiedział, że ze sługami Szatana nie ma żartów. Pytaniem tylko było, co zrobić, jeśli już rozwiążą sprawę owych poczęć? Co zrobić z dziećmi? Jeśli urodzą się normalne, różowe i wrzeszczące jak każde niemowlę, to czy inkwizytor ma prawo zabić owe bezbronne dziecię? Przecież sam Chrystus nauczał: ” I cokolwiek uczynicie jednemu z najmniejszych dzieci Moich, Mnie to uczynicie.”. Czy wobec żadnych oznak Złego, może „profilaktycznie” zabić niemowlęta? Kimże by wtedy był? Człowiekiem niczym Herod, który sczezł w kilka lat po narodzinach Syna Bożego. Xavier Baserto, zwany Zapalczywym Lisem może i był odpowiedzialny za śmierć dziesiątek osób, ale w żadnej z tych śmierci nie miał na sumieniu – wszystkie zostały wykonane na osobach, które przyznały się do winy lub dowody świadczyły dobitnie przeciwko nim. Ale w tym wypadku… ”Gdyby urodziły się szkaradne, problem sam by się rozwiązał. Ale na określenie kim są dzieci, musiały by minąć lata…”, pomyślał, kładąc się na łóżku i wpatrując w Księżyc wiszący na nieboskłonie. Jego światło wpadało przez okno, a on sam ukazał swoje oblicze. Wtem do głowy starego inkwizytora trafiła myśl, a raczej wyraz, który zawsze kojarzył się z tajemnicą i poniekąd z tajemnicą. „Amszilas”. Ów klasztor mógł stać się domem dla nowo narodzonych dzieci. Do czasu, aż można będzie stwierdzić, iż są one niegroźne dla ludzi i siebie samych. A jeśli okazałoby się inaczej… Mnisi z Amszilas z pewnością daliby sobie radę z takimi stworzeniami, a i dzięki nim może odkryliby skuteczniejsze metody walki ze Złem?
Pomysł ten przypadł do gustu staremu inkwizytorowi. Mógł wtedy powiedzieć, że ów rozwiązanie ratowało zarówno niemowlęta, jak i sumienie Baserto. Z tą też myślą pogrążył się w czarnym śnie.


Oczy Xaviera otworzyły się gwałtownie a ciałem targnął spazm bólu. Kościste palce zacisnęły się na pościeli łózka, zgniatając przypadkiem przypadkową pluskwę, której nieszczęściem była w pobliżu. Po chwili ból zniknął.
Zmęczony, spocony i roztrzęsiony inkwizytor położył się, wpatrując w sufit. Światło Księżyca powędrowało już parędziesiąt centymetrów dalej. Myśli wirowały w głowie starego, niczym zimowy wicher poganiający opadły śnieg. I równie jak śnieg, myśli te były lodowate. A raczej lodowato klarowne. Może i Baserto nie spotkał się nigdy z dzieckiem człowieka i demona, ale wiedział kiedy rzuca się mu wyzwanie. A to z pewnością nim było. Xavier domyślał się, że to dziecko to wnuk proboszcza. Jednak niemożliwym było, iż chłopak stał się tak duży… chyba że jego wzrost był nienormalny lub, czego inkwizytor nie odrzucał, widział niedaleką, bo oddaloną o kilka lat przyszłość. Jakkolwiek by odpowiedź byłaby prawidłowa, wizja ta przerażała swą realnością i przesłaniem. Bluźnierstwa i inkantacje, a także upiorne postacie ze snu wydawały się tak rzeczywiste, jakby to nie był sen, a koszmar na jawie. Jego rozmyślania przerwał odgłos konnych. Czterech. Normalnie Xavier puściłby ten odgłos mimo uszu, gdyż nie raz i nie dwa obcy przyjeżdżali nocą do miasta, ale po tym śnie, czy wizji, wszelkie podpowiedzi intuicji stawały się nad wyraz jasne. Inkwizytor podźwignął się z łóżka i stanął koło okna, tak aby od zewnątrz nie można było dojrzeć jego postaci.
Czterech zakapturzonych jeźdźców jechało środkiem drogi, mijając bramę miasta. Kim byli? Po cóż się tu zjawili? To były pytania, które domagały się odpowiedzi. Stary Lis nie wątpił, że ten, kto w nocy błądzi po mieście, w którym prowadzi się śledztwo inkwizytorskie nie ma dobrych zamiarów. Postanowił, że spyta się o to jutro księdza Filipa lub Blaukopffa. Któryś z nich musi przecież przepytywać wartowników. Z tym postanowieniem wrócił do łóżka, ale nie mógł zasnąć. Dopiero nad ranem, kiedy pierwsze promienie zimowego słońca rozgoniły panujący mrok, Xavier Baserto zapadł w krótką, wymuszoną drzemkę.


