Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2012, 04:13   #24
Issander
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Walka w pokoju karczmy.

Buredo idąc w stronę rynku zauważył kątem oka białe włosy jednego z towarzyszy podróży. Ten się gdzieś skradał. Zainteresowany Buredo podążył za nim, aby zobaczyć, jak ten wchodzi do jednej z karczm.

Gelid przyjął klasyczną szermierczą, wycelował mieczem w mężczyznę stojącego przed nim. Jednocześnie postanowił spróbować zwiększyć swoje szanse.
-Pomożesz w uratowaniu niewiasty z opałów, Kida?- Mruknął pod nosem, jednocześnie przygotował się do odparcia ewentualnego ataku.

- Dlaczego ludzie próbują pomagać innym, chociaż nigdy z nimi nawet nie rozmawiali? Pomogę tobie, jeżeli znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Na to, czy zechcesz pchać się w jego objęcia nie mam już wpływu, czyż nie?

Hank zorientował się, że ktoś stoi za drzwiami zanim jeszcze te wyleciały z zawiasów. Zdążył wyciągnąć wielką, nabijaną gwoździami pałę i wstać ze stołka. Zamachnął się, ale Gelidowi udało się uskoczyć. Hank był potężnym mężczyzną. Gelid, choć nieco słabszy, był o wiele bardziej zwinny. Przez kilka sekund nawzajem unikali swoich ciosów - Gelid uchylając się, zaś Hank blokując pałką. Te kilka sekund wystarczyło, żeby z drugiego pokoju dobiegły ich głosy szykujących się do walki kolejnych przeciwników. Wreszcie Hankowi udało się zadać trafiony cios przeciwnikowi, choć tylko kopniakiem. Gelid wyleciał na korytarz, ponad wyważonymi przez niego drzwiami. Cios był potężny, ale wszystkie kości miał całe, nie mógł jedynie złapać oddechu. Miał jednak chwilę czasu, żeby powstać, zanim Hank znowu go dopadł.

-To chyba zagrożenie, co nie?- Powiedział pod nosem do swojego demona.
Jednocześnie nie zwlekał ani chwili. Skoczył w kierunku przeciwnika, z całej swojej siły tnąc po skosie, jeśli wszystko poszłoby dobrze jego ostrze powinno przeorać pierś przeciwnika.

Arashi podążył za młodym mężczyzną z białymi włosami. Był bowiem niezwykle ciekaw co ten może planować. Gdy wkroczył do środka, ujrzał dwójkę wlaczących osobników. Westchnął ciężko. Odezwał się do swojego demona.
- Anathar. Dziś nie mam ochoty na zabawę. Możemy ich po prostu zabić?

- Oni porwali kobietę. Mam takie samo podejście, jak ty. Zero zabawy.

- Dobrze.
Buredo spojrzał w stronę walczących. Białowłosy radził sobie dobrze, ale słychać było że nadchodzą posiłki. Arashi wyjął z pochwy swój miecz, uniósł go na wprost swoje twarzy, i rozproszył go na tysiące malutkich ostrzy. Zostawił już obecnego zbira Gelidowi, a sam przygotował się by zabić nadchodzących przeciwników. Planował uderzać w wrażliwe punkty. Jak tętnice.

Hank ruszył powoli w stronę podnoszącego się z ziemii Gelida. Wtem sam runął na podłogę. Co do cholery, przeszło mu przez myśl, lód?! Gelid skoczył i wbił miecz głęboko w pierś leżącego na gładkiej niczym lustro, cieniutkiej warstewce lodu przeciwnika. W tym momencie do pokoju wbiegł Buredo i spojrzał na przywiązaną do łóżka kobietę. Domyślał się, co jego demon sądzi o porywaczach kobiet. Kiedy Szturchacz również wbiegł do pokoju, w jego stronę pomknęło mnóstwo drobnych ostrzy. Upadł do tyłu, krwawiąc z wielu małych ran, ale szczęśliwie dla niego zdążył narzucić swoją przeszywanicę przed włączeniem się do walki i większość odłamków utknęła w grubym materiale. Pękła także szyba z okna, które znajdowało się za nim. Buredo zdążył jednak zauważyć, że mężczyzna z pewnością stracił przynajmniej jedno oko. Dosłownie moment później do pomieszczenie wbiegł przywódca bandy. Z drugiego pokoju miał dobry widok na to, co spotkało Szturchacza. Jego płonące nienawiścią oczy skierowały się na Buredo, kiedy wyciągnął rękę i wrzasnął: oto twoja zwierzyna, Azeloth!”. Sam zaś wyszarpnął z pochwy długi nóż, o poszarpanych brzegach, służący do zadawania paskudnych ran.>
Coś, co do tej pory ukrywało się w kapturze przywódcy, przebiegło po jego wyciągniętej ręce i skoczyło - najpierw na sufit, później wprost na twarz Buredo. To coś poruszało się błyskawicznie i byłoby pająkiem, gdyby pająki potrafiły poruszać się tak szybko, zwiększać swoje rozmiary i gdyby pająki miały dodatkowe odnóża utkane z cieni. To chyba jakiś zjazd zaklinaczy, pomyślał Buredo. Później już tylko szarpał swoją twarz, próbując zrzucić z niej to coś, na wpół oszalały bólem z ukąszeń zadanych przez potwora.

