Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2012, 21:19   #283
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czasami za ścieżkami, którymi krążyły myśli kobiet trudno było kroczyć. Zdawało im się, że ledwo pokażą uśmiech na ładnym liczku, lub też pokręcą zgrabnym tyłeczkiem, od razu każdy mężczyzna za nimi poleci i bezmyślnie wpakuje się w największe tarapaty.
A mogłaby tak pomyśleć jedna z drugą co będzie, gdy wyjdą z uwolnionymi i nadzieją się na przeważające siły wroga w postaci Angeliki i jej zbirów, których przewaga nad zombi, zwłaszcza liczebna, się zwiększyła. Albo co będzie, gdy srebrna mgiełka złapie ją za wspomniany wcześniej tyłeczek. Ciekawe, do kogo będą miały pretensje.
Kenning i tak uznawał, że to, iż tutaj przyszedł razem z innymi było wystarczającym poświeceniem z jego strony. I tak poniósł już wystarczające straty, a ewentualne zyski z pewnością mu tego nie zrekompensują.
Korzystając z zamieszania przesunął się odrobinkę, schylił się i zabrał leżącemu u jego stóp truposzowi rapier i lekką kuszę wraz z bełtami. W końcu żywemu to się mogło bardziej przydać.
W zasadzie powinien teraz się powstrzymać od dalszej działalności i czekać cierpliwie na wynik starcia zombie kontra najemnicy, ale pokusa była zbyt duża.
Kenning zrobił parę kroków, by znaleźć się niezbyt daleko głównej pary wrogów. W jego dłoni błysnął niewielki kryształowy pryzmat, a w stronę Angeliki i jej krasnoludzkiego towarzysza popłynęła fala błyszcząca różnymi odcieniami barw tęczy.

Niespecjalnie na nich wpływając. Za to poraziła kilku najbliższych zbirów, które teraz zaczęły się bezmyślnie gapić, dając się atakować nieumarłym.
-O żeś ty!.- ryknął wściekły krasnolud na Kenningu wyładowując swój gniew. Także na Kenningu. Wraz jego krzykiem popłynęła inwokacja, powodująca rozchodzący się z okolic Kenninga chłód. Drobny śnieżek i nieprzyjemne oziębienie, były jedynie dużą niedogodnością. Jednakże niczym strasznym w porównaniu z tym co wystrzeliło z podłoża. Lodowate macki zaczęły uderzać na ślepo próbując pochwycić każdego jak leci.
Bardka zdołała uniknąć pochwycenia. Kenning i Nyhm niestety nie. Lodowate macki owinęły się wokół nich, podobnie jak wokół wielu nieumarłych jak i walczących najemników oraz fantomów Kenninga. Rozwścieczony zdradzieckim atakiem krasnolud w bieli nie dbał jednak o to.
W odpowiedzi na to, Nyhm użył przeciw niemu Fwoosha trafiając brodacza w klatkę piersiową. Zaś Angelika mrucząc coś o idiotach, wlewała do ust nieprzytomnej pomocnicy jakiś eliksir.
Kapłan mackami nie oberwał. Bowiem kapłan za bardką nie pogonił. Mając na łańcuchu wampirzycę wolał się nie zbliżać do jej mocodawców.
Uzbrojona w kuszę łowczyni wampirów nic sobie z tej całej sytuacji nie robiła. Załadowała największą kuszę i mając już święty spokój od gargulca i nieumarłych wymierzyła i wystrzeliła.
Po czym z magazynu wyskoczył na nią rozwścieczony gargulec.

- Osz ty maszkaro... ty wampirzy wypierdku... żeby cię tak... - syknęła Katrina do atakującego ją nietoperza, po czym wyciągnęła flaszkę ze święconą wodą i chlusnęła gadzinę. Chciała bowiem jak najszybciej wrócić do otwierania klatki w której był więziony Gaccio a nie marnować czas na machanie bronią by pozbyć się natręta, który ją atakował.
Święcona woda nie zrobiła wielkiego wrażenia na nietoperzołaku. Ale zaskoczony tym atakiem, dał jej na chwilę spokój, by potem znów wrócić do gnębienia Katriny.
Niemniej, dziewczyna zdołała wreszcie otworzyć rygiel klatki, w której siedział jej... wybranek.
Gaspaccio był półprzytomny i blady. Zauważył jednakże Katrinę i rzekł cicho.- Moja lisiczka.
- Teraz to lisiczka, a jak cię potrzebowałam to gdzieś nawiał? Trza było na mnie czekać jak obiecałeś, a nie pchać się wampierzom w łapy. - odburknęla mu Katrina starając się przy tym zrezygnować z chęci strzelania go w ucho. Jednak kuśkańca łokciem w żebra mu nie poskąpiła mówiąc równocześnie. - Nie czas teraz na wypoczywanie, postaraj się pozbierać, bo przecie bronić mnie miałeś i... resztę pominęla milczeniem pomagając Gacciowi się podnieść i wyleźć z klatki.

Vinc dyszał ciężko zmęczony i ranny, mimo to nie zagrzewał innych do walki i nie wzywał pomocy... ponieważ został uciszony. Jednak jego miecz, wcale nie miał zamiaru siedzieć cicho.
- Chłopak tu życie dla twojego faceta narażał i dalej naraża a ty nawet na niego nie zerknęłaś!? - darło się ostrze do Katriny. - Sam jeden cały plan obmyślił, by tu Angelikę ściągnąć i wampiry przetrzebić, a was musiał mózg sprowadzać, co to jest za bohaterstwo pytam się ja! Za moich czasów...
Gdy miecz kontynuował swoją tyradę, Vinc nawiązał jedyny kontakt jaki mógł - z arcymagiem. -” Niech Pan jakoś zatrzyma gargulca ja muszę coś zrobić.” - powiedział Vinc zerkając na nieumarłego krasnala.
Pan mózg nie odpowiedział, co pewnie znaczyło, że jest poza zasięgiem telepatycznej więzi.
To nie było nic nowego, nieumarły arcymag nie lubił narażać skóry. Ale póki był poza zasięgiem więzi, nie można było liczyć na to że zaklinacz się z nim skontaktuje.
Chłopak wiedział że musiał dać Katrinie i niziołkowi jeszcze trochę czasu, miał więc zamiar skupić na sobie dwoje wampirów. Zaś Kruagen był jego celem z dwóch powodów - potrafił sprowadzać sojuszników co było kłopotliwe... a po za tym Vincent wisiał coś panu mózgowi, zaś uprzykrzenie życia brodaczowi na pewno ucieszy słoikowca.
Chłopak ruszył biegiem w stronę wampirów dobywając z magicznego plecaka magicznego kołka, który ponoć potrafił blokować moc regeneracji wampirów. Jego plany był prosty, chciał chociaż drasnąć Kruagena, by gdy ten utraci zdolność leczenia użyć swej najpotężniejszej acz niepozornej broni. Cudownego rozpuszczalnika! Ciecz ta była niesamowicie wręcz żrąca, ponoć dobrze spreparowana, potrafiła nawet dezintegrować obiekty. Smokowaty miał zaś zamiar chlusnąć całą zawartością buteleczki w twarz wampirzego krasnoluda.

To było heroiczne posunięcie ze strony Vinca, acz niekoniecznie rozsądne. Przede wszystkim dlatego, że ruszając na pomoc zignorował zagrożenie jakim był gargulec. Bestia mając okazję uderzyła pazurami w plecy Vinca przebijając się przez ciało i zostawiając krwawe rany. Zaklinacz zacisnął zęby i zaatakował Kruagena, ten jednak uniknął ataku sztyletem i już miał zaatakować, gdy rozległ się głośny świst powietrza i... osikowy bełt wielkości małej dzidy przeleciał przez drzwi magazynu, przebił błoniaste skrzydło gargulca z impetem wbijając się w krasnoludzkiego wampira i przybijając go do przeciwległej ściany. Kraugen zawisnął na tej dzidzie jak lalka której odcięto sznurki. Vincent był zmęczony, ale jeszcze poświęcił odrobinę swych sił by wylać na nieumarłego cudowny rozpuszczalnik, który wampirowi nie uczynił szkody. Cóż... była to ciecz cudowna i jej twórcy zabezpieczyli ewentualnych użytkowników przed ich niezdarnością. Tak, że czyniła szkodę jedynie przedmiotom.
-Powinieneś mnie posłuchać. I służyć tylko mnie. - rzekła Luiza pojawiając się tuż przed Vincem i skupiając na nim spojrzenie swych oczu. Gdzieś w Vincu budziło się do wampirzycy miłe ciepłe uczucie i wrażenie że powinien jej posłuchać, ale... udało mu się przełamać ta wampirzą dominację.
Vinc chętnie by coś odpowiedział, jednak zaklęcie skutecznie mu to uniemożliwiało, jednak jego oręż uciszony nie był i nie miał zamiaru milczeć.
- Możesz zabrać nam głos, ale nigdy nie odbierzesz nam wolności! - wykrzyczało wojowniczo stare ostrze.
Vinc zaś zamachnął się kołkowym sztyletem na wampirzycę, zaś w czasie ataku przypomniał sobie że wszak ma w plecaku jeszcze butelkę wody święconej, którą kupił przed porwaniem Juliano. Tak więc po wykonanym, ataku obrócił się na pięcie i sięgając po flaszkę cisnął nią z bliskiej odległości w wampirzycę.
W końcu i Bardka znalazła się w magazynie, wpadając do środka z lekko dymiącą kuszą w dłoniach. Rozglądnęła się po wnętrzu pomieszczenia, szukając wzrokiem osób, po które tu w końcu przybyli.

Znalezienie się w uścisku jakichś lodowatych macek, chociaż przynajmniej w tej chwili nie groziło śmiercią, nie było niczym przyjemnym. Kenning nie przepadał za upałami, ale mróz też nie należał do jego ulubionych przejawów klimatu.
Nie rób drugiemu, co tobie niemiło. Tak przynajmniej mówiono.
- Chamando as sombras - tempestade de xeo - powiedział cicho Kenning, wskazując miejsce niedaleko krasnoluda i rzucając czar. Jego odbicia wiernie powtórzyły słowa i gesty.
 
Kerm jest offline