Obudził go karczmarz wołający na śniadanie. Co jak co, ale ten człowiek wiedział, jak należy budzić swoich gości. Delikatnym stukaniem sprawdził, czy Xavier jeszcze śpi. Później, nie słysząc odpowiedzi, delikatnie otworzył drzwi. Widząc śpiącego inkwizytora roztropnie nie zbliżył się do niego, tylko z progu drzwi zawołał. Zresztą Xavier i tak nie spał. Nie był po prostu pewien, kim jest ich gospodarz. A przecież zabójstwo we śnie jest czymś łatwym nawet dla oberżysty. Podziękował więc uprzejmie za pobudkę i oznajmił, że niedługo zjawi się w sali. Przelotnie przeglądnął się w lustrze przed wyjściem. Podkrążone oczy mówiły o tym, że sen nie przyniósł mu odpoczynku, a przekrwione białka oczy upodabniały go do wąpierza z ludowych bajań.
Kiedy tylko zszedł na dół, karczmarz wskazał mu stolik zarezerwowany specjalnie dla pracowników Świętego Oficjum. Inkwizytor podziękował uśmiechem i poprosił o strawę. Siadając, przyglądnął się tłumowi gości, jaki zawitał z rana do „Glinianego Garnca”. Baserto nie spodziewał się takich tłumów w tej mieścinie. Najwyraźniej jednak Addsburg nie był tak ubogi jakby się na początku zdawało. Xavier przywitał się serdecznie z resztą braci, którzy wcześniej czy później od niego przyszli na śniadanie. Dziś miał się rozpocząć pierwszy poważny dzień śledztwa. I pierwszą osobą, jaką miał dzisiaj odwiedzić, był proboszcz Filip.
Jednak plany te rozwiały się niczym dym, kiedy strażnik wpadł do gospody z krzycząc „Ksiądz proboszcz nie żyje! Ksiądz Filip nie żyje!”. Nie było to zdanie, jakie spodziewał się usłyszeć Baserto. Śmierć księdza proboszcza mocno komplikowała wszystko, a co więcej, potwierdzała tezę o umyślnych zapłodnieniach kobiet. Do tej pory była jeszcze możliwość, że ciąże te były po prostu wybrykiem domorosłego truciciela, który dzięki miksturom usypiał kobiety, a następnie gwałcił je, kiedy były nieprzytomne. W takim przypadku Święta Inkwizycja nie miałaby tu nic do roboty. Jednak teraz wiadome było, iż ktoś stara się zatuszować sprawę i utrudnić śledztwo. A to potwierdzało podejrzenia o czarnoksięstwie i demonach. Do tego ten sen… Czas nadszedł, aby w końcu podjąć działania.
- I co wy na to? – spytał pozostałych inkwizytorów – Jednak czeka nas dużo pracy. A do tego nawiedził mnie jeszcze dość ponury sen.
Po czym pokrótce opowiedział o wizjach, a także o dziwnych jeźdźcach.
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 24-05-2012 o 00:44.
Feataur jest offline  
Stary 26-05-2012, 21:27   #18
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Przebudzenie po koszmarze.

Alinard z Grottaferraty siedział na brzegu posłania, twarz ukrył w dłoniach i płakał jak małe dziecko. Ktoś, kto wsłuchałby się uważniej, usłyszałby jak przez szloch przewijają się słowa modlitwy.

(...) Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. (...)


Osoba postronna, która go nie znała, mogłaby pomyśleć, że tłuściocha ogarnął strach, że jest zwykłym tchórzem. Owszem, odczuwał lęk przed Złem. Jedynie głupiec nie bał się Bestii. Dobry strach pozwalał na utrzymanie respektu i nie lekceważenie wroga. Tchórzem jednak nie był. Tchórz, kierowany strachem, widząc tak groźnego przeciwnika poddałby walkę i uciekał gdzie pieprz rośnie. To jednak nie było w stylu Alinarda z Grottaferraty. Prędzej oddałby swoje życie niźli choćby piędź pola sługom Szatana.

W końcu uspokoił się, położył krzyżem na podłodze i leżał tak jeszcze trzy Ojczenasze, po czym wstał i podszedł do okna. Zapuchniętymi od płaczu oczyma wpatrywał się w budzące się miasto rozmyślając. Sen, z którego się obudził był niezwykły. To nie był normalny koszmar. Przypomniał sobie nauki na Inkwizytorium i teorię jednego z profesorów, że umysł człowieka śpiącego podatniejszy jest na wpływ Szatana, że Zło łatwiej może do takiego uśpionego umysłu wtargnąć, że sen jednocześnie jest bramą między światem zmarłych i żywych. Była to tylko jedna z teorii, nie potwierdzonych, mających za zadanie raczej otworzyć umysły przyszłych inkwizytorów niźli jakiekolwiek inne zastosowanie praktyczne, jednak teraz właśnie ona przyszła mu do głowy.

Odganiając ponure myśli zszedł na dół na śniadanie.

- Dzień dobry!- wrzasnął Johan, kiedy wszyscy bracia zebrali się już przy stole. Z godną pochwały gracją, ustawiał przed nimi talerze wypełnione jajecznicą z grubo posiekaną kiełbasą i cebulą. - Podać waszmościom butelkę wina?

- Nie dzisiaj mój drogi Johanie - odrzekł Alinard czkając głośno - ciężki dzień przed nami. Piwa nalej, one nie otępia tak zmysłów.

Oderwał kawał chleba i chwycił za łyżkę gdy przez drzwi wpadł młody, pryszczaty strażnik miejski.

- Ksiądz proboszcz nie żyje! Ksiądz Filip nie żyje!- krzyczał jakby przyszło mu stanąć po środku zatłoczonego rynku z ogłoszeniami od lorda.

- Na rany Chrystusa - jęknął gruby inkwizytor - nie przed jajecznicą...
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172