Winowajca, Kambuz/Mesa
Między brwiami
Anne Serenity pojawiła się zmarszczka konsternacji i niedowierzania. Patrzyła w ciszy jak gospodarz wychodzi z kambuzu.
Smith poderwał się ze chrzęstem broni, jednak usiadł powalony dotykiem drobnej dłoni pani kapitan. Dookoła zapachniało magią.
To tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło Smitha.
- Ansiel, ten chujek... - warknął, a napotykając na zacięte spojrzenie Silene spróbował wstać ponownie. Tym razem kapitan go nie powstrzymywała. Krzesło z trzaskiem zatrzymało się na ścianie. Można było się martwić, że zaraz wyładuje swoją złość na drugiej burcie Winowajcy. Jednak...
- Przepraszam za kapitana - głos
Harkonnen skupił na sobie wzrok rozjuszonego oficera.
Odpowiedzialność zbiorowa. W jednej chwili do niej podszedł, w drugiej nim zdążyła wogóle zareagować przewiesił sobie Oresteię przez ramię i wśród głośnych sprzeciwów (ciężko stwierdzić czy tylko wykrzykiwanych dla pozorów) zameldował, że będzie u siebie w kajucie.
Lazar nie wiedząc co ze sobą począć podążyła do kapitana. To było w końcu porwanie. Tak? Iaculis chyba doszedł do podobnych wniosków, jednak kot jedynie głośno okazywał aprobatę dla takiej próby “ugłaskania mendy Harkonnen”.
Septimus i Silene zostali sami. Kapitan zakryła sobie oczy dłonią.
- Dom wariatów... - mruknęła i obróciła się do Chara. Widocznie była święcie przekonana, że kobiecie nie grozi żadne niebezpieczeństwo lub może nawet oceniła krzyki bosman na niezbyt szczere - Wiem, że jesteś zmęczony, ale mógłbyś mi opowiedzieć o co chodzi?
Wysłuchawszy wyjaśnień kapitan zapukała kilkukrotnie paznokciami o blat.
- I raczej Akademii szybko tutaj nie będzie... - mruknęła sama do siebie, po czym przemówiła już wyraźniej, nadal luźnym choć już trochę autorytatywnym tonem - Powinniście jak najszybciej stąd odlecieć. Narażacie się na niebezpieczeństwo leżąc tak na widoku. Sprawdzaliście czy możecie latać?
Winowajca, Deck
Kapitan siedział już przed swoją kajutą, a gdzieś pod masztem
Mittens próbowała nawiązać niewidzialną nić porozumienia z
Dzikusem, gdy w mesie zawrzało. Wśród krzyków można było zobaczyć jak pierwszy oficer Smith wynosi oponującą Oresteię ze względnie bezpiecznego kambuzu Winowajcy, przez trap, w trzewia oficerskiej kajuty Cienia Burzy.
Przed kapitanem natomiast wyrosła
Lazar. Chciała już coś powiedzieć. Nabierała właśnie powietrza, by wzywać kapitana do pomocy, gdy z wrażenia potknęła się na ostatnim stopniu.
- Valentine! - chciała pomóc wstać swojemu dowódcy, który przerastał ją o połowę, a ważył conajmniej 2 razy więcej. Jednak
Iaculis, także zbity z tropu nietypowym widokiem wbiegł nieopatrznie pod jej nogi i sprawił, że Lazar runęła jak długa przygniatając swą piórkową wagą kapitana - Nic ci nie jest?!
Cień burzy, Deck
Załoga była poważnie skonsternowana. Najpierw jakiś załogant wdziera się na ich pokład, a następnie Smith wnosi na pokład niewiastę. Chociaż... to drugie dawało im poczucie pewnej statyczności emocjonalnej w życiu. Tak było chyba często. Dłoń bosmana z plaskiem spotkała się z czołem.
- Co tu się do kurwy nędzy wyprawia? - spojrzał na
Kossoriego oczekując odpowiedzi - Pijesz?