Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2012, 20:54   #7
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Podczas jednego z dni wolnych po pierwszej akcji, Miles stwierdził, że to dobra okazja by zdobyć choć jednego kompana, skoro szykowało się na dłuższą pracę w tej dżungli. Po wyjściu ze stołówki rozejrzał się za kimś, z kim mógbły się łatwo dogadać, prędzej czy później, przy jego ambicjach, musiał podbudować sobie autorytet u innych. Gdzieś w obozie wpadł na Francisa.
- Hej... - zaczął mrużąc oczy i wskazując na niego palcem, jakby się zastanawiał - Jones, tak?
- Ta...
- mruknÄ…Å‚ tylko Jones, z papierosem w ustach.
- Mam nadzieję, że palisz tylko pety. Od tego ruska wali marychą na kilometr, chyba jara prosto z lufki, dziwne, że jeszcze wpierdolu nie dostał. - Powiedział starając się rozluźnić atmosferę, musiał wyjść na porządnego dowódcę, skoro chciał nim być.
Francis uśmiechnął się tylko, nie odpowiadając.
- Nie podoba mi się, że gówno wiemy o sobie. Wszyscy się przedstawiliśmy, ale wszyscy też wiemy, co tu mamy robić, prawda? - Spytał przekrzywiając głowę. - No właśnie. Mamy zabijać. Więc jak ty najlepiej zabijasz i jak w tym pomagasz? - Spytał z uśmiechem kolegi po fachu, takim jak jeden informatyk obdarza drugiego, pytając o ulubiony język programowania.
- Ja jestem ten, co sprawia, że jest jak w filmach: Wszystko pięknie wybucha.- odpowiedział Francis, wyraźnie akcentując słowo "pięknie".
- Wybuchy? Miło, sam ograniczam się do rzucania granatów, choć dość celnie. Montujesz je może? Albo rozbrajasz miny, bomby?
- Ta... umiem rozbroić niemal wszystko, co ma wybuchać i uzbroić niemal wszystko, co nie ma wybuchać. A Ty?
- A ja dowodzę, strzelam z karabinów szturmowych. Mam kondycję, więc mogę was nosić do medyków, jak już urwiesz nam nogi bombami.
- Dodał z uśmiechem. Nie otrzymawszy odpowiedzi, chrząknął i ciągnął dalej. - Co myślisz o Carlosie? Nadaje się na dowódcę?
- Mam co do tego wątpliwości... nieuzasadnione i w ogóle.

- Cóż... zbyt rozmowny to ty nie jesteś, co? Sam też za pogaduszkami nie przepadam, ale coś warto wiedzieć. Poczęstujesz petem? Od dawna nie paliłem. Pall Malle może masz? Czerwone? - Pytał z nadzieją. Zerwał tuż przed wojskiem, od tamtej pory popalał okazjonalnie.
- Ta... trzymaj - odrzekł Jones, podając otwartą paczkę - Wziąłem ich całkiem sporo. -
- Ach, dzięki. Niby rzuciłem, ale raz na miesiąc się zdarza, jak jest okazja
. - Rzekł wyjmując zapałki, zmiętolone gdzieś w kieszeni i podpalając papierosa, osłaniając go dłonią od nieistniejącego wiatru. Przyzwyczajenie z nielegalnego palenia na pieprzonych wrzosowiskach. - Cóż, że na zdrowie palimy to nie powiem, więc na dobry początek współpracy. - Rzucił zaciągając się chyba aż do pępka.
- Niech i tak będzie.

Niewiele mógł o nim powiedzieć, gdy już się rozeszli do swoich spraw. Na szczęście nie był jednym z tych "super mrocznych, tajemniczych, rozpierdalaczy macho", tylko skrytym saperem. No cóż... ludzie zazwyczaj nie chcieli przebywać w pobliżu tych, których otaczają wybuchy.

9 stycznia
- Wydaje mi się, że to jeden z tych planów, który wydaje się doskonał, a jego liczne wady wyjdą w praniu. Na terenie się gówno znam więc nic do dodania nie mam. - Mruknął Miles sprawdzając broń.
Francis zaproponował wspólną jazdę jego wozem, ale Miles jakoś wolał transportowiec, wyglądał przyjaźniej. Bo jeśli tylko trochę lepiej od Młyna, to ten wolał unikać wspólnej przejażdżki.

W transporterze było fajnie. Poza ciasnotą. Mrok skłaniał Milesa ku snowi. Zmienił strefę czasową i dopiero teraz dawało się to we znaki, po niezbyt dobrze przespanej nocy. Na szczęście nie był z tego rodzaju, co łatwo pada na ryj ze zmęczenia. Wolał jednak się pobudzić niż odespać.

Naukowcy coś pieprzyli, ale na wpół śpiący Miles, nawet nie próbował się zrozumieć niemieckiego, którym waliło na milę.
No i w końcu stało się coś, co można było przewidzieć, a co również znacząco rozbudzało. Zasadzka, której wszyscy oczekiwali.

