Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2012, 00:47   #104
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Kiedy pan może położyć się na oddział? – zapytał wprost z nieukrywaną troską w oczach.
Grzesiek przez moment wpatrywał się w lekarza nieobecnym wzrokiem.
- Przepraszam, ale to dość... Ech, nie spodziewałem się takich wieści...-zamilkł ponownie.- Mam pewne zobowiązania, wcześniej niż w czwartek nie dam rady- dopiero teraz zebrał się w sobie i odpowiedział na zadane pytanie.

Był przekonany o realności ostatnich wydarzeń i nawet nie przypuszczał, że faktycznie wyniki mogą coś wykazać. A tu proszę... I mimo iż rak to dość odległa perspektywa śmierci i rozsądek nakazywał nie przejmować się nią dopóki nie upora się z Voivorodiną, to wiadomość o takiej ewentualności wstrząsnęła nim. Skarcił sam siebie za to, że myśli teraz głównie o tym, co mogą wykazać czwartkowe badania, a nie o tym, jak do tego czwartku przeżyć, jednak trudno było mu zignorować informację o jakichś plamkach na mózgu...

- Dobrze. Jak położy się pan w czwartek, to od razu zrobimy badania i w poniedziałek pan wyjdzie - doktor patrzył spokojnym, wzbudzającym zaufanie wzrokiem. - Mogę też pana uspokoić. Te punkciki mogą też oznaczać wiele innych rzeczy. nie tylko nowotwory. Więc proszę się nie martwić na zapas.
- Ale coś to jest, prawda? I cokolwiek to jest, może powodować omdlenia i omamy, zgadza się?
- spytał nieco zrezygnowany Grzesiek.
- Tak. Może. Jest umiejscowione w takim miejscu, że może uciskać na partie mózgu odpowiedzialne za pana postrzeganie. Może to być też niegroźny krwiak, efekt uderzenia w głowę, ale nawet gdyby tak było, trzeba to sprawdzić i wykluczyć inne, gorsze ewentualności. Każdy uraz czaszki jest groźny. Nawet lekkie wstrząśnienie po latach może spowodować poważne dysfunkcje organizmu.

Czyli wszystko, czego doświadczył, może być skutkiem złego stanu zdrowia. Pewnie poddałby się całkowicie tej opcji, gdyby nie rozmowa w "Miejscu" z dziewczynami i dzisiejszy sen.

- No dobrze... To jak, wypisze mi pan skierowanie teraz, czy przyjść w czwartek bezpośrednio do pana?
- Wypiszę skierowanie ale niech pan przyjdzie do mnie.

Lekarz bez zbędnej zwłoki wziął się za wypisywanie papierków.

- A może są jakieś lekarstwa, które tymczasowo mogą powstrzymać ewentualne wizje?
- Nie ryzykowałbym lekoterapii psychotropowej bez dokładnej diagnozy.
- Rozumiem... No cóż, oby wszystko dobrze się skończyło
- powiedział Wichrowicz, bardziej do siebie, niż do lekarza.- Dziękuję serdecznie, doktorze. Do zobaczenia w czwartek.- Schował skierowanie do wewnętrznej kieszeni kurtki i wysilił się na uśmiech wychodząc z gabinetu.

Stojąc przed wyjściem ze szpitala zastanawiał się przez chwilę, czy powinien jechać do ojca Kolińskiego. Z jednej strony, miał przyjść dopiero, jeśli badania nic nie wykażą. Z drugiej jednak, sprawy zaszły za daleko jak na iluzje, i to ten argument, oraz wspomnienie świniogłowego stojącego na klatce schodowej jego kamienicy, zdeterminowały cel jego podróży. Musi skontaktować się z tym "przyjacielem" księdza, jeśli ktoś będzie mógł mu pomóc, to tylko on.

Tym razem budynek domu parafialnego nie wzbudzał w muzyku niepokoju. Może to kwestia burzy, która rozpętała się na dobre, ale tym razem uczucie to było cięższe i sprawiło, że nerwy i strach brały w nim górę. Bał się odmowy, bał się błyskawic, bał się barczystego mężczyzny z kapturem naciągniętym na twarz biegnącego chodnikiem. Czół się jak paranoik w męczący dzień, a przynajmniej takie skojarzenie wpadło mu do głowy. Miało dodać mu otuchy, rozluźnić nieco, jednak nic z tego. Nacisnął dzwonek, raz, drugi, trzeci, potem jeszcze zapukał, gdy wreszcie otworzył mu sam Jan Koliński.

- Ojcze, muszę porozmawiać z tym znajomym, o którym ostatnio ojciec wspomniał- wypalił Grzesiek gdy tylko otworzyły się drzwi.
- Rozumiem. Wejdź.

