Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2012, 23:52   #47
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Julia Darlington i Aoife O'Brian

Julia spojrzał prosto w Jego twarz. Przez moment zdawało jej się, że ją dostrzegła. Mrugnęła powiekami. Taki zwykły odruch, praktycznie nie podlegający kontroli. Mrugnęła. A gdy powieki ponownie podniosły się panna Darlington stała przed drzwiami. Jej dłoń spoczywała na klamce. Mrugnęła jeszcze raz i jeszcze raz. Zupełnie jakby to mogło przywrócić poprzednie obrazy. Bo przecież była tak blisko ujrzenia tej twarzy. Tak blisko. Gdyby jej powieki nie opadły wtedy, być może... być może ujrzałaby w końcu to co tak skwapliwie jej awatar przed nią skrywał. Ale niestety, natura okazała się silniejsza i jej powieki opadły na krócej niż sekundę, a w tym czasie wszystko zniknęło. Awatar. Pokój. Patefon. Wszystko.
Z zamyślenia wyrwał ją dopiero jakiś tępy dźwięk i jakieś szorstkie słowo, którego nie znała. Ale pod świadomie wiedziała, ze ktoś klnie. I wtedy zobaczyła leżącą u jej stóp Aoife. Wtedy tez uświadomiła sobie, że to właśnie Werbena musiała wyrzucić z siebie owo słowo. I stało się jasne, że to przekleństwo po irlandzku. Na pewno z tych siarczystych.

Irlandka miała problemy z utrzymaniem pinów. A do tego cuchnęła gorzej niż gorzelnia.
Aoife usiłowała coś wytłumaczyć Julii,a le jakoś jej to nie szło. Słowa nie chciały się w zdania układać, ba nawet nie chciały gładko jej ust opuszczać. A do tego błędnik Irlandki chyba oszalał i nie chciał za nic na świecie pozwolić ciału utrzymać pozycję horyzontalną. Za to malowniczo Aoife przyjęła pozycję wertykalną. W końcu dała za wygraną i wyciągnęła przed siebie dłoń ze swoim znaleziskiem.

Na dłoni Irlandki błysnęły łuski. Julia sięgnęła po nie.



Gdy tylko dłonie arystokratki dotknęły ciepłego metalu świat się ponownie skurczył. Tak jak poprzednio. Z tym, że teraz to nie jej wola tego dokonała. Tym razem Angielka czuła obecność Irlandki, tak jak Irlandka Angielki. Nie były same i to stanowiło pewną pociechę.
Świat się zapadał. Zmniejszał swoją objętość, aż w końcu stał się małym, świetlistym punkcikiem w nieskończoności wszechogarniającej je czerni.
Mała, świetlista kropka zamrugała kilka razy a później z oszałamiającą prędkością świat powrócił.
Widziały długie, smukłe palce sięgające do naboje. Widziały jak te same palce wkładające owe naboje do strzelby. Były pewne, ze to ta sama dłoń. Choć obraz był nieostry widziały obrączkę na palcu.



I widziały cel, który się zbliżał, tak jakby to one celowały. Czuły jak palce naciska spust. A potem mknęły szybko. Świat w okół nich był tylko ciągiem kolorowych plan, które zlewały się ze sobą. Jedna przechodziła w drugą. Ale był to tylko ciąg kolorowych wstęg. Czuły jak wiatr rozwiewa im włosy. Jak wysusza gałki oczne, a one nawet mrugnąć nie mogły. Widziały zbliżającą się do nich czarną plamę. Z każda chwilą stawała się ona większa i większa. Aż w końcu była całym ich światem. Wtedy poczuły uderzenie. Pojawił się nowy kolor. Purpura. Teraz to ona dominowała. Rzeka purpury wylewała się z czarnego. Zdołały jeszcze tylko usłyszeć kwik zwierzęcia i wróciły do siebie, do swoich ciał.

Aoife ponownie ciężko zwaliła się na podłogę. Julia została sam z łuskami w dłoni. U jej stóp biedna Werbena usiłowała się podnieść, ale nie była w stanie.

Rudowłosej kręciło się w głowie. Świat tańczył, a ona nawet nie mogła znaleźć oparcia dla stóp. Znowu podłoga poniosła się i walnęła ją w głowę. O’Brian przymknęła jedno oko w nadziei, ze to pomoże jej zogniskować obraz i go wyostrzyć. Nic z tego. Zamknęła więc drugie, Ale efekt był ten sam. Świat nadal tańczył. Nie było to zbyt miłe uczucie. Zamknęła oboje oczu na raz. Przez chwilę ogarnęła ją czerń. Spokojna. Stateczna. Czerń. Irlandka odetchnęła z ulgą. I wtedy czerń zaczęła też wirować. A później dołączył do niej czerwień i blada żółć.

- James!! - Krzyknęła Julia chowając łuski do kieszeni. - James!! Choć mi pomóż!!
Brat zjawił się niemal natychmiast.
- Pomóż mi ją zanieść do łóżka. - Julia chwyciła Aoife pod jedno ramię.
- Julia, czy ty...
- Tak jestem pewna. Pomóż mi. - Wiedziała o co chce zapytać. Wiedziała dlaczego chciał zadać to pytanie. Ale wiedziała też, że brat jej pomoże.
James chwycił Irlandkę pod drugie ramię i razem dźwignęli ją n a nogi.

Aoife miała już dosyć tej karuzeli. Ale i tak nie przestawało jej się kręcić w głowie. Nagle poczuła jak coś ją unosi i ciągnie w niewiadomym kierunku. Otworzyła oczy by zobaczyć co się dzieje. Jej mózg zarejestrował, ze się przemieszcza, z czyjąś pomocą. Potem dotarło do niej, że już się zatrzymała i poczuła jak spada. Zapadła się pod nią ziemia na którą runęła. Aoife myślała, że ziemia zaraz się nad nią zamknie i pogrzebie ją na wsze czasu. Rozpaczliwie usiłowała się czegoś chwycić, nie znalazła jednak oparcia dla rąk.
Chwilę później podłoże uniosło ją lekko w górę, potem znów w dół.
Materac na którym ją położono ustabilizował się.
Aoife leżała na miękkim łóżku. W głowie jej się kręciło.

Julia szykowała się by wszystko bratu opowiedzieć. Wtajemniczyć go. Ale nim otworzyła usta by rzec coś konkretnego usłyszała jęk Aoife.
- Nie. Proszę. Nie. Podnieście mnie. - Łkała Irlandka.
Nagle Werbena podniosła się gwałtownie. Do oczu napłynęły jej łzy. Ciałem szarpnęły konwulsje.
James był szybszy. Kopnął nocnik w stronę zdezorientowanej rudowłosej dziewczyny. W samą porę.
Aoife chwyciła nocnik i zwróciła do niego zawartość swojego żołądka.

To było długie popołudnie, w trakcie którego Julia i James pilnowali by Aoife niezapaskudziła pościeli czy dywanu i by wypiła co najmniej szklankę wody po każdym razie gdy całowała się z nocnikiem.
W przerwach Julia dokładnie opowiedziała bratu o wizjach.

Sir Roger Attenborough


Lady Sylivia opadła na szezlong. Wysunęła stopy z pantofli i ułożyła się wygodniej na meblu. Bose stopy podciągnęła bliże siebie. Jej suknia, dobrze dopasowana, skrzyła się w świetle lamp.
- Szkocka poproszę. - Uśmiechnęła się blado do Attenborougha.
Roger się gną po szklanki i butelkę. Nalał do obu ten sam, brunatny płyn. Podał jeden kobiecie.
- Dziękuję. - Pani Etherington nakryła nieco bose stopy suknią, która spływała z szezlongu na podłogę niczym srebrna rzeka. A gdy kobieta poruszała się lśniła wszystkimi kolorami tęczy. Również jej blond włosy, idealnie ułożone, zdawały się lśnić w tym świetle.
Upił odrobinę pozostawiając na szklance karmazynowy ślad szminki.
- Chciał pan usłyszeć inne opowieści o naszym domostwie, sir. - Lady Etherington pozwoliła sobie odpalić papierosa. Zaciągnęła się dymem. A potem powoli wypuściła go z płuc.