- Otwierać drzwi, wyrzucić granaty dymne, wy zostajecie!- krzyczał Carlos do lekarzy - nie oddalajcie się! Chowajcie się za dzrzwiami! Czekać aż dym się rozniesie! Czekać na rozkazy! Formujemy dwie grupy : Ivan, Larry ze mną. Reszta z Milesem. Miles, czyścisz prawą stronę drogi i dowodzisz.
"Niech mnie szlag! Ten Carlos to chyba najgorszy dowódca wszech czasów! Strasznie chaotyczne te rozkazy, brak poprawnej składni zdania, masa powtórzeń, weź tu debila zrozum..." Myślał Frank słuchając i przygotowując się do walki. "Dowodząc mówisz jasno i jak najkrócej, a nawet ładnie. Od tego, jak i co dotrze do podwładnych, zależy i twoje życie, no i ich."
Najlepiej używać form bezokolicznikowych, są krótsze i jaśniejsz.e

- Jazda! - Ryknął Miles wyskakując z wozu, jednym, szybkim ruchem odbezpieczył karabin. - Mają RPG! Rozproszyć się, szybko odsunąć się od wozu! - Krzyczał zaczynając ostrzał, ukrywając się chwilowo za drzwiami transportowca. - Granaty w ich stronę, a potem wbić się w krzaki! Nawiązać bliższy kontakt! - Przeciwnik miał przewagę pozycyjną wynikającą nie tylko z otoczenia najemników, ale i lepszych osłon i zasłon, w lesie. Trzeba było wyrównać chociaż tę drugą szalę. Miles rzucił najpierw granat odłamkowy, a potem zerwał się do szybkiego biegu, w stronę krzaczorów na wzniesieniu.

Granaty ładnie poszły, Miles rzucał nimi świetnie. Dwóch zeszło od razu. Cała trójka wybiegła i szukała osłon, tak jak i przeciwnicy. Jeden z nich, miał chyba FN-FAL, skitrał się po prawej, za głazem. Do tego dwa kałachy za pniem drzewa i jacyś dwaj cwaniacy za krzakami, ale tutaj widać było lufy karabinów i to jak błyskał przy strzałach. Za dużo było odgłosów, by rozpoznać jaka to broń.
Milesowi nie podobała się równowaga liczbowa. Nie dość, że najwyraźniej było ich mniej, to liczba była nieparzysta.
- Harper! Trzymaj pod ostrzałem tego z FN! Southern, zajmij się kałachami! Ja spróbuję z tymi ukrywającymi się! - krzyczał do reszty po angielsku. Znajdował się mniej więcej na przeciwko dwóch luf karabinów, wystających zza krzaków. Rzucił w ich stronę granat błyskowy. Potem miał działać w zależności od tego, jak radziła sobie pozostałą dwójka. Jeśli trzymali resztę wrogów pod presją ognia, chciał podbiec do oszołomionej dwójki, zabić ich, a potem pomóc Harperowi i Southernowi, atakując od flanki.

Ci którzy chowali się za krzaczorami, podejmowali niecelne próby eliminacji Angola. On sam odwdzięczył się im celnym granatem hukowym, usłyszał stłumiony krzyk. Bennet i Harper pudłowali, za to sam Bennet dostał w ramię i upuścił broń. To tych, co do nich strzelali powinni wynająć zamiast tego nieudacznika.

Młyn wkurzył się nieudolnością towarzyszy. Nie mógł spróbować podbiec do ogłuszonych przeciwników, bo inni by go podziurawili, chyba, że miały niewyobrażalne szczęście. Póki co, postanowił po prostu próbować wyeliminować przeciwników, którzy byli bardziej widoczni. Chwilowo ogłuszoną dwójkę miał z głowy.
Miles miał troche ułatwione zadanie, bo dwójka z Kałaszami była zajęta ostrzeliwanie jego dwóch towarzyszy. Po chwili jedna z kul Młyna trafiła jednego w głowę. Teraz dopiero jego towarzysz zwrócił uwagę na McMillera dając chwile wytchnienia Harperowi, ten skorzystał i pięknym strzałem załatwił gościa namierzającego już Milla, niestety przy okazji oberwał też w lewe ramie od gościa z FN-Fal. Bennet tymczasem rzucił granat za głaz, za którym krył się strzelec. Tamten zapewne nie zdążył uciec, bo po chwili słychać było jego krzyk.
- Banda kalek. - Ryknął wściekle Frank, rzucając przed siebie, czyli też przed krzaki dymny granat. Przeciwnicy zza nich mogli już częściowo odzyskać wzrok i wypatrywać Angola z tej właśnie strony. Jednak słuch o ile nie uszkodził się na stałe, to przez dłuższy czas, na dobre, w pełni im nie wróci. Korzystając więc z zasłony, Miles pobiegł z boku, parę metrów obok, rosnącej chmary gazu i zaszedł wrogów od boku, gotowy wpakować im tyle kulek, by jak już po śmierci puszczą im zwieracze, to by srali ołowiem.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline