Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2012, 09:33   #10
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie




Danice

W jej sercu powoli zaczęła kiełkować nadzieja, dzikusy miały słabe, niezbyt szybkie koniki. Jeszcze trochę i ucieknie. Może uda jej się dotrzeć do najbliższej warowni i … Nie, tuż przed nią, z lasu na prawo wyłoniła się kolejna grupa odzianych w skóry, żądnych krwi barbarzyńców. Z jej gardła dobył się jęk niemocy. Co zrobić? Co zrobić? Znalazła się między młotem a kowadłem, jeszcze chwila, a zostanie zmiażdżona. Co zrobić?
Była tylko jedna szansa.

Erohet

Na czele swojej watachy miał najlepszą pozycję by ocenić sytuację. Jeździec, młoda kobieta, widząc Hagatha i Perthara, próbujących odciąć jej drogę ucieczki zwolniła, dając sobie cenne chwile na zastanowienie.
Im bliżej, tym łatwiej mógł rozpoznać z kim właściwie mają do czynienia. Mleczne Węże, parszywe, podstępne, zdradzieckie, sprzedajne gnidy. A na ich czele Bouden, Wielomąż, Kat Kobiet. Ile razy ten syn wszy kosztował klany dobry okup? Jeżeli kobieta wpadnie w jego ręce, nic już z niej dobrego nie będzie.
- Moja! - wrzasnął Bouden, komicznie wielki na swoim przychudym koniku. W powietrzu świsnął wypuszczony z procy kamień. Atak był raczej na postrach, Bouden rzadko trafiał w cokolwiek stojąc w miejscu, a co dopiero podczas szaleńczego pościgu. Jednak atak, to atak. Erohet, syn Warthura został zaatakowany przez Boudena z Mlecznych Węży, pustogłową górę mściwych mięśni.

Robar

Ukryty na skraju lasu widział rozwój sytuacji. Uciekająca przed sforą wygłodniałych psów kobieta na kasztanowej klaczy, zwolniła zorientowawszy się, że próbują jej odciąć drogę ucieczki. Zwolniła jednak tylko na chwilę. Niespodziewanie zakręciła i popędziła konia w stronę lasu, zwiększając tym samym dystans miedzy sobą, a zaskoczonymi nagłym manewrem prześladowcami.
Robar miał okazję bliżej przyjrzeć się tajemniczej damie w opresji, gdyż zmierzała prosto na niego.
Gdy rozpędzona klacz wpadła miedzy drzewa, mało brakowało, a nadobny jeździec spadłby na łęb na szyję prosto w najbliższe krzaki. Chyba tylko cudem kobieta utrzymała się w siodle, gdy nieprzyzwyczajona do jazdy w gęstym lesie klacz zaczęła wierzgać i protestować.

Domeric

Ostrzał z ukrycia opłacił się. Wystarczyła jedna salwa by wprowadzić chaos w grupę przeciwników. Dwóch dzikich było rannych, niezbyt zdolnych do walki, dwóch padło bez życia. O dziwo to strzała Niedźwiedzia odpowiedzialna była za najbardziej spektakularną śmierć - przeszyła grdykę stojącego na warcie mężczyzny i otworzyła fontannę krwi, nim jeszcze trup uderzył o ziemię. Przypadek, ale Niedźwiedź będzie się nim chwalił do końca życia.
Górscy barbarzyńcy nie zdążyli się nawet dobrze zorientować, z której strony są ostrzeliwani, gdy dopadły ich kolejne strzały.
Dalsza część potyczki nie trwałą długo. Wystarczyło, że niecierpliwy Niedźwiedź wyskoczył z ukrycia z krwiożerczym rykiem na ustach, by już i tak przerażeni ludzie z gór rzucili się do panicznej ucieczki. Jeden został na miejscu. Może sparaliżowało go przerażenie, a może w przeciwieństwie do towarzyszy miał we krwi szczyptę honoru. W każdym razie nie dane mu było długo stanowić zagadkę. Niedźwiedź przepołowił go niemal od ramienia do pępka.
To nie była śmietanka tutejszych wojowników, a tylko maruderzy odpowiedzialni za szaber. Większość zginęła od strzał. Niektórym udało się uciec.
Domeric znalazł się w samym środku pobojowiska. Wyglądało na to, że karawana była przygotowana na dłuższą podróż, której kres położyła zasadzka. Nieliczni najemnicy, ochraniający podróżnych zostali niemal rozsiekani na kawałki. Jeden wygladał jak jeż.
Nagle ktoś złapał Domerica za kostkę. Biedak, niemal zupełnie wybebeszony, trzymał się chyba przy życiu tylko siłą woli.
- Lady Danice, Lady Danice - jęknął i skonał, wciąż ściskając nogę Boltona. Nigdzie wśród trupów nie było kobiety.