Na chwilę przestrzeń między Rogerem a Sylivią wypełniła sina poświata. Obłoki tańczyły. Roger mógłby przysiąc, że Widział w nich kobietę i mężczyznę splecionych w namiętnym tańcu. Wręcz nieprzyzwoitym tańcu.
A lady Sylivia ciągnęła opowieść o miłości i zdradzie, namiętności i pożądani, o krwawej zemście. Sam Szekspir nie powstydziłby się tej opowieści. Roger jednak większą uwagę przykładał do tego co gospodyni robi niż mówi.
Śledził każdy jej ruch. Sposób w jaki pali. Za każdym razem gdy pani Etherington zaciągała się papierosem, Roger Attenborough widział te same sylwetki tancerzy splecione w tańcu. A potem tancerze utonęli w miłosnym uścisku.

A może to on sam i lady Sylivia byli owymi tancerzami z jego wizji.
Obudź w niej uśpioną kotkę. Usłyszał gdzieś z daleka sir Roger gdy legł z panią domu na kanapie.
Obudź w niej uśpioną kotkę




Margaret Twisleton

Margaret skorzystała ze sposobności i też się oddaliła. Wymowne spojrzenie doktora Bennetta, które ją odprowadziło, podpowiadało jej, że nie uniknie odpowiedzi na kilka pytań. Ale Jeszcze nie teraz.

Margaret Twiesleton weszła do swojego pokoju, jak gdyby nigdy nic.
William przeglądał jakieś papiery. Koło ich łoża stały jego walizki.
- Wyjeżdżasz?? - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Yhym. - Wymruczał mężczyzna nie odrywając głowy znad papierów.
Pani Twisleton przejrzał od niechcenia zawartość kufrów podróżnych. Nie był jeszcze w połowie nawet spakowany.
- William??
- Acha?? - Znowu odpowiedział jej jakimś nieartykułowanym dźwiękiem.Jak zwykle gdy był czymś zajęty.
Werbena dobrze wiedziała, że w takim przypadku lepiej poczekać aż małżonek skończy to czym jest akurat zajęty. Usiadła więc wygodnie na leżance ustawionej w wykuszu.



Stąd miała dobry widok na ogród i na męża. Tak na wszelki wypadek, gdyby jej jednak nie zauważył.

Wprawdzie ogród, a raczej park otaczający rezydencję nie był jakiś szczególny. Ba, nawet rzecz możaby, że był zaniedbany, ale w tej właśnie chwili był bardziej interesującym obiektem do obserwacji niż zaczytany pan Twiesleton. Chociaż Meg co jakiś czas spoglądała w kierunku pogrążonego w lekturze jakiś dokumentów męża.

Drzewa i krzewy dawno nie były przycinane, chociaż trawnik był koszony i to regularnie. Ścieżki, które Meg mogła dostrzec ze swojej pozycji obserwacyjnej były również wolne od roślin i zwiędniętych liści. A jednak całość sprawiała wrażenie, że ogrodnika to państwo Etheringtonowie zwolnili już dawno.

Uwagę Meg przykuł na chwilę mały ptak podskakujący po trawniku. Kobieta tak od niechcenia zaczęła śledzić go. Miał nieciekawe ubarwienie, bure skrzydła i biały brzuszek z burymi plamami. Wyglądał jakby był brudny. Zwierzę podziobało chwilkę wśród traw po czym w podskokach oddaliło się w kierunku jednego z rozłożystych dębów, które gęsto porastały okolicę. To z pewnością od nich nazwę wziął majątek.
Ptak tym czasem zaczął zapamiętale grzebać w ziemi pod drzewem. Kopał tymi swoimi bladymi nóżkami, pomagając sobie dziobem. Aż w końcu uniósł dumnie głowę. Z dzioba coś mu wystawało Jakiś owad za pewne, zbyt powolny by umknąć drapieżcy.
Ptak odwrócił się w stronę Werbene i przez chwilę przyglądała się jej nie wypuszczając zdobyczy. Po czym odleciała, zapewne do swojego gniazda.

- Margaret?? - Odezwał się jakby zdziwiony William. Kobieta odwróciła się w stronę męża. - Właśnie miałem cię szukać. Muszę...
- … wyjechać. - Dokończyła za niego.
- Tak. W...
- … interesach.
- No tak. Dostałem pilny telegram. - Począł się usprawiedliwiać. - Muszę tam pojechać. Od tego wiele zależy. Dobrze wiesz, że najlepiej samemu dopilnować wszystkiego.
Oczywiście, że o tym wiedziała.
- Och William, zaharowujesz się. - Powiedział podchodząc do niego.
- Od tego jest mężczyzna, by zapewnić byt swojej rodzinie. - Ten slogan zawsze wygłaszał gdy opuszczał ją by zająć się interesami. Meg nic nie odpowiedziała. Poprawił tylko mężowi krawat. Wygładziła kołnierzyk.
- Pomożesz mi się spakować?? - Było to oczywiście pytanie retoryczne, gdyż William Twiesleton nigdy w życiu sam się nie spakował. To zawsze spoczywało na barkach pani Twiesleton. To ona musiała pilnować by jej małżonek zabrał chociażby ciepłą bieliznę zimą czy miał odpowiednią ilość koszul na zmianę, a nawet z zapasem.

Gdy już wszystkie kufry byłe pełne, William objął Meg i pocałował czule w czoło.
- Taka żona, to prawdziwy skarb. - Pachniał jak zwykle mydłem i tytoniem. To pierwsze to było zasługą Meg oczywiście, gdyż codziennie wieczorem dbała, by jej małżonek miał czystą bieliznę i koszulę, a także by zbyt długo nie nosił jednej marynarki. Ten drugi zapach towarzyszył mu odkąd kobieta sięgała pamięcią. William palił, chociaż wiedział, że to mu szkodzi. “Och, jedne malutki grzeszek.” Zwykł był jej odpowiadać.

Godzinę później Meg żegnała męża, który strasznie ją przepraszał, że musi ją zostawić samą u Etheringotnów, ale sprawa jest na prawdę poważna, jak zwykle zresztą. Margaret zdążyła się już przyzwyczaić, że William zostawiał ją samą w pogoni za interesami.

Powóz odjechał wzbijając za sobą tumany kurzu. Werbena samotnie wróciła do swojego pokoju.





Dzień następny był przygotowaniem do balu na cześć gospodarza. Już od godziny szesnastej zaczęli zjeżdżać się goście. Bliżsi i dalsi sąsiedzi. Cała śmietanka Bath i okolicy.
Na tę uroczystość otwarto wspaniałą sale balową w posiadłości. Tu mogło pomieścić się dwa razy więcej par niż przybyła, a przecież zaproszono bardzo wielu gości.
Trudno też było uwierzyć, że to ponure domostwo może tak tętnić życiem. Służba krążyła z przekąsami. W tle przygrywała orkiestra. Dobru repertuaru, w którym dominowały szlagiery sezonu, był z pewnością zasługą gospodyni.

Sir Etherington witał się ze swoimi gośćmi, wymieniał uściski, uśmiechy, nawet żartował. Aoife obserwowała go ukradkiem. W końcu, gdy porucznik Rao udał się po coś do picia gospodarz przystanął przy Irlandce.
- Mam to co chciałaś. - Wysyczał jej do ucha. - Czeka na ciebie nieopodal, dobrze ukryte.
Werbena nawet nie drgnęła.
- Tu masz mapę. - Wcisnął jej za dekolt jakiś karteluszek. - I nie chcę cię tu więcej widzieć.
Aoife była bardziej zainteresowana spojrzeniem pana Cronje. Ten dziwny i milczący mężczyzna stał nieopodal nich. Z pewnością widział, a być może i słyszał wszystko.
Nim jednak zdążyła powiedzieć mu, żeby pilnował własnego nosa Rudolph Cronje osunął się na ziemię. W zasadzie, to Irlandka nie wiedziała czy najpierw mężczyzna osunął sią a później słychać było brzęk tłuczonego szkła czy było to odwrotnie. W każdym bądź razie przyciągnął tym uwagę wszystkich stojących blisko, nawet sir Howarda Etheringtona, który chwilę wcześniej schylił się po coś. A gdy jakaś mało rozgarnięta pulchna kobiecina wykrzyczała
- Mój Boże, krew. -
I omdlała jeszcze dodatkowo przygniatając stojącego obok niej chudzielca w okularach całą sala zwróciła uwagę na nich.
W sald za nieroztropną właścicielką zbędnych kilogramów poszło jeszcze kilka pań.
Zrobił się prawdziwy chaos.Wielu wzywało doktora, a jedyny obecny na sali zjawił się w oka mgnieniu przy panu Cronje, do którego przepychał się również inspektor Hall.
 

Ostatnio edytowane przez Efcia : 18-06-2012 o 11:58.
Efcia jest offline