Zaprosił go gestem do środka i zaproponował powieszenie mokrej kurtki na oparciu krzesła, tuż przy ledwo ciepłym kaloryferze. Rozsiadł się wygodnie przy swoim biurku i przez moment wpatrywał się w siedzącego naprzeciwko młodzieńca.

- Ten mój przyjaciel ... zadzwonię do niego. Uprzedzę, że chcesz się z nim spotkać. Ale muszę wiedzieć, czemu? Czy wydarzyło się coś, co każe ci szukać pomocy... tego typu.
- Wydarzyło się bardzo dużo, ojcze. Pewnie nawet mi trudno byłoby w to wszystko uwierzyć, gdyby nie fakt, że dotyka to też kilku innych osób. Śniliśmy ten sam sen, chociaż to nie był sen... To tak, jakbyśmy się gdzieś przenieśli, ale obudzili się we własnych łóżkach. Na stopach mieliśmy ślady po żwirze, bo w tym śnie byliśmy boso, mam na dłoni ślad po drzazdze... Sen nie wpływa na rzeczywistość, na psychikę owszem, ale nie na podeszwy stóp
- Grzesiek zorientował się, że sprawia wrażenie coraz bardziej zrozpaczonego, zamilkł więc i wziął się w garść.
- Muszę się spotkać z ojca znajomym jak najszybciej. Nie zostało mi wiele czasu.

Pokiwał głową. Wyjął notes. Wyrwał kartkę.
Napisał kilka cyfr.
- Zdzwoń tam jutro o dziewiątej. Powiedz, że ja dałem ci ten numer.
- Jutro?
- spytał nie kryjąc zawodu. Przypomniał sobie jednak, że miał odwiedzić Basię w szpitalu, może więc faktycznie lepiej będzie załatwić to jutro z samego rana.
- Dobrze, dziękuję- dodał, biorąc kartkę do ręki.- Jak ma na imię ojca przyjaciel?
- Wincent. Ale przyjął po święceniach imię Karol.
- Wzrok duchownego był zagadkowy. W jakiś dziwny sposób przyciągał uwagę zagubionego słuchacza.
- Słuchaj, Grzegorzu - dodał ksiądz po chwili wahania. - Nie pozwól, by ... Nie poddawaj się.
Wstał spokojnie nie odrywając spojrzenia swoich oczu od twarzy gościa.

- Po prostu się nie poddawaj. Życie obarcza nas czasami niechcianym brzemieniem. Nawet Najwyższy niosąc krzyż potykał się i upadał. Ale zawsze podniósł się na nogi. Czasami dzięki pomocy bliskich i przyjaciół. Czasami Bóg zrzuca nam na barki takie cierpienia, że trudno jest je udźwignąć. Ale trzeba mu ufać. Ufać jego wyrokom. Jak Hiob. Zapamiętaj proszę, cokolwiek teraz cię trapi, musisz mieć nadzieję. Bo bez nadziei... bez nadziei ludzkie życie niewiele znaczy.
Ruszył w stronę drzwi od zakrystii, otworzył je przed Wichrowiczem.
- Ale ojcze, co jeśli tym razem to nie Pan nas doświadcza, mnie i resztę. Hiob musiał poświęcić dzieci dla Boga, ale nie sądzę, żeby siły, które są odpowiedzialne za wszystkie te dziwne zdarzenia stały po jego stronie. Obawiam się, że to siły piekielne...- Grzesiek stał przy otwartych drzwiach, patrząc na Kolińskiego wzrokiem pełnym niepewności i lęku.
Odpowiedzią był jedynie dziwny uśmiech księdza. Gdzieś, wokół duchownego przez chwilę Grzesiek ujrzał ... łańcuchy, które wychodziły ze środka jego czaszki i znikały w suficie pomieszczenia. To była tylko chwila, mgnienie oka, ale wizja była sugestywnie niepokojąca.

- Rozumiem, że nigdy nie mamy pewności co do natury zła...- odpowiedział sam sobie zbity z tropu Wichrowicz. Starał się zachować spokój, nie wiedział jednak, jak interpretować tę krótką wizję. A może był to przebłysk świadomości? Ale jeśli tak, to nadal pozostaje pytanie, co to miało znaczyć. Ksiądz Koliński zawsze był posępny i surowy, a przynajmniej takim odbierali go najmłodsi parafianie, ale teraz doszło coś jeszcze. Jakaś wyższość, świadomość nieuniknionego... Muzyk musiał przyznać, że było to nieco przerażające.
- Dziękuję, ojcze. Zostań z Bogiem.- To ostatnie zabrzmiało dość dziwnie, choć mężczyzna nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. Wyszedł na tyle szybko, na ile pozwalały mu poranione łydka i podeszwy stóp oraz kalectwo.

