Zupa była doprawdy paskudna. Emyr rozganiał nieliczne oczka tłuszczu drewnianą łyżką, rozważając czy lepiej będzie jechać na czczo, czy ze sraczką. A niech mnie, pomyślał, odsuwając ostentacyjnie talerz. Wyjątkowo zapłaci i kupi sobie kaszę. Kaszy nie da się zepsuć.
Żując wytrwale przypatrywał się listowi. Szlag by to trafił. Naprawdę wygląda na szpiega? Lord z takiego obrotu spraw na pewno nie będzie zadowolony. Brakuje tylko zdemaskowania, publicznej egzekucji i wypowiedzenia wojny z doskonałym casus belli. Kto pozwala sobie na tak otwarte zagranie?! Ktoś, kto ma na tyle pewności siebie, że jest nie przewidzieć ruch wroga o dwa kroki do przodu, nie boi się konfrontacji lub wie, że w ogóle do niej nie dojdzie. Kto, cholera jasna, demaskuje swoją cichą obecność przy tronie jednym listem, nawet nie starając się ubrać informacji w miłe słówka? „Dostaniesz ode mnie wielkiego całusa”. Kobieta. Pasuje jak ulał.
Dom Cain nie był Emyrowi obcy. Plotki o tajnej organizacji mającej swoich ludzi przy każdym tronie co pewien czas docierały do jego uszu. Dom miałby kontrolować każdy ruch królestw i przy tym uniknąć ujawnienia. Emyr co jakiś czas spotykał ludzi o nieciekawej przeszłości, którzy ledwo mówiąc, z flaszką taniego wina w dłoni, klęli lub wysławiali Cain pod niebiosa. Czasem nawet krewny krewnego w trzeciej linii pracował dla tajemniczego szpiega, a potem przepadał bez śladu.
Mówiono, że lotki strzał i bełtów „sowich szpiegów” wykonano z sowich piór, a na szyi wisi wielki, wykonany z czystego srebra misterny medalion przedstawiający sowę. Mieli wzbudzać postrach samym spojrzeniem, a ich oczy pozbawione były białek. Ktoś klął się na swoją matkę, że widzą w ciemnościach jak za dnia.
Choć Emyr zwykł traktować opowieści spiskowe jako wyssane z palca, po przeczytaniu listu stracił nieco pewności siebie. Albo ktoś zrobił mu paskudny żart, albo tajemnicza niewiasta, która bardzo chce go ucałować, faktycznie istnieje.
Emyr wstał, przeciągnął się leniwie aż gruchnęły kręgi, i podszedł już nieco chwiejnym krokiem do karczmarza. Właściwie karczmarki, niemal jak z obrazka. Potężna kobieta, wielki biust, kilka fałd tu i ówdzie. Być może charakteryzowałaby się niemałym wdziękiem, gdyby wreszcie przestała żuć tytoń. Miała obrzydliwie czerwone zęby, a słuchanie jej opowieści wymagało wiele samozaparcia.
- Cześć Masha – uśmiechnął się jak do starej przyjaciółki. – Ten list, pamiętasz kto go dostarczył?
- A, to. – kobieta zamyśliła się na chwilę. – Kobieta, podróżowała z karawaną, mało gadatliwa, ale nerwowa. Z tych co nie usiedzą na miejscu. Pierwszy raz ją widziałam, ale pewności mieć nie mogę ... tyle ludzi się przez to miejsce przewija.
- Wiesz dokąd jechała?
- Wydaje mi się, że na północ... tak, chyba na północ.
- A dom Cain? Coś ci to mówi?
Karczmarka zamilkła i odwróciła spojrzenie.
- Nie, pierwsze słyszę. Mogę się wypytać, jeśli chcesz.
- Nie, nie, dzięki. Wielki dzięki Masha – uśmiechnął się ponownie i powrócił do swojego stołu. Dokończył antałek piwa i udał się do malutkiej izdebki. Przynajmniej był sam. Cóż – myślał. – Kierunek podróży pozostaje ten sam.
Zostawiając kuszę na podorędziu nie wiedział, czy ręce trzęsą mu się ze strachu, czy z ekscytacji.
__________________ gg: 8688125
A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi] |