Aria


Varys zapraszał na kolację. W liściku napisał o wytrawnym winie i bażancie, a także cytrynowych ciastkach z kremem i duszonych w miodzie owocach. Powinna się przygotować na spory posiłek. Ciekawe czy spróbuje ją otruć? Byłoby to trochę bezcelowe, ale czego można się spodziewać po Pająku?
Przybytek, do którego została zaproszona wyglądał porządnie, ale niepozornie. Ot, zwykła karczma przy jednej z bocznych uliczek. Nie było tłoku, nie było hałasu, nie było zagrożenia. Nijakość tego miejsca przyprawiała Risborn o dreszcze.
Eunucha znalazła w jednej z alkow na tyłach przybytku. Gdy tylko pojawiła się w przejściu, wstał i wskazał jej ławę po drugiej stronie stołu.
- Wysłannicy Banku robią się coraz bardziej uroczy - uśmieche Varysa był słodki niczym plaster miodu i równie zdradliwy. Aria czekała tylko aż usłyszy złowieszcze bzyczenie stada os.

Brynden

Noc w King’s Landing okazała się zaskakująco ciepła i niepokojąco spokojna. To znaczy, spokojna akurat na tych uliczkach, którymi właśnie się przemieszczał. Miał bardzo nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowany i to nie w celach matrymonialnych. Szybko zorientował się, że droga prowadząca do nadmorskiej karczmy obfituje w zacienione uliczki idealne na zasadzkę.

Quentyn

Budził ciekawość wśród małych bywalców portu. Kilkakrotnie próbowali go pozbawić sakiewki, ale nie były to poważne próby. Czuł jakby go sprawdzano.
Zadawane pracownikom portowym pytania, poparte kilkoma srebrnymi monetami, dały pewien skutek. Nie dalej jak przed kilkoma godzinami, na ląd zeszła kobieta z Braavos. Miała spory bagaż i wyglądała na poważną osobę.
- Tylko wielkie damy się tak bezwstydnie krzywią na widok miasta - zarechotał pomarszczony, jednonogi marynarz - Jakby ktoś jej wetknął nos w gówno. Bardzo wielka dama.
Wskazano mu tragarzy, którzy nosili kufry “wielkiej damy”. Byli już w większości pijani i bezużyteczni, ale jeden trzymający się jeszcze jako tako na nogach, za flagon wina wskazał mu miejsce gdzie braavoska się zatrzymała.
Miejsce było nieco na uboczu, luksusowe i pełne zadzierającej nosa obsługi. Jednak nawet w takich miejscach pracowali, na najniższych szczeblach w hierarchii, ludzie, których dałoby się przekupić.






Edmund

Kapitan “Poranka” modlił się na głos, do ostatniej chwili. Jedyną nadzieją dla niego, była zachłanność piratów. Edmund wiedział, że w bitwie załoga statku nie ma szans. Mogą jedynie mieć nadzieję, że zostaną wzięci do niewoli. Kapitan mógł nawet liczyć na dobre traktowanie, ze względu na niezły okup. Podobnie szlachetnie urodzony Waxley.
- Poddamy się - zadecydował kapitan - Nie mamy inaczej szans - błagalnie spojrzał na Edmunda i jego zbrojnych - Błagam, panie, poddajmy się. Niech sobie wejdą na statek. Nie warto tak głupio ginąć.

Donnchand

Słońce zachodziło, statki niemal się zrównały. Na pokładzie widział zbrojnych w kolorach Eyrie. Wysłannicy namiestnika?





Emyr

Karczma na Rozdrożu była jego zwykłym przystankiem na drodze do King’s Landing. Nie zdziwiło go więc bardzo, że ktoś zostawił dla niego wiadomość. Dziwna było dopiero treść listu. No i jego niespójny wygląd. Dobry papier, ale wymięty i poplamiony. Przedniej jakości szary wosk i piękna, wykonana z największą pieczołowitością pieczęć - przy odrobinie dobrej woli można było policzyć pióra na skrzydle sowy. Aż szkoda było łamać, jednak zawartość ciekawiła.
W środku znowu coś zaskakującego, pochyłe, niechlujne pismo, jakby ktoś kompilował wiadomość na kolanie. No i ton, wymowa listu, pozbawiona kurtuazji i jakiegokolwiek szacunku dla adresata.
Rivers,

Podobno jesteś dobry. Potrzebuję dobrych szpiegów. Jeżeli chcesz zarobić naprawdę spore pieniądze, zgłoś się do mojego człowieka w Królewskiej Przystani. Nazywają go Czarnym Septonem. Znajdź go i powiedz mu czego się dowiedziałeś o Domu Caine. Jeżeli spodoba mu się twoja śpiewka, dostaniesz ode mnie wielkiego całusa.

D. z Caine
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline