Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2012, 21:37   #145
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Początkowo przechodzenie przez tłum nie sprawiało zaklinaczowi większych problemów, bo idąc od rzeki najpierw było zdecydowanie więcej żołnierzy z Silvermoon, niż orków. Schody zaczynały się dopiero później.
Niefortunnie okazało się, że kobieta o którą Daritos tak “dzielnie” walczył zginęła od jakiejś strzały. Pewnie była to śmierć dobra jak każda inna, zwłaszcza w walce za jej ukochanego Lanrira i za wolność swojego miasta.
Daritos uklęknął przy niej i dwoma palcami delikatnie zamknął jej powieki.
- Śpij spokojnie, mała księżniczko. - powiedział cicho. Przypomniał mu się pewien poemat, który zdarzyło mu się czytać. W nim ojciec pewnej małej dziewczynki tymi właśnie słowami żegnał się z córką, by we śnie przebić jej serce drewnianym kołkiem, po tym jak dowiedział się, że stała się wampirem. Nie chciał żeby cierpiała umierając, ale nie mógł też pozwolić żeby dorosła i siała terror wśród ludzi, jak to wampiry miewają w zwyczaju.

Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że strasznie dziwną metaforę sobie wybrał, żeby “pożegnać” się z wojowniczą kobietą. Westchnął ciężko. Złapał swoją laskę oburącz i wstał podpierając się o nią. Postanowił ją pomścić, tak jak wcześniej postanowił ją uratować. Rzucił na siebie całą sekwencję zaklęć: najpierw zabezpieczył się przed atakami przybierając na siebie magiczną zbroję, silniejszą od tej zazwyczaj używanej przez magów. Następnie zabezpieczył się również przed wrogim ostrzałem, żeby już żadna zagubiona strzała się w niego przypadkiem nie wbiła, zaś na koniec otoczył się pierścieniem błękitnego ognia, który mroził zamiast palić tych, którzy chcieliby go zaatakować.

Tak przygotowany, zaczął iść przez tłum niczym duża, niebieska świeczka, szukając godnego przeciwnika, by pomścić kobietę o nieznanym mu imieniu. Im dłużej o niej myślał, tym bardziej go wszystko denerwowało - zastanawiał się, co by było gdyby ją zatrzymał przy sobie na siłę. Może gdyby użył innych argumentów, nie skończyłoby się wrzaskiem “Potrzebuję miecz!” i strzałą w piersi.
W pewnym momencie stwierdził, że musi dać upust swojej złości. Dookoła niego byli sami orkowie, więc miał idealną ku temu okazję.
- Z drogi, skurwysyny! - ryknął i wywołał wybuch mrozu dookoła swojej osoby przez który wielu zielonoskórych poleciało na kilka metrów od niego. Tak, to było dobre uczucie.

Niedługo później znalazł upragniony, godny cel. Ta wielka tarcza ze smoczej głowy wyglądała co najmniej interesująco, Daritos był wielce ciekawy czy ma jakieś magiczne właściwości. Ciężko było mu ocenić na ile stać jego nowego przeciwnika, więc postanowił na początek wybadać jego możliwości prostą sugestią.
- Odrzuć, co trzymasz w rękach jak najdalej potrafisz. - rozkazał, rzucając zaklęcie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5pqsbVwCb4A[/MEDIA]

Wielgachne “coś” spojrzało w stronę Daritosa, następnie na przedmioty w swych łapach... poruszył zarówno mieczem jak i tarczą... po czym zarechotał, wbijając dziwaczne spojrzenie w Zaklinacza. Następnie rogacz ruszył pędem prosto na mężczyznę, roztrącając po drodze brutalnie Orków...
Nim Daritos zdołał zmielić przekleństwo pod nosem, mięśniak opierający się magii był już praktycznie przed nim, biorąc zamach mieczem. Ochronna bariera poparzyła delikwenta niesamowitym zimnem, ten jednak jedynie warknął przez zaciśnięte zęby. Jego miecz świsnął przecinając powietrze, a Zaklinacz okazał się zbyt wolny i nie zdążył odskoczyć przed zadanym razem. Ostrze brutalnie trafiło go w lewą rękę, trysnęła krew, a sam Daritos krzyknął, o małego smoka niemal tracąc ręki.

Zaklinacz zachwiał się potężnie, krew uderzyła mu nagle do głowy mieszając się z adrenaliną, kiedy patrzył jak wielki przeciwnik najpierw na niego szarżuje, a potem niemalże pozbawia go kończyny. Dobrze, że swój kij trzymał oburącz, bo pewnie wypuściłby go teraz z rąk.
Ktoś krzyknął - dopiero po chwili zorientował się, że to on sam. W oczach mu pociemniało, przez ułamek sekundy nie wiedział co się dzieje. Nie zdołałby rzucić w takim stanie kolejnego zaklęcia. Nikt by nie zdołał. Zrobił więc jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy w tak krótkim czasie - trzasnął laską o ziemię i wyzwolił z niej zaklęcie mające oczarować wielkie monstrum. Niewielki klejnot na czubku broni zaczął wirować - najpierw powoli, potem coraz szybciej...
Mięśniak stał przed Daritosem, pomrukując coś niezrozumiale, z ostrza kapała krew Zaklinacza, klejnot wirował, a wokół toczyły się walki. Oni zaś wpatrywali się w siebie z bliska, a każde kolejne uderzenie serca dawało rannemu mężczyźnie nadzieję, iż być może przeżyje jeszcze ten dzień...

Zaklinacz nie miał zamiaru sprawdzać jak długo czasu minie, zanim olbrzym zorientuje się w sytuacji. W ręce wciąż pulsował mu tępy ból i Daritos wątpił, by w najbliższym czasie zamierzał przestać, jednak teraz już przynajmniej mógł się skupić. Cofnął się o krok i wyciągnął z rękawa długą rzęsę, którą zawirował między palcami, wypowiadając przy tym kilka słów. Momentalnie zniknął i oddalił się w kierunku najbliższego budynku, a raczej uliczki między budynkami.
Dryblas z mieczem z kolei, jakby się ocknął z dziwnego stanu, po czym widząc brak przeciwnika, zaryczał wściekle, rozglądając się na boki. A że Daritosa jednak nie ujrzał, ryknął wnerwiony ponownie, po czym zajął się masakrowniem innej osoby...

Rad, że oddalił się od swojego przeciwnika, zaklinacz mógł zająć się teraz tym na czym znał się najlepiej - eliminowaniem na odległość. Musiał dobrze zaplanować kolejne działania, gdyż jego arsenał zaklęć szybko się kurczył. Powinien chyba też nie dopuścić, żeby ten mięśniak masakrował inne osoby, skoro to Daritos był jego przeciwnikiem. Chyba.
Znalazł nieopodal dorodną beczkę, której dotąd udało się pozostać w jednym kawałku. Stanął na niej, żeby mieć lepszy widok na sytuację i prawą ręką dotknął pierścienia na palcu lewej dłoni. Oczywiście nikt tego nie mógł widzieć, gdyż Daritos wciąż był niewidzialny, lecz zaklinacz wiedział że zdobienia na błyskotce zaczęły wirować i lekko świecić uwalniając swą moc podczas gdy Daritos rzucał zaklęcie przyzywające.

Po chwili między nim, a wielkim osiłkiem powietrze zaczęło wirować, iskry i małe wyładowania zwiastowały pojawienie się jakiejś istoty. W końcu zesłana została szara mgła z której wyłonił się wielki lew.


Bestia była wyjątkowo dorodna i to nie tylko dzięki temu, że była to złowieszcza odmiana lwa. Pierścień zaklinacza również maczał w tym swoje... palce.
- Bierz go! - rozkazał bestii, nie chcąc tracić czasu.

Lew skoczył na mięśniaka, kłapiąc paszczą i tnąc pazurami... i mimo, iż był wielki, i powinien siać śmierć, ledwie drasnął dwa razy rogatego sukinkota. Reszta ataków została zniweczona noszonym pancerzem, lub i tarczą... stwór za to przystąpił do kontry, tnąc szaleńczo mieczem.
Lew został zraniony trzykrotnie, w tym i raz dosyć mocno, prosto w bok(był krytyk). Wtedy też nagleciały “Magiczne pociski” raniąc rogatego, i wspomagając przyzwane zwierzę w walce... które ponownie zrobiło użytek ze swoich pazurów oraz paszczy, wszystko jednak zostało zablokowane smoczą tarczą.
Typ ryknął wpieniony z tego powodu, biorąc się ponownie za lwa... miecz chlastał zwierzę raz za razem, raniąc pomocnika Daritosa. I ponownie rogaty wpakował go w pewnym momencie we wrażliwe miejsce, raniąc dotkliwiej lwa(krytyk!), który padł w końcu martwy...