Gelid nie miał czasu pomagać swojemu, nieoczekiwanemu pomocnikowi. Miał nadzieję, że ten sam sobie poradzi, a nawet jeśli nie, to pająk był zajęty jego twarzą, a mężczyzna z nożem mógł kogoś chlasnąć. Białowłosy wycelował miecz, pchnął powietrze w trzech różnych punktach, tworząc w powietrzu niewielkie kałuże wody. Ciecz nagle uformowała się w kształt mieczy, po czym zamarzła.
-Kida, wiesz co robić.- Po raz pierwszy tego dnia powiedział coś do demona swoim zwyczajnym, głośnym, głosem.

Zadała pytanie, nie po to jednak by poznać na nie odpowiedź. Wiedziała ile jest warta, widziała przecież list gończy. Zrobiła to bo chciała wiedzieć jak zareaguje Hank. Czy da się z nim porozmawiać? Nie doczekała się odpowiedzi, zamiast tego mężczyzna chwycił za broń, coś go zaniepokoiło.

-Uważaj!- krzyknęła nie wiedząc kto ją usłyszy, ani czy na pewno chce być przez tego kogoś usłyszana. Drzwi wpadły do środka, zobaczyła w nich białowłosego mężczyznę, członka karawany. Co on tu robił? Dlaczego walczył z Hankiem? I przede wszystkim: czy był sam? A jeśli tak, to jakie ma szanse z pozostałymi dwoma, którzy sądząc po odgłosach zaraz tu będą? Na szczęście nie był sam, kolejny członek karawany zjawił się w pokoju. To co działo się potem nie mieściło jej się w głowie. Latające ostrza, miecze formujące się w powietrzu… i ten przeklęty pająk kąsający twarz człowieka, który chyba chciał ją ratować.

- Nie pozwolę!-- krzyknęła, a potem patrząc na mężczyznę w czerni zduszonym z emocji, jakby nie swoim głosem dodała- Zapłoń i sczeźnij w płomieniach.

Szturchacz właśnie zdążył się pozbierać, kiedy jedno z lodowych ostrzy trafiło go pod obojczyk i posłało z powrotem na ścianę. Drugie ostrze chybiło celu, rostrzaskując się na ścianie obok. Trzecie zmierzało wprost między oczy przywódcy, Gelid już miał odetchnąć, kiedy ten zamachnął się lewą ręką i lodowy grot rozpadł się na setki niegroźnych kawałków. Jak?! - pomyślał Gelid, lecz wtedy ujrzał, że postać zmieniła się - jej lewa połowa nabrała pajęczych cech, przede wszystkim pokrywając się solidnymi, chitynowymi płytami, które pozwoliły jej na zasłonięcie się przed lodowym atakiem Gelida. Postać uśmiechnęła się, a paskudnie wykrzywione wargi, które w lewym kąciku ust zamieniły się w mięsiste, jadowe zęby, poruszyły się, wydając nieprzyjemny odgłos. Postać przygotowała się do skoku. Gdyby Gelid wiedział, że istnieją pająki, które doskakują do ofiary ze znacznej odległości i jednym skutecznym ukąszeniem pozbawiają ją życia, prawdopodobnie byłby przerażony, ale nie wiedział. Ratunek przyszedł z najmniej spodziewanego źródła. Przywiązana do łóżka kobieta krzyknęła coś i mężczyzna stanął w płomieniach.

Buredo upadł na ziemię. Pająk - o ile tak można było nazwać stworzenie, które go dopadło - zeskoczył z jego głowy, wydając z siebie potworny, szeleszczący wrzask, prawdopodobnie wyczuwając ból swojego pana. Twarz Buredo była napuchnięta, w okolicy ukąszeń sina. Ciągle był przytomny, ale nie krzyczał już z bólu - teraz ze wszystkich sił walczył o zaczerpnięcie kolejnych oddechów przez napuchnięte gardło. Azeloth uciekł na korytarz, dalej znikając w jakiejś szczelinie.

