Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2012, 20:52   #106
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Dopóki nam ziemia kręci się, dopóki jest tak czy siak
Panie ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak
Mędrca obdaruj głową, tchórzowi dać konia chciej
Sypnij grosza szczęściarzom....i mnie w opiece swej miej

Dopóki ziemia obraca się, O Panie nasz, na Twój znak
Tym, którzy pragną władzy, niech władza ta pójdzie w smak
Daj szczodrobliwym odetchnąć, niech raz zapłacą mniej
Daj Kainowi skruchę.... i mnie w opiece swej miej.

Ja wiem, że Ty wszystko możesz, ja wierzę w Twą moc i gest
Jak wierzy zabity żołnierz, że w siódmym niebie jest
Jak zmysł każdy chłonie z wiarą, Twój ledwo słyszalny głos
Jak wszyscy wierzymy w Ciebie, nie wiedząc, co niesie los.

Panie zielonooki, mój Boże, Jedyny, spraw -
Dopóki na ziemia toczy się, zdumiona obrotem spraw
Dopóki nam czasu i prochu wciąż jeszcze wystarcza jej -
Daj każdemu po trochu.....i mnie w opiece swej miej.
Okudżawa Bułat, Modlitwa





BARBARA ZIELIŃSKA i GRZEGORZ WICHROWICZ


Bracia Basi przyjechali chętnie, mimo, że na dworze lało jak z cebra.
Wiedzieli chyba, jak załatwiać takie sprawy, bo Idziński wystawił wypis, karząc jednak Barbarze podpisać kilka papierków, w których cała odpowiedzialność za ewentualne pogorszenie stanu zdrowia pacjentki lub niespodziewanych komplikacji pourazowych, spadała na Zielińską,za to, że zdecydowała się przedwcześnie opuścić szpital.

Już w drodze do zaparkowanego pod szpitalem mercedesa braci Basia czuła, że może popełniła błąd. Świeże powietrze i chłód wieczora sprawił, że o mało nie straciła przytomności. Panowie byli jednak czujni i podtrzymując ją doprowadzili do samochodu.

Jechali ostrożnie, próbując żartować, ale atmosfera w aucie daleka była od wesołej.

Burza zmieniła Miasto. Ulice na wielu odcinkach zmieniły się w potoki. Kilka było nieprzejezdnych i policja ustawiała objazdy. Na newralgicznych skrzyżowaniach tworzyły się korki, bo wysiadła sygnalizacja uliczna, a część miasta była mroczna, ciemna i cicha, pozbawiona prądu.

Na szczęście nie ulica Węglowa, na którą przyjechali odrobinę po siódmej wieczór.

Widok odrapanej, podniszczonej kamienicy, w której spędzili dzieciństwo też nie dodawał otuchy.

- Matce nic nie mówcie. Będę z Grześkiem u Patryka – poprosiła Basia.

Bracia, taktownie, milczeli, chociaż pewnie świerzbiły ich jęzory, by coś powiedzieć na temat tego pomysłu.

Siostrę zostawili dopiero wtedy, gdy ona i Grzesiek weszli do środka mieszkania Gawrona.





TERESA BUŁKA – CICHA i PATRYK GAWRON



Powrót do mieszkania był dla Patryka pewnego rodzaju szokiem.
Nie śmierdziało już w nim, a pachniało jedzeniem. Nie było brudno, lecz czysto i schludnie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Przez chwilę poczuł się jak wtedy, gdy wracał do domu, a babcia czekała na niego z obiadem. Z tym, że teraz zamiast seniorki Gawronowej, czekała na niego Tereska, której jeszcze za babuleńkę wziąć nie było można.

Dla samej Teresy doprowadzenie mieszkania do porządku było pewnego rodzaju ... terapią. Po tym, jak ogarnęła chaos w zapuszczonej norze Gawrona, wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu. Przebrana, zadowolona z tego, co udało się jej osiągnąć w tak krótkim czasie, przez chwilę mogła nabijać się z nieco ogłupiałej miny przyjaciela. Nie mieli jednak za wiele czasu, bo po chwili do drzwi pukali już pierwsi goście.

Jak się okazało byli to Grzesiek i Basia. Ta druga blada i wyraźnie po przejściach, chociaż i Wichrowicz nie wyglądał najlepiej.

Dawno minęła siódma, a ani Hieronima, ani Wandzi nie było. O w pół do ósmej zaczęli się już poważnie martwić.




HIERONIM BUŁKA


Kiedy opuścił „Miejsce” wyszedł w zupełnie innym świecie.

Mokrym, zimnym, ciemnym i strasznym.

Cała ulica pogrążona była w ciemnościach. Niemal egipskich, gdyby nie liczyć świateł w oknach. Musiało zalać kable zasilające uliczne latarnie.

Na szczęście Hieronim doskonale znał pobliskie ulice. Kilkadziesiąt metrów dalej był postój taksówek zbierających ludzi z kilku pobliskich klubów. Tam zawsze czekała jakaś taryfa.

Idąc, w ciemnościach, trudno mu było omijać kałuże. Czuł jakiś niepokój. Jakby w ciemnościach czaiło się coś złego.

Wyszli na niego z bramy. We trzech. Przemoczeni, zarośnięci, kaprawi.

- Kierownik dorzuci się do półliterka, co kierownik? – zagadnął jeden z nich fałszywie przyjacielskim tonem.

Hirek wiedział, jak zachować się w takich sytuacjach. Potrafił się bić, ale nie z trzema żulami na raz. Zazwyczaj trzeba dać kilka stówek i wtedy się odczepią. A dobre gadane pomaga znaleźć się w takiej sytuacji.

- Jasne. Moje zdrowie, panowie, wypijcie – odpowiedział uprzejmie. – Jak rodak, z rodakiem.

Zaśmiali się. Wesoło, chociaż troszkę niewyraźnie.

Hirek nie wyciągał portfela. To też była zasada. Pogmerał po kieszeniach, aż znalazł kilka banknotów przygotowanych na taksówkę.

- Trzymajcie, panowie.

Najniższy z nich sięgnął po gotówkę, dziękując wylewnie i wesoło. To uśpiło czujność Hieronima. I wtedy trzeci – chudy, najbardziej niepozorny, wysunął się z cienia i pchnął go nożem.

Hieronim zatoczył się w szoku i bólu pod ścianę i osunął po mokrym murze.

Z niedowierzaniem spojrzał na rękę tamtego. Na ostrze noża spływające jego krwią.

- Coś ty, kurwa, Zbyniu, zrobił.

- Nic, kurwa – warknął agresywnie nożownik.

Hieronim nie mógł wstać. Chociaż próbował.

- Spierdalajmy stąd! – rzucił ten, który wziął pieniądze. i pierwszy rzucił się do ucieczki.

- Oj Bułek, Bułek – czy Hieronimowi wydawało się tylko, czy faktycznie usłyszał glos Milczanowskiego przy uchu. – Trzeba było się nie wpierdalać.

Nie wiedział czy to jednak nie było omam, bo zapadł w otępienie, a potem w mrok.

Kilka minut później minęła go obojętnie para studentów. Potem jakaś wystraszona kobieta. Dopiero trzeci przechodzień zainteresował się losem chłopaka.

Karetka zabrała nieprzytomnego Hirka na OIOM do najbliższego szpitala. Nomen omen, tego, z którego niespełna godzinę wcześniej opuściła młoda Zielińska.




WANDA JAWORSKA



Panika. Wcale nie jest zimna. Jest gorąca, jak emocje, które wtedy odczuwa człowiek. Takie właśnie emocje odczuwała Wandzia biegając w pośpiechu i pakując swoje rzeczy do torby. Matka obserwowała jej poczynania wyraźnie przestraszona.

- Wandziu – to było jedyne, co potrafiła powiedzieć, ale słuchawkę wzięła.

Wykręciła numer drżącym palcem, wpatrując się w córkę z przerażeniem.

- Nie ma sygnału – wyjęczała.

Nim Wanda otworzyła usta, by odpowiedzieć niespodziewanie mieszkanie pogrążyło się w ciemnościach. Krzyk Lidii zlał się w jedno z krzykiem jej córki. Oba ucichły gwałtownie.

- To nic – młoda Jaworska usłyszała szept matki. – Nie ma prądu.

Przerażona Wanda przypomniała sobie ostatni raz, kiedy zgasło światło w jej pracy. Moment, w którym coś dyszącego w ciemnościach o mało jej nie dopadło.
Odwaga opuściła dziewczynę. Stała, jak zmieniona w słup soli, niezdolna do wykonania chociażby najmniejszego ruchu.

- Wandziu – głos matki zdawał się oddalać. – Odezwij się. Wandziu?

Początkowa nutka histerii przeradzała się w coraz większą panikę.

I wtedy, w ciemnościach coś za Wandą poruszyło się. Przerażona dziewczyna usłyszała to wyraźnie. Dziwny szelest. Zamknęła oczy, mimo że i tak wokół niej była jedynie gęsta ciemność.

Ktoś stanął za plecami Wandy. Czuła go. Ale nie została w niej nawet odrobina woli, by pozwoliła się jej ruszyć, czy też wychrypieć chociażby najdrobniejsze słowo.

Nie ruszyła się nawet wtedy, kiedy zimne, długie, mocne palce zacisnęły się jej na ramionach.

- Bądź posłuszna ...

Cichy, prawie niezrozumiały szept rozległ się tuż przy jej uchu.

- Czcij ojca swego i matkę swoją ....

Szeptała istota.

- Dziewięć i pięć.

Wanda zadrżała.

Przed nią błysnęło światło latarki rażąc jej oczy.

- Znalazłam latar .... – matka urwała w pół słowa.

Wrzasnęła straszliwie. Latarka wypadła jej z ręki i potoczyła się po podłodze.

Wanda usłyszała rumor i domyśliła się, że ciało Lidii walnęło bezwładnie na podłogę.

A wtedy istota szepnęła jej coś do ucha, coś, co przeraziło ją o wiele bardziej, niż wszystko, co zdarzyło się do tej pory w ich małym mieszkaniu.

A potem dotyk dłoni ustąpił i ustąpiło również poczucie tego, że ktoś za nią stoi.

Wanda została sama, a ostatnie słowa zimnorękiej istoty przeszywały ją odrazą.





TERESA BUŁKA – CICHA, PATRYK GAWRON, BARBARA ZIELIŃSKA i GRZEGORZ WICHROWICZ



- Nie przyjdą – powiedział Patryk z nagłym przekonaniem o prawdziwości swoich słów. – Coś musiało się stać. Coś złego.

Pukanie do drzwi jednak zaprzeczyło jego słowom.

Poszedł otworzyć, z wymówkami, ale zamiast Wandy czy Hirka po drugiej stronie stała ... jakaś młoda dziewczyna.

Z jej ciemnych włosów ściekała woda, oczy miała wielkie i ciemne, a twarz nienaturalnie bladą. Drżała z zimna i chyba strachu.

- Ty musisz być Gawron – powiedziała mocnym, mało dziewczęcym głosem wyciągając papierosa. – Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Nazywam się Dominika, ale znajomi mówią na mnie Dziara. I też miewam te popierdolone sny.

Zaciągnęła się fajką.

- Mogę wejść?

Pytanie zawisło w powietrzu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-05-2012 o 21:08.
Armiel jest offline