Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2012, 13:43   #15
Coen
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Coen leżał na środku brukowanej ulicy, gdzieś pośrodku niewielkiego miasta, którego większość żywych istnień unikała, omijała szerokim łukiem. Ciemna dziura, gdzie chowali się Ci, o których zapomniał los, a i tak najgorszy z nich był Servantes. Nieprzyzwoity smród dobiegający z pobliskiego składu śmieci, wymieszany z odpadkami rynsztoku. Chłód, morowe powietrze wieczoru nie najcieplejszego miesiąca – lutego. Mimo wszystko- nie czuł nic. Świadomość już dawno odpłynęła powoli przekraczał krainę snu. Był sam, wokół ciemność i kurtyna, wielka kurtyna, która odgradzała go od reszty świata. Zaczął walczyć, mocować się, siłować, zaczął szarpać. Nic to nie dawało, kurtyna nie ustępowała. Na miejscu wydartych strzępek pojawiały się od razu nowe, silniejsze tkaniny. Szukał pomocy, próżno. Nie było tu nikogo. Histerycznie kręcił głową.
-a może? Niestety. Był sam. Zakończył walkę, stanął i czekał, nic się nie działo. Chciał się przebudzić, nie mógł. Chciał gdzieś uciec, nie było gdzie. Nie było ucieczki.
Samotność, która doskwiera przez całe życie, lęk przed normalnością. Lęk przed samym sobą. Od wielu lat nie potrafił sypiać. Budził się zawsze w tym samym momencie by potem do zmroku leżeć i dumać.

Biegnę, idę
nie zatrzymam się.
Uciekam od przeszłości,
Nie spoglądam wstecz.
Wysoka kurtyna,
obejść, przeskoczyć?
Walczę, szarpię, niszczę
nic to…
Dławi mnie bezsilność
Na moim czole krople potu
Sen szybko mija, budzę się
Ogarnia mnie lęk
Przejść na drugą stronę?
Za sobą zostawić lęk?
Już nie obudzę się…

Czarna kurtyna i wielka przestrzeń, przy czym mało miejsca do poruszania się, ciemność i cisza. Przeszywająca małżowiny uszne- męcząca i dobijająca, przytłaczająca. Przez nią odechciewało się wszystkiego. Coen, który i tak dawno stracił nadzieję patrzył
nieprzytomnie, a nadstawiał ucha nie słuchając. Sen, który znał na pamięć. Sen, który znów robił to samo- destrukcyjne wrażenie.

Wtem kurtyna się rozwiera, wcześniej tego nie przeżywał. To pierwszy raz. Ten obraz pokazał mu się pierwszy raz. To sen, którego nie zna. W nim, w tym śnie On staje do walki. Niczym legendarny bohater -książkowy- mierzy się z jakimś tytanem.

Eluveitie - Memento - YouTube

Kręci się, obraca, wywija młynki. Dzierży w ręku potężną broń, podarek od kogoś. Kogoś, kogo nigdy nie widział, mimo wszystko czuje, że ten jest dla niego bliski. Broń ma dziwny kształt, wygięte rogi, ale idealnie pasuje. Jest doskonale wyważony. Coen czuje się, jakby ów bron była przedłużeniem jego ręki. Czuje, że jest doskonała, wprost perfekcyjna, czuje, pożądanie.
Jego przeciwnik nie próżnuje hula w powietrzu, przeszywa wykonując efektowne odskoki, ale Cervantes się zbliża i on o tym doskonale wie- czuje jego zapach.
Ręka wampira wywija w powietrzu, stara się dosięgnąć swego rywala. Zygzaki, okręgi, wymyślne symbole. Tamten unika i tak cały czas. Tworzą piękny układ, którego głównym bohaterem jest oczywiście opalony brunet, twarzy drugiego nie widać.
Jest już blisko, zadaje prawie ostateczny cios wykonując piękny ruch- fintę, stara się przeciąć na pół rywala, ale… nie może. Tak samo, jak trudno jest mu się żywić, tak też nie umie teraz zakończyć cierpienia.
Koniec.
Budzi się.
Powoli świadomość wraca, najpierw węch. - Pierdolę, jak tu jebie. zaczynał czuć, a że wszystkie smrody mieszały się w jeden to przebudzenie musiało być tym cięższe. Nie podnosił się jeszcze. Najpierw otworzył oboje oczu i rozejrzał po okolicy. W pobliżu nie było nikogo. Wszyscy zniknęli. Bali się go. Całe szczęście nie spał długo. Była jeszcze ciemna noc.
Podparł się łokciem i spojrzał wysoko do góry, w nieprzenikniony nieboskłon, w gwiazdy. Nie było tam nic niezwykłego. Ten sam widok, który zapamiętał.
Nie wiedział nawet, jak bardzo się mylił. Ktoś go obserwował, ale przecież Coen nie mógł nawet wiedzieć o istnieniu tego czegoś. To coś obserwowało go przez jakiś czas. Wystarczająco długi, aby poznać słabości bohatera.
Wtedy objawił się, a ludzie, których dostrzec wampir nie mógł zaczęli wrzeszczeć, a Coen przez to wracał do zmysłów, nagle wszystko stawało się wyraźne. Ujrzał potwora, ale jeszcze nie traktował poważnie. To musiał być - OMAM lecz nie, nie był.
Przekonał się o tym szybko, gdy policjanci oddali pierwsze strzały. Patrol ten zjawił się, jak to się mówi w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim miejscu. Ich strzały nie mogły okazać się skuteczne, kule były za słabe. Nie mogły demonowi zrobić krzywdy. Nie mogły, zwyczajnie. Strzały robiły tylko hałas, po czym kule z pistoletów winowajców tych hałasów odbijały się od potwora i raziły wszystko wokół. Raziły nawet kilka niewinnych istnień, które zaciekawione krzykami wychyliły nie w czas swe twarze. Mówią, że ciekawość nie popłaca, w tej chwili dostali tego idealny obraz, chociaż już nigdy tego nie naprawią… Szkoda.
Wkurwiony natarczywością policjantów ruszył na ich pojazd- srebrne Audi a3 i staranował je. Auto przeleciało w powietrzu kilka metrów i wylądowało na innym pojeździe. Trudno powiedzieć, jakiej marki.


Coen poczuł nieprzyjemny zapach wyciekającego oleju i spalin. -Scena rodem z apokalipsy- pomyślał i uśmiechnął się, ale nie był to śmiech zadowolenia. Była to oznaka zrezygnowania i zagubienia.
Potwór z szybkością rozpędzonego pociągu przemieścił się i stanął na wprost mężczyzny. Nie chodziło mu o nikogo innego, jego celem okazał się ów młodzieniec.
Coen powoli stanął na nogach, ale nie odzywał się, czekał na to, co potwór zrobi. Jako wampir nie odczuwał strachu przed istnieniami piekielnymi, przecież sam nią był. Czuł raczej smutek wymieszany z nieokreśloną radością. To dziwne uczucie, którego nie potrafił opisać, ale w tej chwili nie musiał się nad nim zastanawiać. Demon rozzłoszczony, potężny i wielki jednym uderzeniem swej łapy spowodował falę sejsmiczną, która przeszła przez chodnik i wyniosła Coena ku górze by zaraz potem rzucić, jak niepotrzebnym śmieciem na ziemię.
Coen upadł obijając sobie plecy, ale bólu nie czuł. Zaskoczony spojrzał po okolicy. Okazało się, że zostali tu sami. Wszyscy już dawno uciekli - przerażeni…
Ludzie przetrwają.
- Kim, czym, jesteś? – wychrypiał brunet starając się odnaleźć oczy stworzenia piekielnego i bezmyślnie przeszył go wzrokiem. Z ziemi nie wstawał, nie chciało mu się. Rozłożony na plecach z rozciągniętą lewą nogą, a wyprostowaną prawą; podciągnięty i oparty na łokciach z wyciągniętą do góry głową leżał, a wokół ogień robił swe dzieło zniszczenia. Między ogniami spotkały się dwa istnienia nadludzkie, nie mogło go dziwić już nic.

 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 15-05-2012 o 13:46.
Coen jest offline