Płonący człowiek zorientował się, co się stało, zanim jeszcze poczuł ból. Ta cholerna kobieta! Powinienem przewidzieć, że pojawi się więcej zaklinaczy. Zdecydowanie nie byliśmy przygotowani na pojawienie się aż trojga! - pomyślał, rzucając się przez okno. Jednocześnie całkowicie pokrył się chityną, aby zminimalizować obrażenia. Pająki potrafią spaść z wysokości wielokrotnie większej, niż ich wymiary, bez znacznych szkód. Będąc już na dole, zaczął turlać się po podłodze. Normalnemu człowiekowi przeszkadzałyby odłamki szkła, ale były zdecydowanie zbyt małe, żeby przebić jego pancerz. Spojrzał jeszcze raz w górę, po czym wszasnął w pajęczym stylu w stronę kilku osób, które widziały zajście, żeby ich postraszyć. Następnie zniknął błyskawicznie w którymś z cienistych zaułków. Do następnego razu.

W jednej chwili trwało dzikie zamieszanie, a w następnej było już po wszystkim. Hank i Szturchacz wydawali się nie żyć, zmieniony w coś potwornego przywódca uciekł.

- Dziękuję. -szepnęła do swojego towarzysza. Był z nią od zawsze, ale po raz pierwszy Arabella była mu naprawdę wdzięczna za ogień, którym ją obdarował. Spojrzała na białowłosego, z podłogi dochodziło okropne rzężenie.

- Uwolnij mnie, zabierzmy tego drugiego i uciekajmy. – po krótkiej chwili dodała- Proszę.- nie przywykła by prosić, patrzyła na mężczyznę wyczekująco. Dopadły ją wątpliwości. Może wcale nie chciał jej pomóc? Może zależy mu na pieniądzach tak jak tamtym, a to co się tu rozegrało było jedynie walką o łup? Czy los mógłby być aż tak okrutny?

Gelid strzepnął krew z miecza, po czym schował go do pochwy. Zabrał się do uwalniania kobiety. Robiąc to powiedział:
-Jestem Gelid Glad, zwany Lodowym wężem. Jak już cię uratowałem, to mam jeden warunek. Nikomu nie możesz powiedzieć, co tutaj zrobiłem. Rozumiesz?

- Mam na imię Arabella i uwierz mi nikomu nie wspomnę o tym słowem.- odpowiedziała z ulgą. Jednak był po jej stronie, w dodatku był taki jak ona, był Zaklinaczem. Nigdy w życiu nie przypuszczała że spotka aż dwóch i że będą próbowali jej pomóc. Świat właśnie się zmienił, nie była już sama.

Szturchacz
poruszył się w stercie rozwalonych mebli, okruchów szkła i kawałków ostrza Buredo, w której leżał pod ścianą.
- On... - wskazał ręką na Buredo - Nie... nie przeżyje. Lepiej skróćcie... jego męki. - Miał wyraźne problemy z mówieniem, jedną rękę przyłożył do oka. Z dłoni coś ciekło, lecz nie była to sama krew. - Ja też... nie dam rady... sam siebie opatrzeć. Zabierzcie mnie... pomóżcie mi... powiem wam, jak... - zasapał się i musiał odpocząć chwilę, żeby móc dokończyć - On... nie odpuści... on... jest niebezpieczny... Pomóżcie... Powiem wam...

Arabella drgnęła słysząc głos którego się nie spodziewała, myślała że mężczyzna zginął.
- Jak to nie przeżyje? To przecież tylko pająk…- próbowała oszukać samą siebie, dobrze wiedziała że to nie był zwykły pająk – Musi być jakiś sposób żeby mu pomóc… nie chcę…- naprawdę nie chciała mieć na sumieniu kolejnego człowieka, który chciał ją ratować, śmierć Artura ciążyła jej wystarczająco.

Łańcuchy były mocne, ale siłą rzeczy pozostawiały trochę wolnego miejsca. Gelid pokrył je warstewką mokrego lodu i siłą wyszarpnęli jej kończyny z okowów. Jedynie prawa ręka nie dawała się uwolnić tym sposobem, ze względu na opuchliznę i ból, jaki odczuwała Arabella przy próbach uwolnienia. Wyłamano więc kawałek ramy łóżka za pomocą pałki Hanka.

Uwalniając Arabellę, Gelid mamrotał pod nosem:
-Jak tylko go zobaczymy, to się nie bawimy, tylko walimy z całej siły Kida. O ile chcesz jeszcze coś moimi oczami zobaczyć.
Gdy tylko kobieta została uwolniona, białowłosy przykucnął koło mężczyzny, który mu pomógł. Popatrzył na Hanka, mówiące chwilę wcześniej, że nie można mu pomóc.
-Wiem, trucizna demona. Mag mógłby mu pomóc, tyle, że nie mam pojęcia gdzie tamtem jest w tej chwili. Nie wiem czy go znajdziemy na czas. To wątpliwe, ale spróbować nie zaszkodzi. Jak go wezmę, z tym.- Wskazał na Szturchacza.- Zrób co uważasz za stosowne.
To powiedziawszy, Gelid podniósł Buredo z ziemi, postanowił jednak poczekać, by zobaczyć co Arabella zrobi z

Wreszcie była wolna, zajęło to znacznie więcej czasu i było dużo trudniejsze niż by chciała. Ręka bolała okropnie, nawet nie potrafiła sobie wyobrazić co musiał przeżywać ten biedak ugryziony w twarz. Nie miała pojęcia jak mogłaby mu pomóc, pewnie dla tego że w żaden sposób nie mogła. Mag! Gelid miał absolutną rację, musieli jak najszybciej znaleźć staruszka. Szybko pozbierała swoje rzeczy ze stolika, nie było tego wiele, kilka monet których nie zdążyła wydać w tawernie, złoty łańcuszek z filigranową zawieszką no i miecz, stary i wyraźnie używany ale w bardzo dobrym stanie. Nie zważając na ból chwyciła rękojeść i podeszła do Szturchacza. Broń była prosta, bez żadnych zbędnych zdobień, Arabella uniosła ją rozpoczynając zamach, nie było wątpliwości że ostrze nie zawiedzie i szybko zakończy nadwątlony już żywot. Cios nie nastąpił, nie ważne czym groził jej ten człowiek, nie ważne że pewnie już dawno sobie na to zasłużył, nie mogła go zabić. Nigdy nikogo nie zabiła, nie umyślnie. Schowała klingę do pochwy, uklękła i zaczęła oddzierać kawałki z koszuli martwego już Hanka. Co prawda o opatrywaniu ran wiedziała niewiele, ale zrobiła to najlepiej jak tylko potrafiła. Potem podniosła Szturchacza z zakrwawionej podłogi, miał szczęście że nie była słabą kobietą. Nie mogli go tu zostawić, gdyby to zrobili ktoś pewnie by mu pomógł, ale jednocześnie dał okazję do gadania. Teraz należał do niej i ona za niego odpowiadała.

- Chodźmy.- powiedziała niepewna dokąd powinni się udać i jak znajdą maga.

Chwilę po walce...

Dwoje ludzi, wilk oraz gnom wyszło na parter po schodach. Sposób, w jaki załatwili trójkę awanturujących się miejscowych sprawił, że nikt już ich nie zaczepiał - nikt nie chciał skończyć tak jak oni. Wykidajła, pełniący także rolę dość nietypowej straży miejskiej, być może by się tym zainteresowali... Ale na górze nie było niemal nikogo. Wyglądało to tak, jakby przed chwilą wszyscy bawiący się wylegli na plac, a teraz wracali do wewnątrz. Riskan, Vernon i Zender nie byli nawet w stanie wydostać się z karczmy - potok ludzi non stop przepływał przez drzwi. Siłą rzeczy mogli więc, stojąc tak zdziwieni, wysłuchać komentarzy i krótkie rozmowy niziołków. Potem zgodnie z zamiarem poszli poszukać innej karczmy, zanim znajdzie się tu ktoś, kto zechce ich obarczyć winą za bójkę.

- Pół kohorty! Dwieście ludzi! Wyobrażasz to sobie? To ma być sprawiedliwośc?! Nieludzie muszą wysłać na wojnę znacznie więcej ze swoich dzieci, niż ludzie!
- Przynajmniej będziemy wolni.
- Wolni? Teraz rządzi nami król, a będzie gubernator. Tfu, nie gubernator - wtedy to już będzie książe-vicekról, psia jego mać.

- Słyszałaś tego maga? Nie sądzisz, że wypił za dużo whiskey?
- Wyglądał raczej, jakby po prostu rzuciło mu się na mózg ze starości... W ogóle, to przecież nie był prawdziwy mag, nie? Tylko jakiś kolejny dziadek, zabawiający dzieci i proszący o drobne, nie?
- Ale przecież zrobił światło...
- Słuchaj, moja ciotka potrafiła rzucić zaklęcie, po którym wujek przestawał chrapać i drugie, po którym przestawał pierdzieć - i to nie czyniło z niej maga, prawda?