Skoro tak reagował na zwykłego (a może jednak nie?) księdza, to co będzie czół przy egzorcyście, czy kim też mógł być przyjaciel duchownego? Istniała jednak pewna pułapka- nie wykluczone, że to demony wpływają na jego sposób postrzegania osób, które mogą mu pomóc z nimi walczyć.

Postanowił najpierw wrócić do domu i coś zjeść, a potem dopiero pojechać odwiedzić Basię. Miał dodatkowo trochę czasu na wysuszenie kurtki oraz niepowtarzalną szansę nie zapomnienia o zabraniu ze sobą parasola.
Wchłanianie posiłku, starych schabowych z kaszą gryczaną, przerwał mu telefon od Gawrona. Nie miał on za bardzo chęci rozmawiać teraz ani o tym, co zdarzyło się we śnie, ani o wizycie w więzieniu, miało to jednak pewien konkretny powód. Zadzwonił proponując spotkanie na Węglowej, w jego mieszkaniu, w celu obgadania całą grupą właśnie tego, co zdarzyło się tej nocy. Nie chciał zwlekać i ogłosił mobilizację wszystkich członków paczki jeszcze tego wieczora. Grzesiek potwierdził ochoczo swoją obecność i zaczął się zbierać do wyjścia do szpitala na Matejki. Tym razem zabrał parasol...

... co nie było tak genialnym pomysłem, jak mu się początkowo wydawało. Zdarzające się raz na pół minuty, regularnie jak w zegarku, podmuchy wiatru próbowały wyrwać mu go z dłoni, lub przynajmniej wywinąć na "lewą" stronę. Na szczęście, parasolka Grześka przetrwała to wszystko i dzielnie towarzyszyła mu w niełatwej drodze aż do szpitala. Na miejscu nie miał problemu ze znalezieniem Zielińskiej, recepcjonistka skierowała go bezpośrednio do odpowiedniego pokoju, przestrzegając tylko, żeby nie przeszkadzał koleżance, jeśli ta już śpi. Na szczęście, nie spała.

- Cześć Basieńko. Jak się czujesz? Twoja mama powiedziała mi o wypadku, co się stało?- Grzesiek zasypał dziewczynę gradem pytań zanim jeszcze zdołał usiąść na krześle obok łóżka.
- Może soku? - zapytała Basia wskazując na kartony stojące na szafce - Jeszcze raz mnie nazwiesz Basieńką, to ci go wyleje na głowę. Czuję się dobrze i jutro wychodzę.
- Nie, dziękuję.- Wichrowicz uśmiechnął się widząc, że Basieńka zachowała poczucie humoru, widocznie faktycznie była w dobrym stanie. Po chwili spoważniał jednak.
- Słuchaj, ten wypadek... Czy to miało coś wspólnego z... No wiesz, z tym snem i całym wariactwem?
- Nie mam pojęcia, Grześku, ale chyba nie.. wpadłam pod samochód, po prostu. Przestraszyłam się i nie uważałam. To.. wszystko.. było potem. jak byłam nieprzytomna. Rozmawiałeś z innymi? oni też tam byli? Wszystko ok?
- No właśnie o tym też chciałem z tobą porozmawiać, chociaż wiem, że to może być trudne. Dzisiaj wieczorem zbieramy się u Gawrona, żeby to wszystko poukładać. Może jeszcze dzisiaj by Cię wypuścili, co?-
spytał z nadzieją.- Można się wypisać jeśli nie ma zagrożenia życia, czy coś takiego... Może warto dopytać lekarza...
- Matka mnie zabije chyba, jak się dowie, ze mam takie pomysły - mruknęła Baska. Ale zaraz potem wróciło do niej wspomnienie oczu dr Idzińskiego i wersja spędzenia nocy w domu nabrała atrakcyjności. - Boję się Grzesiek. I nie chcę tu być sama.. Nic mi nie jest, jestem poobijana, ale to wszystko.
- Spróbuję załatwić Ci wypis. Jak się nazywa Twój lekarz prowadzący?
- Sławomir Idziński. jest teraz na dyżurze... Zadzwonię do brata, może mnie podwiezie.. Potrzebuję jakąś kurtkę.. gdzieś powinny być moje ubrania, ale nie wiem, w jakim stanie
- Basia zaaferowała się przygotowaniami. Perspektywa opuszczenie tego miejsca była bardzo kusząca.
- Spokojnie, najpierw pozwól mi z nim porozmawiać- Grzesiek uśmiechnął się, widząc przygotowującą się już do drogi dziewczynę.- Zaraz wrócę, nabierz siły, żeby przy doktorze wyjść na stuprocentowo zdrową.
- I trzymaj kciuki
- dodał szeptem robiąc dziwną minę, chcąc poprawić jej humor, po czym wyszedł w poszukiwaniu doktora Idzińskiego.
- Ja JESTEM zdrowa - odpowiedziała Baśka. - Pośpiesz się!

