Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2012, 21:00   #144
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Można było wziąć nogi za pas, można było wziąć pod ramię kapłankę i ulotnić się, a można też było spróbować zapracować na sławę i chwałę i stawić czoła przerośniętemu ‘czemuś’, co przed momentem wdarło się do środka miasta, demolując przy okazji ładny kawałek muru.
- Arka petir! - zawołał, wyciągając dwa małe żelazne pręty, wskazując potwora i podążającego tuż za nim potężnie zbudowanego orka.
Olśniewająco biały, pulsujący energią łuk połączył oba cele.
Wyładowanie elektryczne przeszyło ciało monstrum, wywołując u niego ryk niezadowolenia. Rosły ork z kolei nie miał co ryczeć, zginął bowiem od razu, przemieniając się częściowo w dymiące truchło...
- Dinding api bulatan! - Rzucił kolejny czar.
Tak jak jeszcze niedawno poza murami, tak i teraz wśród atakujących wyrosła wysoka na sześć metrów ściana ognia. Tym razem miała jednak inny kształt. Nie tworzyła linii prostej, lecz okrąg, zamykający wejście do miasta i mieszczący w swym wnętrzu zarówno potwora, jak i kilkudziesięciu pchających się za nim napastników.
Ściana ognia odgrodziła co prawda wpadające do miasta Orki, oddzielając jednak przy okazji i chcących stawić im czoło wojakom Silverymoon. A że jeden czy drugi zielonoskóry... i żołnierz “Klejnotu Północy” został dotkliwie poparzony, na to Tarin nie mógł za bardzo poradzić.

Za to pierdzielony wielkolud - w przeciwieństwie do Orczych oddziałów - przeszedł spokojnie przez ową ognistą zaporę, nic sobie z niej nie robiąc!. Ponownie za to wściekły zaryczał, i...rozdeptał wrednie dwóch przypadkowych wojaków.
Skołowana Kapłanka stała z kolei tam, gdzie wcześniej, w osłupieniu wpatrując się w wielgachne monstrum, znajdujące się już z dziesięć kroków przed nią.

Złośliwe bydlę za nic miało sobie starania Tarina, mające na celu położenie go trupem. O ile jednak poczuł się nieco dotknięty błyskawicznym zaklęciem, jakim potraktował go mag, o tyle - w przeciwieństwie do pozostałych napastników - nie bał się ognia. I miał zamiar kontynuować swą szkodliwą dla Silverymoon działalność. Czy miał jakieś plany w stosunku do znanej Tarinowi kapłanki? Mag nie był pewny, ale nie miał zamiaru czekać, aż pomysły wielkoluda zaczną być realizowane. Wolał zaprezentować swoje.
- Hej, tu jestem! - zawołał, usiłując przyciągnąć uwagę przeciwnika.
- Ais bola! - Wypowiadając zaklęcie wskazał gigantycznego wojownika.
W jego dłoniach uformowała się niewielka, lśniąca zimnym błękitno-białym blaskiem kula, która rosnąc w oczach pomknęła w stronę wskazanego przez Tarina potwora.
- Elektric bola!
W ślad za poprzednią kulą w stronę potwora ruszyła kolejna, tym razem pulsująca elektrycznymi wyładowaniami.
Tarin natychmiast, tuż po rzuceniu zaklęć, ruszył w stronę rzeki. Miał nadzieję, że potwór, przepełniony chęcią zemsty, podąży za nim w miejsca, gdzie, zapewne, miałby mniejsze pole do popisu w radosnej działalności, polegającej na rujnowaniu zabudowań miejskich.

Wielki napastnik, siejący spustoszenie w Silverymoon, najpierw oberwał pięknie lodowym wyładowaniem, następnie zaś na deser jeszcze elektrycznym. To z całą pewnością zabolało skurczybyka, o czym świadczył jego potężny ryk, od którego aż zadzwoniło w uszach. Tarin zaś, nie czekając na ewentualne brawa, czy i wyrazy dezaprobaty potwora, rzucił się w długą, pędząc w stronę rzeki. A rozwścieczony stwór ruszył za nim...

Mag pokonał kilkanaście metrów, gdy nagle coś trzepnęło go od tyłu z niesamowitą siłą, a cały świat po raz kolejny zawirował. Tarin został odrzucony jeszcze dalej w przód, niż prowadziły go jego nogi, lecąc teraz w bezładzie wraz ze sporą ilością bruku. Mężczyzna miał tą nieprzyjemność poznać na własnej skórze broń dźwiękową, jaką dysponowała ta istota... Ból całego ciała, niemal zdawało się, jakby żywcem odzieranego ze skóry, do tego wszystkiego jeszcze dziwny pisk w uszach, odcinający od owych organów wszelkie bodźce otaczającej go rzeczywistości. Tarin, podnosząc się z ziemi, zdał sobie również sprawę, iż krwawi niemal z wszystkich otworów, jakie posiadał w głowie...

Tarin potrząsnął głową, chcąc się pozbyć szumu w uszach, potem, nie tracąc czasu na otarcie krwi poczęstował potwora kolejną porcją czarów.
- Membekukan Otiluk bola! - powiedział szybko, wyciągając z sakiewki małą, kryształową sferę.