Rogate, humanoidalne bydlę rozglądnęło się po okolicy, Daritos jednak znajdował się pod działaniem czaru, będąc bezpiecznym przed wzrokiem mięśniaka. Ten więc powrócił znowu do masakrowania żołnierzy Silverymoon, dla odmiany tnąc jakiegoś ludzkiego nieszczęśnika z włócznią.

Zaklinaczowi przez chwilę serce stanęło w gardle, kiedy wydawało mu się że wielkolud jednak go dostrzegł. Jednak tamten posłusznie odwrócił wzrok i zajął się czym innym. Daritos postanowił, że nie będzie wysyłał więcej magicznych pocisków - zamiast tego spróbuje czegoś nieco mocniejszego, czym jednak musiał sam wycelować w potwora. Nie powinno jednak być z tym problemów - wystarczyło, że jego twór dotknie monstrum. Po chwili niewielka kula mrozu pomknęła w brutala. Mięśniak został trafiony dokładnie między łopatki - przypominało to rzucanie w niego śnieżkami w zimie. Ciekawe tylko ile śnieżek potrzeba, żeby go powalić.
Zaklinacz posyłał jedną kulę za drugą, żeby się przekonać. Kolejna kulka również dosięgnęła celu, wbijając się typowi w bok, i traktując jego ciało strasznym zimnem... następna już leciała prosto na niego... gdy rogacz zwrócił się w odpowiednią stronę, skąd nadlatywał pocisk, i ten wniknął nagle w jego tarczę!. Wzrok brutala zaczął uważnie lustrować uliczkę między budynkami...

~ Czas na zmianę pozycji. - stwierdził zaklinacz w myślach i wyszedł z uliczki, by znaleźć podobne miejsce "widokowe" po drugiej stronie walczących żołnierzy z orkami. Następnie czekał, żeby wielki rogacz stracił nim zainteresowanie i wrócił do masakrowania żołnierzy, żeby Daritos mógł wrócić do ostrzeliwania jego pleców. Jak zaplanował Zaklinacz, tak też się stało. Mięśniak w końcu znowu stracił nim zainteresowanie, zabijając za to kolejnego Silverymoonczyka, a sam Daritos w odpowiedniej chwili wpakował jemu ponownie lodowy pocisk w plecy, co oczywiście rozwścieczyło znowu rogatego.

Typ zaczął miotać się na wszystkie strony, wrzeszcząc coś w niezrozumiałym dla Zaklinacza narzeczu. Chwilę później, sięgnął do swojego pasa, wypijając jakiś eliksir, i rozglądając się znowu po ulicach...

Skoro strategia jest dobra i nieuchronnie prowadzi do zwycięstwa, to po co ją zmieniać? Tego Daritos nauczył się już dawno. Skoro osiłek pił już mikstury lecznicze, musiało to oznaczać że jest z nim źle. Przypomniał sobie jednak o tym, że jego udoskonalona niewidzialność nie działa zbyt długo i może niebawem się wyczerpać, a tego by nie chciał. Odnowił ją więc na sobie nowym zaklęciem i znów czekał, aż rogacz dojdzie do wniosku, że nie widzi swojego przeciwnika, żeby zaklinacz mógł znów go zmrozić. Mięśniak z kolei wychlał drugi eliksir ze swojego pasa, wciąż krążąc wzrokiem po okolicy...
Zaklinacz zaklął w myślach - ile on może mieć tych mikstur? Jak potężne są? Nie chciał ryzykować, że jego przeciwnik, tak skrupulatnie kąsany przez Daritosowe czary, wyleczy się do pełni zdrowia. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Jego pierścień znów zaczął wirować i tak wcześniej przy wojowniczej kobiecie, na środku drogi pojawił się wielki żywiołak ziemi. Zaklinacz miał nadzieję, że ten twór wytrzyma dłużej, niż lew i postanowił wspomagać go znów magicznymi pociskami - celowanie kulami mrozu i martwienie się, żeby nie trafić żywiołaka było zbyt ryzykowne.