Pielęgniarki skierowały go do dyżurki. Lekarz nie wyglądał na zawalonego pracą, chociaż z opowiadań matki słyszał, że "oni to zawsze mają ręce pełne roboty, zalatani prawie tak jak my, pielęgniarki".

- Przepraszam, czy doktor Idziński?- spytał Grzesiek mężczyznę.
- W rzeczy samej - chłodne, dość nieprzyjazne spojrzenie zatrzymało się na gościu. - W czym mogę panu pomóc?
Odlożył gazetę, którą przeglądał przy szklance kawy - mocnej i aromatycznej.
- Przychodzę w sprawie koleżanki, Barbary Zielińskiej. Leży u was, poobijana po wypadku. Chciała się wypisać, jeszcze dziś wieczór.
- Jest pan członkiem rodziny? Narzeczonym?
- spojrzenie lekarza powróciło do gazety, jakby stojący w wejściu do gabinetu mężczyzna kompletnie go nie obchodził.
- Nie, po prostu przyszedłem poinformować doktora o jej decyzji. Z tego, co wiem, musi podpisać jakieś papiery, a poza tym, może macie jej ubrania z wypadku? Jeśli są w znośnym stanie, nie musiałaby dzwonić po brata, żeby przyniósł nowe.
- Dopiero co odzyskała przytomność. Opuszczanie szpitala w takim stanie, w jakim się znajduje, może być dla pacjentki niebezpieczne. Ja bym zalecał dwa do trzech dni obserwacji hospitalnej.
- Zaraz, zaraz... Mówiła, że ma wychodzić już jutro. Poza tym, przypilnuję, żeby się nie przemęczyła. To jak z tymi papierami? I ubraniami?
- Muszę wypis przygotować. Ale to trwa. A teraz nie mam czasu
- popił kawę i przerzucił stronę w gazecie.
- Rozumiem... To może ja zajmę się odbiorem jej ubrań, podczas gdy pan będzie kończył kawę? Do kogo powinienem się zwrócić?
- Bez wypiski lekarza prowadzącego nie wyjdzie. A ja jestem lekarzem prowadzącym i nie wiem, czy przygotuję ten dokument szybko. Obowiązują pewne ... procedury
- uniósł wzrok na Grzegorza. - Rozumie pan.
- Naprawdę? Wypis jakieś 16 godzin wcześniej niż planowano jest aż takim problemem? Myślałem, że te czasy już minęły...
- To źle pan myślał
- powiedział niechętnym tonem. - Wyjdzie najwcześniej jutro. Ja nie podpiszę się pod wypisem. Nie przyjmę odpowiedzialności jak dziewczyna dostanie jakiegoś krwotoku wewnętrznego, lub okaże się że ma wstrząs mózgu lub uraz czaszkowy. A pan, jako osoba spoza rodziny, powinien raczej opuścić teren szpitala. Niedługo zakończy się czas odwiedzin.

Grzesiek wyszedł zrezygnowany. Upadek komuny był widoczny niemalże w każdej dziedzinie życia, nie można było jednak oczekiwać, że nie zostanie po nim żaden ślad. Musi minąć jeszcze dobrych paręnaście lat, aż wyginą ludzie, którzy komunizm mają wręcz we krwi, i którzy wbrew całemu państwu nadal zachowują się tak, jak za czasów "czerwonej zarazy". Tacy jak Sławomir Idziński.

Grzesiek wrócił z nietęgą miną.
- Palant z niego, no naprawdę. Nie wypuści Cię. Przykro mi. Może... opowiesz mi ,co widziałaś w tym śnie? Twoja relacja może się przydać. Jeśli chcesz do tego wracać.
- Nie wypuści mnie, bo?
- Baśka była wkurzona - Pójdę i mu powiem...
- Bo to idiota żyjący nadal w komuniźmie... Możesz mu powiedzieć, ale zdania nie zmieni. Chyba, że masz przy sobie trochę gotówki... Ech, niektórzy nie mają za grosz szacunku do innych... .
- No nie mam.. ale poproszę Wojtka to coś przywiezie.. alkohol, czy dolary? Jak sądzisz?
- Eeee...
- Grzesiek przez moment zaniemówił. On sam wolałby przeleżeć na oddziale nawet i trzy dni, niż wydawać cokolwiek dla takiego chciwca jak Idziński.- Co tam masz... Chociaż koperta się tak w oczy nie rzuca, więc...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline