Atak, z pozoru spokojnego krasnoluda, przepełniony był niechęcią, a wręcz nienawiścią. Przez takich czarowników jak ta przed nim, świat musiał nie mało wycierpieć, ziemia pochłonąć morza krwi, a sama Simbul opuściła ich na czas nieokreślony. Przez takie wiedzmy istniały w tej krainie trucizny zdolne pochłonąć duszę człowieka uniemożliwiając mu powrót do zdrowia i zapewniając pewną śmierć. Przez takich magów stracił ramię.
Mówi się, że opadającego Smokobójcę nie jest w stanie nic zatrzymać. Nie prawda. Drewniana podłoga wywiązała się z tego zadania w stu procentach. Głuchy odgłos gruchotanych kości, miażdżonego barku i trzask desek podłogi wypełnił salę powodując krótką chwilę ciszy. Czarodziejka ze zdziwieniem spojrzała na swoją kończynę krwawiącą na podłodze. Zdawało się, że chciała coś powiedzieć, krzyknąć, rozpłakać się. Nie zdążyła.
~Ramię za ramię Thayskie ścierwo. - przemknęło mu przez myśl. Wyprostował się w porę by spojrzeć w twarz tancerzowi starającemu się chyłkiem wydostać z nieprzyjemnego pomieszczenia, jednak widząc zakrwawiony topór i zawziętość w oczach brodacza zrezygnował poddając się woli strażników.
- Ta już chyba nie dożyje przesłuchania, jeśli już trupem nie jest - wskazał toporem na wykrwawiającą się czarodziejkę, a poruszał nim z nadkrasnoludzką siłą. Jakby był jakimś golemem...
Widząc poczynania rudej, skocznej kobiety prawie, że oniemiał. Idealna postawa, nienaganne zachowanie i krzepa godna khazada. Gdyby była o stopę niższa mógłby się zakochać. Dziwne uczucie które pojawiło mu się w duszy nagle znikło pozostawiając po sobie jedynie chmurkę, widmo emocji ustępując służbowemu rygorowi. Był na misji. Na jego barkach spoczywały losy jego nowej ojczyzny. Nie było czasu na głupoty.
__________________ Why so serious, Son? |