Na ulicy pojawił się po chwili duży żywiołak ziemi, wyrastając jak jego poprzednik prosto z bruku. Elementarny stwór rzucił się z ochotą na wroga, rozpoczynając atak od biegu, przy którym zadrżała najbliższa okolica. Wielka piącha przywaliła rogatemu brutalowi, odrzucając go o dobre trzy metry w tył. Ten, oczywiście wściekły, skoczył z rykiem na żywiołaka, tnąc swym mieczem. Chlaśnięcie po nodze nie wywarło jednak na kamiennym stworze zbyt dużego wrażenia...

Wtedy też nadleciały “Magiczne pociski” raniąc twardego sukinkota, którym w końcu po raz pierwszy zachwiało. Ten zaś trzykrotnie, z pianą na gębie i nieustającym wrzaskiem, wyprowadził celne ciosy w żywiołaka, odłupując parę kamieni. Tuż po tym sam Elementarny kontrował dwa razy pięścią, rogaty zasłonił się jednak tarczą, nic sobie z tych ataków nie robiąc!.
Zaklinacz uznał, że najwyższa pora na wielki finał. Ruszył się ze swojej beczki i pomknął w kierunku walczących, omijając ich jednak ostrożnie, żeby nie oberwać zbłąkanym zamachem miecza, albo niecelnym trzaśnięciem kamienną łapą.
Chciał ustawić się w idealnej odległości od rogatego stwora tak, żeby jednocześnie zaklęciem nie przymrozić swojego przywołanego żywiołaka. Zanim jednak mu się to udało, walczący znów się starli. Miecz o falistym ostrzu trafiał żywiołaka po łapie, nodze, tułowiu, odłupując coraz więcej i więcej kamieni. Elementarny następnie kontrował dwoma ciosami pięści, które jednak zostały zablokowane cholerną tarczą mięśniaka. Daritos obserwując walkę, był niemal absolutnie pewien, iż owy cholerny rogacz był na jak najlepszej drodze do pokonania i owego żywiołaka...

Wtedy też Zaklinacz, znajdując się ledwie parę kroków za plecami upierdliwego najeźdźcy Silverymoon, zgodnie ze swym planem, zaczął skandować zaklęcie. Jego oczy zmieniły kolor na mroźny błękit całkowicie wypełniający jego gałki oczne. Wokół jego ramion, a następnie dłoni i kostura zebrała się smuga mroźnego powietrza - na początku rzadka, jednak z chwili na chwilę przybierała na intensytności. W końcu wypowiedział ostatnie słowo i grzmotnął kosturem o ziemię wyzwalając straszliwy, arktyczny mróz dookoła siebie.


Warstwa pogrubiającego się w mgnieniu oka lodu pojawiła się na ciele przeciwnika Daritosa, szczelnie otulając go swymi zabójczymi szponami. Po kilku chwilach było już po wszystkim, a delikwent po wydaniu z siebie przedśmiertelnego jęku, runął na bruk zmrożony na kość. Wreszcie wyczekiwane zwycięstwo!.

Zaklinacz oddychał ciężko. Czuł się, jakby wygrał całą wojnę, jednak wątpił, by na dłuższą metę ktokolwiek w okolicy dostrzegł jego sukces. Po walce adrenalina zaczęła go opuszczać - w oczach mu pociemniało, nogi zaczynały się pod nim uginać, a okaleczona ręka na powrót dawała o sobie znać.
Jednak Darito jeszcze nie skończył. Kostur w jego dłoni skurczył się tak bardzo, że przestał być widoczny, a zamiast niego pojawiła się kusza z nabitym bełtem, którego grot palił się niczym świeczka informując każdego dookoła o magii zaklętej w broni.

Podszedł do rogacza i nogą obrócił go na plecy, twarzą do siebie.
- To za Rachel. - powiedział z ponurą miną, wystrzeliwując bełt prosto w pierś potwora. Rachel. Tak postanowił nazwać nieznaną mu wojowniczą kobietę, która zginęła za swojego drogiego Lanrira.
Następnie znów wywołał swój kostur, przeszukał pokonanego wroga zabierając zwłaszcza jego tarczę i postanowił wrócić na drugą stronę rzeki. Jego arsenał zaklęć na ten dzień był już poważnie nadwyrężony i chciał znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłby odpocząć. Bo na kapłana i leczenie to miał raczej marne szanse.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 16-05-2012 o 17:09.
Gettor jest offline