Z dłoni Tarina wystrzeliła kolejna, jaśniejąca mocą kuleczka, mknąca prosto we wroga, roztrzaskując się na jego torsie. Stwór po raz kolejny zaryczał, a lód pokrył sporą część tułowia wielkoluda... którego ruchy nagle zwolniły, a nim samym zachwiało. Mag przypatrywał się, jak agresor opada ociężale na jedno kolano, będąc najwyraźniej już u kresu sił.

Tarin nie zamierzał ryzykować. Przynajmniej miał nadzieję, że to, co zrobi, zakończy definitywnie egzystencję wielgachnego potwora.
- Penyepaian! - powiedział, wskazując wielkoluda. Z palca Tarina wytrysnął zielonkawy promień, a niosąca śmierć energia popłynęła w stronę uwięzionego w lodzie stwora. Promień dosięgnął stwora, zamiast jednak przemienić go w kupkę popiołu, wniknął w jego ciało, a Tarin wstrzymał na chwiolę dech... wielkolud wydał zaś w końcu z siebie jęk, po czym runął mordą na bruk i znieruchomiał.

W końcu było po wszystkim.

- Dzięki ci, Tymoro! - powiedział Tarin, siadając na tym, co pozostało z bruku. Dotknął pierścienia, by z jego pomocą odzyskać chociażby troszkę sił. Może więcej, niż troszkę. Gdy tak zaś siedział nadal na bruku, dochodząc jakoś do siebie po walce, ujrzał... nadbiegającą do niego Kapłankę. Kobieta trzymała jedną rękę podkurczoną przy swym boku, najwyraźniej miała więc uszkodzoną kończynę. Będąc zaś już przy nim, krzyknęła:
- Czyś ty całkiem!!.... - Nie dokończyła jednak, spoglądając w jego twarz - To ty! - dodała, najwyraźniej rozpoznając Tarina. Zdrową ręką pochwyciła go pod pachą, pomagając wstać, po czym rozejrzała się po ulicy.
- Musimy się schować! - powiedziała, ciągnąc Tarina w jakąś boczną uliczkę, z dala od wzroku znajdujących się wciąż za ognistą ścianą Orków.
- Spodziewałaś się kogoś innego? - spytał. - Po co? - Tarin spojrzał na kapłankę. Nie miał ochoty nigdzie się ruszać. - Jak na razie się zatrzymali.
Mimo tych słów ruszył tam, gdzie go skierowała przewodniczka.
- Nie masz pod ręką jakiegoś czaru? - spytał, wskazując na jej rękę.
- A jaki konkretnie byś sobie życzył? - odpowiedziała z przekąsem, a w tym momencie na ulicę, gdzie przed chwilą stali, opadł deszcz strzał wystrzelonych najwyraźniej przez Orki...
- Celnie strzelają - mruknął Tarin, przenosząc wzrok ze strzał na kapłankę. - Dla mnie cokolwiek. Dla ciebie coś znacznie mocniejszego - odpowiedział na jej pytanie.
- Przy każdym naszym spotkaniu będziesz krwawił? - Spojrzała na niego niby poważnie, oglądając jego rany, następnie jednak się lekko uśmiechnęła. Rzuciła zaklęcie lecznicze i Tarin po chwili poczuł się odrobinę lepiej.
- Dzięki - odparł. - Tak się niekiedy zdarza, gdy się człowiek znajdzie w takim mieście jak Silverymoon. Zadbasz teraz o siebie? - spytał. - Mam wrażenie, że powinienem teraz wrócić do pracy. - Machnął ręką w stronę murów miejskich.
- Chwilowo na własne dolegliwości nic nie poradzę... - Wzruszyła ramionami, zaciskając od tego ruchu na moment usta. - Nie mam takiego zaklęcia. Odpowiedni zwój w świątyni leży...
- Może tam wrócisz?
- spytał. - Ten atak nieprędko się skończy, a ty się bardziej wszystkim przydasz cała i zdrowa. Zdążysz jeszcze wrócić - zapewnił ją.
- A kto cię znowu poskłada? - Kapłanka mrugnęła do niego. - No i ponoć ta kolacja... a ja wolałabym, żeby do niej jednak doszło... - Zrobiła bardzo wymowną minkę.
Tarin uśmiechnął się.
- To znaczy, że teraz będę się musiał zajmować i orkami, i tobą - powiedział półżartem. - Oczywiście każdym w całkiem inny sposób - dodał. - Idziemy zatem wspomóc tych, co tam się zmagają z napastnikami?
- Jeśli ci nadal w głowie wojaczka, to możemy
- przytaknęła, a Tarin zdał sobie sprawę, że nie znał jej imienia. Ba, on również kobiecie się jeszcze nie przedstawił... Postanowił jednak odłożyć to na później. Kto wie, czy w całym Silverymoon już nie mówi się o nim "poszukiwany żywy lub martwy".
- Panie przodem - powiedział. - Ale może nie w takich okolicznościach - dodał, zanim kapłanka zdążyła zrobić choćby krok.
- Hmmmpffff - uraczyła go genialną odpowiedzią, wydymając usta.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-05-2012 o 21:02.
Kerm jest offline