- Czas wypić za skopane cesarskie dupy! - to akurat rzucił jakiś człowiek. - Jutro muszę stawić się w Silverytown.
- Stary, ty to masz farta. Ja mam rodzeństwo, pewnie wyślą mojego najstarszego brata. Stać cię na miecz i kolczugę?
- Cóż, mam tylko stary miecz, którym mój dziadek rąbał gobliny... Ale podobno najbiedniejszym rekrutom wydadzą broń.
- Ta, a potem nie będziesz miał co liczyć na żołd. Zobaczysz!


Walka, w której brali udział Gelid, Buredo i Arabella dobiegła końca - tak się przynajmniej zdawało. Hank i Arashi dogorywali na podłodze, przywódca zwiał przez okno, zaś Gelid właśnie kończył uwalniać Bellę. Szturchacz był w opłakanym stanie - odniósł mnóstwo drobnych ran, w tym kilka, które źle rokowały, ale najwyraźniej żadne z ostrzy nie weszło na tyle głęboko, żeby momentalnie pozbawić go życia lub choćby przytomności.
- On... - wskazał ręką na Buredo - Nie... nie przeżyje. Lepiej skróćcie... jego męki. - Miał wyraźne problemy z mówieniem, jedną rękę przyłożył do oka. Z dłoni coś ciekło, lecz nie była to sama krew. - Ja też... nie dam rady... sam siebie opatrzeć. Zabierzcie mnie... pomóżcie mi... powiem wam, jak... - zasapał się i musiał odpocząć chwilę, żeby móc dokończyć - On... nie odpuści... on... jest niebezpieczny... Pomóżcie... Powiem wam...

Arabella drgnęła słysząc głos którego się nie spodziewała, myślała że mężczyzna zginął.
- Jak to nie przeżyje? To przecież tylko pająk…- próbowała oszukać samą siebie, dobrze wiedziała że to nie był zwykły pająk – [i] Musi być jakiś sposób żeby mu pomóc… nie chcę…-[i] naprawdę nie chciała mieć na sumieniu kolejnego człowieka, który chciał ją ratować, śmierć Artura ciążyła jej wystarczająco.



Yerban nie był zadowolony z tego, jak potoczyły się sprawy. Wygląda na to, że niemal nikt nie przejął się jego tyradą. Co więcej, kilka osób nawet mu groziło, choć oczywiście byli pijani, no i Yerban mógłby bez problemu się obronić... No, może potem łupałoby go w kościach, ale to nie jest coś, czym nie można zaryzykować, prawda? Mimo to, nie było przyjemnie słyszeć różne wyzwiska kierowane pod swoim adresem, gdzie "spieprzaj, dziadu" należało do zdecydowanie łagodniejszych. Chciał udać się z powrotem w stronę swojej karczmy, jednak po drodze zauważył jakieś zamieszanie. kilkanaście osób gapiło się w wybite okna jednej z kamienic, a na ziemi walało się potłuczone szkło i kawałki drewna.

- Magu! - Usłyszał jakiś głos. Z jednej z uliczek podbiegał do niego mężczyzna w stroju straży Silverytown, jeden z towarzyszy przemawiającego. - Mam wiadomość od kapitana Tony'ego. Ale zaraz, co tu się sta...

W tym momencie między łopatki wbiła mu się strzała. Mag w odruchu odskoczył i spojrzał w kierunku, z którego nadleciała. Jakaś sylwetka mignęła mu na dachu jednej z karczm. Chciał coś szybko zrobić, lecz wtedy stojący przed nim mężczyzna upadł. Rozległ się brzdęk, kiedy z dłoni wypadł mu sztylet, jeszcze chwilę temu gotowy do ataku z zaskoczenia...


Ankarian zobaczył coś jeszcze - jednego z podrużujących z nimi ludzi, tego, który wyglądał jak elf lub być może nawet był elfem. Zeskoczył z rynny w jednej z mniejszych uliczek. Niewiele osób to zauważyło - wszyscy świetnie się bawili - lecz Ankarian jeszcze nic nie wypił, więc jego instynkty nie były jeszcze przytłumione. Tym niemniej, nie miał okazji się przyjrzeć, musiał szybko schować się w jednek z karczm. Posiedział tam chwilę, przeczekując ogłoszenie, którym wszyscy wyraźnie się zaaferowali. Nie chciał wychodzić, bowiem domyślał się, że mają z tym związek ci żołnierze. Kiedy wszystko się uspokoiło, razem z wracającymi do karczmy niziołkami weszli też jego trzej, a w zasadzie czterej towarzysze podróży: Vernon, Zender, Anvan i Barry.
 

Ostatnio edytowane przez Issander : 22-05-2012 o 01:54.
Issander jest offline